Przejdź do zawartości

Epidemia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Octave Mirbeau
Tytuł Epidemia
Data wyd. 1905
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Jarosław Pieniążek
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Epidemia.

Komedya w jednym akcie
Oktawa Mirbeau
tłumaczył
Jarosław Pieniążek

Lwów.




Osoby:
Burmistrz
Radny, należący do opozycyi
Radny, należący do większości
Dr. Triceps, lekarz
Najstarszy członek rady miejskiej
Kilku radców
Służący
Głosy

Rzecz teraz – w mieście prowincjonalnem we Francyi.


Tłumacz prosi o zamieszczenie swego nazwiska
na afiszu, a to celem zawarowania prawa przekładu
wobec innych scen polskich.






Sala posiedzeń rady miejskiej w większem mieście portowem. Na ścianach portrety prezydentów Rzeczypospolitej począwszy od Thiersa po Loubeta. Kilka biustów Rzeczypospolitej, każdy zaś innego symbolicznie przedstawia. W środku starożytny duży komin - nad nim na ścianie wymalowany herb Francyi. Z prawej i lewej duże drzwi. Na samym środku sali duży długi stół pokryty suknem. Przed każdym z radnych papiery, kałamarz, bibuła itd.

Scena 1.
Wszyscy oprócz doktora Tricepsa.

(Za podniesieniem zasłony burmistrz rozmawia koło komina z kilkoma radnymi - inni tu i ówdzie tworzą osobne grupy. Dwu członków rady zajęci pisaniem przy stole. Sekretarz z rączką od piór w ustach - porządkuje papiery)
Burmistrz. Możebyśmy mogli rozpocząć obrady?
Opozycja. (spogląda na zegarek) ¾ na 11 - o ½ do 12tej jem śniadanie. Zamówiono nas na 9. Ładny początek!!
Burmistrz. W pierwszym dniu po nowym roku można i należy pewną niepunktualność wybaczyć… zresztą to nie moja wina…
Opozycja. I tak nas jest za mało.
Burmistrz. W sam raz dość aby był komplet.
Opozycja. Więc nie traćmy czasu (wchodzi Dr. Triceps)
Burmistrz. Otóż i Dr. Triceps.

Scena 2.
Dawni ― Triceps.

