Eneida (Wergiliusz, tłum. Wężyk, 1882)/Księga IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wergiliusz
Tytuł Wergilego Eneida
Wydawca Nakładem rodziny tłómacza
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Wężyk
Tytuł orygin. Aeneis
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Księga IX.

Gdy te sprawy odległe zaprzątają strony,
Spieszy z niebios posłana Irys od Junony
Do odważnego Turna, który z nadarzenia
W gaju przodka Pilumna używał wytchnienia.
Więc do niego tak rzecze usty różanemi:
Czego ci przejętemu żądzami silnemi
Żadne bóstwa nie śmiały przyrzec na twe modły,
To w rączym biegu czasy same ci przywiodły.
Enej rzuciwszy miasto, towarzysze, nawy,
W gród stoliczny Ewandra poszedł bez obawy.
Do ostatnich Korytu przedarł się on szlaków,
Gdzie Libijce uzbraja i tłuszcze wieśniaków.
Czegóż wątpisz?... nuż jazdę, nuż wyprowadź wozy
I bez zwłoki strwożone napadnij obozy.
Rzekła, i równem skrzydłem lot ku niebu wzięła,
A w locie wielkim łukiem obłoki przecięła.
Poznał młodzian; wzniósł ręce ku niebios budowie,
W takiej ulatującą ścigając osnowie:

Irys! niebios ozdobo! na ziemskie siedliska
Kto mi cię zesłał z góry? zkąd ta światłość błyska?
Widzę gwiazd pośród niebios iskrzące się koła.
Tak; usłucham, ktokolwiek do boju mię woła.
Rzekł, przystąpił do wody, zaczerpnął rękami
I w modlitwach napełnił powietrze ślubami.
Już przez pola otwarte ciągnie wojsko całe,
Z koni, z szat, różnobarwnych, z złota okazałe.
Mezap czelną prowadzi, rotę odwodową
Tyrej, Turn wiedzie środek wyższy od nich głową:
Jak gdy wpadnie siedm ramion, z których woda ścieka
W Ganges, płynie spokojnie okazała rzeka;
Lub jak Nil, gdy już role nasycił obficie,
Toczy nurty, zawarty w własnem swem korycie.
Wtem gęste kłęby kurzu, wzbite nadspodzianie
I pola mgłą pokryte spostrzegli Trojanie.
Pierwszy Kaik, tak z wieży przeciwległej głosi:
O ziomki! jakiż tuman ku nam się podnosi?
Bieżcie, spieszcie do broni, porywajcie włócznie
I na mur ku obronie wstępujcie niezwłocznie;
Nieprzyjaciel jest blisko. Wnet na to wołanie
Z wrzaskiem w bramach i murach kryją się Trojanie;
Bo przed swoim odjazdem takie zalecenia
Wydał Enej, przezorny na wszelkie zdarzenia:
By nie śmieli wojsk sprawiać, lecz od bitwy stronić
I samych tylko murów a obozu bronić.
Więc, choć im wstyd i zapał zetrzeć się doradza,
Przecież woli Eneja przezwycięża władza:
Zbrojni wrogów czekają wśród murów i wieży.
Turn, gdy hufce leniwsze w pochodzie ubieży,
Turn, z którym spieszy jeźdźców wybranych dwadzieście,
Nagle i niespodzianie zjawia się przy mieście,
Na trackim w białe cętki unoszon rumaku;

Pływa kita czerwona po złotym szyszaku.
Młodzieńcy! kto się za mną pierwszy z wrogiem zetrze?
Rzekł i wszczął bitwę, pocisk rzuciwszy w powietrze,
I z niezwykłą śmiałością natarł na obozy.
Idą w ślad towarzysze, wśród wrzasku i grozy.
Gnuśność Trojan powszechne wzbudza podziwienie:
Nie bronią się, ni w równe wychodzą przestrzenie,
Lecz się tają w obozach. Więc gniewem wzburzony
Puszcza się i przystępu z każdej szuka strony.
Jak wilk gdy stado owiec zwietrzy w nocnej porze,
Znosząc słoty i wiatry zgrzyta przy oborze;
Beczą pod piersią matek bezpieczne jagnięta;
Złość w nim na nieobecnych srożeje zacięta,
Głód długo zwyciężany straszne sprawia męki
I z krwi zwierząt oddawna obeschłe paszczęki:
Tak widząc mur i obóz, serce Rutulczyka
Wre gniewem, a ból srogi kości mu przenika.
Jak przystąpić do twierdzy, przez jaką sprężynę
Trojan wałem zamkniętych wywabić w równinę?
Więc na flotę uderza, co wodą broniona
I wałem, do obozu stała przytajona.
Ognia! woła na rzeszę swych ziomków radosną
I sam zbroi swe ramię gorejącą sosną.
Lecą; Turna obecność zapał w nich podwaja,
Wnet się w czarne pochodnie cała młódź uzbraja;
Z smolnej strawy ogniste buchają potoki,
A Wulkan dym z popiołem ciska pod obłoki.
Jakiż więc bóg od Trojan zwrócił pożar srogi?
Kto od naw tak gwałtowne odepchnął pożogi?
Niech nas wasza, o Muzy! oświeci w tem sprawa:
Bo dawna wieść tych zdarzeń, nieśmiertelna sława.
Gdy Enej pierwsze ciosał na Idzie okręty
Sposobiąc się żeglować przez morskie odmęty,

Sama Cybele, z której idą wszystkie bogi,
Tak rzekła do Jowisza: o mój synu drogi,
Jednej matce proszącej nie odmów przysługi.
Był mi las z drzew podniebnych świętym przez czas długi,
Stare sosny i klony darzyły go w cienie;
Tam mi hojne w ofiarach składano uczczenie.
Dozwoliłam ich Teukrom użyć na okręty;
Dziś trwogą jest mój umysł i troską przejęty.
Zniszcz je i pozwól matce, by nie zaszkodziła
Tym okrętom żegluga, ani wiatrów siła.
Z mych gór wzięły początek, niech je to zachowa.
Na co jej Gwiazdowładzca w te odpowie słowa:
Pragniesz-li matko zmienić przeznaczeń udzielność,
Łodziom, dziełu śmiertelnych, chcesz dać nieśmiertelność?
Maż-li Enej ujść przygód bezpiecznie i śmiele?
Któryż bóg taką władzę odebrał w podziele?
Lecz, gdy w portach auzońskich staną przy swym kresie,
Tę, która z przygód morza Eneja wyniesie
I do brzegów laurenckich bezpiecznie zawinie,
Przeistoczę z nich każdą na morską boginię.
Jak Doto, Galatea, niech przez dziwne zmiany
Piersiami zapienione siekają bałwany.
Tak wyrzekł i utwierdził dane przyrzeczenie
Przez piekielnego brata okropne strumienie,
Przez przepaście i nurty smołą zakopciałe;
I swem jednem skinieniem wstrząsnął niebo całe.
Więc, gdy czasów ubiegłych niezbędny porządek
Wysnuł dzień obiecany z rąk wyroczych prządek,
Gdy zniewolił Cybelę Turna zamach srogi,
By zgubne od naw świętych odwrócić pożogi:
Błysło światło niezwykłe, i wnet obłok spory
Zszedł od wschodu przez nieba z idejskimi chóry,
A głos jakiś z powietrza straszliwymi krzyki

