Eugeniusz Oniegin (Puszkin, 1902)/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Puszkin
Tytuł Eugeniusz Oniegin
Podtytuł Romans wierszem
Wydawca Księgarnia G. Gebethnera i Spółki
Data wyd. 1902
Druk W. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leopold Blumental
Tytuł orygin. Евгений Онегин
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.

Jakże tu nie lubić rodzimej Moskwy?
Baratyński.

I.

Już śniegi, wiosny promieniami
Pognane z gór, stojących wkrąg,
Mętnymi zbiegły strumieniami
Na zatopione równie łąk.
Ocknąwszy się z uśmiechem w oku,
Natura wita ranek roku;
Lśni błękit nieba w ranny czas...
I przezroczysty jeszcze las
W zielony puch się stroi szczytnie;
Pszczoła opuszcza biedny ul,
Leci podatek zbierać z pól;
Dolina schnie i w barwy kwitnie.
Na drogach stada wzbiły kurz;
I nocą słowik śpiewał już.


II.

Miłości poro! wiosno! wiosno!
Jak smutnie witam powrót twój!
W mej duszy budzisz pieśń żałosną,
Poruszasz rzewnie krwi mej zdrój.
Ach, z jakiem ciężkiem upojeniem
Dziś się napawam twojem tchnieniem,
I gdy twój powiew leci z pól,
W tej ciszy wiejskiej czuję ból!
Czyli mi obcą jest uciecha?
Czy wszystko, co radością drży,
Co życiem drga i blaskiem skrzy, —
We mnie tęsknoty budzi echa?
I tylko nudy wieje tchem
Na duszę, śpiącą martwym snem?


III.

Gdy wiosna nowy listek wplata
Na miejsce tego, który zmarł,
Czyż pamiętniejszą bywa strata
Tych, które wiatr jesienny zdarł?
Czyliż z naturą ożywioną
Łączymy myślą zasmuconą
Sprzeczność więdnących naszych lat,
Których nie wróci nigdy świat?
Być może, inną, starą wiosnę
Marzenie przypomina nam

I na swych skrzydłach niesie tam,
Gdzieśmy roili sny miłosne,
W tę księżycową cudną noc,
Gdyśmy poznali szczęścia moc!...


IV.

Próżniacy mili, którym chmura
Nie zasępiła nigdy czół,
Wy, mędrcy szkoły Epikura,
I ty, rolniczych dziatwo szkół,
I wy szczęśliwej wsi Pryjamy,
I wy, sentymentalne damy,
Hej, wiosna woła na wieś już —
Pora roboty, ciepła, róż,
Pora przechadzek ulubionych,
Kuszących nocy miły czas...
Hej, w pola! wszyscy pędźcie wraz
W karocach szczelnie zapełnionych,
Lub pocztą na wsi zróbcie zjazd
Poprzez rogatki waszych miast...


V.

I ty, mój miły czytelniku,
W swój zagraniczny siadaj kocz;
Z miasta, gdzieś zabaw miał bez liku
Przez całą zimę, za mną skocz...
Pójdziem z kapryśną Muzą moją
Tam, gdzie szumiące wierzby stoją,

Tam, gdzie potoku szemrze zdrój,
Tam, gdzie Eugeniusz mieszkał mój,
Pustelnik, z dziwactw swoich sławny,
Gdzie jeszcze bawił zimy tej,
W sąsiedztwie miłej Tani mej,
Tej marzycielki niepoprawnej, —
Gdzie niema go, bo uszedł w świat...
Gdzie smutny pozostawił ślad.


VI.

Śród gór, półkolem roztoczonych,
Pójdziemy, gdzie strumienia pas
Po łąkach wije się zielonych
Ku rzece przez lipowy las.
Tam róż kochanek, słowik, śpiewa
Przez całą noc; tam rozebrzmiewa
Szept źródeł; dziko kwitnie tarń.
Tuli się głaz mogilny w darń,
Pod cieniem sosen dwóch zgrzybiałych;
Napisem rytym mówi głaz:
»Włodzimierz Leński śpi tu... Zgasł
W rozkwicie wieku śmiercią śmiałych«.
Wiek i rok śmierci idzie tu...
»Niech ziemia lekką będzie mu!«


VII.