Dr Triceps (wita kolejno wszystkich podaniem ręki) Stokrotnie proszę o przebaczenie szanowny panie burmistrzu… bardzo - bardzo - panów przepraszam. Wstrzymała mnie bardzo delikatna i dość osobliwa operacya. Kucharka moja przez nieuwagę usiadła na rozpalone żelazko. Panowie pojmują…
Burmistrz. Niezawodnie.
Dr. Triceps. Tyle zachodu ― a jaki krzyk.. to nie bagatela…
Burmistrz. (sentencyonalnie) Ot… życie ludzkie.. (do radnych) Jeżeli panowie pozwolicie - zaczniemy.
Dr. Triceps. Owszem - i owszem. Jeszcze raz proszę o uwzględnienie
Burmistrz. (przystępuje do stołu ― radni zajmują miejsca) Moi panowie! posiedzenie otwarte (przerzuca akty) Niektórzy z naszych kolegów nieobecność swoją usprawiedliwili listownie… nic zresztą ciekawego. Czy mam je odczytać?
Pierwszy Radny. Niema potrzeby ― uwolnić od czytania..
Burmistrz. (pod nosem) Ból gardła, - katar - postrzał w krzyżu - spodziewany poród żony (żartobliwie) Nie powiedzą że mamy na sumieniu wyludnienie Francyi (radni się uśmiechają) do protokołu (wręcza listy sekretarzowi)
Drugi Radny. Za dużo zaszczytu
Burmistrz. Tak każe ustawa (urzędowo) przedewszystkiem należy zanotować, iż naszego kolegę pana Izydora Teoprasta Barbaraux wczoraj wieczorem uwięziono..
Pierwszy Radny. Co? Znowu? Ależ to już po raz trzeci…
Burmistrz. (w dalszym ciągu) Wskutek czego nieobecność jego jest zupełnie usprawiedliwioną. Zwracam uwagę panom, że nie czynię tu nikomu zarzutów ― nie przesądzam sprawy, zaznaczam jeno fakt, jaki zaszedł.
Dr. Triceps. A czy znanym jest przynajmniej przypuszczalny powód uwięzienia?
Burmistrz. Zawsze jedno i to samo. Jeżeli mnie mylnie nie poinformowano, a sądzę że nie ― jestto powód czysto kupieckiej natury; szanownego kolegę uwięziono za to, że dostarczał wojskowości zepsutego mięsa, ściślej się wyrażając dostarczał „jakoby“ zepsutego mięsa. Mojem zdaniem nie mamy ani powodu ani obowiązku zajmować się tą sprawą ― jak już rzekłem czysto handlowej natury. Niech sąd o niej orzeknie ― choć w rezultacie przestępstwo pojedynczej jednostki (pomruk niezadowolenia) jeżeli w ogóle istnieje w tym wypadku przestępstwo ― nas jako ciała zbiorowego zupełnie nie dotyczy..
Głosy. Bardzo dobrze.. słusznie.. tak.. tak..
Dr. Triceps. I ja bym nierad teraz o tem rozprawiać ― pragnę jednak co do tego wypadku wypowiedzieć moje zdanie. Mam to najsilniejsze przekonanie, że kolegi naszego nie uwięziono z powodu mniej lub więcej zepsutego mięsa lecz z powodu jego skrajnych przekonań politycznych.. Panowie mnie rozumiecie? (uśmiechy ― potakiwania) Czyż nie mam racyi?..
Burmistrz. Może nie zupełną..
Dr. Triceps. Najzupełniejszą panie burmistrzu… mówię to jako lekarz i jako uczony ― i wiem dla czego to mówię.. To, co zarzucają naszemu koledze polega na urojeniu i nie wytrzymuje krytyki naukowej.. bo ― zastanówmy się tylko, co to jest nadpsute mięso…
Pierwszy Radny. A jadłeś je pan kiedy?
Dr. Triceps. Czy je jadłem? ― to się rozumie ― i jak jeszcze ― a nigdy mi nie zaszkodziło
Głos. Dobrego apetytu!
Dr. Triceps. Należałoby raz przecie zastanowić się nad tą sprawą. Mojem zdaniem nadpsute mięso nie tylko że nie jest szkodliwem, ale działa wzmacniająco na żołądek.. Panów to dziwi - a pytam się dla czego to, czem się zachwycacie, czem smakujecie w słonce lub bekasie, ma wam być nieprzyjemnem w wołowinie lub świninie… to już nie brak logiki… to wprost głupota. Moi panowie! wobec prawa są i muszą być wszystkie zapachy równe!
Drugi Radny. Racya! bardzo dobrze!
Dr. Triceps. Jestto tak niezawodne, że na tej podstawie mam wszelkie prawo twierdzić, że proces, jaki wytoczono naszemu szanownemu koledze, okazuje się w najwyższym stopniu stronniczym. Na razie pominę tu, że jestto zagrożeniem i ścieśnieniem istniejących praw handlowo-kupieckich ― i zastrzegam sobie jeszcze głos w tej sprawie ― w której udowodnię opierając się na podstawach prawa, gospodarstwa społecznego, terapii i biologii, że zarzuty te nie mają odrobiny zdrowego sensu. Na razie proszę i ten mój krótki wywód aby był zanotowanym w protokóle.
Burmistrz. (rozgląda się pytająco po radnych) Rada przyjmuje wniosek.. i podziela w zupełności zapatrywanie swego światłego kolegi doktora Tricepsa, z którego wiedzy i rad fachowych nieraz już korzystała z wielkim dla siebie pożytkiem (do sekretarza) Proszę to zapisać…