Przeraził i trojańskie i rutulskie szyki:
Nie kwapcie się, o Teukrzy! ku naw mych obronie;
Wprzódy Turn niż te łodzie morskie spali tonie.
Wy zaś, matka chce tego, na słone przestworza
Wypływajcie swobodnie, tak jak bóstwa morza. —
Wnet łódź każda od brzegów odrywa swe liny
Rejem nakszałt delfinów sięgając głębiny,
A ile naw (o dziwy) stało w brzegach wprzódy,
Tyle twarzy dziewiczych unosiły wody.
Potruchleli Rutule; przestraszone konie
Wylękły i Mezapa. Rozigrane tonie
Cofa nagle od morza Tyber przerażony.
Lecz Turn w swojem zuchwalstwie trwa nieporuszony;
Już w swoich męztwo budzi, już grom na nich ciska,
Trojanom to źle wróżą, prawi, te zjawiska,
Sam wszechmocny uchyla zwykłego im wsparcia;
Nie czekają ni ogniów naszych, ni natarcia,
Przecięta im ucieczka przez morskie bałwany,
Odjęta reszta świata a ląd nam poddany;
Mnóstwo ludów italskich wnet ich bronią znęka.
Mnie żadna dla nich wieszczba przyjazna nie lęka;
Spełnił się wyrok losów i Wenery wola:
Wylądowali Teukrzy na auzońskie pola,
I ja mam moje wróżby: naród obrzydzony
Zniszczę podług ich woli za wydarcie żony.
Nie same taka krzywda Atrydy uzbroi,
Ani jednym Mycenom począć bój przystoi.
Nie dośćże im raz zginąć? po tem przewinieniu
Mogli mieć ród niewieści cały w ohydzeniu;
Te okopy dodają nędznym zadufania
I ten rów, co ich słabo od śmierci zasłania.
Pomnąż-li na spełnione w ich oczach zdarzenie?
Troję, choć ją wzniósł Neptun, pożarły płomienie.

Z was, wybrani, któż pójdzie krajać wał żelazem,
Kto uderzy w przelękły obóz ze mną razem?
Nie trzeba naw tysiąca, ni zbroi Wulkana.
Niech wyjdzie moc Etrusków z Teukrami związana:
Nie skradniem Palladium ohydnem bezprawiem,
Ni nocą w straży zamku ręce nasze skrwawim,
Ni się w końskim kadłubie skryjem sztuką zdradną;
Lecz te mury w dzień, ogniem otoczone padną.
Niech nie sądzą, że walczą z greckiemi chłopięty,
Których wściągał lat dziesięć Hektor nieugięty.
Teraz gdy część dnia lepsza spełnioną została,
Ztąd co zaszło radośni, pokrzepcie swe ciała;
Potem niech będą męże do boju gotowi.
Wnet u bram stawić straże zleca Mezapowi,
I mur ogniem otoczyć. By się zawdy miastu
Przyglądać, robi wybór z Rutulów czternastu:
Każdy z nich ze stu ludzi ma huf znakomity
Złotem i szkarłatnemi ozdobiony kity.
Ciągną; jedna po drugiej zmienia się drużyna;
Leżąc, czary miedziane wypróżniają z wina
W chwili wolnej od trudów. Ogień zewsząd błyska;
Spędza straż noc bezsenną przez różne igrzyska.
Widzą to z wałów Teukrzy, trwoga nimi miota;
Strzegą więc górnych murów, oglądają wrota,
Wzmacniają twierdze, mosty, gotowi do sprawy.
Rządzi, przynagla Meuest i z nim Sergest żwawy:
Tych Enej, jeźli jaka przeciwność ugodzi,
Wskazał władzcami rzeczy i wędzidłem młodzi.
Każdy huf na mur losem wstępuje wybrany,
Wszyscy dane zlecenia pełnią naprzemiany.
Strzegł bramy syn Hirtaka Nizus, znakomity
W bitwach na lekkie strzały równie jak dziryty;
Tego Ida łowczyni z Enejem wysłała.

Obok niego Eurial też powinność działa,
Eurial, najpiękniejszy z trojańskiej młodzieży;
Ledwie mu odział lica kwiat młodości świeży.
Kochali się, walczyli zawsze obok siebie;
I dziś w równej straż bramy sprawiali potrzebie.
Czy bóg wlewa, rzekł Nizus, zapał sercu memu,
Czyli też własna żądza jest bogiem każdemu?
Walki lub dzieł przeważnych goreję zamiarem.
Ten pokój sercu memu srogim jest ciężarem.
Patrz, jak stan rzeczy zdziałał Rutulów dufnymi:
Rzadkie ognie, sen z winem panuje nad nimi;
Wszystko milczy dokoła. Słuchaj, co w tę porę
Knowani i co natychmiast spełnić przedsiębiorę.
By przywołać Eneja, słyszę zewsząd rady;
Chcą nadto pewnych mężów wyprawić na wzwiady.
Jeźli to, czego pragnę, na ciebie przypadnie,
Choć mię chwała twych czynów wynagrodzi snadnie,
Znaleść tuż przy tem wzgórzu wiele mam nadziei
Drogę, co mię zawiedzie w mury Palantei.
Uderza Euriala chęć tak wielkiej chwały;
Więc do wrzącego drucha tak rzecze zdumiały:
Nie chcesz-li, bym ci w takiem towarzyszył dziele?
Samegoż ciebie puszczę na przygód tak wiele?
Nie tak mię Oflet ojciec, mąż w boju dostojny,
Uczył wychowanego wśród trojańskiej wojny.
Anim z tobą tak działał od tej ważnej chwili,
Gdyśmy los nasz z Eneja losem połączyli.
I ja mam również umysł o życie niedbały,
Wiem jak ty, że się za nie dobić można chwały.
Na to Nizus: nie miałem podobnej obawy,
Ni mieć mogłem tej myśli. Niech Jowisz łaskawy,
Niech bóg inny, co spraw mych sędzią się obierze,
Wróci cię nam zwycięzcą, jak to mówię szczerze.

