Eugeniusz Oniegin (Puszkin, 1902)/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Puszkin
Tytuł Eugeniusz Oniegin
Podtytuł Romans wierszem
Wydawca Księgarnia G. Gebethnera i Spółki
Data wyd. 1902
Druk W. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leopold Blumental
Tytuł orygin. Евгений Онегин
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.

Elle était filie, élle etait amoureuse.
Malfilatre.

I.

»Dokąd? Ot, gadaj do poety!«
— Żegnaj, Oniegin; na mnie czas.
»Nie trzymam cię, lecz powiedz, gdzie ty
Wieczory spędzasz?... Powiedz raz...«
— W Larinych domu. »O, litości!
I nie znajdujesz w tem trudności:
Zabijać każdy wieczór tam?!«
— Ani troszeczkę. »Obraz dam,
Że będzie wierny, przyznaj z góry! —
Prosta rodzina, ruski byt,
Dla gości uprzejmości szczyt,
Zwyczajem świętym: konfitury!
Temat do rozmów: len i mak,
Obora, bydło... Zgadłem wszak?«


II.

— Ba, ja nieszczęścia w tem nie widzę.
»A nuda? nuda? czy to nic?«...
— Modnego świata nienawidzę;
W tych prostych domach szczęsny widz
Odetchnąć zdoła... »Znów ekloga?!
Daj pokój liryce, dla Boga!
No, jakże? — jedziesz?... Ale, wiesz?
Czy ja-bym nie mógł ujrzeć też
Filidy onej, co twojemu
Natchnieniu daje skrzydła, lot,
Łzy, rymy et cetera... Ot!
Przedstaw mnie jej!« — Żartujesz! »Czemu?«
— Więc dobrze. »Kiedyż?« — Choćby już.
Tam zawsze gościom radzi... Cóż?


III.

— »Jedziemy!« — Już druhowie lecą... )
Przybyli... W domu radość, wrzask...
Stara gościnność, wyznam, nieco
Nużyła gościa zbytkiem łask.
Ot, uprzejmości masz tortury:
Niosą na spodkach konfitury,
W karafce borówkowy sok —
To ma umilać rozmów tok!

IV.

Wracają... Księżyc srebrne plamy
Rzuca... oświetla bryczki ruch...
Tutaj ukradkiem podsłuchamy
Rozmowę naszych druhów dwóch...
— Cóż, Eugeniuszu? A, ty ziewasz?
»Nic, to mój zwyczaj«. Czasem miewasz
Weselszą minę... »Nudy moc
Jednaka zawsze. Ależ noc!
Poganiaj konie, ej, Andriuszka!
Ot, głupia droga... A propos
W prostocie bywa powab... co?
Larina miła jest staruszka.
Aj! co to?... Tak dokucza bok...
Boję się: to z borówek sok!...


V.

»A powiedz, która z nich Tatjana?«
— Ta, co milcząca, jako głaz,
Weszła posępna, jak Świetlana...
Siedziała w kącie cały czas.
»Tak?... A ty młodszej jesteś sługą?«
— A co? »Ba, ja-bym wybrał drugą,
Mając na czole Muzy znak.
Toć w twarzy Olgi życia brak;
To jest Madonna Wandykowa,
Kraśna i krągła... Otóż masz,

Jak ta księżyca głupia twarz,
Co się w ten głupi obłok chowa«.
Włodzimierz sucho odrzekł coś
I zamilkł... Skrzypi bryczki oś...


VI.

Ale wizyta Oniegina
U Lennych sprawiła rum...
Domysł tkać przędzę swą poczyna...
Szepcze w sąsiedztwie swat i kum...
Wprawdzie pocichu i ukradkiem,
Plotka się karmi tym wypadkiem...
(Wstrzymać pogłosek niema sił).
»On pewnie dla Tatjany był!«
W zaściankach szczerze zapewniano,
Że termin ślubu pewny — raz;
Powtóre: zmienion, bo na czas
Obrączek ślubnych nie przysłano.
Mniej ich zajmował ślubny akt
Leńskiego — to był stary fakt!