Dr. Triceps. Dziękuję panie Burmistrzu za te pochlebne słowa… wynagradzają mi one sowicie za wszystkie te przykrości, które są z moim zawodem połączone.. (sąsiedzi ściskają doktora za ręce ― dalsi wstają, brawa ― nastrój podniosły) Nie mogę też pominąć milczeniem, że szanowny nasz kolega Barbaraux, jako rzeźnik i kupiec odznacza się w obec swoich klientów wyszukaną uprzejmością ― jeżeli nawet byłoby i prawdą ― czego jednak nieudowodniono, że sprzedawał rzekomo zepsute mięso, to sprzedawał je tylko wojskowości ― i doprawdy wydziwić się nie mogę, od kiedy to i z jakiego powodu nasza armia stała się tak bardzo delikatną i wybredną. (ogólne potwierdzanie)
Sekretarz. Czy i to wpisać w protokół?..
Dr. Triceps. Naturalnie! (do burmistrza) Jak pan sądzi?..
Burmistrz. (dyplomatycznie) Hm…
Dr. Triceps. To później… (do sekretarza) Później dam panu dosłowny tekst całego przemówienia.
Sekretarz. O.. bardzo dobrze!.
Burmistrz. Zatem to już załatwione.. (wstaje ― ustawia się w uroczystej pozycyi) A teraz moi panowie mamy przystąpić do bardzo ważnej i pilnej sprawy, dla której właśnie na nadzwyczajne ― poufne posiedzenie was zaprosiłem… (Radni zaciekawieni ― jednego, który zasnął zbudzono)
Drugi Radny. O co idzie właściwie?..
Głosy. Cicho ― nie przerywać!
Burmistrz. Moi panowie! Obowiązek nakazuje mi udzielić wam pewnej wiadomości ważnej i nieprzyjemnej. (zaciekawienie rośnie) Lecz uspokójcie się szanowni panowie ― nieprzyjemność ta mnie się przeważnie dotyczy, ja bowiem mam być jej zwiastunem i w mojem przemówieniu…
Członek większości. Wspaniałem przemówieniu..
Burmistrz (z dyskretnym ukłonem) ..radbym otwarcie, a bez sztucznych sentymentów przedstawić wam…
Większość. tak… tak… bardzo słusznie…
Burmistrz. przedstawić Wam i to zarówno członkom większości tego szanownego ciała jak nie inaczej szanownym członkom opozycyi..
Opozycya. Prosilibyśmy trochę wyraźniej ― niepodobna nic z tego zrozumieć…
Burmistrz. A ja prosiłbym aby mi nie przerywano… (namyśla się) Moi panowie! to co mam wam zakomunikować, nie jest znów rzeczą tak bardzo ważną, jak może sobie wyobrażacie ― i nie ma wcale powodu byście się nią niepokoili… jestto raczej pewna, peryodycznie się powtarzająca nieprzyjemność..
Większość. Tak ― tak bardzo dobrze…
Burmistrz. … że się tak wyrażę, perjodyczne niedomagania
Opozycya. Do rzeczy! do rzeczy… i bez żadnych aluzyj politycznych.
Burmistrz. Sprawa ta niema nic wspólnego z polityką
Większość. (ostro) Nic wspólnego!
Opozycya. Więc pocóż ta tajemniczość? czemuż nie powiedzieć wszystkiego otwarcie i bez obsłonek?..
Większość. Nie wiem wprawdzie o co idzie, jestem jednak najsilniej przekonany…
Opozycya. Jeżeli pan nie wie, to najlepiej uczynisz jak będziesz milczał
Burmistrz. Moi panowie… O! moi panowie!
Większość. Pan zapomina, że nie jesteśmy w jego knajpie gdzie zgromadzają się ludzie najgorszego wychowania i podejrzanej reputacyi..
Burmistrz. Moi panowie… o… moi panowie…
Opozycya. Nie radziłbym panu znaleść się w mojej jak pan nazywa ― knajpie… (odwołując się do kolegów) knajpa ― powiedział ― knajpą nazwał najwspanialszy zakład w stylu Ludwika XVI ― niechno się tam noga pańska pojawi!…
Większość. Owszem ― pojawię się ale po to, aby pańskiego Ludwika XVIgo opieczętować (wstają ― wygrażają sobie) Nie pojmuję doprawdy jak można cierpieć takie lokale… to rozpusta! to skandal! to zdziczenie… (wygrażają sobie w dalszym ciągu)
Burmistrz. Moi panowie.. o.. moi panowie…
Opozycya. A pan sprzedajesz zatęchłą mąkę ― fałszowaną kawę ― podrabiany pieprz i wierzbowe liście zamiast herbaty..
Większość. Ja?
Opozycya. Tak ― pan! z pańskiego masła dostaje się nie strawności na całe życie..
Głosy. Cicho! Cicho! dość już tego!..
Opozycya. Knajpa powiedział ― knajpa!! błagam was… zaklinam
Głosy. Dosyć! dosyć.. wyprosić ich… (powoli się uspokajają)
Burmistrz. (po ojcowsku) Moi panowie, moi panowie ― spokojnie ― odwołuję się do waszego patryotyzmu ― do znanych waszych uczuć obywatelskich.. do tej godności jaka zawsze cechuje nasze zgromadzenie… wszakżeż tu nie idzie o politykę (dobitnie) tu idzie o nasz własny interes… o interes naszego drogiego miasta, które wszyscy tak gorąco kochacie ― którego sprawy zawsze nam leżały na sercu i były przewodnią gwiazdą wszystkich naszych czynności… Moi panowie (poważnie - niemal grobowo) Tyfus plamisty, tak ― tyfus wybuchnął w naszem mieście… (wszyscy blędną przerażeni)
