Dziewczyna z bagniska/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Dziewczyna z bagniska
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1922
Druk T. Jankowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Godlewska
Tytuł orygin. Tösen från Stormyrtorpet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Gdy Helga przyszła do Närlundy, wszystko ułożyło się pomyślnie. Była usłużna, uległa i wdzięczna za każde dobre słowo. Usuwała się wszystkim z drogi, nie wynosząc się nad nikogo. Wkrótce też zyskała szacunek gospodarzy i przyjaźń reszty służby.
W pierwszych dniach Gudmund bał się odzywać do Helgi. Lękał się, żeby dziewczynie w głowie się nie przewróciło, że przyszedł jej z pomocą. Obawy te były płonne: Helga, uważając Gudmunda za istotę wyższą i niedosięgłą, nie ośmielała się nigdy podnieść na niego oczu. Gudmund wkrótce spostrzegł, że nie było racji trzymać się od niej zdaleka, tak była względem niego powściągliwa, powściągliwsza niż względem innych.
W ciągu jesieni Gudmund coraz częściej odwiedzał bogatego gospodarza z Elwokry, kursowały pogłoski, że małżeństwo już postanowione. Ale dopiero około Bożego Narodzenia nabrano pewności, że tak będzie. Ojciec Hildur przyjechał w święta z żoną i z całą rodziną do Närlundy, oczywiście poto, aby sobie zdać sprawę, jaki los czeka córkę, gdy wyjdzie za Gudmunda.
Pierwszy to raz Helga zobaczyła przyszłą Gudmundową. Hildur Eriksdotter nie miała jeszcze lat dwudziestu, lecz każdy, kto ją widział, pomyślał niezawodnie, że będzie z niej gospodyni co się zowie. Była wysoka, dobrze zbudowana, ładna, jasnowłosa. Zdawała się lubić, aby jej usługiwano. Nigdy przytem nie straciła pewności siebie; mówiła dużo i wcześniej niż inni. Przez kilka lat chodziła w mieście do szkoły; nosiła tak ładne sukienki, jakich Helga nigdy w życiu nie widziała. Pomimo to, nie była próżna ani zalotna. Ze swoim bogactwem i pięknością mogła wyjść za kogo jej się podobało, nawet za prawdziwego pana. Powiadała jednak, że nie ma zamiaru być panią, która cały dzień wysiaduje na kanapie z założonemi rękami. Postanowiła wyjść zamąż za wieśniaka i gospodarować.
Hildur była dla Helgi cudem prawdziwym. Nie przypuszczała nigdy, że istota ludzka może być doskonała pod każdym względem. Wydawało jej się wielkiem szczęściem, że będzie mogła w przyszłości służyć u takiej gospodyni.
Odwiedziny wypadły jak najlepiej, a jednak Heldze pozostało po nich trochę niepokoju. Gdy wyszła do gości z kawą na tacy, matka Hildur, pochyliwszy się do ucha pani domu, zapytała ją szeptem:
— Czy to ta z Bagniska?
Szept był tak głośny, że Helga go usłyszała. Gdy zaś matka Ingeborga potwierdziła skinieniem głowy, tamta druga zaszeptała coś co do uszu Helgi nie doszło. Niewątpliwie jednak wyraziła zdziwienie, jak można trzymać w domu taką istotę. Zajście to zmartwiło Helgę. Pocieszała się tem, że to przecież nie Hildur była z niej niezadowolona.

∗             ∗
Pewnej niedzieli, pod koniec zimy, powracając z kościoła, znalazła się sam na sam z Gudmundem. Było to po raz pierwszy od czasu odwiedzin Gudmunda na Bagnisku. Ilekroć Gudmund wspominał sobie w ciągu zimy pierwsze ich spotkanie, zawsze sprawiało mu to przyjemność głęboką. Lubił podczas pracy ożywiać w pamięci ten piękny wieczór: srebrną mgłę, poświatę księżycową, ciemny las, dolinę skąpaną w świetle i młodą dziewczynę, z ramionami splecionymi na jego szyji, płaczącą ze szczęścia. Scena ta przy każdem wspomnieniu wydawała mu się piękniejszą. Lecz widując Helgę, zajętą pracą codzienną, narówni z innymi, trudno mu było uprzytomnić sobie, że to ta sama dziewczyna. Teraz, gdy oboje szli gościńcem, Gudmund nie mógł się oprzeć pragnieniu, aby choć na chwilę Helga stała się taką, jak owego wieczoru. Ale ona mówiła tylko o Hildur. Wynosiła ją pod niebiosy jako najpiękniejszą i najmądrzejszą z dziewcząt okolicznych i z całego serca winszowała Gudmundowi, że będzie miał taką żonę.

