Ewa (Wassermann)/Nocne rozmowy/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakób Wassermann
Tytuł Ewa
Podtytuł „Człowiek złudzeń“: powieść druga
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
25.

Pod koniec maja urodziła Letycja bliźnięta, dziewczynki. Stefan zauważył wprawdzie, że jakoś za dużo tej kobiecości, ale urządził uroczysty obchód z iluminacją, gośćmi, ucztą dla szerokich mas, muzyką i wielką bijatyką pijanych braci. Słowem, było na co patrzeć.
Letycja leżała w bogatem łóżku, pod niebieskim baldachimem, co pewien czas domagając się swych bliźniąt, które były do siebie tajemniczo wprost podobne, tak że musiano jednemu dziecku dać na rękę kokardę czerwoną, drugiemu zaś zieloną, celem rozpoznania. Czerwona miała oznaczać imię Żorżety, a zielona Krystyny. Wprawdzie Stefan wystąpił z propozycją dalszych jeszcze imion, jak n. p. Honoraty, Frydegundy, Reinildy, Roswity, Porcjunkuli, Symforozy, Sigoliny i Amalbergi.
Letycja roześmiana do łez pokazała gestem brzydką mamkę i rzekła:
— Oto masz Eleuterję! Tak pięknie nie brzmi chyba żadne imię. Ja poprzestanę na Żorżecie i Krystynie. Teraz już uznała Krystynę za ulubienicę swoją.
Wyglądała tak pięknie w łożu swem, że ludzie przychodzili podziwiać, ale nudziły ją te wizyty prostaków. Czasem grała w szachy z Esmeralda, zasypywana przez nią pytaniami. W czasie rozwiązania, dziewczyna leżała na galerji, w sianie półszalonego fantazjowania na lemat groźnego faktu. Odczuła to Letycja i powiedziała:
— Odejdźże, odejdź! Dziś cię znosić nie mogę.
Uznała, że posiada miłość Boga, błogosławieństwo
aniołów, jest przeznaczona do rzeczy niezwykłych i zakochała się w sobie radośnie, oraz z wdzięcznością za to, czem jest.
Mając teraz dwie córki prawdziwe i żywe, które można było ubierać, żywić, kąpać i wogóle robić z niemi co dusza zapragnie, jęła teraz Letycja wyczekiwać na pierwsze objawy zbudzenia się w nich tajemnej treści duchowej.
Tymczasem zaś leżała śliczna, wesoła i rozmarzona.
Stefan i stary Gunderam stanęli w szrankach. Szło o Eskurial.
— Twój cyrograf, — szydził starzec — nic nie wart! Dwie dziewczęta, to nie chłopiec. Masowa dostawa niema tu znaczenia. Dwie kury nie stanowią jednego koguta.
Stefan ryczał, że nic da się oszukać, że ma dziedziczne prawo, że zacznie proces i narobi publicznego skandalu. Stary wziął się pod boki i robił małpie miny, nic nie mówiąc. Kłótnie trwały teraz od rana do nocy. Gunderam zamknął drzwi na klucz i kazał postawić jeden na drugim, od lal dwudziestu spakowane kufry. Były teraz gotowe do drogi.
Stefan rozbijał talerze, szklanki, stołki, miotał pogróżki, zajeżdżał konie, dostawał konwulsji, a lekarz musiał mu zastrzykiwać morfinę.
Potworzyły się stronnictwa. Stary Gunderam podjudził żonę, Stefan braci, bracia zbuntowali służbę, z którą wystąpić musiała do walki donna Barbara. Chaos wzrastał, po całych nocach wrzało. Pewnego dnia padł strzał. Znaleziono Stefana w łóżku, jęczącego, z rewolwerem w ręce. Celował w serce, a trafił we flaszkę z lekarstwem. Skorupy pływały w żółtym płynie, a ojciec rzekł:
— Nie dziwi mnie, że tak lichy prawnik jest również złym strzelcem, ale tak celować może tylko kanalja.
Te słowa oburzyły nawet donnę Barbarę.
— Tak mówić może tylko nikczemny Gunderam.
Potem małżeństwo kłóciło się do świtu.