Nad cichą urną tą, bywało,
Z gałązki sosny wianek zwisł;

Wiatr ranny nim kołysał śmiało,
A czasem czerw się w listki wgryzł.
Bywało tam w wieczornej dobie:
Szły dwie dziewice i na grobie,
Spowite w księżycowe mgły,
Objąwszy się, mięszały łzy.
Dziś... zapomnienie tutaj włada;
Do grobu trawą porósł szlak
I na gałęzi wianka brak;
Tylko pod głazem jeszcze siada
Siwiutki pasterz, plecy gnie,
Nuci i łapcie plecie swe.


VIII, IX.

............

X.

Mój biedny Leński!... Wszakże ona
Już wypłakała łez swych zdrój...
Ach! jego młoda narzeczona
Prędko zdradziła smutek swój...
Ktoś inny jej pociągnął oczy,
Ktoś inny pochlebstw jad uroczy
Wlał w serce wietrzne, uśpił żal...
Już za ułanem patrzy w dal...
Ułana kocha sercem całem...
Z nim przed ołtarzem stoi już;

Na licach blask wstydliwych róż,
Schylona twarz pod wieńcem białym,
Na ustach lekki uśmiech drga,
W spuszczonych oczach ogień gra...


XI.

Mój biedny Leński! Czy mogiła
Nie daje mocy wszystko znieść?
Czy go za grobem zasmuciła
O zdradzie tej fatalna wieść?
Czy go nad Letą nic nie smęci?
Spi, szczęśliw z wiecznej niepamięci,
Głuchy dla ziemskich dźwięków, zdrad,
I niemym jest dla niego świat?!...
Tak! obojętne zapomnienie —
Oto umarłych zwykły los:
Kochanek, druhów, wrogów głos
Zamilknie wnet; o nasze mienie
Jedynie spadkobierców chór
Prowadzi brudny, gniewny spór.


XII

Już wkrótce dźwięczny głosik Oli
W Larinych domu zmilknąć miał.
Ułan, niewolnik swojej doli,
Jechał do pułku, żonę brał.
Staruszka, córkę swą żegnając,
Gorzko się łzami zalewając,

Trzęsła się cała; Tania, acz
Śmiertelnie blada, jednak płacz
Wstrzymała, raczej łez nie miała...
W pamiętny pożegnania dzień,
Służba stłoczyła się przed sień,
Karetę młodych otaczała...
Wszystko się jęło krzątać, biedź...
Tania nie mogła słowa rzec...


XIII.

I długo, blada, jako ściana,
Patrzyła za karetą w ślad...
I oto sama jest Tatjana!
Ach! przyjaciółka tylu lat,
Owa młodziutka gołębica,
I blizka krwią jej powiernica
W świat obcy dąży... Straszny cios!
Na zawsze je rozłączył los.
Jak cień bez celu, błądzi Tania,
W osierocony idzie sad;
Wszystko w jej serce sączy jad;
Wszystko, od chwili pożegnania,
Coraz w niej sroższy budzi żal...
Zdusiła łzy i patrzy w dal...


XIV.

Czas w samotności smutnie płynie,
Powstają roje dawnych snów...

I o dalekim Onieginie
Serce poczyna mówić znów...
Ach, nienawidzieć go powinna:
W zgubie Leńskiego była czynna
Dłoń jego... Przezeń zginął brat —
Mąż przyszły Oli... Ale świat
Zapomniał wieszcza... Narzeczona
Kocha innego... poszła z nim...
Pamięć o piewcy, jako dym,
W błękitne niebo lecąc, kona...
Jeszcze go może serca dwa
Pomną... Lecz na co ból ich trwa?


XV.

Był zmierzch... Ciemniało niebo... Rzeka
Płynęła cicho... Brzęczał chrząszcz...
Wiatr pieśni ze wsi niósł... Zdaleka,
Za rzeką, ponad lasów gąszcz
Z rybaczych ogni dym wzlatywał;
Miesiąc wieczorną mgłę przeszywał
Blaskiem... i srebrem drżała mgła....
Tatjana w polu sama szła...
Szła... szła... Aż wtem przed zamyśloną
Pod wzgórzem wyrósł pański dwór...
Na lewo sad, na prawo bór...
Patrzy na dom, na odwróconą
W szybie wód ścianę... W chwili tej
Silniej zabiło serce jej...