— Poproś jej, aby mię zatrzymała na służbie — rzekła. — Bardzobym chciała mieć ją za gospodynię.
Gudmund śmiał się i odpowiadał półsłówkami, mało przywiązując wagi do jej uniesień. Skądinąd, rad był, że Helga polubiła Hildur, i że ją cieszyła myśl o jego małżeństwie.
— Dobrze ci było u nas tej zimy? — spytał.
— Bardzo dobrze. Trudno wypowiedzieć jak była dla mnie dobra matka Ingeborga i wy wszyscy.
— Nie żal ci lasu?
— Żal mi było z początku, ale przeszło.
— Myślałem, że ludzie z lasu nie mogą bez niego żyć.
Helga odwróciła się w stronę Gudmunda. Szedł po przeciwnej stronie drogi. Wprawdzie stał się dla niej zupełnie obcy, w tej chwili jednak zabrzmiało w jego głosie coś, co jej przypomniało pierwsze ich spotkanie. Jej zbawca i przyjaciel... Była pewna, że pomimo ożenku, znajdzie w nim zawsze pewnego opiekuna.
Uczuła radość, że może mu zaufać więcej, niż komukolwiek. Poczuwała się do obowiązku opowiedzenia mu wszystkiego, co ją spotkało od czasu owego rozstania.
— Trzeba ci wiedzieć, że w pierwszych tygodniach służby byłam bardzo nieszczęśliwa. Tylko się nie wygadaj przed matką Ingeborgą!
— Dobrze. Będę milczał jak grób.
— Ach, jak żałowałam lasu, na początku! Chciałam, wszystko rzucić i wrócić na górę.
— Tak żałowałaś! A ja myślałem, że ci u nas dobrze.
— Nic na to nie mogłam poradzić — mówiła tłómacząc się. — Zapewne, powinnam była się czuć u was szczęśliwa. Byliście dla mnie dobrzy, roboty nie miałam za wiele, ale żal pozostał żalem. Coś mnie ciągnęło do lasu i kazało wrócić. Wydawało mi się, że mieszkając w dolinie, oszukuję i zdradzam kogoś, kto ma do mnie prawo.
— A może to było... — zatrzymał się Gudmund w połowie zdania.
— Nie, to nie dziecko... Wiedziałam, że matka kocha malca i dobrze go pielęgnuje. Nie tęskniłam do nikogo z osobna. Zdawało mi się, że jestem ptakiem, zamkniętym w klatce i myślałam, że umrę, jeżeli mię nie wypuszczą na wolność....
— Taka byłaś nieszczęśliwa? — krzyknął Gudmund i uśmiechnął się. Już ją poznał. To ta sama z lasu!
I nagle wydało mu się, jakgdyby nie było żadnej przerwy od ich ostatniego spotkania aż do chwili obecnej. Helga z uśmiechem opowiadała dalej o swych troskach.
— Nie mogłam w nocy zasnąć. Jak tylko kładłam się do łóżka, łzy leciały mi z oczu. Z rana miałam mokrą poduszkę. W dzień, przy robocie, połykałam jakoś łzy, ale jak tylko zostawałam sama zaczynałam znów beczeć.
— Sporo łez wylałaś w swem życiu — rzekł Gudmund, bynajmniej nie tonem współczującym. Powstrzymywał się z trudem od wybuchu śmiechu.
— Nigdy nie pojmiesz mego udręczenia, — rzekła stanowczo.
— Tęsknota mnie zaczarowała. Ani chwili nie mogłam być szczęśliwą. Nic mi nie było miłe, ani przyjemne; do nikogo nie mogłam się przywiązać. Byliście dla mnie tacy sami obcy, jak pierwszego dnia, kiedy przestąpiłam próg waszego domu.
— A nie powiedziałaś przed chwilą, że chcesz u nas zostać?
— Już ci, że tak.
— Nie tęsknisz już?
— Nie, wszystko to minęło. Wyleczyłam się. Zaczekaj, to ci opowiem.