Większość. (przygnębiony) Epidemia w mieście…
Opozycya. (toż samo) W naszem mieście…
Burmistrz. Widzicie więc panowie, że nie o politykę tu idzie..
Głosy. Epidemia ― tyfus w mieście, w naszem mieście!..
Burmistrz. Mówiąc w mieście nie wyrażam się zupełnie ściśle dzięki Bogu! Epidemia właściwie nie jest w mieście…
Opozycya. Gdzież więc jest u wszystkich djabłów? w mieście… czy nie w mieście?.. wystękaj że pan nareszcie ― nie jesteśmy przecie dziećmi.. (energicznie) Mężowie jesteśmy… do miliona djabłów! i nie raz już dowiedliśmy naszej odwagi… kiedy ojczyzna była zagrożoną, jak jeden mąż stanęliśmy w szeregach gwardyi narodowej… Gdzież więc epidemia… mówżeż pan!..
Głosy. Gdzie jest? gdzie ona??!
Burmistrz. Ależ panowie nie pozwalacie mi mówić.. jest w mieście… a jednak w mieście nie jest (pomruk) zaraz to panom wyjaśnię (nowy pomruk)
Większość. Pozwólcież mu mówić…
Burmistrz. (bardzo głośno) Epidemia wybuchła w arsenale ― a w szczególności w koszarach artyleryi marynarki…
Większość. Dobrze.. bardzo dobrze…
Opozycya. (wściekła) Należało tak od razu powiedzieć a nie napędzać nam niepotrzebnego strachu chociaż my nie boimy się niczego ― i nieraz już w gorszych o wiele wypadkach śmiało zaglądaliśmy śmierci w oczy,.. ale jesteśmy ojcami rodzin, mamy dzieci, przyjaciół… Arsenał nie jest przecież miastem ― z resztą w koszarach i bez tego jak rok długi ― panuje jakaś zaraźliwa choroba. My na to nic nie możemy poradzić ― i to nas nic nie obchodzi..
Głosy. To nas zupełnie nic nie obchodzi…
Doktor. Za pozwoleniem moi panowie ― sprawy takiej lekko traktować nie można ― przeciwnie, metodycznie i systematycznie (do burmistrza) Ile dotąd było wypadków śmierci?..
Burmistrz. Wczoraj zmarło dwunastu żołnierzy ― dziś 15tu.
Doktor. (skinął głową potwierdzająco) Bardzo dobrze… a ilu chorych?..
Burmistrz. Dotąd 135ciu
Doktor. (j.w. notuje) Bardzo dobrze.. cyfra normalna.. stosunek zupełnie odpowiedni..
Większość. Ilu oficerów?..
Burmistrz. Na szczęście nie ma oficerów ― epidemia pochłania jak zwykle tylko szeregowców i podoficerów…
Doktor. Znów przebieg zupełnie normalny…
Większość. Dziękujemy przeto panu ― panie burmistrzu za lojalne i uspokajające wyjaśnienie.
Opozycya. Ja zaś radbym się dowiedzieć po co nas właściwie zwołano. Epidemia nie należy do naszej kompetencyi ― nienarusza w zupełności naszych interesów ― usuwa się przeto z pod naszej jurysdykcyi…
Burmistrz. Tak ― to prawda ― dbały jednak i troskliwy zarząd miasta powinien przewidywać możliwe następstwo. A jeżeli epidemia zechce się przenieść z arsenału do właściwego miasta, z żołnierzy na obywateli…?
Opozycya. O… O… za pozwoleniem…
Doktor. Na szczęście możliwość nie jest faktem, zapewniam panów ― niemamy żadnego powodu, aby się niepokoić. Znam ja dokładnie przebieg ― i jeżeli się tak wyrazić godzi: usposobienie wszelakich epidemij.. Są one, że tak rzeknę, przekonań hieratycznych i to nam na razie wystarcza ― jeżeliby jednak, czego prawie przypuszczać nie można, a coby się sprzeciwiało wszelkim naukowym wywodom ― jeżeliby powtarzam zaszły takie objawy ― któreby nas zaniepokoić mogły, zawsze jeszcze będzie dość czasu, aby zarządzić odpowiednie środki zapobiegawcze. Konkludując, wnoszę: nie należy nam się wtrącać do tego (energicznie) bo jestto sprawa wyłącznie dotycząca naszej marynarki…
Burmistrz. Otem też chciałem się z panami naradzić (poufnie) Admirał jest wściekły ― mówiłem z nim długo wczoraj wieczorem; powiada że tego dłużej nie zniesie, że koszary są stokiem nieczystości i ogniskiem wszelkiej zarazy (pomruk) utrzymuje, że woda, którą piją żołnierze, jest gorszą od gnojówki (nowy pomruk) krótko mówiąc, domaga się abyśmy wybudowali nowe koszary, zaprowadzili kanalizacyę i wodociągi… (ogólne oburzenie) ponadto żąda jeszcze…
Opozycya. (wzniósł w górę ramiona) ..żąda! żąda!. a to co? czegóż on jeszcze żąda?..
Większość. Ależ to waryat…
Opozycya. (wali pięścią w stół) Chce nas zniszczyć.
