Eliza Orzeszkowa w literaturze i w ruchu kobiecym/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Czesława Przewóska
Tytuł Eliza Orzeszkowa w literaturze i w ruchu kobiecym
Wydawca Księgarnia Ludowa K. Wojnara
Data wyd. 1909
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST
ELIZY ORZESZKOWEJ
DO
AUTORKI NINIEJSZEGO STUDYUM.



Szanowna Pani!
Nie wiem jakiemi słowy mam podziękować za studyum, w treści i formie przepyszne, które mi Pani w „Świecie kobiecym“ ofiarować chciała. Otrzymałam je w chwili choroby fizycznej i było mi ono lekarstwem, otrzymałam je w chwili przygnębienia moralnego, i stało mi się ono pociechą, skrzepieniem. Rzeczą nieprzepłaconą jest słyszeć u kresu życia, że ono nie przeminęło bez dobrego śladu. Pragnęłam z całej siły czynić je użytecznem, o tem wiem; lecz wątpliwość o skuteczności pragnień — to widmo, które cień głęboki rzucać zwykło na drogę przebytą w chwili, gdy wędrowiec zbliża się do jej wrót ostatnich. Zato, że wymowne słowa pani i to tchnienie gorące, które w niem uczułam, cień ten z przed oczu mych uchyliło, dziękuję.
Zmęczyłam się nie pracą, która owszem była mi sprężyną i samą treścią życia, lecz okolicznościami, wśród których ją pełniłam, a którym podobne z trudnością w jakiemkolwiek życiu pisarskiem odnaleść się dadzą. Mam na myśli okoliczności polityczne, które od poranka do wieczora życiu memu towarzyszyły. Miałam w 1863 r. lat 20, gdy kraj nasz zaległa głucha, ciemna noc, a ja częścią z powodu stosunków rodzinnych i innych, przeważnie z wolnego i rozmyślnego wyboru, przeżywałam noc tę w miejscu, gdzie była ona najgłuchszą i najciemniejszą. Grobowych ciszy jej, bezbrzeżnych pustek, przenikliwych chłodów, sączących z niej goryczy, lęków, trucizn, które mózg serce i nerwy nużyły i osłabiały, wyliczyć, ani opisać na ćwiartce papieru niepodobna. Składały się na nie rzeczy ważne i drobne, osobiste i ogólne, ciosy i ukłucia, to co miażdży i to co studzi, momenty oburzeń, przerażeń, gniewów i długie dni przepastnych, milczących, samotnie zamyślonych smutków. Sumiennie powiedzieć mogę, żeśmy tu wszyscy, z wyjątkiem garści duchów najlekkomyślniejszych, najbłahszych, przez te cztery dziesiątki lat, czyli od brzasku do zmroku, przez całe życie człowiecze, nie znali godziny czystego wesela, ani kropli tych kordyałów i słodyczy, które wązkiemi wprawdzie strugami powierzchnię świata przepływając, są przecież dla serc i sił mieszkańców tego świata miłosierdziem i pokrzepieniem. Przez to życie posępne, jak szum boru w noc listopadową, płynęło ciche lecz nieustanne hasło: Wierność i Wytrwanie! Nie wszystkie sosny w borze wiedzą, za czem, po czem i ku czemu wzdychają ich szumy nocne, jednak szumią aż do wschodu słońca, o którym staje się wielka cisza i różane ukojenie w światłach jutrzenkowych. Nie wszystkie duchy, żyjące w nocy, jasno wiedziały, dlaczego im trzeba trwać w ciszy i wierności dla idei-słońca, jednak trwały, a te, które wiedziały, zapalały u słońca-idei biedne lampki drobne i przyświecały niemi na ścieżkach ciemnego boru, aby wędrowcy nocni nie schodzili na bagniska, aby przyjmowali we wzroki i dusze promyki światła, aby ufali, że słońce nie zgasło, skoro w lampkach płonie syn jego, ogień...
