Ewa (Wassermann)/Bose nogi/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakób Wassermann
Tytuł Ewa
Podtytuł „Człowiek złudzeń“: powieść druga
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
9.

Około północy udała się Ewa, wierna przyrzeczeniu, do pałacu księcia Fjedora Szilagina.
Na jej widok nastało pełne szacunku milczenie i głuche szepty. Zebrali się tu ludzie wysokiego rodu, najpiękniejsze damy dworu i towarzystwa, oficerowie rang najwyższych i ambasadorowie zagraniczni. Zaraz otoczyli ją mężczyźni, ale nadszedł Fjedor Szilagin, z szacunkiem ucałował jej dłoń i rozmawiając, wywiódł ją zręcznie z grupy.
Przesli[1] razem kilka sal, książę starał się zainteresować ją swą osobą i rzeczywiście powiodło mu się przykuć jej uwagę.
Nie było w nim cienia banalności. Każdy ruch i słowo, były obliczone na efekt z wielkiem mistrzostwem i na chłodno. Gdy mówił opuszczał rozmarzone oczy, a język i pełnia jego wymowy miała obok, właściwej Rosjanom lekkości, błyskotliwość ogromną.
Chełpliwa, cyniczna niemal świadomość, że jest piękny, oryginalny, dowcipny, podziwiany i tajemniczy nie opuszczała go nigdy. Brwi miał uczernione i podmalowane wargi. Czarne, bujne, bez połysku włosy. przy bladej przejrzystej niemal cerze tworzyły całość fascynującą.
— Muszę podkreślić z chlubą — mówił tonem niezgłębionego fałszu — muszę podkreślić, o pani, że kunszt jej nie daje nam, Słowianom, lego przerafinowania zachodu, jakiem nas darzą inne gwiazdy zagranicy. Jest samą naturą. Byłoby nader ciekawe poznać drogę, którą pani, krocząc od innej strony, dotarłaś do tych samych praw i form, które stanowią podstawę naszych tańców narodowych, oraz współczesnych wysiłków orkiestralnych. Zna je pani niewątpliwie?
— Znam, — odparła — a to com widziała, jest istotnie niezwykłe. Ma siłę, charakter i sentyment.
— Sentyment, naturalnie, ale może coś jeszcze ponadto, mianowicie szaleństwo! — zauważył z pełnym intencji uśmiechem. — Bez szaleństwa nie można dokonać wielkiej rzeczy w świecie. Wszakże nawet Chrystus był szaleńcem. Ja osobiście nie mogę się poprzyjaźnić z przyjętą ogólnie postacią Chrystusa łagodnego i sharmonizowanego.
— To nowy punkt widzenia, trzebaby go rozważyć! — odparła przyjaźnie i spokojnie.
— Jakkolwiek by było, — ciągnął dalej — u nas wszystko znajduje się jeszcze w stanie płynnym, zarówno taniec, jak i religja. Nie bluźnię wcale, zestawiając te dwie rzeczy razem, są one bowiem do siebie tak podobne jak n. p. czerwona róża i biała. Racz pani przebaczyć tę dygresję. Mówiąc, że jesteśmy jeszcze płynni, chciałem zaznaczyć, że zarówno w dobrem jak i złem nie mamy stałych granic. Rosjanin może dokonać najstraszniejszego mordu, a bezpośrednio potem płakać, słuchając smętnej melodji.
Zdolny jest do wszelkiej dzikości, warjactwa i nikczemności, ale także umie być wielkodusznym i pełnym samozaparcia. Przelot od jednego do drugiego następuje nader szybko. Nienawiść zmienia się w miłość i przeciwnie, szczęście w rozpacz, wierność w zdradę, strach w zuchwalstwo.
Kto mu zaufa, znajdzie najpodatniejszą, szlachetniejszą i czulszą istotę, gdy go uciskać czy rozczarować, wpada w ciemń i ginie. Jest w stanie dawać i dawać bez końca, aż do ostatecznego wyczerpania, do frenezji, a dopiero rzucony na dno beznadziejności budzi się i jak dzika bestja druzgocze wszystko wokoło siebie.
Urwał, po chwili zaś spytał:
— Czy nie popełnię niedyskrecji, jeśli zapytam, gdzie pani spędzi Maj? Mówiono mi, że nad morzem...
Powiedział to zgoła innym tonem, patrząc na Ewę wyczekująco.
Pytanie to spadło na nią niespodziewanie, jak zamach.
Tymczasem przeszli już komnaty dla gości przeznaczone i znaleźli się w obszernych cieplarniach ogrodu zimowego. Pozarastane roślinnością, kręte ścieżki wiodły we wszystkich kierunkach. Tu gdzie stanęli, panował półmrok, a wśród teatralnej może nieco samotności wydzielały widziadlane, jaskrawe storczyki woń odurzającą.
Mimo zręcznej wieloznaczności słów Szilagina, Ewa zrozumiała je. Pociągał ją ten jaszczurczy charakter i rada była zmierzyć się z nim, mimo wyczarowanej grozy. Żartem za żart płacąc, okryła uśmiechem nieprzeniknionym, jak czoło Szilagina i oczy jego o wielkich źrenicach, odpowiedziała:
— Tak. Pojadę do Heystu. Chcę wypocząć, gdyż znużyło mnie życie w kraju zamaskowanych szaleńców. Brak mi tu było, niestety takiego mentora i znawcy dusz, jak właśnie pan.
Szilagin ugiął nagle przed nią kolano i rzekł zcicha:
— Pan mój i przyjaciel prosi mojemi usty o tę łaskę, by mógł przebywać w pobliżu pani. Nie nalega zgoła o pośpiech i poddaje się każdemu rozkazowi. Nie znane mi są przyczyny wahania się pani, piękna Ewo, ani też ich doniosłość. Jakiejże gwarancji żądasz pani, by stwierdzić szczerość uczuć nie cofających się przed żadną ofiarą?
— Wstań pan, książę! — rozkazała Ewa, czyniąc krok wstecz. Jednocześnie wyciągnęła przed się ramiona gestem niechęci i zaufania jednocześnie. — W tej chwili marnotrawisz pan samego siebie. Proszę wstać!
— Nie prędzej, zanim zostanę zwiastunem dobrych wieści. Ważną jest rzeczą decyzja pani. Nagromadzone chmury czekają wiatru, któryby je rozpędził. Procesje chodzą zanosząc modły, dla zażegnania zła. Jestem tylko jednostką i przygodnym posłem. Czy mogę wstać?
Ewa złożyła na piersiach wyciągnięte ramiona, cofając się aż pod festony ljanów. Odczuła teraz potężną i szczerą wagę losu.
— Wstań pan! — rzekła spuszczając głowę, a twarz jej dwukrotnie ogarnął płomień i bladość.
Szilagin wsiał, odetchnął żywo kilka razy i podniósł dłoń jej do ust w milczącym hołdzie. Potem rozmawiając zręcznie odprowadził Ewę do gości.
W dwadzieścia godzin później otrzymał Krystjan telegram z wezwaniem do Berlina.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Przeszli.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Franciszek Mirandola.