Większość. Dla jego fantazyi nie będziemy marnotrawili pieniędzy… gmina i tak przeciążona ― ledwo dyszy… wszak mamy niedługo budować nowy teatr…
Opozycya. Ratusz wygląda jak ostatnia rudera, aż prosi się aby go odnowić.. (wskazuje na salę) A taka sala posiedzeń czy to nie wstyd? ..to stajnia ― to chlew ― nie sala radna.
Większość. To bezwstyd ze strony admirała… jeżeli żołnierze nie mają wody, niech im każe dać piwa.
Opozycya. Jeżeli im nie zdrowo w koszarach, mogą biwakować w obozach ― tam aż nadto dobrego powietrza.
Głosy. Wybornie.. bardzo dobrze…
Burmistrz. Najzupełniej podzielam zapatrywanie szanownych panów ― ale panowie nie macie wyobrażenia co to za brutal z tego admirała.. Zagroził mi wyraźnie, że przeniesie garnizon do innego miasta ― no a wtedy ― sami panowie to przyznacie ― odbije się to bardzo niekorzystnie na naszej gminie, że już nie wspomnę o tem, że stracimy muzykę wojskową. Takie przeniesienie wojska to prawie katastrofa dla miasta.. „Nie mogę pozwolić“ ― krzyczał do mnie ― a pienił się jak wściekły, aby moi żołnierze umierali przez wasze niedbałości
Opozycya. Co? On ośmiela się nam grozić?! Ależ to niema sensu co mówi. Francuskiego arsenału nie przenosi się z miasta do miasta jak wędrownego cyrku… a portu nie zabiera się na furę, jak dekoracyj teatralnych..
Większość. Niezawodnie ― rzecz to przykra ― i to bardzo przykra ― toteż mają całe nasze współczucie, jakkolwiek bądź co bądź żołnierze są i tak na śmierć gotowi..
Opozycya. Tak ― to ich zawód…
Głos. To ich powołanie
Inny. Ich przeznaczenie..
Większość. Obowiązek nawet
Stary radny. I zaszczyt.. tak.. zaszczyt…
Opozycya. Zwłaszcza teraz, gdy od tak dawna nie mieliśmy żadnej wojny ― epidemia jest niezrównaną szkołą bohaterstwa. ― Bo ― pomyślcie tylko moi panowie, gdzie i kiedy nauczą się nasi żołnierze prawdziwej pogardy śmierci… gdzie i kiedy nauczą się jak się poświęca i jak się umiera za drogą naszą ojczyznę!?.
Burmistrz. Bo, jakkolwiek nie ma wojny ― ale sąd wojenny pozostał..
Opozycya. I to ma być krzewieniem odwagi w naszej armii ― nie moi panowie.. to śmieszne.. to jest pielęgnowanie i popieranie tchórzostwa.
Większość. To wprost poniżanie armii…
Opozycya. Bezczeszczenie honoru wojskowości i bezwstydne zabijanie resztek patryotyzmu.. O nie ― na to nigdy nie pozwolimy (ogólne entuzyastyczne potakiwanie)
Doktor. (wstaje ― wszyscy zaciekawieni) W zupełności podzielam zapatrywania i zapał moich szanownych kolegów, a jeźli zabieram głos, to dla tego tylko, aby je tem bardziej umocnić. Moi panowie! Coraz częściej słyszymy teraz o mikrobach, bakcylach ― o potrzebie wodociągów i kanalizacyi o zdrowych mieszkaniach i środkach antyseptycznych i tak zwanej hygienie (wznosząc ramiona ― z politowaniem) ależ moi panowie ― wszystko to są tylko przypuszczenia ― mniej lub więcej pewne hipotezy teoretyków, które w praktyce nie okazały się jeszcze niezawodnemi. Jutro lub pojutrze pojawią się nowe ― a i te upadną z zetknięciem się z rzeczywistością. Pytam się szanownych panów czy gmina ma być polem doświadczalnem dla rozmaitych wynalazków tego rodzaju, czy mamy prawo wydawać pieniądze aby się stało zadość marzeniom jakiegoś fantasty ― marzeniom niczem niepopartem, które tak prędko znikną, jak powstały. To jest moje najsilniejsze przekonanie (oklaski) chociaż sam jestem mężem nauki… (jeszcze większe)
Większość. Wybornie! bardzo dobrze!..
Doktor. Moi panowie! nasi ojcowie nie znali tych wszystkich nowoczesnych wynalazków, ― nic nie wiedzieli o bakcylach i szczepieniach ochronnych, nie znali żadnego serum, mikrobów, rad sanitarnych i kongresów medycznych, mieszkali w domach jakie były i pili wodę jaką mieli pod ręką ― do kąpiel nie wyjeżdżali ― w ogólności kąpali się bardzo rzadko ― a jednak byli zdrowi, tężsi jak my dzisiaj i szczęśliwsi o czem nas historya i tradycya pouczają dokładnie..
Większość. Doskonale ― wybornie!
Doktor. Ciągle do zanudzenia powtarzają nam „a Anglia“… Moi panowie! my nie żyjemy w Anglii ― Anglia co innego a Francya co innego… Co kraj to obyczaj ― a wiadomo, że każdy kraj ma swoją odrębną kulturę i swoje właściwości (poruszenie) my jesteśmy francuzami i francuzami pozostać pragniemy!
Większość. Niech żyje Francya!.