Przez moment ją wątpliwość trzyma...
Iść naprzód, czy się cofnąć?... At!
Nikt mnie tu nie zna, jego niema,
Spojrzę na dom ten, zajdę w sad«.
I schodzi z wzgórza... Ledwie dyszy...
Wchodzi we wrota... W martwej ciszy,
Zda się, spoczywa pusty dwór...
Wtem ze szczekaniem psiarni chór
Rzuca się na nią... Tania krzyczy...
Zbiega się wiejskich chłopców tłum;
Zachodzi kłótnia, rośnie szum,
Każdy obronić pannę życzy...
Lecz rozegnali wreszcie psy...
Tatjana jeszcze lekko drży...


XVII.

»Czy można« — ochłonąwszy nieco,
Pyta — »zobaczyć pański dom?«
Wnet do Anisji dzieci lecą,
Wracają z krzykiem: »klucze som!«
Stara za dziatwy zdąża zgrają...
Klucz zgrzyta, drzwi się otwierają...
Tatjana wchodzi... brak jej tchu...
On! on! niedawno mieszkał tu!
Patrzy: kij na bilardzie w sali
Śpi zapomniany... Przeszła próg...

Wciśnięta w zmiętej sofy róg
Spicruta leży... Tania dalej...
Stara: »kominek jest tu... Tam
Nasz pan siadywać lubił sam.


XVIII.

»Tutaj z nim często obiadywał
Nieboszczyk Leński... kiedy żył...
Nasz sąsiad często u nas bywał...
A tu gabinet pański był...
Tu sypiał... Kawę pijał rano...
Tu mu raporty podawano...
I książkę czytał tu do snu,
Dawniejszy pan też mieszkał tu...
W niedzielę... że to nudno w głuszy.
Tu okulary kazał dać,
W »czarnego Piotra« raczył grać
Ze mną... Zbawienie jego duszy,
A kościom pokój niech da Bóg...
Był krzepki... jeszcze żyć-by mógł!«


XXIX.

I długo, długo, rozrzewniona
Ogląda Tania każdą rzecz;
W bolesną rozkosz pogrążona,
Nie prędko krok stąd cofnie wstecz.
Tu, wszystko drogiem jest jej pono:
I stolik z lampą zakopconą

I dywan, wytwór pilnych rąk,
Byrona portret, stosy ksiąg,
I w srebrną smugę księżycową
Przenikający drobny kurz,
I widok z okna pól i wzgórz;
I słupek z lalką metalową
O chmurnem czole, oczach wzwyż,
Rękach na pierś złożonych w krzyż.


XX.

Tatjana stoi w celi modnej,
Jakby porwana w czarów kraj...
Lecz późno... Wiatr się zrywa chłodny.
W dolinie mroczno. Zasnął gaj.
Miesiąc ukrywa się za górą
1 rzeka czerni się ponuro
I tajemniczo szemrze las...
Pielgrzymce dawno wracać czas.
Westchnienie tłumi i spojrzenie
Raz jeszcze rzuca; już do wrót
Podąża, lecz od starej wprzód
Bierze Tatjana pozwolenie
Wizycie nadać dalszy ciąg,
Korzystać w pustym zamku z ksiąg.


XXI.

Za bramą żegna się z klucznicą.
A rankiem już na trzeci dzień,

Lipową krąży znów ulicą
I wchodzi w porzuconą sień.
W milczącym siada gabinecie...
Zapominając tam o świecie,
Długo na smutny płacze los...
Potem przewraca książek stos.
Niechętnie naprzód patrzy na nie,
Wypuszcza je z bezwładnych rąk...
Lecz ją uderza wybór ksiąg.
Wkrótce zagłębia się w czytanie
Z płomienną żądzą młodych lat, —
I w nich odkrywa nowy świat.


XXII.

Choć znudzonego Eugeniusza
Oddawna już nie nęcił druk,
Do kilku dzieł go parła dusza,
Tych nie wyrzuciłby za próg.
Tam śpiewak Giaura i Juana
Na stole leżał; z nim dobrana
Romansów wiązka; kartek stek,
W których się nieźle odbił wiek
I człek współczesny z duszą suchą,
Egoistyczną, nędzną, czczą,
Z myślą oziębłą, niemal złą,
Bez moralności, z wolą kruchą,
Wciąż szukający błędnych mar,
Na próżny czyn tracący żar...

