Dziewczyna z bagniska/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Dziewczyna z bagniska
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1922
Druk T. Jankowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Godlewska
Tytuł orygin. Tösen från Stormyrtorpet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Zaledwie Helga straciła Gudmunda z oczu, zaczęła sama zbiegać z góry inną drogą. Minęła chałupę i z całych sił biegła w stronę gościńca. W pierwszej napotkanej zagrodzie poprosiła o konia i wózek. Powiedziała, że sprawa jest pilna i przyrzekła zapłacić za fatygę. Ludzie powracający z kościoła roznieśli już wieść o zerwanem małżeństwie. Panowało powszechne wzburzenie i nie brakowało ludzi współczujących. Nie odmówiono pomocy Heldze, skoro niosła ważne wiadomości dla Elvokry.
Hildur Eriksdotter siedziała w swym małym pokoiku na pięterku. Otaczały ją różne gosposie i matka. Hildur nie płakała. Milczała uparcie. Była tak blada, że obawiano się jakiejś choroby. Wszystkie kobiety paplały bez ustanku. Ganiły Gudmunda i chwaliły zerwanie z nim. Uważały, że Gudmund zlekceważył przyszłych teściów, zawiadomiwszy ich tak późno o swym niecnym czynie. Natrząsały się z niego, że tak głupio wypuścił z rąk szczęście. Wreszcie winszowały Hildur, że nie poślubiła człowieka, który się upija do nieprzytomności.
Cała ta gadanina zniecierpliwiła młodą dziewczynę. Wstała i wyszła. Ledwie za sobą drzwi zamknęła, gdy podeszła do niej jedna z jej przyjaciółek i szepnęła na ucho:
— Ktoś przyszedł do ciebie.
— Gudmund? — spytała Hildur z ożywieniem.
— Nie, ale ktoś od niego. Nie chce nic mówić.
Hildur nie mogła jeszcze uwierzyć w swe nieszczęście. Nigdy nie przypuszczała, że może ją spotkać podobna niedola. Przez cały dzień oczekiwała jakiegoś nadzwyczajnego wypadku, któryby wszystko odmienił na dobre: pozwolił jej włożyć na powrót wianek i welon na głowę, poprowadził do kościoła orszak ślubny i nadałby całemu weselu przebieg zwyczajny. Dowiedziawszy się że zawezwano ją w imieniu Gudmunda, biegła w pośpiechu do kuchni, gdzie na ganku czekała na nią — Helga.
Hildur, zapewne, była tem nieco zaskoczona. Dlaczego Gudmund ją właśnie wybrał na pośredniczkę? Wytłomaczyła jednak sobie, że to dzień świąteczny, stąd brak kogoś odpowiedniejszego. Pozdrowiła dziewczynę uprzejmie.
Dała znak Heldze i poszły razem do mleczarni, położonej na drugim końcu podwórza.
— Nie widzę innego miejsca, gdziebyśmy mogły swobodnie porozmawiać. W domu pełno jeszcze ludzi.
Gdy weszły, Helga zbliżyła się do Hildur i spojrzała jej prosto w oczy.
— Nim zacznę mówić, musisz mi powiedzieć, czy kochasz Gudmunda.
Hildur uczuła się niemile dotkniętą. Nie miała najmniejszej ochoty zwierzać się jej z czemkolwiek. Wolałaby wogóle z nią nie rozmawiać. Zważywszy jednak na swą udrękę, przymusiła się do odpowiedzi:
— Cóż za pytanie! Gdybym go nie kochała, czy myślisz, żebym za niego szła?
— Chciałam powiedzieć: czy go jeszcze kochasz?
Hildur, przykuta badawczym wzrokiem Helgi, nie mogła skłamać.
— Nigdy go jeszcze tak nie kochałam, jak dziś — rzekła przyciszonym głosem. Zdawało się, że same słowa sprawiają jej ból.
— Kiedy tak, to chodź! Zostawiłam wózek na gościńcu. Narzuć na siebie jakie okrycie i pojedziemy do Närlundy.
— Po co mam tam jechać?
— Żeby powiedzieć Gudmundowi, że go kochasz i że będziesz na niego wiernie czekała nim odsiedzi swoje więzienie.
— Po co to?
— Poto, ażebyście się pogodzili.
— To niemożliwe. Nie chcę wychodzić za człowieka, który zasłużył na więzienie.
Helga, jak urażona cofnęła się o parę kroków. Wzięła jednak na odwagę. Domyśliła się może, że ludzie bogaci inaczej tłomaczą sobie wiele rzeczy.
— Nie namawiałabym ciebie abyś jechała do Närlundy, gdybym nie wiedziała, że jest niewinny.
Teraz Hildur zbliżyła się do Helgi.
— Czy wiesz to napewno, czy też jest to tylko twoje przypuszczenie.
— Lepiej wsiądźmy do wózka. Opowiem ci to wszystko w drodze.
— Nie, musisz mi najpierw powiedzieć, co wiesz. Muszę wiedzieć co robię.
Helga zrywała się z miejsca. Musiała jednak opowiedzieć Hildur, skąd się dowiedziała, że Gudmund nie jest mordercą.
— Nie powiedziałaś tego Gudmundowi?
— Nie, mówię tylko tobie. Nikt inny o tem nie wie.
— A dlaczego ty mi to mówisz?
— Ażebyście się pogodzili. On i tak wkrótce się dowie, że nic złego nie zrobił, ale jabym chciała, żebyś sama od siebie poszła do niego. To wszystko da się jeszcze naprawić.
— Nie mogę mu powiedzieć, że jest niewinny?
— Trzeba abyś do niego pojechała z własnej woli i nie mówiła, żeś ze mną rozmawiała. Inaczej nie przebaczy ci tego, coś mu powiedziała dziś z rana.
Hildur słuchała w milczeniu. Było w tem coś takiego, czego jeszcze w życiu nie spotkała. Starała się to sobie wyjaśnić.
— A wiesz, że to przezemnie odprawiono cię z Närlundy?
— Wiem, że to nie była wola moich gospodarzy.
— Jeśli tak, to nie rozumiem, dlaczego przyszłaś mi dziś z pomocą.
— Chodź! Wszystko będzie dobrze.
Hildur patrzała wciąż na Helgę.
— A może cię Gudmund kocha? — kusiła Hildur.
Cierpliwość Helgi wyczerpała się do reszty.
— Ja, żoną Gudmunda? — rzekła z uniesieniem — wiesz przecie, że jestem córką biedaka i to nie jest jeszcze najgorsze.
Obie dziewczyny wyszły z zagrody, niepostrzeżone przez nikogo i wsiadły na wózek. Helga, wziąwszy lejce ostro zacięła konia. Ujechały spory kawał drogi, nie zamieniwszy ze sobą ani słowa. Hildur nie spuszczała Helgi z oczu. W prawdziwe zdumienie wprawiała ją ta dziewczyna.
Gdy się już zbliżały do zagrody Gudmundowej, Helga oddała lejce Hildur, mówiąc:
— Teraz pojedziesz sama. Przyjdę za chwilę i opowiem, co wiem o nożu. Ale ty nie powinnaś mówić o tem, że byłam u ciebie.