VII.

Tatjana z gniewem plotek słucha,
Lecz myśl ta jej nie puszcza z kleszcz
I mimowoli w głębi ducha
Dziwnej radości budzi dreszcz;
I w serce wpija się potrocha...
Czas przyszedł — i Tatjana kocha!

Tak ziarno pada w grunt... a wiew
Wiośniany ciepłem żywi siew...
Zdawna tęskniącej wyobraźni
Potrzebną była nowa treść;
Pieszczotę pragnie wziąć i nieść.
Zdradziecki poryw serce drażni
I młoda pierś jej nie chce schnąć...
Dusza czekała ... kogobądź!


VIII.

I doczekała się... I oczy
Rozwarła... Rzekła: oto on!
Ach! teraz myśl ją jedna tłoczy,
Rozbrzmiewa w sercu jeden ton;
W gorących snach go zawsze spotka,
Oddycha nim... Dziewica słodka,
Jego czarowną czuje moc
Dokoła siebie — dzień i noc.
Już szczebiot siostry jej dokuczył
I zbyt troskliwy służby wzrok,
I gadatliwych ludzi tłok...
Cień smutku lica jej obłóczył;
Klnie gości, milcząc, jako głaz, —
Za nagły przyjazd, długi wczas...


IX.

Z jaką uwagą teraz czyta
Czułych romansów świeży tom;

Czarownym zmyśleń tchem spowita,
Oddaje duszę złudnym snom!
Tatjano! szczęsną mocą marzeń
Ożywiasz tło książkowych zdarzeń:
Kochanek Julii Volmàr,[1]
Malecque-Adèl i de-Linard,
Werter, męczennik buntowniczy,
I niezrównany Grandison,
(Nas tylko spać przymusza on), —
Budzą w twej duszy sen zwodniczy;
I z wszystkich jeden obraz tkasz:
W nim Oniegina widać twarz!


X.

Zdając się sobie heroiną
Najukochańszych swoich ksiąg,
Klaryssą, Julią lub Delfiną,
Tatjana nie wypuszcza z rąk
Kart niebezpiecznych; błądząc w lesie,
Otwartą książkę w ręku niesie...
I w niej znajduje, z szczęścia drżąc,
Odgłos snów swoich, tajnych żądz;
Wzdycha i sercem swem zabiera
Zachwytów, bólów cudzych świat
I w zapomnieniu szepcze w ślad
List do swojego bohatera...
A on... ba, nie wiem, kim był on? —
Wiem jedno: nie był Grandison!


XI.

Płomiennych twórców przeszła era,
Co wszedłszy na podniosły tór,
W osobie swego bohatera
Doskonałości ryli wzór;
Ludzie ścigali go niesłusznie,
Choć wszystko czynił dobrodusznie,
Rozumem świecił, sercem żył
I jak Adonis piękny był.
Na krzyk o pomoc stawał w progu,
W zalety z każdą kartą rósł;
Już na ofiarę życie niósł,
Ale na szczęście — w epilogu
Zawsze skaraną była złość,
A dobro miało nagród dość.


XII.

A dziś padł tuman na umysły,
Rzuca nas w sen morałów ton;
Grzech i w romansie kult ma ścisły
I tam już święci tryumf on!
Ba! przy brytańskich Muz bajaniu,
Dziewczę się rzuca na posłaniu,
Nowe jej bóstwa burzą sen —
Melmot, włóczęga chmurny ten,
Wampir, posępny i bezdźwięczny,[2]
Złowrogi Korsarz, Wieczny Żyd,

Sbogar — tajemniczości szczyt!...
Lorda Byrona kaprys zręczny —
I egoizmu ciemny świat
Przyoblókł w romantyzmu kwiat.


XIII.