Przy tych słowach Gudmund przeszedł na jej stronę i szedł obok dziewczyny. Przyjemnie mu było słuchać jej paplaniny choć nie dbał o to, co mówi. Ten stan radosny beztroski udzielił się również i Heldze. Droga do kościoła taka uciążliwa zwykle, nie męczyła dziś wcale. Coś ją porywało. Opowiadała dalej, ale mniej ją to obchodziło. Miło jej było iść obok niego.
— Długo się tak dręczyłam. Aż kiedyś w sobotę poprosiłam matkę Ingeborgę o pozwolenie pójścia na niedzielę do domu. A kiedy się wdrapałam na nasze zbocze, byłam pewna, że do was nie powrócę. Ojciec i matka cieszyli się bardzo z mojej służby w waszym domu. Nie śmiałam im powiedzieć, że nie mogę tam dłużej zostać. Z chwilą gdy się znalazłam napowrót w lesie, znikła cała moja tęsknota. Zdawało mi się, że wszystko to było przywidzenie. A do tego żal mi było, że mały mój odwykł odemnie i przywiązał się do babki. Pewno, może tak lepiej, ale ciężko mi było.
— Wtenczas może nas zaczęłaś żałować? — spytał Gudmund.
— E, nie! Kiedy się obudziłam w poniedziałek rano i przypomniałam sobie, że muszę stąd pójść, znowu żałość ścisnęła mnie za serce. Męczyłam się i płakałam. Rozum kazał mi iść na służbę. Nagle przypomniałam sobie o starym sposobie umorzenia tęsknoty. Trzeba było wziąć trochę popiołu ze swego ogniska i rozsypać go na obcym kominku.
— To było łatwe do zrobienia — rzekł Gudmund.
— Tak, ale przez to własny dom obojętniał. A przytem, gdyby się porzucało to nowe ognisko, na którym się popiół rozsypało, to już się do niego będzie zawsze tęskniło.
— A czyż nie można rozsypać popiołu znów na nowym kominku?
— Nie, to się raz tylko robi. Niema powrotu. Lekarstwo bardzo niebezpieczne.
— Jabym nie śmiał — powiedział Gudmund z drwinką.
— A ja się ośmieliłam. Wolałam to, niż okazać się niewdzięczną względem matki Ingeborgi no, i ciebie, bo mi przyszedłeś z pomocą. Wyniosłam z domu trochę popiołu i rozsypałam go na waszym ognisku, kiedy nikogo w izbie nie było.
— A teraz wierzysz, że popiół ci pomógł.
— Poczekaj, to się dowiesz. Wzięłam się do roboty i nie myślałam o popiele przez cały dzień. Przykrzyło mi się wszystko tak, jak zwykle. Dużo miałam do zrobienia w domu i poza domem, a wieczorem, kiedy już zrobiłam porządek w oborze i miałam wejść do izby, ogień już się palił na kominku.
— Ciekaw jestem co było dalej.
— Przechodząc przez podwórze poznałam w płomieniu ognia coś znajomego, a otwierając drzwi wydało mi się, że wchodzę do naszej izby i widzę rodziców siedzących przy ogniu. Wszystko wydało mi się miłe i przyjemne. Matka Ingeborga i wy wszyscy staliście się dla mnie blizcy. Byłam tak zdziwiona, że chciałam krzyczeć z radości i klaskać w ręce. Nie byliście już dla mnie obcy, mogłam z wami mówić o byle czem. Myślałam sobie, że może jestem zaczarowana. Raptem przypomniałam sobie popiół rozsypany na waszym kominie.
— Dziwna rzecz, — rzekł Gudmund.
Nie wierzył w przesądy ani w czarodziejstwa, ale nie miał nic przeciwko temu, że słyszał to z ust Helgi.
— Oswoił się nareszcie ten mały dzikus leśny — mówił do siebie. — Taka dziecinna pomimo tylu nieszczęść.
— Prawda, że to dziwne? — rzekła Helga. — Z zapaleniem ognia poczułam się u was zadomowioną. Ogień ma swoją tajemnicę. Może nie każdy, ale napewno ten, dokoła którego gromadzi się rodzina. Igra sobie i iskrzy się dla przyjemności człowieka, a czasem znowu jest w złym humorze. Raz jest dobrym duchem, raz złym. Teraz mi się wydało, że to mój ogień domowy przyszedł do domu waszego i nadawał wszystkiemu miły wygląd.
— A jeżelibyś teraz musiała opuścić Närlundę? — zapytał Gudmund.
