Emilka ze Srebrnego Nowiu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Emilka ze Srebrnego Nowiu
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia B-ci Wójcikiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Rafałowicz-Radwanowa
Tytuł orygin. Emily of New Moon
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
13.
CÓRA EWY

Srebrny Nów słynny był ze swych jabłek. Tej, pierwszej jesieni, którą Emilka tam spędzała, ogródek owocowy dał obfity plon. Jabłka nie były „tabu”; Emilce wolno było jeść, ile jej się podobało, nie wolno jej było tylko zabierać sobie owoców do łóżka. Ciotka Elżbieta, zwolenniczka wzorowego porządku, nie życzyła sobie obierzyn na pościeli. A ciotka Laura wzdrygała się na samą myśl, że człowiek, jedzący owoce pociemku, może połknąć robaka, bo go nie dojrzy. Ale Emilka miała nieograniczoną możność zaspokajania swego apetytu; mogła jeść jabłka w obrębie domu, za dnia, ile tylko mogła i zechciała, lecz w naturze ludzkiej jest jakiś dziwny pęd do tego, co cudze, jakgdyby to cudze miało inny, lepszy smak, niż to, co nasze i co dozwolone. Zresztą, ów przebiegły wąż w raju wiedział o tem dobrze. Emilka, jak większość ludzi, odznaczała się owym pociągiem do własności cudzej i zakazanej, to też przyszło jej na myśl, że u Wysokiego Jana rosną najsmaczniejsze jabłka. Miał on zwyczaj układania swych jabłek w szeregi na belce pod niskim sufitem swego warsztatu stolarskiego. Samo przez się było zrozumiałe, że ona i Ilza mogły się poczęstować, ilekroć odwiedzały tę izbę, pokrytą trocinami, pełną kurzu. Emilka szczególnie lubiała trzy odmiany jabłek Wysokiego Jana, a z tych bodaj że najsubtelniejszy smak miały wielkie zielone „słodkie jabłka”, które dzieci zazwyczaj jadają najchętniej. Emilka uważała za stracony każdy dzień, w ciągu którego nie schrupała przynajmniej jednego zielonego, słodkiego jabłka Wysokiego Jana.
Na dnie duszy miała Emilka świadomość, że właściwie nie powinna wcale odwiedzać Wysokiego Jana. Zapewne, nigdy jej nie zabroniono tam chodzić, dlatego poprostu, że do głowy nie przyszło ciotkom, iż członek ich rodziny mógłby się tak dalece zapomnieć, tak zaniedbać najświętszy obowiązek solidarności rodowej i rzucić zasłonę na nieporozumienia Murrayów i Sullivanów, nieporozumienia, trwające już od dwóch pokoleń. Było to dziedzictwo, które każdy porządny Murray musiał szanować aż do śmierci. Ale gdy Emilka wybiegała na pola z tą rozwichrzoną Ilzą, tradycje traciły swoją moc, zwłaszcza wobec pokusy zielonych, słodkich jabłek.
W pewien wieczór wrześniowy powędrowała samotnie aż do jego warsztatu. Ściemniało się. Była sama w domu od chwili powrotu ze szkoły. Ciotki i kuzyn Jimmy pojechali do Shrewsbury i przyrzekli, że wrócą o zmierzchu. Ilza również pojechała z ojcem do miasta, ale do Charlottetown, nie do Shrewsbury, gdyż szło o poważny zakup: pod wpływem pani Simms postanowił doktór kupić córce palto zimowe. Emilce z początku było bardzo miło wśród tej ciszy, wobec takiej niezależności. Czuła, że jest ważną osobą, ponieważ jej powierzono doglądanie domu. Zjadła kolację, którą ciotka Laura zostawiła na fajerce, ażeby nie wystygła i poszła do mleczarni, gdzie wypiła sześć kubków mleka. Nie miała na to najmniejszej ochoty, ale zwykle zabraniano jej wypijania mleka, odstawionego na śmietankę, więc należało skorzystać z tak wybornej okazji, która może się już nie powtórzyć tak rychło. Ciotki nigdy się nie domyśliły, że to ona jest sprawczynią ubytku mleka, każda znich posądzała drugą o to drobne nadużycie, tak że Emilce uszło to wykroczenie płazem. Z tego nie należy, rzecz jasna, wyciągać wniosków niesłusznych; Emilka powinna była zostać wyśledzona i ukarana za nieposłuszeństwo: powinno było sumienie skłonić ją do wyznania winy: ale z żalem muszę stwierdzić, że sumienie Emilki nigdy jej nie dręczyło z tego powodu ani przez chwilę. Natomiast przesądzone było, że przyjdzie jej tegoż wieczora wycierpieć bardzo wiele z przyczyny całkiem odmiennej.