Jest ogień, więc jest i słońce, tylko płaszczem ciemności okryte. Rozedrze się kiedyś płaszcz czarny, bór stanie w gorącem złocie, zakwitną w nim konwalie i zaśpiewają ptaki... Płaszcz nie rozdzierał się długo, i ci, którzy w nabożnych dłoniach nieśli lampki strażnicze, westchnieniami płomyki ich podsycając, albo nie doczekali świtu, albo doczekali go tak znużeni, że lampki wypadają z ich martwiejących dłoni. I niema w tem przyczyny do smutku. Uczynili swoje i pora im odejść. Takie było zadanie na duchy ich włożone i nieszczęśliwymi tyle tylko nazwać się prawo mają, ile zadanie to źle, lub niewiernie pełnili. To, czego doznali, i to, czego nie zaznali, w rachunek wchodzić nie powinno. Byli strofą, która przedłużyła pieśń, byli iskrą przechowaną dla przyszłego płomienia, posłusznym wątkiem w ręku Najwyższego Tkacza przeznaczeń narodów i ludzi.
Teraz, gdy wkrótce już może słońce wzejdzie, któż ze śmiertelnych odgadnie, gdzie oni będą, czem będą, jakie miejsce ich będzie w nieśmiertelności!
Jeżeli Szanowna Pani zapyta, dlaczego nieznajoma i daleka ćwiartkę poprzedzającą zapisałam, to powiem, że na podziękowanie i na pamiątkę. Mieści się na niej, w streszczeniu krótkiem historya mego życia i pogląd mój na to życie. Mieści się też w jej końcu artykuł wiary mojej, którego wyjaśniać nie będę, bo wzrok Pani dojrzy go za zasłony słów, choćby niejasnych. Wierzę, jak wierzyli wszyscy trzej archaniołowie romantycznej poezyi polskiej: duchami nieśmiertelnymi jesteśmy, pełnimy na ziemi zadanie, włożone na nas przez Tego, którego nie znając czujemy i od sposobu w jaki je pełnimy, zależy poniżenie lub wywyższenie nasze w następnej strofie istnienia. W tem spoczywa pojęcie nagród i kar. Niema dla wykształconego ducha, który zadaną mu pracę wysoką źle spełnił, kary innej, niż strącenie go do sfery prac niższych. Nasza praca była wysoką, bo na imię jej było: walka o sprawiedliwość i światło. Może ci nawet z robotników, którzy ułomnie ją pełnili, karanymi nie będą dlatego, że drugiem imieniem jej było: cierpienie.
Jeżeli długością listu zanadto czas i uwagę Pani obarczyłam, niech mi to przebaczonem zostanie dla szczerości tego wzruszenia serdecznego, z jakiem słowa Pani, w druku i piśmie do mnie zwrócone, czytałam.
Niech też wszystko, co dobre i piękne, czyni drogę życia i drogę pracy Pani długą, szeroką, górną, i — o ile to na tej ziemi podobna — szczęśliwą!
Grodno, 5/IV 1905.
...Co do sprawy kobiecej, której ja byłam, a Pani jest dziś badaczką i rzeczniczką, krótkiemi tylko słowy w tej chwili dotknąć jej mogę. Trudno bywa mówić o ideałach temu, kto w przeszłości mówił już o nich długo i wiele. Nie ideały wyczerpują się, ani myśli o nich, ale wiara w moc słowa nad ludźmi i w moc ludzi nad urzeczywistnieniem snów idealnych. Są zaś organizacye, w których łatwość wymowy zostaje zawsze w stosunku do siły wiary i może organizacya moja do takich należy.