Doktor. Nie przeszkadzajmy przeto epidemii w jej naturalnym chciałbym powiedzieć ― w jej dobroczynnym rozwoju. Nie gwałćmy natury moi panowie! bo! zaiste! wie ona dobrze co czyni i dla czego tak czyni (siada wzruszony ― mowcy składają powinszowania)
Burmistrz. Szanowni panowie pozwolą mi jeszcze słowo. Admirał pomimo, że jest szorstkim ― w gruncie, nie jest człowiekiem złym i ile wywnioskować mogłem ― można by się z nim łatwo porozumieć.. Jemu może nie tyle idzie o tę przeklętą epidemię, co o opinię publiczną. Lęka się prasy, interpelacyi w parlamencie i tych tysiąca szykan, na jakie łatwo narażonym być może. Panowie wiecie sami jak ostro od pewnego czasu napada prasa na marynarkę… na samą myśl, że pan Lokroy mógłby tu na oględziny przyjechać ― nasz admirał szaleje…
Opozycya. Więc cóż?
Burmistrz. Zdaje mi się, że wynalazłem sposób, to znaczy że jeśli tylko uchwalimy potrzebny kredyt na budowę, już tem samem uspokoimy admirała. Będzie to tylko prosta formalność ― a on nigdy nie będzie domagał się wykonania uchwały. To dobry człowiek, musi jednak mieć jakieś zabezpieczenie i pokrycie wobec ataków prasy, opinii publicznej i ministrów ― czemu się nie tylko nie można dziwić ― lecz przeciwnie należy to podnieść z uznaniem
Opozycya. Z uznaniem?.. o.. za pozwoleniem… a któż nam zaręczy, że potem niczego nie zażąda?
Burmistrz. Ja
Opozycya. To mi nie wystarcza… Ma pan jakie pismo
Burmistrz. Nie mam…
Opozycya. Dał panu słowo honoru?..
Burmistrz. Nie, ale mam inną pewność… on sam pragnie mieć spokój
Opozycya. Nie ufam mu!.
Burmistrz. Niesłusznie!.. uroczyście zapewniam panów że skoro raz epidemia wygaśnie, nikt się nie będzie troszczył o to cośmy uchwalili i wszystko pozostanie jak dotąd..
Opozycya. Nie ufam wam!
Burmistrz. Natomiast niezapominajcie panowie o przykrościach, jakie was czekają, o tych tysiącznych szpilkowaniach, których nie będzie można uniknąć. Całe miasto podzieli się na dwa wrogie stronnictwa na czem najbardziej ucierpią interesy naszych wyborców. Nie wspomnę już, że wszystkie panie, żony nasze, trzymać będą stronę oficerów marynarki (pomruk)
Głos. Odpowiadaj pan tylko za swoją żonę, mnie zostaw w spokoju (śmiech)
Burmistrz. (z godnością) Z oburzeniem odpieram tę osobistą napaść… ale na czem to stanąłem ― aha ― na oficerach marynarki. Tak moi panowie! Zastanówcie się dobrze zanim poweźmiecie ostateczne postanowienie ― powody wasze są słuszne ale nie praktyczne. W tych warunkach jakie wam przedstawiłem, a za których dotrzymanie radzę, śmiało możecie wotować wszelkie kredyty, bo to was nic a nic kosztować nie będzie.
Opozycya. Protestuję i niepozwalam! byłby to zgubny precedens na przyszłość.
Większość. Wszystkie koszary we Francyi są nie zdrowe
Opozycya. I wszystkie prawie mają swoje epidemie
Większość. Wszędzie piją zakażoną wodę…
Najstarszy Radny. (drżącym głosem) Tyfus moi panowie stał się niejako koniecznością koszarową ― niemal instytucyą ― nie ruszajmy, nie burzmy naszych przekazanych nam wiekami instytucyi..
Doktor. Tak moi panowie ― czcigodny senior naszego zgromadzenia powiedział wielkie słowo.. nie tykajmy naszych instytucyj narodowych, niczego co jest siłą i chlubą naszej walecznej armii, co daje jej pogardę śmierci i nieustraszoność w walce. Nie dawajmy zagranicy gorszącego widowiska, że z naszego powodu niezwyciężony żołnierz francuski ― jak tchórz ― będzie uciekał w szalonym popłochu przed kilkoma bakcylami i mikrobami ― nasz żołnierz, członek tej niezrównanej armii, która na sztandarach swoich chlubnie zapisała nazwiska Austerlitz i Marengo.. (zapał) Precz zatem z bakcylami! Precz z hygieną!.. (brawa ― zapał rośnie) idźcie i powiedzcie to tym panom wyraźnie! (kończy szerokim gestem)
Opozycya. (bardzo wzruszony) Po płomiennych słowach mojego znakomitego przedmówcy ―
dalszą dyskusję uważam za zupełnie zbyteczną.
Głosy. Tak-tak.
Burmistrz. Ależ moi panowie!
Głosy. Nie ma nad tem głosowania..
Głosy. Odmawiamy kredytów
Opozycya. Należy się oświadczyć wyraźnie ― żadnej dwuznaczności.
Doktor. Nie zginęły jeszcze waleczne serca we Francyi (wszyscy powstają, gestykulują żywo, radosne poruszenie. W tej chwili woźny rady wszedł do sali.. Jest trupio blady, przerażony ― oddaje burmistrzowi list zapieczętowany)