Lecz, jeźli traf, lub bóstwo w tak przeważnem dziele
Narazi mię na ciosy, jakich nazbyt wiele
Los w podobnych zamiarach na śmiertelnych miota,
Chcę, byś mię przeżył, boś ty godniejszy żywota.
Niech mię ma kto wykupić, lub w ciężkiej potrzebie
Odbiwszy moje zwłoki, niechaj je pogrzebie;
A jeźli tego nawet nie dokaże siłą,
Niech mię nieprzytomnego obdarzy mogiłą.
Nie chcę i matki twojej obarczać żałobą,
Co jedna z tylu matek wszędy idzie z tobą,
Ni wielkiego Acesta wstrzymały ją grody.
On na to: pocóż płonne zgromadzasz powody?
Nic mych zdań nie poruszy. Spieszmy więc do dzieła.
Wtem straż zbudził; ta bramy w porządku zajęła.
Porzuca stanowisko i przy Niza boku
Wraz do namiotu króla w spiesznym dąży kroku.
Już zwierzęta rozlane w przestwór świata cały,
Trosk swych ogrom i trudów we śnie zatapiały.
Lecz młódź Trojan wybrana i pierwsi wodzowie
W ważnej o sprawach państwa radzili namowie,
Co czynić, jak Eneja ostrzedz nieodwłocznie.
Trzymają tarcze w rękach, a o długie włócznie
Wsparci stoją, w obozie. Wtem radzie donoszą,
Że Nizus z Eurialem wysłuchania proszą;
Że chcą wnieść sprawę, która losy ustanowi.
Wpuścił Jul i wraz mówić rozkazał Nizowi.
Ten począł: o Trojanie, rozważcie rzecz ściśle
I nie sądźcie po latach o naszym zamyśle.
Sen z winem umilkłymi włada Rutulcami;
Już miejsce do wycieczki przejrzeliśmy sami:
Jest przy bramie nadmorskiej, gdzie dwie dróg się schodzi;
Rzadkie ognie, dym czarny samych gwiazd dochodzi.
Jeźli nam wolne będzie z przygód korzystanie,

Ujrzycie, że tu Enej z Palantei stanie:
Zyska łupy, krok jego rzeź oznaczy sroga.
Ni nas myli, ta którą dążyć chcemy droga:
Z częstych łowów, gród miejsc tych znamy niedaleki
I przystępy ku niemu i bieg całej rzeki.
Alet z rad i rozsądku znakomity rzecze:
Bogi ojców, co Troję wzięliście w swą pieczę!
Nie chcecie nas w ostatniej pogrążać zatracie,
Gdy tak dzielne umysły młodzieży wlewacie.
To mówiąc ręce obu ściskał z uniesieniem
I z radości łez rzewnych zalał się strumieniem.
Jakaż dziełu waszemu nagroda odpowie?
Najpiękniejszą wam dadzą cnota i bogowie;
Resztę Enej pobożny z szczerej zdziała chęci,
I Jul, co takich przysług nie straci z pamięci. —
Ja owszem, rzecze Askań, co ufam jedynie
W powrocie ojca, do was modły moje czynię,
O Nizie! przez Penatów cześć wielką i świętą,
Przez bóstwa Assaraka i Westę nietkniętą,
Której ognie w tajemnej strzeżemy uchronie:
Że los mój i nadzieje w wasze składam dłonie.
Zwróćcie ojca, oddajcie widok drogiej twarzy;
Nic się dla nas smutnego przy nim nie wydarzy.
Dam dwa puhary sławne dziwnem w srebrze ryciem,
Co się ojcu dostały z Arysby zdobyciem.
Dam dwa talentów złota i trójnogów parę
I wziętą od Dydony starożytną czarę.
A gdy zwalczym Italców, poczniem panowanie,
I gdy łup z nich losami dzielonym zostanie.
Widziałeś konia Turna i bronie błyszczące:
Tę ja tarczę i kity od działu wytrącę,
I te się odtąd, Nizie, stają twą nagrodą.
Nadto, dwanaście niewiast słynących urodą,

Tęż liczbę brańców z bronią ojciec ci dozwoli,
A ile miał król Latyn, tyle weźmiesz roli.
Ciebie zaś, wiek którego prawie z moim równy,
Ściskam z całego serca, młodzieńcze szanowny;
Ty w każdej towarzyszem będziesz mi potrzebie.
Ani mię żadna sława nie spotka bez ciebie.
Czy mir zawrę, czy wojny srogie poprowadzę
Tobie działać i mówić dam niecofną władzę.
W każdy czas chcę być godnym tak przeważnej sprawy.
Rzekł Eurial, niech tylko wesprze los łaskawy.
Lecz z wszelkich darów, błagam o ten dar jedyny.
Mam matkę, z starożytnej Priama rodziny;
Nędzna, by wszędy dążyć za ślady moimi,
Nie została w Aceście ni w trojańskiej ziemi.
Tej nie rzekłszy, do czego umysł mię nakłania,
Odbiegłem nieświadomą i bez pożegnania.
Lecz noc i twą prawicę przyzywam na świadki,
Że nie mogę znieść mężnie łez nieszczęsnej matki.
Ty więc ciesz odstąpioną, ty miej ją w opiece:
Z tą myślą, na przygody mężniejszy polecę.
Rozpłakała się na to Trojanów drużyna,
Najbardziej piękny Julus. Ta pobożność syna
Porusza jego serce. Więc w ten sposób mówi:
Przyrzekam wszystko godne twemu zamiarowi;
Twa matka mojej matki wszelkie prawa zyska,
I tylko jej zabraknie Kreuzy nazwiska.
A jakikolwiek skutek weźmie twoja sprawa,
Gdy cię na świat wydała, wielka jest jej sława,
Przysięgam na tę głowę jak ojciec przysięgał,
Że to, cobyś wrócony szczęśliwie osięgał,
Weźmie zarówno matka i twoja rodzina.
Tak rzekł płacząc; i zaraz od boku odpina