Lecz dla mnie nie jest to podnietą.
I jeśli przyjdzie taki kres,
Że ja przestanę być poetą,
Że wlezie we mnie nowy bies,
Że, chociaż zaklnie Feb ze zgrozy,
Poniżę się do skromnej prozy, —
Romans na bardzo stary krój,
Zajmie wesoły zachód mój.
I nie nadludzkich łotrów zgraje,
Nie tajną mękę sumień tam, —
Tylko poprostu skreślę wam
Ruskiej rodziny obyczaje,
Czułej miłości wabny świat,
Podania naszych dawnych lat.


XIV.

Wskrzeszę postacie zaginione,
Ojcowskich rozmów prosty typ,
Dzieci spotkania umówione
U źródła, gdzieś pod cieniem lip;
Błędnej zazdrości udręczenia,
Rozłąki łzy, łzy pogodzenia

III

I kłótnie znów... A w końcu prób,
Pojadę z wami na ich ślub...
Przypomnę ton porywający
Wyrazów, które tonąc w łzach,
Szeptałem sam w minionych dniach,
U czarodziejki stóp klęczący, —
Pieszczotnych, słodkich słówek rój,
Od których odwykł język mój!


XV.

Lecz teraz zajmie mnie Tatjana!
Ty płaczesz?... Spójrz, ja płaczę też!...
W szpony modnego dziś tyrana
Całe swe życie oddać chcesz...
Przepadniesz, miła!... Chociaż za to
Blask marzeń będzie ci zapłatą
I w sferę uczuć wyższy wzlot,
I czarujących marzeń splot,
I pragnień rozkosz, snów trucizna...
Ot, marzy ci się cały czas,
Że on za tobą idzie w las —
Podejdzie zaraz, miłość wyzna...
Gdziekolwiek niesiesz lekki krok,
Tam kusiciela widzisz wzrok.


XVI.

Tęsknota serce biednej toczy...
Do parku idzie, zrywa liść...

Wtem nieruchome chyli oczy
I nie ma siły naprzód iść...
Wzniesiona pierś, opadłe ręce,
Na licach nagłe lśnią rumieńce,
Z pobladłych warg ulata jęk
I w oczach blask i w uszach dźwięk...
Nastanie noc; na niebie czaty
Obchodzi miesiąc; w srebrnej mgle
Wywodzi słowik trele swe;
I leją woń jaśminu kwiaty...
Tatjana czuwa... snu jej brak
I z nianią w mroku szepcze tak...


XVII.

»Tu duszno, nianiu! Spać mi trudno!
Otwórz tam okno, bliżej siądź!«
— Co tobie, Taniu?! »Tak mi nudno!
Opowiedz mi cokolwiekbądź!«
— Ba, o czem, Taniu?! Dawniej zawdy
Sporo i prawdy i nieprawdy
Chowałam w głowie, że aż strach! —
O duchach złych, dziewiczych snach...
A dzisiaj ciemna jestem, Taniu:
Już nie pamiętam dzisiaj nic...
Ot, spróchniał do cna stary rydz!...
Skręciło mnie... »Opowiedz, nianiu,
Jako za starych było lat?
Czy znałaś ty kochania kwiat?«

XVIII.

— Ot, gadasz, Taniu! W nasze lata
Nam się nie marzył taki kwiat;
Nieboszczka świekra z tego świata
Wygnałaby na tamten świat.
»Więc jak na ślub skłoniono nianię?«
— Jak Bóg przykazał... Zesłał Wanię.
Mnie wyszedł już trzynasty rok,
On młodszy był, więc poszło w skok..
Niedziele dwie chodziła swatka,
A gdy zamknięto za nią drzwi,
Pobłogosławił ojciec mi,
Płakałam z strachu... ze mną matka...
Rozpletli warkocz; w cerkiew, bacz,
Ze śpiewem wiedli, a ja w płacz...


XIX.