XXIII.

Tam na niejednej był stronicy
Znaczny paznokcia ostry rys;
I żywiej płonął wzrok dziewicy,
Czytając ustęp obok kres...
I dreszcz się w Tani coraz wzmaga,
Gdy widzi, jaka myśl, uwaga,
Trafiała w serca jego ton
I z czem się, milcząc, zgadzał on.
Tam jakąś kartkę on zagina,
Tu znak na marginesie kładł;
Wszędzie ołówka zdradny ślad
Wydaje duszę Oniegina:
Króciutki frazes, »nie«, lub »tak«,
Wykrzyknik, zapytania znak.


XXIV.

I coraz jaśniej — Bogu chwała! —
Przed okiem Tani staje ten,
Przed którym dusza jej zadrżała,
Kto rzucił ją w dręczący sen...
W czem sens zagadki niebezpiecznej?
Ów dziwak chmurny, niebezpieczny,
Piekieł, czy stref niebieskich twór,
Ten pyszny czart, czy anioł z chmur, —
Któż on?... Cień nędzny, co kopiował
Cudze pomysły?!... Obcych min

Komentarz tylko?!... Moskwy syn,
Co się w Harolda płaszcz drapował?!
Leksykon pełny modnych słów?
Wreszcie parodja cudzych snów?!


XXV.

A więc zagadkę rozwiązała?
Znalazła słowo?... Jaki srom!
Godziny biegną; zapomniała,
Że na nią czeka cały dom. —
Za stołem dwóch sąsiadów siada;
Przed nimi stara matka biada:
»Co robić? — czekaj? ręce złóż?
»A Tania nie jest dzieckiem już!
»Toć od niej młodszą była Ola.
»Wydać dziewczynę dawno czas,
»Lecz co z nią począć? Każdy raz
»Odmawia: »taka moja wola!
»Nie pójdę za mąż«... Nie je nic...
»W las bieży... Smutek wieje z lic...«


XXVI.

— A może kocha? »Ależ! — kogo?
Bujanow swatów przysłał: — precz!
Pietuszkow — odszedł tą-że drogą,
Był huzar Pychtin — myślę: rzecz
Tu pójdzie składniej... Tydzień gościł,
Patrzył i wzdychał, prawie pościł,

Do nóg się kłaniał... Ale gdzie!
Los świetny — nic! Uparła się!«
— Do Moskwy, matko, by się zdało!
Tam jarmark panien... Dalibóg!
I wolnych miejsc, jak słyszę, huk...
»Och, ojcze mój! dochodów mało!«
— Na jedną zimę starczy wam;
A nie, to ja pożyczkę dam!


XXVII.

W myśl starej trafia dobra rada:
Do Moskwy! — słusznie sąsiad rzekł...
Rachunki robi, cyfry bada,
Czeka, aż spadnie pierwszy śnieg.
Tania nierada z wieści nowej:
Jechać, na świata sąd surowy
Ponieść spóźnionych strojów krój,
Styl mowy starszy, niźli strój,
Prowincyonalnych jasnych rysów
Prostotę, którą wydrwi świat...
Iść pod kłujących spojrzeń grad
Moskiewskich Cyrcej i dandysów!
O, strach! nie lepiej-ż to się kryć?
Śród głuszy lasów zawsze żyć?!


XXVIII.

I Tania teraz wstaje z brzaskiem,
Mknie w pole... Rozwiał się jej włos...

Jej oczy smutnym świecą blaskiem...
Staje, spogląda, mówi w głos.
»Żegnajcie, ciche wy doliny,
»I wy, znajomych gór wyżyny,
» Żegnaj i ty, o lasku mój,
»Coś w moich oczach zmienił strój,
»Wesoła żegnaj mi przyrodo!
»Zastąpią-ż twój pogodny blask
»Świata bezmyślny szych i blask?
»I ty mi żegnaj, o swobodo!
»Kędy-ż przeznaczeń ciągnie głos?
»Co mi gotuje przyszły los?«


XXIX.