Miecz złocisty, gnoskiego dzieło Likaona;
Kryje go pochwa z kości słoniowej zrobiona.
Odstępuję Niżowi z lwiej skóry odzienia
Menest, wierny się Alet na szyszaki mienia.
Idą zbrojni, starszyzna za nimi wychodzi;
Życząc im, do bram wiodą podeszli i młodzi.
Odprowadza ich również piękny Jul z innymi
Wyższy nad wiek swój duszą i troski męzkiemi;
Różne daje im w drodze do ojca rozkazy,
Ale Wiatr uniósł wszystkie w powietrze wyrazy.
Wyszli, przebyli rowy, przy nocnej ciemnocie
Spieszą w obozy wrogów; lecz wprzód mężów krocie
Spotka z rąk ich zagłada. Widzą na darninie
Liczne ciała zmroczone i we śnie i w winie.
Tam ludzie wśród zaprzęgów i między kołami,
Tam wozy; tu broń leży razem z napojami.
Pierwszy się syn Hyrtaka w ten sposób odzywa:
Eurialu! działajmy, sama rzecz nas wzywa.
Oto droga; ty zważaj, aby zastęp jaki
Z tyłu ku odwrotowi nie przeciął nam szlaki.
Ja tu będę pustoszył: drogać się rozszerzy.
To rzekłszy, głos przytłumia i mieczem uderzy
W Ranmeta, co na łożu stanem kobiercami
Leżąc wysoko, chrapał całemi piersiami:
Król i dla Turna króla wieszcz nad innych luby.
Lecz go wieszczby nie mogły ocalić od zguby.
Trzech sług, co legli płocho, wśród broni zabija,
Giermka Rema, woźnicę. Tego zwisła szyja
Ścięta, pada pod konie. Wnet głowy pozbawia
Rema, a kadłub we krwi spluskany zostawia.
Pieni się ziemia czarną posoką zalana.
Wtem Lamira i z Łamem młodego Serana
Morduje: ten ostatni wziął piękność w udziele;

Gdy więc przez tę noc całą igrał nazbyt wiele,
Legł, nadużywszy Bacha z własnej swojej sprawy.
Szczęsny! gdyby był do dnia przeciągnął zabawy.
Jak lew głodny, gdy pełna znęci go owczarnia,
Dusi, szarpie, pożera, strach owce ogarnia;
On ryczy krwawą paszczą, bo go głód zapala —
Podobną rzeź uczynił oręż Enriala.
Rozogniony szaleje, bije lud nieznany:
Fad, Habez, Ret, Abaris, legł zamordowany;
Ci spali; Ret zbudzony widział zgon ich srogi
I za wielkim puharem ukrywał się z trwogi.
Gdy więc wstawał, pierś jego ostrym przebił grotem,
A pewny srogiej śmierci wyciągnął go potem.
Konając krew i wino i duszę oddaje.
Eurial rzeź tajemną szerzyć nie przestaje.
Do rót Mezapa ognie nęcą go gasnące;
Tuż konie rozpętane pasły się na łące.
Bacząc, że go rwie żądza mordów zapalczywa,
Przestańmy, tak do niego Nizus się odzywa;
Nieprzyjazna nam światłość niedługo zawita.
Dość klęsk; oto jest droga przez wrogi ubita.
Zostawują ozdobne srebrem w poniewierce
I bronie i puhary i pyszne kobierce.
Rząd Ramneta wraz z pasem złotem nabijanym,
Co go dla wejścia w związki gościnne z nieznanym
Darował najbogatszy Cedyk Romulowi,
A ten swemu przy zgonie odkażał wnukowi,
Następnie zaś Rutulczyk przez wojnę odzierżył,
Wziął Eurial i próżno na siebie przymierzył.
Hełm dogodny Mezapa w kity ozdobiony
Wdziewa; spieszą z obozu w bezpieczniejsze strony.
Tymczasem z bram latyńskich huf jezdnych rycerzy
Ku Turnowi królowi z odpowiedzią mierzy,

Gdy reszta wojsk sprawionych bliskie trzyma pole;
Jest ich trzysta, Wolscensa mają na swem czole.
Już sięgając obozów pod mury ciągnęli,
Gdy tych w lewo dążących zdaleka ujrzeli.
Euriala przez nocne idącego cienie
Zdradził hełm, odbłysnąwszy księżyca promienie.
Nie fałsz widzim, ozwie się Wolscens w swoich gronie;
Stójcie, dokąd dążycie i po co te bronie?
Co was tu wiedzie, męże? Nie odpowiedzieli;
Lecz ufni cieniom nocy, spiesznie w las zemknęli.
Rzuca się w znane ścieżki cała jeźdźców siła,
I wnet baczna straż wszystkie wyjścia zastąpiła.
Był las ciemnymi wiązy zarosły niezmiernie,
Rzadka ścieżka, a zewsząd gęste bodły ciernie:
Ciemność i ciężar łupów spieszyć nie dozwala
I obawa zbłądzenia wściąga Euriala.
Nizus uszedł; niebaczny, już kroki spiesznymi
Minął miejsca od Alby zwane albańskiemi,
Gdzie miał stajnie wyniosłe król Latyn w tej dobie;
Stawa; lecz przyjaciela nie widzi przy sobie.
Gdzieżem ciebie porzucił, wola pełen żalu,
W których stronach cię szukać biedny Eurialu?
Więc wstecz dąży; tak mylne zdradnej kniei drogi,
Ślady swe i przebyte obiega rozłogi,
A błądząc przez okropne głuchą ciszą krzaki
Słyszy głos ścigających i konie i znaki.
Wkrótce go krzyk uderzył; wtem, nędzny, dostrzega
Huf, który Euriala w ucieczce przebiega;
Otacza go, porywa. Zbłąkanie, ciemnota
Zdradziły go; napróżno broni się i miota.
Cóż zdziała? jakąż siłą z rąk nieprzyjacieli
Nieszczęsnego młodzieńca wyrwać się ośmieli?
Czy się rzuci na zgubę w pośród zbrojnej rzeszy