∗             ∗

Tymczasem Gudmund prowadził ożywioną rozmowę z matką. Ojciec siedział nieco dalej i ćmił fajkę. Miał minę zadowoloną i nic nie gadał. Wszystko szło jak należy, więc nie miał nic do mówienia.
— Cóżbyście matko na to powiedzieli gdybym wam dał Helgę za synowę? — spytał Gudmund.
Matka Ingeborga podniosła głowę i rzekła stanowczo:
— Przyjmę synowę taką, jaką sobie wybierzesz, ale musiałabym wiedzieć, że cię kocha.
Zaledwie wyrzekła te słowa, gdy na podwórzu zaturkotał wózek. Po chwili weszła do izby Hildur. Trudno było ją poznać.
Onieśmielona była tak dalece, że z trudem przestąpiła próg.
Uścisnąwszy rękę matce i Erlandowi, zwróciła się do Gudmunda.
— Muszę ci powiedzieć parę słów.
Gudmund wstał i weszli oboje do pokoju sąsiedniego. Hildur nie chciała usiąść. Była czerwona z zakłopotania i trudno jej było mówić.
— Byłam zapewne... Tak, zbyt ostro się z tobą obeszłam dziś rano...
— Przyjechaliśmy trochę niespodzianie, — rzekł Gudmund.
Zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
— Powinnam się była zastanowić... Mogliśmy... Lepiejby było...
— Ja myślę, że tak jest najlepiej, Hildur. Nie warto o tem mówić. Ale to miło z twej strony, żeś przyszła.
Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła. Lecz natychmiast dumnie podniosła głowę.
— Nie — rzekła. Nie chcę, żebyś myślał o mnie lepiej, niż na to zasługuję. Był u mnie ktoś, co powiedział, że jesteś niewinny... Radził mi abym tu przyjechała i nic nie mówiła o tem że wiem, iż jesteś bez winy. Pewno, lepiejby było gdybym to ja sama postanowiła tu przyjść... Żałowałam ciebie przez cały dzień, pragnąc, aby wszystko między nami było po dawnemu. Tak, czy owak, cieszę się, żeś niewinny.
— Kto ci dawał te rady? — spytał Gudmund.
— Nie mogę ci tego powiedzieć.
— Dziwię się, że już ktoś o tem wie. Ojciec tylko co wrócili od komisarza. Telegrafowano do miasta. Odpowiedzieli, że prawdziwy morderca już się znalazł.
Przy tych słowach Hildur zachwiała się na nogach i padła na krzesło. Ten spokój i uprzejmość Gudmunda przyprawiały ją o zdumienie. Spostrzegła, że już niema nad nim władzy.
— Widzę, że mi nie przebaczyłeś...
— Ależ tak. Niczego ci nie chcę wypominać — odpowiedział z tym samym spokojem. — Co tu o tem gadać.
Zadrżała, spuściła oczy i zdawała się na coś czekać.
— To szczęście, Hildur, że się tak wszystko skończyło, bo wiesz, dziś dopierom się przekonał, że kocham inną... Pewno kochałem ją jeszcze dawniej, ale dziś to odkryłem.
— Któż to taki? — spytała głosem stłumionym.
— Nie warto mówić. Nie ożenię się z nią, bo mnie nie kocha. Ale innej też nie poślubię.
Trudno było orzec, co się działo z Hildur. Czuła wyraźnie, że jest dla niego niczem: razem ze swą urodą i bogactwem. Jednak hardość miała we krwi. Nie chciała się z nim rozstać przed okazaniem mu swej osobistej wartości.
— Chcę, żebyś mi powiedział, czy to nie Helga...
Nie odpowiedział.
— Bo jeśli Helga, to mogę cię upewnić, że cię kocha. To ona była dziś u mnie... Namawiała mię, abym się starała pozyskać twą miłość... Wiedziała, że jesteś niewinny, tylko chciała wpierw mnie o tem powiadomić.
Gudmund otworzył szeroko oczy.
— Alboż to dowód, że mnie kocha?
— Możesz być pewnym. Nikt cię tak nie kocha, jak ona.
Gudmund przeszedł się gwałtownie po pokoju. Nagle stanął przed Hildur.
— Dlaczego mi to mówisz?
— Bo nie chcę być mniej wspaniałomyślną od Helgi.
— Ach, Hildur, Hildur! — krzyknął w uniesieniu, trzęsąc Hildur za ramiona. Nawet nie wiesz, jak cię teraz za to kocham. Dałaś mi tyle szczęścia!


∗             ∗

Helga siedziała przy drodze. Trzymała na ręku płaszcz i patrzała w ziemię. Starała się wyobrazić sobie szczęście Gudmunda i Hildur.
Kiedy tak siedziała, przybiegł chłopiec stajenny. Zauważywszy dziewczynę, zatrzymał się.
— Helgo, słyszałaś o tej hecy z Gudmundem?
Kiwnęła głową.
— Wykpił się na szczęście. Prawdziwy morderca siedzi już pod kluczem.
— Wiedziałam, że on tego zrobić nie mógł.
Chłopak pobiegł dalej, a Helga nie ruszała się z miejsca.
— Wiedzą już wszyscy. Mogę tam nie chodzić...
Czuła się opuszczoną. Cały dzień żyła, jak w gorączce. Nie myślała o sobie. Jednego chciała: pojednania Hildur z Gudmundem. A teraz — ujrzała swą samotność. Nikt już jej nie potrzebował. Nietylko Gudmund, ale i matka i dziecko. Babka zabrała jej maleństwo...
Ledwo pozwala spojrzeć na nie...
Chciała wracać do domu. Ale nie miała na to sił.
Usłyszawszy turkot na drodze. Obejrzawszy się, ujrzała Gudmunda i Hildur. Pewno jadą do Elwokry z radosną nowiną... Jutro będzie ślub.
Zobaczywszy Helgę, zatrzymali konia. Gudmund oddał lejce Hildur, a sam zeskoczył. Hildur skinęła Heldze głową i odjechała.
Gudmund stanął przed Helgą.
— Dobrze, że tu jesteś — rzekł. — Myślałem, że będę właził na tę waszą górę.
Powiedział to tonem twardym, prawie szorstkim. Ze stanowczością wziął ją pod ramię. W oczach jego wyczytała, silne postanowienie niezłomne. Już nie próbowała uciekać.

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Janina Godlewska.