Coraz są dłuższe jej spacery...
Listek, natury miły dar,
Strumyczek, wzgórze, drzew szpalery —
Jawią jej jeszcze żywszy czar...
W gajach i polach biegać rada,
Jak z przyjaciółmi z niemi gada,
Żegna rodzinnej rzeki brzeg...
Ale szybkiego lata bieg
Dogania wreszcie jesień złota;
Jako ofiara, cały świat
Drży w blasku najświetniejszych szat.
Już północ chmur kłębami miota,
Zawyje wiatrem, śniegiem tchnie; —
I czarodziejka zima mknie!


XXX.

Przyszła, rozparła się; i szmaty
Wiesza na każdy dębu sęk;
Na pola, szczyty gór, na chaty
Kobierców miękich rzuca pęk.
I brzegi z rzeką nieruchomą
Swym puchem równa... I łakomo
Mróz czyha... Ale wiejski świat
Z figielków matki-zimy rad.
Ty jedna smucisz się, o Taniu!
Na jej spotkanie nie chcesz iść,
Na mrozie dyszeć, śniegu kiść
Zdjąć z dachu łaźni o zaraniu,
Obmyć nim piersi, plecy, twarz...
Ty w myśli straszną podróż masz!


XXXI.

Już odjazd nieraz odroczono;
Wreszcie stanowczy przyszedł dzień.
Starą landarę, odświeżoną,
Toczy kilkoro sług przed sień.
I obóz gotów — cztery fury;
Na nich manatków całe góry...
Kufry, krzesełka, z kuchni sprzęt,
Rondelki, misy, garnczków rzęd,
Słoje konfitur, z drobiem klatki,
Sienniki i do pierzyn puch...

Wre na dziedzińcu hałas, ruch...
Wszczyna się w izbie śród czeladki
Krzyk, pożegnalny płacz i gwar...
Przywiedli klaczy dziewięć par.


XXXII.

W powóz wprzągnięto je bojarski;
Jadło z kucharskich wzięto łap;
Woźnice klną; ich okrzyk dziarski
Mięsza się z kłótnią dworskich bab...
Na klaczy chudej i kosmatej
Zasiada foryś, chłop brodaty,
I czeladź zbiega się do wrót,
Żegna się z państwem dobry lud.
Siedli. Szanowny powóz rusza...
Z dziedzińca wreszcie wywlókł się...
» Przytułku drogi, żegnam cię!
Ujrzę-ż cię kiedyś, wsi, gdzie dusza
W ciszy roiła słodkie sny?!« —
I z oczu Tani trysły łzy...


XXXIII.

Kiedy oświacie dobrodajnej
Szerzej się nasz otworzy świat,
(Według rachuby niezwyczajnej
Mędrców — za pięćset ledwie lat
Nastąpi u nas czas ten błogi),
Zmienią się mocno w Rosyi drogi:

Przerzną ją szosy tam i siam,
Przetną, za łącznik służąc nam.
Żelazne mosty nad wodami
Zarzucą swój zuchwały łuk,
Przewiercim góry mnóstwem dróg,
Pod wodą przejdziem tunelami,
Na każdej stacyi chrzczony lud
Gospodę znajdzie — istny cud!


XXXIV.

Dziś zapomniane mosty gniją,
Stan dróg jest opłakanie zły,
Na stacyach krew z nas chciwie piją
I spać nie dają pluskwy, pchły.
I gospód niema. W izbie chłodnej,
Kwiecisty w stylu, ale głodny
Prejskurant dla oględzin masz;
Wisi, apetyt drażniąc nasz.
Zgłodniały czekasz, aż cyklopy
Wiejskie w wolnego ognia skrach.
Wyleczą ruskim młotkiem, ach!
Leciuchny wyrób Europy,
Modląc się, by zachował Bóg
Wyboje, rowy wiejskich dróg.


XXXV.

Lecz za to śnieg o porze chłodnej
Kryje dróg naszych mnogi brak...

Jak wiersz bez myśli w pieśni modnej —
Tak gładki jest zimowy szlak.
Bieg naszych trójek niezmęczony,
Siarczyście mkną Automedony, —
Miga wiorstowych słupów rzęd,[1]
Niby sztachety — taki pęd!
Lecz ba! pocztówki koszt przestrasza
Larynę... (Miała racyi krztę)...
Własnymi końmi wlokła się...
Nudziła się też Tania nasza;
Milczy wciąż w drodze... Matka śpi...
Jechały tak przez siedem dni...


XXXVI.