I przez rany śmierć piękną dla siebie przyspieszy?
Wtem podniósł w ręku dziryt do rzutu gotowy
I, spojrzawszy w twarz Luny, temi rzecze słowy:
Strażniczko kniej, i chlubo wszystkich gwiazd na niebie!
Wesprzyj mię, o bogini, w tak wielkiej potrzebie.
Jeźli cię ojciec Hyrtak w jakim uczcił darze,
Jeźlim kiedy twych gmachów podwoje, ołtarze
Obciążał z własnych łowów przyniesionym zyskiem:
Dozwól mi tłum ten zmieszać, kieruj mym pociskiem.
Rzekł, i włócznię niezłomną z całej rzucił mocy:
Puszczona kraje w locie czarne cienie nocy,
Ugadza w grzbiet Sulmona, a potężnie wzbita
Pęka i samem ostrzem przeszywa jelita,
Ten z swej piersi krwi ciepłej miotając strumienie
Padł skrzepły i okropne wydawał jęczenie.
Oglądają się wszyscy. Szczęściem uniesiony
Rzuca znowu na drżących dziryt wymierzony.
Cios warczący przeszywa obie Taga skronie,
I w przeniknionym mózgu rozegrzany tonie,
Wścieka się srogi Wolscens, a w zajadłym gniewie,
Z czyjej ręki cios wypadł, gdzie ma natrzeć, nie wie;
Lecąc na Euriala z dobytem żelazem,
Twa mi krew, rzekł, odpowie za obydwóch razem.
Nizus strwożon, bezmyślny, bo w żadnym sposobie
Ani skryć się, ni żalu znieść już nie mógł w sobie,
Otom jest, mnie Rutule mordujcie, zawołał,
Moją jest cała zdrada: ten ni śmiał, ni zdołał;
Niech niebo słowom moim świadectwa udziela.
Tak bardzo nieszczęsnego kochał przyjaciela.
Wołał; lecz oręż siłą napędzony całą
Już kości nieszczęsnego i pierś strzaskał białą.
Broczy krew piękne członki i Eurial kona;
Spada na kształtne barki szyja pochylona.

Tak więdnie kwiat szkarłatny, gdy go pług podryje,
Tak po deszczu mak główki upuszcza na szyję.
Wtem Nizus w samą gęstwę rzuca się rycerzy,
Samego chce Wolscensa, na Wolscensa mierzy;
Otoczywszy go wkoło, uderzają razem.
On ich gromi i błyska piorunnem żelazem;
Aż je utkwił w krzyczącem gardle Rutulczyka
I sam ginąc, wyciągnął duszę z przeciwnika.
Na zwłoki przyjaciela padł skłóty, skrwawiony,
I tak słodkim snem śmierci zginął zachwycony.
Szczęśni oba! jeżli co pienia moje wsławi,
Żaden czas wdzięcznych dla was wspomnień nie pozbawi,
Dopóki ród Eneja Kapitolu skały,
Póki Rzym pod swą władzą świat zadzierży cały.
Zwycięzcy Rutulowie z uzyskanym łupem
Ciągną w obóz, łzy roniąc nad Wolscensa trupem.
Tam gdy ujrzą Serana i Ramneta ciała
I Numę i tych, których jedna noc zabrała,
Wnet do napółumarłych biegną rozżaleni,
A w miejscach gdzie krew świeża toczy się i pieni,
Wśród łupów hełm Mezapa ze świecącej stali
I rzędy z wielkim trudem odbite poznali.
Już Jutrzenka rzucając łoże tytonowe
Światło na całą ziemię rozciągała nowe.
Gdy blask słońca przedmioty objaśnił dokoła,
Sam uzbrojon, rycerzy Turn do broni woła.
Każdy z wodzów gromadzi miedzią kryte szyki
I wieściami do gniewu wzbudza wojowniki.
Wtem, o srogi widoku! wznosząc głowy dzidą
Niza i Euriala, z wielkim wrzaskiem idą.
Enejcy z lewej murów stawią swe zastępy,
Bo od prawej, dla rzeki, warowne przystępy.
Strzegą wałów i rowów w rozleglej przestrzeni

I na wyniosłych wieżach stoją zasmuceni.
Głowy zacnych młodzieńców aż nadto im znane
Widzą tkwiące na dzidach i krwią czarną zlane.
Wtem sława przez gród trwożny szybując skrzydlata
Do matki Euriala z złą wieścią przylata.
Wnet ducha z ciała nędznej pogłos jej odpędza:
Padły z rąk jej na ziemią iglice i przędza,
Wylatuje nieszczęsna z niewieścimi krzyki,
Rwie włos, biegnie bez zmysłów na mur, między szyki,
Nie zważa na głos mężów, na trwogę, pociski;
Leci i wzrusza nieba srogimi utyski.
Takiegoż to cię, synu, oczy me ujrzały!
Taż to z ciebie podpora na mój wiek zgrzybiały?
Mógłżeś okrutny samą porzucić mię śmiele?
Ani do spieszącego na przygód tak wiele,
Raz ostatni przemówić matce dozwolono;
Psom i ptakom latyńskim na łup cię rzucono!
Obcą ziemię niestety ciało twoje tłoczy;
Ni cię matka pogrzebła, ni zawarła oczy,
Ni obmyłam ran twoich, ni w szaty okryła,
Którem ci słodząc wiek mój dzień i noc spieszyła.
Gdzież pójdę? którejż ziemi teraz się dostało
Zatrzymać posiekane członki twe i ciało?
Toż mi to z siebie wracasz o synu jedyny?
Za temże szłam przez lądy i morskie głębiny?
Ku mnie pierwszej, przez litość, ciosy wymierzajcie,
Mnie pierwszej, o Rutule, śmierć srogą zadajcie!
Lub ty, o bogów ojcze, miej litość nademną
I gromem zmierzłą głowę w przepaść zepchnij ciemną,
Jeźli srogich dni z innej nie zakończę ręki.
Płacz ten, wzruszył umysły: zewsząd słychać jęki,
Żądza walk poniewolnym wątleje oporem.
Wnet szlochającą Idej porywa z Aktorem,