I w obcą wzięli mnie rodzinę...
Lecz ty nie słuchasz?... Nudna rzecz?.
»Ach nianiu, nianiu! Patrz, ja ginę!
Ciągle o jednem myślę precz!
Ciągle do płaczu jestem skora!«...
— Kochanie moje, jesteś chora.
Zmiłuj się Panie, pomóż nam!
Czego chcesz, Taniu, zaraz dam...
Chcesz? Świętą wodą cię pokropię...
Ty masz gorączkę... »To nie znak

Choroby, nianiu!... Kocham tak!«
— Zmiłuj się, Panie. Złe wnet stropię!
I niania, dziewczę ustrzedz chcąc,
Żegna je starą ręką, drżąc.


XX.

»Ja kocham! Modlić się nie pora!
Mnie nie pomoże krzyża znak!«
— O nie, kochanie! jesteś chora!
»Daj pokój, nianiu! Kocham tak!«
A tu księżyca popielaty
Blask się zakradał do komnaty,
Srebrzył na oczach ślady ros
I rozpuszczony ciemny włos;
I w siwych włosów lśnił promyku,
Który z pod chustki starej zbiegł;
I tak Tatjanę blask ten strzegł
I starą w ciepłym kaftaniku...
I tak ta srebrna cisza drga,
A w niej się chwieją cienie dwa...


XXI.

Tatjana milczy... głowę ściska...
Patrzy w promienia srebrną nić...
Wtem nowa myśl w jej duszy błyska...
— »Zostaw mnie samą, nianiu... Idź...
»Wprzód papier, pióro dasz mi może...
»Stół przysuń... Wnet się spać położę..

»Idź teraz!«... W ciszy skrzypną drzwi...
Tatjana sama... Miesiąc lśni...
Pisze nad stołem pochylona,
Wciśnięta we framugi kąt,
I nierozważnych liter rząd
Wchłania jej miłość... Blask już kona...
Za oknem słychać wiatru świst...
Skończyła... Komu poślesz list?!


XXII.

Znałem piękności niedostępne,
Chłodne i czyste, jako śnieg,
Nieubłagane, nieprzestępne,
Których nie pojmie nigdy człek.
Dziwiąc się pysze, modnej pono,
Jam przed ich cnotą przyrodzoną —
Wyznaję — uciekł... Miałem sen:
Zda się, żem czytał napis ten
Ponad ich brwiami — napis piekła:
»Nadziei tu na wieki zbądź!«
Bo grzechem dla nich — miłość tchnąć,
Odstraszać ludzi — rozkosz wściekła.
Nad Newą nie wypadło-ż wam
Spotykać mnóstwo takich dam?


XXIII.

Znałem i inne, ach, ponętne,
O ustach, pełnych mroźnych tez,

Egoistycznie-obojętne
Dla westchnień, hołdów i dla łez.
Cóż kapryśnice wywołały?
To, że wielbiciel ich nieśmiały
Uciekał od surowych słów...
Lecz te umiały przecie znów
Pociągnąć go choć iskrą żalu;
Przynajmniej czasem mowy dźwięk
Słodyczą drgnął, cokolwiek miękł...
I na następnym zaraz balu
Szaleniec zapominał skarg
I biegł w przepaści łamać kark.


XXIV.

Czyliż winniejszą jest Tatjana?
Czemu?! — że nie wie, co to kłam;
Że w blasku marzeń rozkochana
Nie widzi na swem słońcu plam?
Że sztukę ma w miłości za nic,
Że w zaufaniu nie zna granic,
Że ją porywa uczuć głos,
Że ją obdarzył władny los —
Umysłem lotnym, wolą żywą,
Burzliwym wyobraźni tchem,
Nieco dziwacznem myśli tłem,
Sercem ognistem, duszą tkliwą?!...
Któżby kamieniem rzucić śmiał
Za lekkomyślny uczuć szał?!


XXV.