Lecz blizko już... Już coraz bliżej
Jest biała Moskwa... Płoną już
W powietrzu blaski złotych krzyży
Na starych szczytach wszerz i wzdłuż.
Jam już nie prosił, bracia, o nic,
Gdy raz mi w oczy cerkwi, dzwonnic,
Pałaców, parków szereg wpadł...
Lecz później, w biegu młodych lat,
Wygnaniec, gorzkie pędząc chwile,
Gdy serce gryzł tęsknoty wąż,
Moskwo, o tobie-m myślał wciąż!
Moskwo!... w tym jednym dźwięku tyle
Dla rosyjskiego serca drży!
I tyle ech w tym dźwięku brzmi!

XXXVII.

Piotrowy zamek pośród wrzosów
Stoi tam... Czas niedawny wlał
Weń chmurną dumę... Pieszczoch losów,
Tu Napoleon długo stał —
I tu się zawiódł w swoich planach!...
Czekał, że Moskwa na kolanach
Wyjdzie doń, niosąc Kremla klucz;
Lecz nie spuściła trwożnie ócz,
Nie szła do niego Moskwa moja!
Gdy on na darów czekał rój,
Ona przywdziała z ognia strój,
Ją przepasała z iskier zbroja...
W tem miejscu on w zadumę wpadł,
Patrzył w płomienie, z gniewu bladł...


XXXVIII.

Żegnajcie sławy zgasłej świadki,
Piotrowe baszty... Ruszaj! Wio!
Bieleją słupy u rogatki,
Wehikuł skrzypi, konie mkną,
Po Twierskiej skaczą przez wyboje.
Migają w oczach miejskie stroje,
Budki, latarnie, płoty, mur,
Chłopaki, baby, sklepów sznur,
Pałace, parki, monastery,
Bulwary, sady, lwy u wrót,

Apteki, magazyny mód,
Tatarzy, kupcy, chłopi, skwery,
Balkony, wieże, cerkwie, dzwon.
I wkoło krzyżów stada wron!


XXXIX.

O Moskwo! Moskwo!
............


XL.

Tania nie patrzy... Jest znużona...
Bez końca zda się wielki gród...
W zaułku cerkwi Charitona
Wreszcie wstrzymały się u wrót.
Staruszka ciotka tu mieszkała,
W suchotach czwarty rok cherlała,
Nie miała w licach kropli krwi...
Naoścież im otworzył drzwi
W kaftanie pstrym, z pończochą w łapie,
Siwiutki kałmuk... Mruknął, znikł...
Spotyka je w bawialni krzyk
Księżnej, leżącej na kanapie.
Uderzą w płacz staruszki dwie,
Wołając wraz, całują się:


XLI.

»Księżno, mon ange!« — Pachette! »Polinko!«
— Ktoby pomyślał? — »Tyle lat!«

— Na długo? »Jak się masz, kuzynko?«
— Usiądź! Ot scena!... Jakbyś skradł
Z romansu opis powitania...
»A to jest córka moja, Tania«...
— Ach, Tania!... Dziecko, pójdźno tu...
Wiesz, wszystko to ma pozór snu...
Kuzynko, pomnisz Grandisona?
»Kto? Grandison? — A, Grandison!
»Jakże? pamiętam!... A gdzież on?«
— On mieszka tu, u Simeona;
Był u mnie w święta, w karty grał.
Niedawno syna żenić miał.


XLII.

A ten... ach, później ci opowiem.
Jutro odwiedzisz krewnych... Tak!
Pokażesz Tanię... Źle z mem zdrowiem...
Pojechać z wami sił mi brak...
Ledwie powłóczę chore nogi...
Lecz wy zmęczone pewnie z drogi...
Pójdźmy odpocząć.,. Sił mi brak...
Osłabłam jakoś... To zły znak:
Teraz już radość też mnie męczy,
Nietylko smutek... Ach, Pachette,
Niechby mnie Pan Bóg zabrał wnet!
Na starość życie tylko dręczy...
Już nic nie jestem warta... Ach! —
I rozkaszlała się we łzach...


XLIII.