Ściemniło się zupełnie i Emilka nie miała najmniejszej ochoty wracać do pustego, ponurego domu. Zakradła się więc do warsztatu Jana, gdzie nie zastała nikogo. Ale niektóre szczegóły wskazywały na intensywną pracę Wysokiego Jana, przerwaną niedawno zapewne i na niezbyt długo. Emilka usiadła więc na deskach i rozglądała się dokoła, szukając, coby można zjeść. Jabłka leżały rzędem na półce pod sufitem. Emilka czuła niepohamowany apetyt na „słodkie”.
Wspięła się na palce i wybrała największe jabłko. Przystawiła stołek do ściany i zdjęła upatrzoną zdobycz z półki. Jadła chciwie. Właśnie trzymała w ręku ogryzek, gdy wszedł Wysoki Jan. Kiwnął jej głową i rozejrzał się dokoła, jakby od niechcenia.
— Właśnie jadłem kolację — rzekł. — Żony niema, więc muszę myśleć sam o sobie.
Zaczął piłować deski w milczeniu. Emilka siedziała na schodkach przy wejściu i liczyła pestki w ogryzku jabłka. Wsłuchiwała się w gwizd i śpiew Królowej Wichrów i układała „Opis Warsztatu Wysokiego Jana przy Świetle Latarni”. Zaraz po powrocie opisze to na strychu. Właśnie szukała w myśli właściwego wyrazu, który jej brakował do zakończenia jednego ze zdań opisu, gdy wtem Wysoki Jan zwrócił się ku niej gwałtownym ruchem i przestał heblować deski.
— Co się stało z tem wielkiem słodkiem jabłkiem, które leżało na tej półce? — spytał dziwnym głosem.
— Ja... ja... je... zjadłam — wyjąkała Emilka.
Wysoki Jan załamał ręce i patrzył na Emilkę z przerażeniem.
— Niech nas Święci mają w swej opiece, dziecko! Nie zjadłaś chyba tego jabłka, powiedz zaraz, że to nieprawda, że tego jabłka nie ruszyłaś!
— Nie wiedziałam, że nie wolno — rzekła Emilka, wylękniona. — Zjadłam je.
— Nie wolno! Słuchaj, mała! To jabłko było przesycone trucizną na szczury! Te bestje dręczą mnie, są istną plagą, więc postanowiłem z niemi skończyć. A teraz ty przychodzisz i zjadasz to jabłko, które byłoby zadało śmierć niechybną najmniej tuzinowi tych bestyj!
Wysoki Jan ujrzał przed sobą zbielałą twarzyczkę. Mignął tylko przed nim bawełniany fartuch: Emilka wybiegła przed warsztat i pędziła przez ciemne pole. Niósł ją pierwszy odruch chorego zwierzęcia: być w swojej norze! Pragnęła dobiec do domu, zanim umrze. Przebyła pole w zdumiewającem tempie i wpadła, jak bomba, do domu. Wszędzie ciemno i cicho. Nikogo jeszcze niema! Emilka wydała krzyk rozpaczy. Skoro przyjdą, zastaną ją sztywną i zimną, zczerniałą.... Wszystko na tym kochanym świecie będzie już dla niej skończone na zawsze, a dlaczego? Dlatego że zjadła jabłko, które w jej mniemaniu pysznie się nadawało do tego celu. Nie, to nie powinno być... ona nie chce umrzeć.
A jednak.... Musi umrzeć. Jedyną jej nadzieją był powrót rodziny, zanim ona zamknie oczy na wieki. To takie straszne umierać tak samotnie w tym wielkim, opustoszałym Srebrnym Nowiu! Nie śmiała udać się dokądkolwiek o pomoc, o ratunek. Może umrzeć po drodze, w ciemnościach, och, toby było okropne! Nie przyszło jej zresztą na myśl, że może być ocalona. Mniemała, że połknięcie trucizny nieodwołalnie powoduje śmierć.