Tylko kokietka chłodno sądzi...
Tatjana szczerze kocha snać...
Jak dziecię, sobą już nie rządzi;
Miłości życie pragnie dać!
Nie umie liczyć tak: odłożę —
Wartość miłości tem pomnożę,
Pewniej go schwytam w swoją sieć...
Trzeba więc plan ostrożny mieć:
Wprzód niepewności zmęczę noszą,
Ambicję kolnę, w serce jad
Zapuszczę, struję widmem zdrad...
Inaczej, nudząc się rozkoszą,
Niewolnik nędzny — chytry wąż
Gotów jest rwać kajdany wciąż.

XXVI.

Jeszcze mam trudność: chcąc ratować
Ojczystej ziemi drogą cześć, —
By list Tatjany zacytować,
Muszę... przełożyć jego treść!
Ojczysty język słabo znała,
Dzienników naszych nie czytała;
By oddać płomień swoich snów,
Nie chciała długo szukać słów;
A więc — pisała po francusku...
Z przekąsem precz!... sprawdziłem sam,

Że dotąd miłość naszych dam
Nie oświadczała się po rusku...
Pocztowa proza — otóż masz! —
Nie dba o dumny język nasz...


XXVII.

Wiem: chcą nauczyć nasze panie
Po rusku czytać... Oto bąk!
Toć ja im wyrwać byłbym w stanie
»Błagonamierennego« z rąk![3]
Na was powołam się, o wieszcze!
Wszak prawda? Te, co natchnień dreszcze
Budziły w was, u czyich stóp
Gorzeliście, jak ognia słup,
Składając świetnych rymów tyle, —
Czuły na sobie ostry szpon,
Chcąc trafić w ruskiej mowy ton,
Swój język przekręcały mile, —
Do francuskiego miały gust:
Ten, jak ojczysty, brzmiał z ich ust.


XXVIII.

Strzeż Boże spotkać gdzieś na balu,
Gdzie z gawęd wzlata czad i dym,
Seminarzystę w żółtym szalu,
Akademika w czepku pstrym.
Jak bez uśmiechu buzi ślicznej,
Tak bez pomyłki gramatycznej

Nie mogę ruskiej mowy znieść!
Lecz oto słyszę — idzie wieść:
Że nowe niewiast pokolenie
Wypieści ruskim wierszem słuch
I gramatyczny stworzy ruch, —
Błagania gazet mając w cenie!
Lecz ja... ach, to nie moja rzecz!
Z wiernością będę patrzył wstecz...


XXIX.

Niedbale-słodka paplanina,
Źle wymawianych słówek żar,
Co wszelkich reguł zapomina —
Zawsze mieć będą dla mnie czar.
Sił do pokuty nie nabędę
I gallicyzmy kochać będę:
Bogdanowicza wiersze wszak
I stare grzeszki kocham tak.
Lecz dość! Tatjany listem oto
Dawno przyrzekłem zająć was...
Ba! radbym słowo cofnąć wraz:
Coś mi nie pilno z tą robotą!
Wiem, nowa moda dzisiaj drwi
Z westchnień i piór à la Parni!


XXX.

O »Uczt« śpiewaku z duszą smętną[4]
Gdybyś tu teraz ze mną był,

Prośbą bym znużył cię natrętną;
Jabym cię błagał z całych sił, —
Byś na czarowne swoje dźwięki
Przełożył mej dziewicy jęki,
Co w obcej mowie słodko brzmią...
Gdzie jesteś? Przybądź! — Oto są
Me prawa — oddam je z pokłonem...
Nie słyszy!... pośród smutnych skał,
On, który poklask ongi brał,
Dziś błądzi z sercem wyziębionem...
W fińskiego nieba patrząc dal,
Nie wie, że druha toczy żal!...


XXXI.

Leży przedemną list Tatjany...
Świętości strzegę tej... z tych słów
Czar wieje zawsze niespodziany...
Czytam go... schowam... czytam znów..
Kto włożył w pióro jej tę żałość
I taką słodką słów niedbałość?
Skąd ten naiwnych westchnień plon
I ten szalony wezwań ton,
Co tchnąc słabością, moc posiada?
Ja nie wiem!... Oto puszczam w świat
Niezręczny przekład, pełny wad...
Żywego pędzla kopia blada,
Melodya »Strzelca«, tylko że
W nieśmiałej uczennicy grze!...