Niech Pani jednak ze słów tych nie wnosi, żem utraciła wiarę w prawa kobiety do wspinania się na szczyty wiedzy, pracy, wszelkiego ludzkiego dostojeństwa i wszelkiego godziwego szczęścia. Trwam w tej wierze i jeżeli mam jakie wątpienia, to tylko o tem, czy kobiety współczesne wogóle, a w szczególności — co najwyżej mię obchodzi, — kobiety polskie, wstępują na drogi nowe, w takiej postaci, o jakiej mi się śniło...
Jaka to postać? — zapytasz mię, droga Pani.
Odpowiedź niezmiernie prosta: postać to kobieca. Ludzka, ale kobieca także, nieupodobniona do mężczyzny w tem, co jest specyficznie męskiem i nie pozbawiona tego, co natura i historya specyficznie kobiecem uczyniła.
Dla uniknięcia nieporozumień dodaję zaraz, że nie myślę w tej chwili o niczem powierzchownem, zewnętrznem, ani nawet o sławnem getowskiem ewig weibliche, które nie jest też bez wagi i znaczenia, lecz drobiazgiem jest wobec tego, o czem myślę.
Myślę, co następuje:
Świat tegoczesny jest zły, nieprawdaż Pani? W świecie tegoczesnym pełno jest nienawiści, gniewu, kłótni, srogości sądów, twardości pomst i kar, chciwości używania i wynoszenia się wzajemnego, wyklinania się i deptania — nieprawdaż? Nie na łożu z fijołków spoczywa i nie w sukience niewinności, po łąkach rajskich igra świat tegoczesny, nieprawdaż Pani?
Otóż, jeżeli kobieta, jako siła nowa, wstąpi na arenę prac publicznych, upodobniona do tych, którzy dotąd byli jedynymi jej szermierzami i władcami, to pocóż na nią wstąpi?
Jeżeli poto, aby powiększyć na świecie sumę złości, srogości, twardości, przekleństw i ciosów, to niech raczej nie wstępuje. Czyżby do tego tylko była zdolną, aby powtarzać pacierz za... panem swoim, chociażby z bluźnierstw przeciw dobru i szczęściu ludzkiemu złożony?
Śniłam niegdyś, że jest zdolną do oryginalności, i że kiedy znajdzie się wśród areny, to nie z trójzębem gladyatora, lecz ze skrzydłem, na którem wzrok widzów wyżej nad mocujące się bary i krew z nich ciekącą, podniesie.
Jeżeli siła wkraczająca w szranki działań publicznych ma być nową, to niech przyniesie z sobą pierwiastki dotąd w nich mało, lub wcale nieobecne. I pierwiastki te kobieta w sobie ma, trzeba tylko, aby nie przemieniała ich sztucznie na inne, pod wpływem złudzenia, że w miarę stawania się coraz mniej samą sobą, staje się coraz więcej człowiekiem.
Siła kobieca, do udziału ogólnej pracy ludzkiej dopuszczona, nie ma być siłą pięści, ani siłą narzędzi morderczych, lub finansowych spekulacyi i obliczeń, lub dyplomatycznych oszustw i wybiegów, lub jeszcze — partyjnych bezwzględności i nienawiści! Nie ma to nawet być sama jedna tylko siła Rozumu, bo tej również nie mało już jest na świecie, a gdy nie towarzyszą jej pierwiastki innego rzędu, zbawczą się nie okazuje.
Siła specyficznie kobieca, ta, która przez kobietę do pracy powszechnej wniesiona, byłaby na prawdę siłą nową, określoną być może w najogólniejszem swem znaczeniu, słowami:

Homo homini res sacra!

Tego jeszcze na świecie niema, i to kobiety na świat przywołać powinny, kiedykolwiek i gdy tylko moc po temu daną im zostanie.
Nie byłyśmy obecne przy wyrabianiu w retorcie ludzkości takich ingredyencyi jej pożywienia jak: wojna, dyplomacya, podboje, poddaństwo klas jednych klasom innym, prześladowanie przekonań jednych przez przekonania inne. Twory te, i ich potomstwo, noszące imiona: nienawiści, zawiści, zemsty, potwarzy, zepsucia, rozpaczy, powstały bez udziału naszego i nie nabrałyśmy do nich smaku. Nie nabierajmyż go i teraz. Owszem, nabrałyśmy do nich odrazy, i tę właśnie odrazę przynośmy do pracy powszechnej.
Przynośmy do niej usiłowanie oczyszczania dusz ludzkich ze wszystkiego, co jest mętem i gangreną i uwalniania losów ludzkich od wszystkiego, co jest krzywdą i z krzywdy wyciekającą złością.
Przynośmy światu odczynniki przeciw brutalstwu walk i współzawodnictw, przeciw gwałtowi gniewów i nienawiści, przeciw zmateryalizowaniu pojęć i pożądań.
Idealistkami uczyniła nas natura i historya. Nie pozwólmy ani nauce, ani pracy zarobkowej, ani działalności publicznej, aby powiększyły w nas zwierzę ze szkodą człowieka. Nie dajmy w sobie wzrastać zwierzęciu, ani w dziedzinie obyczaju, ani w dziedzinie uczuć, ani w dziedzinie wyrazu nadawanego obyczajowi i uczuciom.
Nie wyrzekając się całkowicie stania się solą ziemi, przedewszystkiem i nadewszystko bądźmy jej miodem, a to miodem nie tylko tym, który goi rany, lecz przedewszystkiem i nadewszystko tym, który zapobiega ich zadawaniu.
W ten sposób i jedynie w tem tylko, zdołamy przynieść na arenę działań publicznych siłę nową i oddać przez nią ludzkości, a w pierwszem rzędzie narodowi swojemu, usługi ważne. W ten sposób prawo do udziału w czynnościach publicznych zdobyć sobie możemy na drodze jedynie z pomiędzy dróg wszelkich sprawiedliwej, to jest, na drodze dobrego wypełniania związanego z prawem obowiązku.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tak śniłam niegdyś. O śnie tym, przed laty, mówiłam długo nietylko rodaczkom, lecz nawet kobietom obcym: Niemkom.
Co z tego wyniknęło? Czy cokolwiek wyniknęło?
Nie wiem i wątpię.
Pani, która żyjesz w ruchu i ogniu świata, widząc i słysząc wiele rzeczy, których ja w samotni swojej nigdy nie widzę i nie słyszę, powiedz mi czy istnieje prawdopodobieństwo, aby sen mój ziścił się w połowie, w części?...
Bo ziszczenia pięknych snów ludzkich tylko w części spodziewać się można, a i takie spodziewanie się, to jeszcze sen...

Sen-mara!

A słowo?... To orzeł, który ze skrzydłami z myśli, a sercem z ognia, wysoko szybuje ku obłokom, budującym na niebie pałace czarnoksięzkie, illuminowane przez jutrznie i zorze...
Lecz któż orłowi drogę do serc ludzkich wskaże i kto przed nim otworzy wrota ludzkich myśli!...

Słowo-orzeł przelatuje nad światem jak wiatr przygnany z zaświata i nie ryją skrzydła jego na powierzchni świata śladów wyraźnych i trwałych...
Słowo-wiatr!

I oto dlaczego ludziom, którzy niegdyś ze zbyt wielką wiarą w moc słowa nad ludźmi i w moc ludzi nad urzeczywistnianiem snów idealnych mówili, i mówili wiele, trudno bywa mówić znowu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Niechże już skończy się ten list zbyt długi, i niech skończy się życzeniem serdecznem, abyś Ty, Szanowna i droga Pani, po latach, po wielu, nie zaznała uczucia, że sny Twe o ideałach to mary, a słowo Twe — to wiatr.
Śnij pięknie, pracuj nad ziszczeniem snów swoich i mów o nich ludziom, chociażby twej mowie opornym; bo sny piękne i słowo dobre, to echa z zaświata, a może po to właśnie jesteśmy, abyśmy je nad światem naszym głosili. Może to takie wstęgi niewidzialne, na których świat nasz tak powoli, że tego dostrzedz nie możemy, wznosi się coraz ku wyższym sferom wszechbytu, a jedną taką wstęgę wytkać, to zadanie, w którem tkwi może słowo zagadki: dlaczego jesteśmy?
Zagadka pełna bólu i nieprzejrzanych głębi, nieprawdaż? Ja ją sobie w ten sposób rozwiązałam, i dlatego jeszcze żyć i mówić mogę. Tylko mi już bardzo trudno pięknie śnić...
Pełne szacunku i uczuć wdzięcznych pozdrowienie!
Grodno, 23/II 1906.

Odręczny podpis — El. Orzeszkowa.





Dom Elizy Orzeszkowej w Grodnie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Czesława Przewóska.