Ręce jej drżały, ale zdołała zapalić świecę. Teraz było mniej strasznie, przynajmniej widać było przedmioty otaczające. Emilka, blada, wylękniona, samotna, postanowiła, że musi mężnie spojrzeć śmierci w oczy. Nie wolno jej shańbić Starrów i Murrayów. Splotła mocno dłonie i usiłowała opanować swe drżenie. Jak długo jeszcze będzie żyć? Wysoki Jan powiedział, że ta trucizna zabiłaby „tuzin tych bestyj”. Zdaje się, że mruczał, że zdechłyby „w mgnieniu oka”? Co to znaczy? Jak to długo trwa „mgnienie oka”? Czy to będzie bolało, ta śmierć? Miała mgliste pojęcie o działaniu trucizny: słyszała kiedyś, że są to dotkliwe cierpienia. Och! A jeszcze przed chwilą taka była szczęśliwa! Sądziła, że będzie żyć lata całe, że napisze wielki poemat i będzie sławna podobnie jak pani Hemans. Posprzeczała się z Ilzą poprzedniego wieczora i jeszcze nie naprawiła tego, nigdy tego już nie naprawi. A Ilza tak się zmartwi! Trzeba napisać do niej słówko i przebaczyć jej. Czy zdąży? Och, jakie ma już zimne ręce! Może to znaczy, że już umiera? Słyszała, czy też czytała gdzieś, że ręce człowieka lodowacieją przed śmiercią. Ciekawa była, czy jej twarz czernieje. Porwała świecę i wbiegła po schodach do garderoby. Tam wisiało zwierciadło, jedyne w całym domu, które nie było umieszczone za wysoko dla Emilki. Wystarczało unieść pokrowiec, a już mogła się w niem przejrzeć. Każdego innego dnia byłaby Emilka zdrętwiała z przerażenia na samą myśl wejścia wieczorem do garderoby przy migocącem światełku świecy. Ale teraz, ten wielki lęk wyrugował wszelkie pomniejsze obawy. Przyjrzała się swemu odbiciu w zwierciadle: tak, blade bywają tylko twarze zmarłych. Tak, tak, to jest oblicze umierającej, niewątpliwie!
W Emilce coś się zbudziło, jakaś cecha dziedziczna, drzemiąca na dnie jej duszy. Przestała drżeć. Przyjmowała wyrok losu z żalem i goryczą, lecz spokojnie.
— Nie chcę umierać, ale skoro mam umrzeć, to musi to być śmierć godna wnuczki Murrayów — rzekła. Przeczytała kiedyś podobnie brzmiące zdanie, wysoce odpowiednie do obecnych okoliczności. Teraz trzeba się śpieszyć. List do Ilzy jest sprawą najpilniejszą. Emilka poszła do pokoju Elżbiety, ażeby się przekonać, że jej szuflada po prawej stronie biurka jest w porządku. Poczem weszła na strych. Pełno tu było cieni, rzucanych przez świecę na ściany i na podłogę, ale Emilki nie mogły już one przestraszyć.
— I pomyśleć, że tak źle się dziś czułam, bo moja spódnica mi się nie podoba — rozmyślała, sięgając po swój ukochany papier listowy. Będzie to ostatni list, jaki napisze kiedykolwiek. Do ojca nie trzeba pisać, zobaczy go niebawem. Ale Ilza musi otrzymać list jej należny, droga, kochająca, gorąco kąpana Ilza, która właśnie dzień przedtem zwymyślała ją w obelżywy sposób i trapiona będzie teraz do końca życia wyrzutami sumienia.