LIST TATJANY DO ONIEGINA.


»Piszę do Pana — czegóż więcej?
To jedno zdradza serca stan.
Czy wydrwisz zapał ten dziewczęcy?
Czy mnie ukarzesz wzgardą Pan?
O nie! — w to wierzę najgoręcej,
Że mi litości podasz znak,
Że nie zostawisz Pan mnie tak...

A jam z początku milczeć chciała...
Wierzaj: mojego serca ran
Nigdybyś nie mógł dojrzeć Pan,
Gdybym nadzieję słabą miała,
Ze zrzadka, choć w tygodniu raz,
Poświęcisz nam swój drogi czas!
Że głos usłyszę Twój przelotem,
Rzucę Ci słówko, aby potem
O jednem myśleć — dzień i noc —
Aż przyjdziesz znów — tchnąć w serce moc!
Lecz powiadają, żeś odludek;
Nudzi Cię głuchy, wiejski świat;
Więc Pana, ach! nasz skromny sad
Nie znęci wonią niezabudek...

Dlaczegoś Pan odwiedził nas?
W tym zapomnianym kątku świata —

Nigdyby mi nie odkrył czas,
Jak mocno serce w pierś kołata...
I burzę słów niedoświadczoną
Czas by uciszył — w życia śnie;
Ktośby do serca przypadł pono,
Cnotliwą matką, wierną żoną
Mogłabym zostać — kto to wie?!
Inny!... Nie zmusi cały świat,
Bym mu oddała duszę swoją!...
Na Wyższej Radzie wyrok padł,
To wola nieba: jestem Twoją!...
Cały mój żywot był zadatkiem
Spotkania naszych krewnych dusz;
Bóg mi nie zesłał Cię przypadkiem,
Do grobu Tyś mój Anioł-Stróż
Zdawna mi sen Cię ukazywał
I z niewidzianym łączył los;
I cudny wzrok Twój mnie porywał
I w duszy cudny dźwięczał głos!
Lecz nie!... To nie był tylko sen!
Gdyś wszedł, jam Ciebie wnet poznała,
Jam zapłonęła, osłupiała
I w myśli rzekłam: oto ten!
Wszak prawda? Muszę głos twój znać...
To Ty mówiłeś ze mną w ciszy,
Gdy szłam biednemu pomoc dać,

Gdy się modliłam, klęcząc w niszy,
By w serce słodki pokój wlać!
Czyś to nie Ty śród groźnych mgnień,
Gdy nocą wzrok mój się wysilał,
Wstępował w mgłę, jak miły cień,
Nad mem wezgłowiem się pochylał?!
Nie twój-że głos brzmiał dźwiękiem cytry,
Szeptał, że przejdzie pora burz?...
Kto jesteś?... Czyś kusiciel chytry,
Czy dobrotliwy Anioł-Stróż?!
Rozstrzygnij trwożne te zwątpienia...
Może to wszystko jeden błąd,
Okrutny błąd niedoświadczenia...
I innym będzie Boży Sąd!
Wszystko mi jedno!... Cały los
Składam w tej chwili w Twoje ręce,
Ku Tobie z prośbą wznoszę głos:
Ulżyj głębokiej mojej męce;
Zrozumiej tylko: jestem sama,
Nikt tu nie zajrzy w moją duszę,
Mój umysł cierpi tu katusze,
Dokąd się zwróci — wszędzie tama...
Czyliż w milczeniu zginąć muszę?!
Czekam na Ciebie w strugach łez...
Ożyw mnie jednym oka rzutem,
Albo złudzeniom połóż kres
I zasłużonym raź wyrzutem!

Kończę!... I strach i wstyd mnie dręczy...
Nie śmiem odczytać tego w głos...
Za Ciebie honor Twój mi ręczy,
Śmiało powierzam Ci mój los!«...


XXXII.