Chorej pieszczoty i uciecha
Wzruszają Tanię... Lecz cóż stąd?
Milsza domowa nizka strzecha,
Niźli tych obcych komnat rząd.
Jedwab, kotary, nowe łoże —
Wszystko zbyt obce... Spać nie może.
Zrywa się, kiedy w domu śpią,
Zaledwie ranne dzwony brzmią,
Zwiastując wczesną pracę ludzi.
Rzednieje mgła... Ją trapi ból, —
Gdy z okna, zamiast swoich pól,
Ogląda widok, co ją nudzi:
Kuchnia i stajnia, obcy dwór
I oficyny żółty mur.


XLIV.

Co dnia rodzinne są obiadki,
Rozjeżdża Tania z kąta w kąt...
Widzieć ją pragną babcie, dziadki,
O młodej wnuczce powziąć sąd.
Wszędzie okrzyki, słówka miłe —
Krewne z dalekiej wsi przybyłe
Napotykają... »A to kto?
Tania? Ta panna?! Bobo to!
Niedawno do chrztu ją trzymałam«.
— A ja ci naznosiłam fig!

— Ja klapsa dałam za zły dyg!
— A ja na ręce ciebie brałam.
I wszystkie babcie głoszą wraz:
»Mój Boże, jak też leci czas!«


XLV.

Co do nich, czas nie zmienił wcale
Ani ich min, ni w życiu ról:
Ciotka Helena nosi stale
Ten sam czepeczek, tenże tiul.
Wciąż się pudruje Darja Lwowna,
Jednako łże Liubow Pietrowna,
Iwan Pietrowicz z biegiem lat
Nie zmądrzał; nie schudł jego brat.
Ciotki Aglai Nikoławny
Monsieur Finmuche jest druhem wciąż;
Nie zmienion chart, nie zmienion mąż,
A mąż ten — klubu członek dawny,
Wciąż cichy, ciągle zły ma słuch,
Pije za trzech, a je za dwóch.


XLVI.

Ich córki, Gracye Moskwy, Tanię
Objęły, cedzą kilka słów;
I okiem wprawnem a starannie
Zmierzyły ją od stóp do głów;
Sądzą, że nieco jest dziwaczna,
Że prowincyalność na niej znaczna,

Zbyt blada, chuda — duży błąd!
Niebrzydka zresztą... Skończon sąd,
Natura młoda górę bierze:
Do swoich komnat wiodą ją,
Całują, przyjaciółką zwą,
Trefią jej modnie włos i szczerze
Zwierzają swe sekrety już,
Tajniki swoich serc i dusz:


XLVII.

Świetne zwycięstwa salonowe,
Nadzieje, sny, figielki swe...
Czasem w niewinną ich rozmowę
Leciutka potwarz wkrada się...
Potem za miłą paplaninę,
Pragną jej wyznań wziąć daninę:
Niech im otworzy serce swe;
Lecz moja Tania, jakby w śnie.
Słucha ich rozmów bez udziału,
Zaledwie chwyta słów ich treść
I tajemniczą serca wieść,
Skarb szczęścia, łez, drogiego szału
Chowa. Nie zwierzy nigdy! Nie!
Ukrywa ból na serca dnie.


XLVIII.

W rozmowy chce się wsłuchać Tania,
Rozważyć to, co każdy rzekł:

Lecz wszystkich bawi i pochłania
Nieznośnych, płaskich bredni stek!
Tak blado, obojętnie bają,
Ba, nudno nawet spotwarzają;
Z tych bezowocnie suchych mów,
Bezmyślnych plotek, starych słów,
Przez cały wieczór, choć przypadkiem,
Nie błyśnie myśli nawet skra;
Ani tam serce żywiej gra,
Ani drgnie rozum choć ukradkiem.
Świat pusty zdawna dobrze znam:
Nawet głupstw śmiesznych niemasz tam.


XLIX.

Z podełba patrzy się na Tanię
Czupurna, archiwalna młódź...
Śród nich kursuje cicho zdanie,
Że ją prowincyą nazbyt czuć.
A oto jakiś błazen smutny
Stanął przy drzwiach, jak cień pokutny,
W niej idealną widząc treść,
Tworzy elegię na jej cześć.
Spotkawszy ją u nudnej ciotki,
Wiaziemskij przy niej jakoś siadł,
Ten jeden głębszą duszę zgadł
I zajął ją; wnet starzec słodki
Widząc ją z nim, perukę swą
Poprawia, pragnie poznać ją.


L.