Scena 3.
Dawni, woźny.

Burmistrz. Co takiego? (biorąc) Od kogo?
Woźny. Nie wiem
Burmistrz. Któż go przyniósł?..
Woźny. Jakiś czarno ubrany człowiek… źle mu z oczów patrzało.
Burmistrz. Człowiek czarno ubrany? (ogląda list) Tutejszy?
Woźny. Nie wiem ― nie znam go.
Burmistrz. Nie znasz?
Woźny. Nigdy go nie widziałem
Burmistrz. I nic nie mówił?
Woźny. Ani słowa
Burmistrz. Nic nie mówił i odszedł?
Woźny. Nic nie mówił, oddał list i odszedł.
Burmistrz. (pomieszany) To osobliwe! Nie wiem czemu ale przeczuwam coś złego.
Większość. Otwóż pan! przeczytaj!
Burmistrz. Nie umiem tego wytłumaczyć… lękam się czegoś… (Radni przerażeni ― patrzą z ciekawością na burmistrza). Ha! niech się stanie! (rozrywa kopertę ― blednie ― jak gromem rażony) Wielki Boże!
Większość. Co się stało?
Burmistrz. Okropność!! (ogólne przerażenie)
Opozycya. Spokojnie! spokojnie! (do burmistrza) Co takiego?
Burmistrz. Moi panowie… (usiłuje ― ale nie może przemówić)
Większość. Co to panu?.. zasłabłeś?..
Opozycya. Pobladłeś pan..
Burmistrz. Moi panowie! moi panowie…
Opozycya. Czemu pan drży..
Burmistrz. (z trudnością) Moi panowie… okropność.. rzecz straszna ― nie do wiary… okropność..
Wszyscy. Mówżeż pan nareszcie! Co takiego?
Burmistrz. Panowie ― moi panowie (list wypada mu z ręki) Umarł nasz współobywatel!!!
Opozycya. Co?…
Burmistrz. Obywatel umarł… ofiara epidemii..
Kilka głosów. Umarł? niepodobna!
Doktor. Niedotykajcie! (ma na myśli list) Spalić go! Spalić natychmiast! może nie dezynkfecyonowany (rzuca się ― chwyta list w szczypce od węgli ― ciska go do komina ― wyjmuje z kieszeni rozpylacz ― dmie w niego ― chodzi szybko po sali) Niezawodnie nie dezynkfekcyonowany. (wszyscy radni w największym stopniu przerażeni ― niemi ― po chwili)
Burmistrz. (głosem drżącym że wzruszenia, płaczliwie) Nie wiemy nawet jak się nazywał… ale to nie ― znam jego szlachetną duszę ― duszę tej szczytnej ofiary! tego czcigodnego dzielnego obywatela… Wszak wszyscy znaliśmy go i wszyscy kochali.. bo on kość z kości i krew z krwi naszej. ― Nasz on był, brat nasz i nasz przyjaciel ― druh wierny i współobywatel ― i taki ot człowiek ― taki niezwykły mąż ubył nagle z naszego grona, odchodzi aby niepowrócić nigdy!.
Większość. (tonem miserere) Odszedł, aby nie powrócić już nigdy!
Opozycya. (toż samo) Obywatel umarł!..
Wszyscy. (po kolei) Umarł obywatel… (długa pauza ― wszyscy spoglądają bezradni i przerażeni)
Burmistrz. Nie moją to rzeczą szanowni Panowie kreślić jego poczesny a zasłużony żywot, ― znajdą się nie zawodnie inni, którzy to lepiej i wymowniej odemnie uczynią ― z obowiązku mego jednak wnoszę, abyśmy panowie, zacną tę duszę, która tak nagle z grona naszych współobywateli ubyła ― uczcili przez powstanie (radni powstają ― niektórzy ocierają sobie oczy) Dziwnym zbiegiem okoliczności ― nie znamy na razie nawet imienia jego i nazwiska ― ale to nam wszystko jedno ― czcimy w nim przedewszystkiem
obywatela ― a nazwijmy go ― dajmy na to ― Józefem ― bo czystym i wzniosłym był ― jak jego patron.
Głosy. Nieszczęście! wielkie nieszczęście!
Burmistrz. Nie znam go ale widzę go oczami mojej duszy ― odczuwam i przedstawiam sobie tę zacną i szlachetną postać ― ten typowy okaz dzielnego obywatela naszego ukochanego miasta.
Głosy. Nieszczęście! wielkie nieszczęście..
Burmistrz. Całe jego życie poświęcone było dobrym uczynkom i oszczędności. Tyle nieszczęść przechodziło ponad jego głową ― on szedł przez życie dobro czyniąc i oszczędzając…
Opozycya. Nieszczęście! wielkie nieszczęście…
Burmistrz. I oto śmierć nieubłagana zabiera nam nagle ― z pośród naszego grona, jeśli nie najlepszego, to z pewnością jednego z najlepszych ― a wzruszenie, jakie widzę na waszych obliczach przekonywa mnie, że podzielacie moje przekonanie, że jestem wiernym tłomaczem waszych zacnych i podniosłych uczuć. ―
Głosy. Nieszczęście! Wielkie nieszczęście… (inne) Tak tak… bardzo dobrze…
Najstarszy radny. Wymowne słowa naszego czcigodnego burmistrza natchnęły mnie następującą myślą którą pod światły sąd kolegów i głosowanie poddać się ośmielam. Primo: Pogrzeb śp. Józefa odbędzie się kosztem miasta. Secundo: Gmina wzniesie mu pomnik za składkowe pieniądze.
Wszyscy. (powoli ― już coraz mniej przerażeni) Tak! Tak..
Najstarszy. Nadto jedną z mających się utworzyć ulic nazwiemy jego nazwiskiem..
Głos. Ale go jeszcze nie znamy..
Inny głos. Dowiemy się i.. basta… (ogólne zadowolenie i potakiwanie ― przyjęto)
Doktor. Lecz to nie wszystko jeszcze moi panowie… Spełniliśmy dopiero jeden z naszych obowiązków: uczciliśmy pamięć zmarłego współobywatela, czeka nas jeszcze inny ― walka z tym straszliwym wrogiem, którego pastwą stał się jeden z najgodniejszych pośród naszego grona jak to już słusznie zaznaczono, a na co godzę się w zupełności (ogólny zapał ― potwierdzenie ― („przyjęto“))