I na rękach w domowe odnoszą ją ściany:
Tak im zlecił Ilion i Jul rozpłakany.
Wtem zdala straszliwymi srogiej miedzi głosy
Grzmi trąba, krzyk się rozległ, odbrzmiały niebiosy.
Zastęp Wolsków, tarczami osłoniwszy głowy,
Spieszy wały rozburzyć, porozrzucać rowy;
Część na mur po drabinach wstąpić przedsiębierze,
Śledząc gdzie snadny przystęp, mniej liczni żołnierze.
Grad pocisków Trojanie siły złączonemi
Sypiąc na nich, strącają osęki twardemi.
Długą walką w obronie murów wyćwiczeni,
Wielką liczbę ogromnych staczają kamieni
Chcąc złamać puklerzami rotę umocnioną.
Ci znoszą wszystkie ciosy pod grubą zasłoną;
Przecież wytrwać nie mogą, bo gdzie szyk ogromny,
Zbliży się, lecą Teukrzy tocząc głaz niezłomny.
Pękł nakoniec dach z tarczy pod twardą opoką,
Ziemię w trupy Rutulów zasławszy szeroko.
Wnet walk ślepych z pod tarczy zrzekają się sami
I biegną Trojan z wałów spędzić pociskami.
Wtem z innej strony Mezent na sam widok srogi
Wstrząsa sosną tyrreńską, rozrzuca pożogi;
A Mezap syn Neptuna i poskromca śmiały
Koni, drabin na mury! woła, szarpie wały.
Wy, o Muzy! swą siłą wesprzyjcie me pienia;
Nadwszystko Kaliope użycz mi natchnienia.
Jaką rzeź ręka Turna wywarła zaciekła,
Kto kogo w boju z mężów strącił w czarne piekła;
Wy ze mną walk tych rysy kreślcie niepośledne,
Bo pomnieć je i opiąć wy możecie jedne.
Była wieża ogromna z mosty wyniosłymi,
Warowna z położenia. Tę siły wszelkiemi
Zdobyć chcieli Italcy. Trojan zastęp śmiały

Broniąc jej, sypał z okien i głazy i strzały.
Pierwszy Turn rzucił podpał i przytkwił do ściany;
Chwycił się tarcic ogień wiatrem rozdmuchany.
Chcą uciekać Trojany wewnątrz zatrwożone,
A gdy w nietkniętą ogniem cofają się stronę,
Gdy się kupią: w tem wieża straszliwym wywrotem
Padła i srogim nieba przeraziła grzmotem.
Własną bronią pokłuci, przez okropne brzemię
Zgnieceni, wpół umarli, padają na ziemię.
Ledwie Likus ocalał i Helenor drugi;
Tego skrycie król Lidów miał z Licymny sługi.
W zabronny bój do Troi matka go wysłała;
Nieznanym go czyniły miecz goły, tarcz biała.
Gdy więc ujrzał się pośród licznych Turna gminów,
I ztąd i zowąd widział zastępy Latynów:
Jak zwierz przez gęste łowców otoczony szyki,
Ku włóczniom i oszczepom gniew wywiera dziki,
A choć wie, że mu zewsząd zgon zagraża bliski,
Przecież śmiało na zgubne miota się pociski;
Tak młodzian śmierci pewny, gdzie wrogów gromada
I gdzie ciosy najgęstsze, sam na oślep wpada.
Lecz Likus krzepszy w nogach, przez roty, oręże
Rączo biegnie ku murom, a gdy ich dosięże,
Pragnie dostać rąk ziomków szybkim na dach skokiem,
Tego gdy Turn doścignął pociskiem i krokiem,
Chciałżeś ty rąk mych, woła, ujść w sercu zuchwałem?
Porwał go, i obalił wraz z muru kawałem,
Jak ów giermek Jowisza w nieba uniesiony
Gdy mu zając lub łabędź w ostre wpadnie szpony;
Jak zwierz Marsa, gdy jagnię z obory porywa;
Długim je bekiem szuka matka nieszczęśliwa.
Zewsząd wrzaski powstają; ci burzą warownię
Ci na dachy miotają żarzące się głownie.

Lucet gdy biegł ku bramom i ciskał ogniskiem,
Ilion strasznem góry zwalił go urwiskiem.
Liger z Emationa, Choryn z rąk Azyla
Ginie: tego grot, tego strzała nie omyla.
Ortyg z Ceneja, Cenej poległ z Turna broni;
Toż Dioxyp i Promul, Itys, Sagar, Kloni,
Toż Idas co miał wieże w straż swoją oddane.
Kapis ściele Prywerna; temu lekką ranę
Zadał oszczep Temilla: ten przez płochy zapał
Rzucił tarcze i ręką za ranę się złapał.
Wtem mu nowa przybija dłoń do boku strzała
I pod ciosem śmiertelnym dusza uleciała.
Stał piękny syn Arcensa przyodzian w szkarłaty,
Na nim zbroja i tkane świeciły się szaty;
Ojciec w pomoc trojańskim wyprawiał go szykom
Z nad Symetu, gdzie ołtarz wznosi się Palikom:
Wtem Mezent oręż złożył, a z całej swej mocy
Trzykroć sznur koło głowy okręciwszy procy,
Ołów mu rozegrzany w samem topi czole
I piaszczyste młodzieńca zasłał trupem pole.
Julus dotąd nawykły płoche ścigać zwierze,
Pierwszy grot, mówią, wtedy puścił na rycerze.
Legł pod nim silny Numan, Remułem rzeczony,
Zaledwie z młodszą siostrą Turna połączony.
Ten, pyszny związkiem z królmi, przed pierwszemi szyki
Idąc miotał obelgi i rozwodził krzyki:
Nie wstyd wam, o Trojanie, jeńcy poraz wtóry,
Znowu kryć się przed śmiercią za wały i mury?
Owóż ci, co chcą wojną wymódz z nas małżeństwo!
Jakiż bóg was tu przywiódł lub jakie szaleństwo?
Nie Atrydy lub Ulis w fałszerstwie ćwiczony,
Lecz ród twardy od pieluch te zamieszkał strony;
Dziecię ledwie zrodzone w rzecznej kąpiem wodzie,