— Będę żałowała całe życie — powiedziała tak serjo, że Gudmund uwierzył.
— W każdym razie nie ja cię wypędzę — odpowiedział niby śmiejąc się, a jednak z żarem w głosie.
Już więcej nie rozmawiali. Szli obok siebie milcząc aż do samego domu. Od czasu do czasu Gudmund odwracał głowę w jej stronę. Poprawiła się znacznie w ciągu tego roku. Świeża była i czysta. Puszyste włosy otaczały aureolą drobne i delikatne rysy twarzy. Spojrzenie miała przedziwnie naiwne; chód szybki i lekki. Była szczera i wylana, choć się zawsze bała śmieszności.
Z tem wszystkiem Gudmund nie życzył sobie aby Hildur była do niej podobna. Helga nie nadawała się do małżeństwa.


∗             ∗

W kilka tygodni później Helga się dowiedziała, że musi w kwietniu opuścić Närlundę. Hildur Eriksdotter nie chciała z nią mieszkać pod jednym dachem.
Nikt jej tego nie powiedział otwarcie. Matka Ingeborga dała jej do zrozumienia, że z przybyciem synowej do rodziny, nie będą potrzebowali tyle służby. Innym razem nadmieniła o jakimś dobrym miejscu dla Helgi, gdzie byłoby jej znacznie lepiej niż u nich.
Helga pojęła natychmiast, że musi odejść; poprosiła o zwolnienie ze służby, oświadczając przytem, że do innego domu nie pójdzie, tylko wróci do swojego.
Widać było, że gospodarze Helgi odprawiają dziewczynę nie z własnej woli.
W dniu jej odejścia obiad składał się z wielu dań, jak przy święcie, a matka Ingeborga zaopatrzyła ją w taką ilość odzieży i obuwia, że dziewczyna ledwo je wtłoczyła do dużego kufra.
— Nigdy nie miałam lepszej sługi, jak ty — powiedziała matka Ingeborga. Odprawiam ciebie nie z własnej woli, więc nie sądź o mnie źle. Nie zapomnę o tobie. Nie bój się nędzy, bo cię będę wspomagać.
Helga dostała od niej roboty conajmniej na pół roku. Podjęła się przędzenia prześcieradeł i serwet.
W chwili odjazdu Helgi, Gudmund rąbał drwa. Choć konie stały już przed domem, nie żegnał się z nią. Zdawał się być tak zajętym, że nie widział co się działo. Gdy Helga stanęła przed nim, odłożył siekierę, wziął ją za rękę i rzekł pośpiesznie.
— Bóg ci zapłać.
Wziął się napowrót do roboty.
Helga chciała mu powiedzieć, że sama to rozumie, że nie może tu dłużej pozostać, z winy własnego położenia. Nie mogła jednak dojść do słowa gdyż Gudmund rąbał z taką pasją, że drzazgi latały na wszystkie strony.
Osobliwością odjazdu Helgi było to, że sam gospodarz, stary Erland Erlandson odprowadzał ją na Bagnisko.
Ojciec Gudmunda był to mały, łysy, zasuszony staruszek; oczy miał jasne i inteligentne. Był skąpy w słowach tak dalece, że mógł się nie odzywać przez cały dzień. Kiedy wszystko szło swoim trybem, nie spostrzegano go prawie. Lecz gdy nadarzała się jaka trudność — zawsze się zjawiał w porę i zaprowadzał porządek. Książki nie były mu rzeczą obcą; cieszył się ogólnym poważaniem i zaufaniem a popularność miał większą niż niejeden bogacz.
Droga wiodąca na Bagnisko popsuta przez roztopy śnieżne ciężka była dla koni; pomimo to Erland Erlandson nie pozwalał Heldze złazić z wozu. Gdy przyjechali na miejsce, zabawił w chałupie dłuższy czas na rozmowie z rodzicami Helgi, opowiadając im o zasługach dziewczyny i zadowoleniu z niej matki Ingeborgi. Oddalenie jej motywował tem, że nie potrzebują tyle służby, a ponieważ była najmłodszą, wypadało odejść raczej, jej, niż starszym.
Słowa Erlanda obliczone były na to, aby zgotować dla Helgi dobre przyjęcie ze strony rodziców. Dowiedziawszy się o robocie, którą Helga ma spełnić dla matki Ingeborgi, starzy zgodzili się zatrzymać ją przy sobie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Janina Godlewska.