„Najdroższa Ilzo”, pisała Emilka drżącą nieco ręką, z zaciśniętemi mocno ustami. „Umrę niebawem. Otrułam się jabłkiem, które Wysoki Jan przygotował dla szczurów. Nie zobaczę cię już nigdy, ale piszę te słowa, aby Ci powiedzieć, że cię kocham i zwalniam cię z wyrzutów sumienia. Nie żałuj, że mnie nazwałaś gadziną i krwiożerczą małpą. Przebaczam ci, tak, że możesz się tem nie przejmować. Żałuję, że ci odpowiedziałam, iż jesteś niegodna nawet mej pogardy: ani przez chwilę nie myślałam tego, co mówiłam. Pozostawiam Ci w spadku wszystkie potłuczone talerze i półmiski. Proszę, pożegnaj Tadzia w mojem imieniu. On już mnie nie nauczy, jak uwiązywać robaka na wędce. Przyrzekłam mu, że się tego nauczę, bo nie chciałam, żeby mnie miał za tchórza, ale cieszę się, że do tego nie doszło, bo teraz rozumiem, co czuje taki robak. Ja nie czuję się chora, ale nie wiem, jakie są objawy otrucia, a Wysoki Jan powiedział, że ta trucizna wystarczyłaby do zabicia tuzina szczurów, a zatem minuty moje są policzone. O ile ciotka Elżbieta się zgodzi, przeznaczam dla Ciebie mój wenecki naszyjnik. Jest to jedyny cenny przedmiot, jaki posiadam. Nie pozwól, żeby zrobiono cokolwiek złego Wysokiemu Janowi, bo on nie miał zamiaru mnie otruć. To moja własna wina, że byłam taka łakoma. Może ludzie pomyślą, że on to zrobił rozmyślnie, dlatego że jestem protestantką, ale ja jestem pewna, że nie. Proszę, powiedz mu, żeby nie miał wyrzutów sumienia. Zdaje mi się, że czuję ból w żołądku, czyli że koniec się zbliża. Bywaj zdrowa i pamiętaj o tej, która umarła tak młodo —

Twej wiernej
Emilji.”

Składając kartkę we dwoje, usłyszała Emilka turkot kół. W chwilę później spotkały Laura i Elżbieta Murray na progu kuchni małą istotkę o tragicznej twarzyczce, ze świecą w jednej ręce, a kawałkiem czerwonego papieru w drugiej.
— Emilko, co się stało? — krzyknęła Laura.
— Umieram — odrzekła Emilka uroczyście. Zjadłam zatrute jabłko, które Wysoki Jan przeznaczył dla szczurów. Minuty moje są policzone, ciotko Lauro.
Laura Murray padła na ławkę kuchenną, trzymając się za serce. Elżbieta stała się kredowo biała, podobnie jak Emilka.
— Emilko, czy to jakaś nowa zabawa? — zapytała surowo.
— Nie — zawołała Emilka z oburzeniem w glosie. — To prawda. Czy przypuszczasz, że osoba umierająca myśli o zabawie? I proszę, ciotko Elżbieto, oddaj ten list Ilzie i przebacz mi, że byłam niegrzeczna (chociaż ja niezawsze byłam niegrzeczna wtedy, kiedy tobie się zdawało, że tak było), i nie pozwól nikomu patrzeć na mnie, gdy będę leżała martwa, bo ja zczernieję... a zwłaszcza nie daj spojrzeć na mnie Rhodzie Stuart.
Przez ten czas ciotka Elżbieta oprzytomniała.
— Przed ilu minutami zjadłaś to jabłko, Emilko?
— Przeszło przed godziną.
— No, to gdybyś była zjadła przed godziną zatrute jabłko, byłabyś już teraz chora, lub nieżywa....
— Och — zawołała Emilka z ulgą nie do opisania. W sercu jej zrodziła się nadzieja, wielka, słodka, kojąca.... Więc jest dla niej jeszcze deska ratunku? Wtem odezwała się w niej ponownie rozpacz:
— Ale czułam ból w żołądku, schodząc po schodach.
— Lauro — rzekła ciotka Elżbieta — zabierz to dziecko do jadalni i daj jej sporą ilość musztardy z wodą. Natychmiast! To nie zaszkodzi, a może pomóc, o ile rzeczywiście połknęła truciznę. Ja idę po doktora, ale po drodze zobaczę się z Wysokim Janem.
Ciotka Elżbieta wyszła; wyszła bardzo szybkim krokiem, tak szybkim, że nie o ciotce Elżbiecie powiedzielibyśmy: wybiegła. Emilce ciotka Laura dała ów emetyk i w dwie minuty później dziewczynka nie miała już najmniejszych wątpliwości, że umiera i uważała, że im rychlej, tem lepiej. Gdy ciotka Elżbieta wróciła, Emilka leżała na sofie, biała jak poduszki, na których spoczywała, słaba, jak więdnąca lilja.
— Czy doktór był w domu? — zawołała ciotka Laura, zrozpaczona.
— Nie wiem. Nie jest potrzebny. Tak zresztą odrazu myślałam. Był to jeden z żartów Wysokiego Jana. Myślał, że przerazi Emilkę na chwilę, ot tak, dla zabawy, dla zabawy takiej, jak on to rozumie. Marsz do łóżka, panno Emiljo. Zasłużyłaś na wszystko to, co przecierpiałaś i nie żal mi cię ani trochę. Nie powinnaś była chodzić do Wysokiego Jana. Od szeregu lat nie doznałam takiego wstrząsu.