Doktor. Nad wypadkiem tym niemożna przejść do porządku dziennego ― nie moi panowie! my musimy walczyć i pokonać wroga!
Wszyscy. Tak! tak!..
Doktor. Zatem.. sursum corda! w górę serca!
Wszyscy. Tak... Tak!..
Doktor. Jak jeden mąż wystąpimy silnie i energicznie
Wszyscy. Tak tak..
Doktor. Czem większe niebezpieczeństwo tem też silniejszy opór i przeciwdziałanie z naszej strony
Wszyscy. Tak! tak!
Jeden Radny. (cicho do sąsiada) Wyjadę jutro najbliższym pociągiem.
Sąsiad. A ja jeszcze dziś wieczorem..
Doktor. Czy jesteście panowie gotowi do każdej ofiary?
Opozycya. Do każdej!
Większość. Do każdej!
Wszyscy. Tak! tak! do każdej.
Doktor. Ale tu idzie o pieniądze ― potrzebujemy dużo pieniędzy..
Większość. Znajdziemy je..
Opozycya. Zdobędziemy…
Inny głos. Dobędziemy z pod ziemi
Większość. Zaciągniemy pożyczkę
Opozycya. Zwiększymy dodatki do podatków
Doktor. (Nałożymy) nowe!
Wszyscy. Tak! tak!..
Doktor. Zburzymy stare zadżumione dzielnice!
Większość. Zniesiemy niezdrowe domy.
Doktor. W miejsce ich powstaną nowe.
Większość. Jasne, słoneczne, przewiewne..
Wszyscy. Tak tak!
Doktor. Rozszerzymy ulice
Większość. Pozakładamy publiczne ogrody
Głosy. Ogrody i parki!
Opozycya. Ulice obsadzimy drzewami
Głos. Porobimy wspaniałe aleje..
Głosy. Tak tak!.. aleje..
Doktor. Zaprowadzimy czyste i widne podwórza, bezwonne wychodki..
Większość. Postaramy się o większą, jak dotąd, ilość zabudowanych placów.
Doktor. Zamkniemy wszystkie klasztory, szkoły, koszary, lub przebudujemy je z gruntu
Wszyscy. Tak ― tak..
Doktor. Zaprowadzimy wodociągi ― wszędzie musi być woda ― dużo wody ― wielkie baseny dla tanich kąpieli ludowych.
Opozycya. Musimy mieć wodę ― obfitość wody
Doktor. Tak.. sprowadzimy ją z gór ― niech tryska, niech bije w górę
Większość. Będzie tryskać w górę..
Doktor. Sprowadzimy ją choćby z Szwajcaryi..
Opozycya. Z Karpat
Doktor. Choćby z Kaukazu
Głosy. Tak.. tak..
Doktor. Zaprowadzimy łaźnie parowe, aparaty do sterylizacyi, monumentalne filtry.
Większość. Bezpłatne kąpiele ludowe..
Doktor. Tanie składy środków odkażających ― musi być łatwość nabywania kwasu karbolowego i sublimatu
Wszyscy. Tak, tak!
Doktor. Ustanowimy osobną komisyę hygieniczną ― nieustającą komisyę hygieniczną..
Opozycya. Sprawimy sobie chemika miejskiego ― i miejskie biuro do badania środków spożywczych.
Wszyscy. Brawo! Brawo!
Opozycya. Nowych ― energicznych lekarzy miejskich ― nowego fizyka miejskiego..
Doktor. Osobną komisyę profilaktyczną.
Większość. I raz na rok kongres medyczny..
Doktor. Instytut Pasteurowski
Opozycya. I prócz szpitali ― baraki i lazarety dla zakaźnych chorych..
Wszyscy. Tak, tak! brawo! doskonale!
Doktor. Zatem głosujmy! Wojna mikrobom! Wojna zarazie! Śmierć śmierci! Niech żyje nauka!
Opozycya. Zemsta za naszego Józefa!
Doktor. Przyjęto! jednogłośnie przyjęto!!
Burmistrz. Tak moi panowie ― przyjęto ― sam to widzę ― niezaprzeczenie przyjęto ― w takiej chwili zgadzamy się i zgodzimy na wszystko ― wydamy na to kolosalne-bajeczne sumy bo tak nakazuje nam nasz obowiązek ― lecz pozwólcie wpierw panowie, że powracając do zaniechanego porządku dziennego, spełnię jeszcze inny mój obowiązek ― Izydora Teofrasta Barbaroux pod pręgierz! tak panowie ― pod pręgierz! Jego to niegodziwe praktyki, jego niesumienność ― jego złe i zepsute mięso, którem bezwstydnie handlował ― stało się powodem epidemii ― wywołał zarazę…
Doktor. Barbaraux jest nędznikiem, trucicielem, mordercą!.
Wszyscy. Precz z Barbaraux! precz!
Burmistrz. A teraz moi panowie ― głosujmy
Doktor. Wnoszę dziesięć milionów!
Opozycya (ruch ramionami). Co pan pocznie z pięćdziesięcioma milionami? Wnoszę dwadzieścia?
Większość. 50 milionów!
Opozycya. W takim razie 75!
Doktor. Powiedzmy sto milionów!! (wielki zapał)
Burmistrz. Zatem sto milionów... a jeżeli i te nie wystarczą postaramy się o nowe.
Najstarszy radca. Lecz skąd je panowie weźmiecie?
Burmistrz. Z naszej miłości do kochanego miasta!
Wszyscy. Tak! tak! brawo!...
Burmistrz. Z naszego patryotyzmu!
Wszyscy. Brawo! brawo!
Burmistrz. Zatem przyjęto i uchwalono!?
Wszyscy. Tak! tak! przyjęto i uchwalono! (wielkie radosne poruszenie. Zasłona spada).

  Koniec  


W Lwowie 14/6 – 1903
Jarosław Pieniążek.





L. 19972.

Lwów dnia 17 maja 1905.


[...] k. Namiestnictwa [...] z dnia 13 maja 1905. L: 5789/pr. zezwoliło na przedstawienie komedyi w 1 akcie Octawa Mirbeaŭ pt. „Epidemia” — wedle treści niniejszego egzemplarza.
Z ek. Dyrekcyi Policyi:




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Octave Mirbeau i tłumacza: Jarosław Pieniążek.