Stefan wpadał coraz to bardziej w nałóg morfinizmu. Gdy był trzeźwy dręczył zwierzęta i ludzi. Oburzeni bracia zbili go tak, że ryczał jak byk. Obroniła go Letycja, staczając formalną bitwę, przy pomocy nadbiegłych parobków. Był wzruszony do głębi, ona zaś pocieszała go, pełna wzgardy. Na usilną prośbę czytywała mu poezje Baumbacha, Juljusza Wolffa i Frydy Schanz. Bibljoteka domowa, z kilkunastu tomów złożona mieściła także powalaną, starą antologję niemiecką. Z niej czytała mężowi, a Stefan płakał, powtarzając:
— Ach, co za przecudne słowa!
Często jednak traktował ja chłodno i lekceważąco, czyniąc winna niepowodzenia. Było jej to już obojętne. Postanowiła uczynić krok stanowczy, a sił jej dodał wstręt do tego domu, mieszkańców jego, całego kraju i klimatu. Gdy ją chciał całować, bladła i spozierała tak, jakby rozum utracił. Wściekał się i groził harapem, ona jednak miewała uśmiech, który go niewolił i pozbawiał pewności siebie.
Fryderyk Pestel był już od sześciu tygodni w Buenos Aires. Korespondowali ze sobą przy pomocy zaufanego zdawna młodego Indjanina, który pragnął bardzo dostać się do Europy. Przyrzekła mu to, a także mamce, Eleuterji, wciągniętej ostrożnie do spisku.
Ułożono z Pestelem wszystkie szczegóły ucieczki. Letycja miała się znaleźć w Buenos Aires w dniu odpłynięcia portugalskiego statku „Don Pedro“. Nie łatwą było, zaprawdę, rzeczą wynaleźć środki i drogi dostania się tam wraz z bliźniętami, toleż Letycja stworzyła cały romans.
Żyła w stolicy para starych ludzi, don i donna Herzales, a wielki ich majątek miał przypaść dzieciom Gunderama. Ponieważ jednak byli to najbrudniejsi pod słońcem skąpcy, zachodziła obawa, że mogą w przystępie gniewu, czy obrazy, pozbawić spadku krewnych swoich. Od lat całych już nie pisali do Gunderama, a stosunki ograniczały się do rzadkich, pełnych czci odwiedzin Stefana, lub braci jego. Letycja wiedziała to dobrze.
Udało jej się sfałszować list, nibyto ze strony donny Herzales, z prośbą, by młoda matka przybyła do miasta wraz z dziećmi na kilkodniowy pobyt u wujostwa.
Stefan miał przybyć po żonę za tydzień dopiero, by zaznajomieniu nic nie stało na przeszkodzie.
List ten zręcznie podrobiony, nadszedł zwykłą pocztą i wywarł wielkie na Gunderamów wrażenie. Roztrząsano sprawę na wielkiej radzie rodzinnej, gdzie strach toczył bój z chciwością. Stary podyktował list dziękczynny i korny wielce, ona zaś oznaczyła sama dzień przybycia.
Udało jej się list skraść.
Ważkiego dnia rano biło jej serce jak budzik. Zajechała roztrzęsiona kolasa, wsiadła Eleuterja i podano jej zaśnione w toni poduszek bliźnięta. Stefan krążył wokoło, badał zaprzęg, klepał łaskawie konie, młody Indjanin poznosił pakunki i umieścił je, polem zaś z całym spokojem wszedł na kozioł.
Don Gotfryd, donna Barbara, bracia i Esmeralda, stali z powagą, czekając Letycji. Czas mijał, a jej nie było. Stefan mruczał wściekłe, don Gotfryd patrzył urągliwie w powietrze, a donna Barbara wodziła złem spojrzeniem po oknach piętra. W końcu przyszła.
Zapodziała gdzieś w ostatniej chwili torebkę ręczną z posiadanemi kosztownościami. Pozatem nie miała, ani grosza.
Uśmiechnięta promiennie, podała wszystkim dłoń, pozwoliła mężowi pocałować się w szyję, wsiadła i z powozu już wykrzyknęła przeciągle, złośliwie nawet:
— Nie zapomnijcie mnie i pozdrówcie ojca Teodora!
Był to kapucyn, zachodzący czasem po żebrach na estancję. Pamięć o nim w tej chwili była czystą kpiną.
Zimowe słońce zapadało za mgły, ale Letycja wiedziała, że tam, dokąd jedzie panuje lalo.
W dobę później stała obok Fryderyka Pestela na pokładzie „Dom Pedra“, patrząc z uczuciem szczęścia na niknący w dali ląd.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Franciszek Mirandola.