— Ale ja czułam ból w żołądku — wyjąkała Emilka, której lęk, oraz woda z musztardą odebrały wszelką przytomność umysłu.
— Każdy, kto je jabłka od rana do nocy, musi odczuwać bóle w żołądku. Tej nocy ręczę ci, że już nie będziesz miała boleści, mówiąc poprostu, musztarda im zapobiegła. Zabieraj świecę i idź.
— Dobrze — rzekła Emilka, podnosząc się z trudem. — Nienawidzę tego łapserdaka Wysokiego Jana.
— Emilko! — zawołały obie ciotki jednocześnie.
— On zasłużył na nienawiść — odrzekła Emilka mściwie.
— Och, Emilko, takiego okropnego wyrazu użyłaś! — Ciotka Laura była czemś szczególnie poruszona.
— Dlaczego, co to jest takiego, „łapserdak”? — spytała Emilka, zaintrygowana. — Kuzyn Jimmy używa go często, gdy jest z czegoś niezadowolony. Użył go dzisiaj, powiedział, że ta łapserdacka jałówka znów weszła w szkodę.
— Emilko — rzekła ciotka Elżbieta z miną osoby, przechodzącej tortury. — Kuzyn Jimmy jest mężczyzną, a mężczyźni używają czasami wyrazów, zwłaszcza w uniesieniu, całkiem nieodpowiednich dla małych dziewczynek.
— Ale co to znaczy: łapserdak? — obstawała Emilka. — To nie jest brzydkie słowo, co? A więc jeżeli nie, to dlaczego nie wolno mi go używać?
— To nie jest wyraz odpowiedni dla panienek — rzekła ciotka Laura.
— W takim razie nie będę go używać już nigdy — odrzekła Emilka — ale Wysoki Jan jest łapserdakiem.

Ciotka Laura śmiała się tak serdecznie po odejściu Emilki, że aż ciotka Elżbieta ją upomniała, mówiąc, iż kobieta w jej wieku powinna mieć więcej rozumu.
— Elżbieto, sama wiesz, że to było przezabawne — zaprotestowała Laura.
Gdy Emilka była już na pierwszem piętrze, uśmiechnęła się ciotka Elżbieta również.
— Powiedziałam wysokiemu Janowi kilka słów prawdy, on już nie będzie straszyć dzieci swemi historjami. Gdy odchodziłam, miotał się ze złości.
Emilka, wyczerpana, usnęła natychmiast, położywszy się do łóżka. Ale w godzinę później obudziła się. Ciotka Elżbieta nie przyszła jeszcze do sypialni, więc okiennice nie były zamknięte i Emilka zobaczyła ukochaną, zaprzyjaźnioną gwiazdkę, mrugającą do niej życzliwie. W oddali morze szumiało, wabiące. Życie takie znów było dobre, och, jak błogo jest żyć! Będzie można pisać listy i poezje. Emilka już miała jedną strofkę nowego wiersza, zatytułowanego „Myśli Osoby Skazanej na Nagłą Śmierć”, można będzie się bawić z Ilzą i z Tadziem, biegać po łąkach z Nieznośnikiem, przyglądać się, jak ciotka Laura zbiera śmietankę z mleka, pomagać kuzynowi Jimmy paść krowy, czytać książki i biegać po ścieżce Dzisiejszej, ale — już nie będzie można chodzić do warsztatu Wysokiego Jana. Postanowiła, że nigdy już nie będzie się zadawać z Wysokim Janem po tem jego barbarzyńskiem okrucieństwie. Tak była na niego oburzona za to wystraszenie jej, takiej jego przyjaciółki... Strasznie była oburzona i rozżalona, czuła, że nie uśnie. Zaczęła snuć obrazy bez końca: ona umiera, Wysokiego Jana aresztują i skazują na śmierć za zabójstwo i wieszają go na szubienicy równie wysokiej, jak on sam. Emilka jest świadkiem tej okropnej sceny, chociaż umarła oddawna. Wreszcie odcina trupa i chowa go wśród ogólnego szmeru niechęci... tu łzy trysnęły jej z oczu, łzy współczucia dla Wysokiego Jana. Przebaczyła mu. Ostatecznie nie był może wcale łapserdakiem.
Opisała to wszystko nazajutrz na swym czerwonym papierze listownym, na strychu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Maria Rafałowicz-Radwanowa.