Tatjana wzdycha przy stoliku;
Raz po raz list w jej dłoni drgnie,
Na rozpalonym jej języku
Opłatek czerwonawy schnie.
Opada głowa ociężała
I zsuwa się koszulka biała
Z prześlicznych ramion... Płynie czas,
Promień księżyca całkiem zgasł,
Przez mgłę poczyna jaśnieć niwa;
Świt idzie na strumyka próg
I w fali drży... Pastuszy róg
Ze snu mieszkańca wsi wyrywa.
Już dzień... Obudził wszystkich blask.
Tatjana nie wie, że już brzask;


XXXIII.

Nie wie, że słonko jasno błyska...
Znużona, snem żelaznym śpi,
Pieczątkę rytą w palcach ściska...
Lecz oto cicho skrzypią drzwi;
To stara niania... Już przy pracy!
Herbatę wnosi jej na tacy

I woła: Taniu! wstawać czas!
Ba! uprzedziła wszystkich nas!
Moja gołąbka już gotowa!
O, ranne ptaszę... Wczora tak
Bałam się, że ci czegoś brak...
Zły wieczór!... Dzięki Bogu, zdrowa!
Po takiej nocy choćby ślad!
Gdzie tam! Tak świeża, kieby kwiat!


XXXIV.

»Ach, nianiu!... prośba... mam życzenie«...
— Kochanie moje, tylko każ.
»Ach, nie myśl tylko... Podejrzenie ...
Zrobisz to, prawda?«... — Otóż masz!
Nie wierzą mi... Przysięgam przecie...
— »Niech z listem tym twój wnuk w sekrecie
Idzie do O... No, wiesz już kto!?
Nasz sąsiad... Lecz zapowiedz to:
Nikomu niech nie mówi słowa,
Niechaj nie powie, list ten skąd«...
— Komu, kochanie?... Zrobię błąd,
Tak zesłabiała moja głowa,
Sąsiadów różnych wkoło huk...
Ktoby to wszystkich pomnieć mógł?


XXXV

»Czyli nie możesz zgadnąć, nianiu?«
— Kochanie moje, nie wiem, kto!...

U starej rozum stępiał, Taniu...
A dawniej bystra byłam, ho!
Pan rzeknie słówko, ja już skora...
»Ach, nianiu, nianiu, czy to pora
0 starych czasach teraz pleść?...
No, widzisz, list ten trzeba nieść
Do Oniegina«. — Tera jasno!...
Nie gniewaj się, gołąbku mój.
Ja stara... A sąsiadów rój...
Ot, znów ci liczka, Taniu, gasną!...
»Idź, nic mi nie jest!« — Dałby Bóg.
»Idź i niech zaraz spieszy wnuk«.


XXXVI.

Dzień minął... Niema odpowiedzi...
Nastaje drugi... Nic i nic!
Od świtu Tania, milcząc, siedzi
I trwoży dom bladością lic.
Do Olgi Leński przybył... Oto
Matka jej pyta go: »A co to,
Druh pański już zapomniał nas?«
Tatjana drgnęła... »Ach, w sam raz
Spytała pani... Dziś przyjedzie —
Rzekł Leński. — Ze mną jechać chciał,
Ale robotę z pocztą miał
I pewnie będzie po obiedzie«.
Tatjana oczy spuszcza w dół,
Jakby wyrzutem ktoś ją kłuł.


XXXVII.

Był zmierzch... Na stole blask rozlewał
Samowar, kipiąc. .. Jego war
Chińskie czajnika dno rozgrzewał...
Wkoło się snuły kłęby par.
Olga pospiesza wnet z posługą;
Do filiżanek ciemną strugą
Leje się płyn, wydając woń...
Chłopak śmietankę poda doń...
Tatjana stoi cicho, dysze
Na szyby okna ust swych tchem,
I coś, porwana słodkim snem,
Prześlicznym swym paluszkiem pisze;
I widać na omglonem szkle
Luby monogram: O i E.


XXXVIII.