By je w zimnie i w ostrym zahartować lodzie.
Chłopcy w łowach kniej gęstych przebiegają szlaki;
Ich igraszką łuk składać, poskramiać rumaki.
Młódź, której hasłem skromność, cierpliwość i praca
Lub kraje role pługiem, lub miasta wywraca.
Cały wiek nasz pod bronią: porzuciwszy szyki,
Odwróconym oszczepem mordujemy byki;
Nie wątleją w nas siły z starością leniwą:
Ciężki szyszak przytłacza ojców głowę siwą.
Łupów pragniem, z nich żyjem. Was barwione szaty,
Was świetnie przystrajają błyszczące szkarłaty;
Luba wam gnuśność, w pląsach najmilsze zabawy,
U czepców wiszą wstęgi a u szat rękawy.
Trojanki nie Trojanie! przez Dyndym wzniesiony
Idźcie znanej wam fletni wdzięczne chwytać tony,
Niech tani dźwięk trąb i bębnów rozkoszą was poi;
Wy się chrońcie oręża: ten mężom przystoi.
Nie zniósł tych obelg Julus; i wnet z całej siły
Natężywszy łuk z końskiej przeciw niemu żyły,
Stawa, wyciąga ręce, a mścić się gotowy
Temi wprzód do Jowisza odzywa się słowy:
Wszechmocny! wesprzyj śmiałe ręki mej zamiary,
A sam ci w twej świątyni hojne złożę dary.
Z złoconem czołem cielca białego zabiję,
Co równy w kształcie matce, hardą wznosi szyję;
Już on rogiem przegraża, nogą piasek grzebie.
Wysłuchał bóg próśb jego; wtem na czystem niebie
Grzmot przychylny od lewej dał się słyszeć strony:
W tejże chwili łuk zabrzmiał śmiercią obciążony.
Leci strzała, świst szerzy i w Remula skronie
Ugodziwszy śmiertelnie, wewnątrz głowy tonie.
Idź, niech twe dumne głosy z cnót się najgrawają;
Dwakroć jeńcy Trojanie tak odpowiadają.

Tyle wyrzekł, a Teukrzy radosnymi wrzaski
Wznoszą męztwo pod nieba i szerzą oklaski.
Właśnie wtedy Feb, w ciemne otoczony chmury,
Gród Trojan i Rutulców szyk przeglądał z góry;
W te do Jula zwycięzcy odezwał sic słowa:
Niech wraz z tobą młodzieńcze dzielność wzrasta nowa!
Tak się niebios dosięga. Z bogów twoje plemię,
Ty sam boskiem potomstwem udarujesz ziemię.
Pod rodem Asaraka bój umilknie krwawy
I Troja twej ogarnąć nie potrafi sławy.
To rzekłszy, górnych krain opuszcza przestworze
I spiesząc ku Julowi lekkie chmury porze.
Wziął kształt Buta starego, który giermkiem wiernym
Dardańskiego Anchiza i wraz był odźwiernym;
Enej za towarzysza przydał go synowi.
Idzie więc Feb we wszystkiem podobny starcowi,
Ten szczęk broni, głos, postać, takaż głowa siwa;
I do rozognionego Jula się odzywa:
Gdyś Numana bezkarnie twemi przeszył strzały,
Dość o synu Eneja; tej ci pierwszej chwały
Bez zawiści z czci równej wielki Feb użycza.
Wreszcie zaprzestań walki. Rzekł, i z przed oblicza
Ludzkiego niedostrzeżon, w powietrznej krainie
Pośród mowy Apollo ulata i ginie.
Słysząc brzmienie sajdaka pierwsi Trojan męże
Poznali zjawę boga i boskie oręże.
Więc przez powagę Feba, przez napominania,
Wrzącego do walk krwawych wstrzymują Askania;
Sami do boju z nowej wracają ochoty,
Własne na szwank widoczny oddając żywoty.
Krzyk okropny przez wszystkie rozlega się wały;
Brzmią łuki, lecą głazy, pociski i strzały.
Ziemia bronią okryta: tu przyłbice zdarte,

Tam tarcze; zewsząd walki powstają zażarte.
Tak pędzone z zachodu na ziemskie posady
Biją deszcze, tak morza gęste tłuką grady,
Gdy groźne wiatrem burze puści Jowisz z góry,
Wysypie nawałnice i rozszarpie chmury.
Pandar razem z Bitysem Alknora synowie
W leśnym zahartowani przez matkę wychowie,
Sosnom, górom ojczystym młodzieńcy zarówni,
Bramę przez rozkaz wodza zdaną ich warowni
Otwierają: broń pewna męztwo ich ośmiela
I zwabić w środek murów chcą nieprzyjaciela.
Sami w lewo i w prawo tuż przy wieżach stoją,
Świetni z kit pływających i okryci zbroją.
Tak nad wdzięcznym Atezem lub nad Padu brzegiem,
Których czysty nurt szybkim nie zmącony biegiem,
Stoją dwa pyszne dęby, a nietknięte szczyty
Pomiędzy niebieskimi kołyszą błękity.
Biegną Rutule, bramy spostrzegłszy otworem.
Kwercens, Akwikol broni ozdobny wytworem,
I Tmar zuchwałej duszy z marsowym Hemonem,
Lub w samych wrotach rychłym obaleni zgonem,
Lub podali przed wrogów zastępami tyły.
Wtedy się sroższym gniewem serca rozpaliły;
A gdy się w jedno miejsce Trojanie skupili,
Walczyć i postępować odwagi nabyli.
Gdy wówczas z innej strony bitna Turna ręka
Utrudza nieprzyjaciół, srożeje i nęka,
Wieść odbiera, że Teukrzy przez walki zażarte
Wrą, nastają; że nawet bramy ich otwarte.
Wnet, co zaczął, porzucza; gniew go straszny pali;
Leci do wrót, przy których dumni bracia stali.
Bękarta Sarpedona naprzód, Antypata,
Co mu pierwszy wpadł w oko, ciosem swoim zmiata.

Leci dereń italski przez powietrzne kraje
I utkwiony w żołądku pod pierś się dostaje;
Płynie zdrój krwi spienionej przez głęboką ranę,
Ogrzewają żelazo płuca rozszarpane.
Meropa, Erymanta, Afidna obalił,
I Bicya[1]; w tym oczy, serce gniew rozpalił;
Nie pocisk, od pocisku taki mąż nie skona,
Lecz go ogromna włócznia jak piorun rzucona
Zabija: tej ni puklerz z dwóch skór byczych zbity,
Ani wstrzymał podwójny pancerz złotolity.
Padają wielkie członki ogromnego ciała,
Jękła ziemia i tarcza pod trupem zagrzmiała.
Tak się huk tamy z głazów ogromnych rozlega
Gdy ją w morze spuszczają z kumańskiego brzega;
Pada aż na dno wody z straszliwymi trzaski,
Zamącają się morza i tryskają piaski;
Drży Prochyta, drży strachem zdjęta Inaryma,
Którą Jowisz przywalił Tyfeja olbrzyma.
Wtedy Mars bojowładzca w szeregi Latynów
Wlał ducha, wzbudził serca do wojennych czynów,
A w Trojany tchnął popłoch i strach spuścił blady.
Cisną ich nieprzyjaciół ze wszech stron gromady,
Bo na nich do walk krwawych spłynęła odwaga
I bóg wojny w ich sercach srogi zapał wzmaga.
Pandar gdy zwłoki brata zobaczy na ziemi,
Gdy widzi co się stało, wnet barki silnemi
Zapiera bram dotychczas otwartych podwoje;
Tak, wielu własnych ziomków na okrutne boje
Wystawia za murami; tak, z rot przeciwnika
Wielu wpadłych za bramę wraz z sobą zamyka.