Lecz tam, gdzie grzmiąco się odzywa
Przeciągły Melpomeny ryk,
Gdzie chłodnych tłumów nie porywa
Jej płaszcza szych, jej wzniosły krzyk,
Gdzie Talia brawa nie usłyszy
I zadrzemała sobie w ciszy,
Gdzie tylko Terpsychory lic
Wygląda chciwie młody widz,
(Jak działo się i w dawnej porze,
Za waszych i za moich lat)
Nie zwrócił na nią oczu świat,
Nie skierowały na nią loże,
Dam pełne, swych zawistnych szkieł;
Znawcy nie wzięli jej na kieł.


LI.

Do klubu wiozą moją Tanię ...
Tam ścisk, gorąco, duszność, gwar,
Orkiestry grom i świec błyskanie,
Miganie, wicher szybkich par,
Piękności słynnych lekkie stroje
I na galery ach ludzkie roje...
Tam salonowych mnogość lwów,
Panien do wzięcia, ciepłych wdów;
Tam dandys w walcu lub w galopie,
Wystawia lśniąco-biały gors,

Swą arogancyą i swój tors.
Huzarzy, będąc na urlopie,
Grzmią tam, podziwu budzą krzyk,
Błysną, zwyciężą, znikną w mig.


LII.

Jest moc na niebie gwiazdek ślicznych,
A w Moskwie wiele pięknych dziew,
Lecz jaśniej od gwiazdeczek licznych
Lśni Luna śród przezroczych stref.
Lecz Ona, którą strun mych dźwiękiem
Trwożę w tej chwili z wielkim lękiem,
Gdzie pięknych pań jest huczny zjazd,
Jak Luna błyszczy pośród gwiazd.
Z jakąż niebiańską dumą Ona
Dotyka ziemi stopką swą!
Jej oczy jakimś czarem lśnią!
Zapowiedź pieszczot bije z łona!
Lecz dosyć! dosyć! wszakże szał
Odemnie dość już danin brał!


LIII.

Ukłony, śmiechy, mazur szumny,
Ogonów szelest, szybki krok...
A śród dwóch ciotek, u kolumny,
Gdzie jej nie dojrzy niczyj wzrok,
Tatjana patrzy — i nie widzi,
Światowych gwarów nienawidzi...

Jej duszno tu... Marzeniem stąd
Ucieka w cichy wioski kąt,
Gdzie stoją biedne chłopskie chatki,
Gdzie się odbija w stawie prom,
Gdzie pośród brzóz jest stary dom,
Gdzie są jej książki i jej kwiatki,
Gdzie lipa gęsty rzuca cień,
Gdzie on się zjawił w pewien dzień!


LIV.

Marzy... o balu zapomniała,
Znikł jej z przed oczu gości tłok...
A poważnego generała
Tymczasem śledzi za nią wzrok.
Kiwnęły obie ciotki na się,
Trącą ją w łokcie w jednym czasie
I każda Tani szepcze już:
»Na lewo, Taniu, prędzej spójrz!»
— Na lewo? gdzie? cóż tam takiego?
»Patrz!... teraz ręką zrobił ruch...
»Tam, gdzie w mundurach jeszcze dwóch...
»Teraz lokaje dwaj doń biegą...
»O, bokiem stanął... Dał im znak«...
— Kto? ten generał tłusty? — »Tak!


LV.

Tu możem Tani powinszować
Zwycięstwa... przeczuć dobrą wieść...

I w inną stronę wzrok skierować,
Bom już przeoczył główną treść!
Więc niech mnie słowa te ostrzegą:
»Opiewam druha tu młodego,
Jego dziwactwa, jego los...
Epicka Muzo, na mój głos
Znijdź błogosławić mej podróży,
Pozwól iść śladem twoich nóg,
Nie daj mi zbaczać z moich dróg!« —
Dość! już się klasyk nie oburzy,
Nie podrze pieśni mej na strzęp...
Choć późno — jest epicki wstęp!...









  1. »Miga wiorstowych słupów rząd i t. d.« porównanie pożyczone od K., znanego z bujnej fantazyi. Opowiadał on, że będąc raz posłem Potemkina do cesarzowej, jechał tak prędko, że koniec jego szpady, wysunąwszy się, dzwonił po słupach wiorstowych, jak po palach częstokołu, (p. a.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Puszkin i tłumacza: Leopold Blumental.