Drży Tania, że ją zdradzą szpetnie
Ślady na twarzy łzawych smug...
Wtem tętent... Krew się w żyłach zetnie...
Już bliżej... ścichło... Zdąża w próg
Eugeniusz. »Ach!« i jako łania,
Przez drugą sień ucieka Tania,
A z sieni na dwór, potem w sad...
Wzdłuż ogrodowych biegnie krat,
Głowy na chwilę nie odwraca,
Obiegła mostki, bagna skraj,

Aleję do jeziora, gaj;
Bzy łamie i do sadu wraca,
Po kląbach depce i bez tchu
Ku małej ławce spieszy. Tu —


XXXIX.

Upada.
»On! Eugeniusz w domu!
List czytał! jak mnie sądzi zeń?!«
I serce pełne męki, sromu,
Kryje nadziei mglistej cień.
Drży cała... cała żarem dyszy.
Czeka, czy idzie?... Nic nie słyszy.
W sadzie służące pośród grząd
Zbierały wiśnie... Parku kąt
Rozbrzmiewał pieśnią nakazaną:
(Nakaz ten cel osiągnąć mógł,
Że pańskich jagód usty sług —
Chciwemi usty nie zjadano;
Bo usta musiał zająć śpiew...
I na wsi dowcip rzuca siew).


PIEŚŃ DZIEWCZĄT.

»Hej, dziewice, krasawice,
Gołąbeczki, kochaneczki,
Rozigrajcie się,
Rozbiegajcie się!

Zaśpiewajcie pieśń
Ulubioną swą!
Oto chłopca wraz
Zwabcie pieśnią tą...
Ledwie zwabim go,
Zdala ujrzym go,
Rozbiegniemy się,
Zarzucimy go —
Zarzucimy wiśnią,
Wiśnią i maliną,
Czerwonemi porzeczkami
Zarzucimy ino!
Nie chodź, chłopcze, podsłuchiwać
Piosnki tajemnicze!
Nie chodź, chłopcze, podpatrywać
Nasze gry dziewicze«.


XL.

Śpiewają... Tania mimowoli
Wsłuchuje się w ich dźwięczną pieśń;
I czeka na to, że powoli
Ucichnie drżąca serca cieśń,
Że twarz ochłonie rozpalona,
Że się ukoi pierś wzburzona.
Lecz nie pomaga parku chłód...
Bardziej goreje twarz, niż wprzód.
Tak, różnobarwnem skrzydłem drgając,
Biedny motylek pragnie zbiedz,


A psotnik go nie przestał wlec;
Tak w oziminie drży ów zając
I głębiej chowa ciało w rów,
Widząc przez krzaki błyski luf!


XLI.

Wreszcie Tatjana lżej oddycha...
Wstaje, przez mały idzie most...
Lecz do alei ledwie scicha
Skręciła — patrzy: przed nią wprost
Eugeniusz!... Idzie, błyszcząc wzrokiem,
Jak groźny cień, ogromnym krokiem.
Jakby się na nią ognia skry
Sypnęły... Stoi... Cała drży. —
Lecz co się stało tam z wieczora,
Jaki spotkania skutek był,
Opisać nie mam dzisiaj sił;
Po długiej mowie wytchnąć pora,
Na spacer iść... Dość plecy giąć...
Dokończę później jakośbądź!





  1. Julia Volmar — Nowa Heloiza. — Malecque-Adel — bohater romansidła p. Cotlin. Gustaw de-Linard — bohater pięknej powieści p. Krüdener (p. a.).
  2. Wampir — powieść mylnie przypisywana Bajronowi. Melmot — genialny utwór Maturina. Jean Sbogar — znany romans C. Nodier’a. (p. a.)..
  3. Błagonamierennyj — ówczesny marny dziennik, wydawany przez Izmajłowa (p. t.).
  4. Śpiewak »Uczt« — Baratyński, jeden z najzdolniejszych poetów rosyjskich, (p. t.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Puszkin i tłumacza: Leopold Blumental.