Nędzny! nie wie że w mieście jest król Rutulczyków
I że go zawarł z gniewem pośród własnych szyków,
Jak wśród bydła tygrysa, co krwi żądzą pala.
Wtem wypadł płomień z oczu, broń srodze zagrzmiała,
Błysła tarcz, z głowy kity zatrzęsły się krwawe,
Poznają ogrom członków i zmierzłą postawę;
Trwoga Trojan ogarnia. Wnet Pandar wylata
I woła gniewem zdjęty za śmierć swego brata:
Nie jesteś pośród teści Amaty mieszkania,
Ni Turna mur ojczystej Ardei zasłania.
Obóz to nieprzyjaciół; nie masz ztąd zbawienia.
Na to Turn, gniewu swego tłumiąc uniesienia:
Więc pocznij; walcz, gdy zdołasz, z uśmiechem odpowie,
I żeś znalazł Achila, donieś Priamowi.
Rzekł, a wtem Pandar włócznię, którą nasrożyły
Sęki i ostra kora, z całej rzucił siły.
Wiatry ranę przyjęły, bo Junony ramię
Cios odwraca; tkwi włócznia utopiona w bramie.
Ty nie ujdziesz, Turn krzyknął, okrutnego losu,
Bo jestem panem siły, oręża i ciosu.
Rzekł, wzniósł się w górę z mieczem i okrutnym razem
Czoło, skroń, miękkie lica rozcina żelazem.
Pada z szczękiem ogromne ciała jego brzemię,
Krwawą broń i mdłe członki rozciąga na ziemię;
Kona, a części głowy na pół rozdzielone
Obwisły z obu ramion w tę i w ową stronę.
Uciekają rażeni popłochem Trojanie.
I gdyby wtedy Turna zajęło staranie
Wyprzeć bramy i wpuścić ziomków swych do grodu,
Byłby to dzień ostatni i wojny i rodu.
Lecz go wściekłość i żądza krwawych mordów chciwa
Na widok nieprzyjaciół do boju porywa.
Wnet Falarys i Gyges polega zabity;

Ciska na pierzchających wzięte z nich dziryty,
Sama mu Juno siły i męztwa dostarcza.
Nie zbawiła Fegeja przeszyta z nim tarcza,
I ci, co nic nie wiedząc murów zasłaniali,
Polegli: Nemon, Prytan, Alkander i Hali.
Mężny Lincej, błyszczącym mieczem uzbrojony,
Wzywając towarzyszów z prawej biegnie strony,
Lecz go Turnus uprzedza; daleko ciśnięta
Pada głowa z szyszakiem jednym razem ścięta.
Gromcę zwierząt, Amyka, trupem u nóg kładzie,
Co umiał stal i groty w zgubnym maczać jadzie.
Wkrótce Klit syn Eola z ręki jego ginie
I Kretej, wdzięczny śpiewak lubej Muz drużynie;
Ten zawsze brzmiącej lutni dni poświęcał swoje,
Zawsze męże opiewał i konie i boje.
Słysząc jak wielu ziomków śmierć poniosło srodze
Wnet Menestej z Sergestem przypadają, wodze;
Widzą Trojan przelękłych, pośród murów wroga.
Gdzież to, Menest zawoła, unosi was trwoga?
Jakież mury za tymi znajdziecie murami?
Jeden człowiek, waszymi opasan wałami,
Tyle rzezi bezkarnej i klęsk tyle sprawił,
Tylu pierwszych młodzieńców żywota pozbawił!
Ni was nędzna ojczyzna wzrusza niewalecznych,
Ani wam wstyd Eneja i bogów odwiecznych?
Krzepią się temi słowy i zgęszczonym tłokiem
Stawają; Turnus z placu wolnym schodzi krokiem
Zmierzając ku tej stronie, kędy rzeka płynie.
Teukrzy z wrzaskiem ku niemu następują w gminie.
Tak gdy lwa, w gęsty oręż zbrojny tłum otoczy,
Ten zmieszany lecz gniewny, straszne iskrząc oczy
Cofa się; gniew i dzielność uciekać nie radzi,
A przez męże i bronie, choć chce, nie przesadzi.

Tak Turnus nieskwapliwą ustępuje nogą,
Karmiąc w gniewnym umyśle zajadliwość srogą;
Nawet na nieprzyjaciół po dwakroć się rzucił,
Dwakroć gmin przerażony ku murom odwrócił.
Lecz go nęka moc Teukrów w jedno połączona:
Ani mu śmie sił nowych dostarczyć Junona;
Bo Jowisz zesłał z górnych Irydę obłoków
Z objawieniem niemiłych dla siostry wyroków,
Jeźli Turn grodu Trojan nie rzuci. — Ni tarcza,
Ni dłoń wspiera; moc broni zewsząd go obarcza.
Brzmi szyszak z wsklęsłych skroni pod ciągłymi razy,
Spadły kity, broń z miedzi zgruchotały głazy.
Nęka pawęż ustawne ciosów odpieranie.
Piorunujący Menest i wszyscy Trojanie
Wrą, nastają; pot czarny całe zlewa ciało,
Słabną członki znużone i tchu mu nie stało.
Więc nagle razem z sobą wszystkie niosąc bronie
Skoczył w nurt bystrej rzeki. Ta na płowem łonie
Przyjęła go bez szkody, krew z członków spłukała
I na grzbiecie spokojnym — swoim go oddała.









  1. Jest to ten sam, którego tłómacz poprzednie Bitysem nazwał — w tekście łacińskiem: Bitias. P. W.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Wergiliusz i tłumacza: Franciszek Wężyk.