Dziennik wycieczki do Oberammergau/Wtorek, 27-my

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerome K. Jerome
Tytuł Dziennik wycieczki do Oberammergau
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1903
Druk A. T. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Emilia Węsławska
Tytuł orygin. Three Men on the Bummel
vel Three Men on Wheels
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wtorek, 27-my.
Przyjemny ranek. — Co można powiedzieć o przedstawieniu Męki Pańskiej? — B. naucza. — Nadzwyczajny opis Oberammergau. — Przesadne opisy klimatu. — Przypuszczalnie nieprawdziwe sprawozdanie o tem, jakim sposobem zaczęto dawać te przedstawienia. — Poczciwa twarz. — Kulturalny chłopiec i ograniczeni jego krewni.

Leżę w łóżku, a raczej prawdę mówiąc, siedzę na zielonej atłasowej, koronkami przykrytej poduszce i piszę te notatki. Zielona atłasowa koronką pokryta pierzyna, leży obok na ziemi. Jest już około 11-ej.
B. siedzi też na łóżku i pali fajkę. Skończyliśmy właśnie śniadanie, i zgadnijcie, cośmy dostali? — kawę i bułeczki!
Dla uporządkowania tygodnia, z którego dniami połapać się nie możemy, postanowiliśmy pozostać w łóżku cały dzień, albo przynajmniej do wieczora.
Dwie damy angielskie zajmują sąsiedni pokój sypialny. Widocznie także postanowiły siedzieć cały dzień u siebie. Słyszymy, jak chodzą po pokoju i coś szepczą. Trwa to już blizko godzinę, najwidoczniej są czemś zaniepokojone.
Bardzo tu przyjemnie. Nadprogramowe przedstawienie dawane jest dziś dla osób, które się docisnąć pozawczoraj nie mogły; przez otwarte okna dochodzi do nas rytmiczny śpiew chóru.
Złagodzona odległością jęcząca kadencya tych bolesnych skarg, pomieszana z dźwiękami orkiestry, wpada nam w uszy z łagodnym smutkiem.
Pozawczoraj widzieliśmy przedstawienie i teraz o niem rozprawiamy. Tłómaczę B, jakie spotykam trudności, chcąc zdać sprawozdanie w moim dzienniku.
Mówię otwarcie, że nie wiem sam, co pisać.
On w milczeniu ćmi swą fajeczkę, nareszcie wyjmuje ją z ust i mówi:
— Czy to nie wszystko jedno, co o tem powiesz?
Ta myśl dodaje mi otuchy. Spada z mych ramion gniotący je ciężar odpowiedzialności. Bo czy nie wszystko jedno, co o tem powiem? Czy nie wszystko jedno, co każdy z nas mówi o czemkolwiek? Szczęściem dla każdego, nikt nie zwraca na to uwagi.
Te uwagi muszą być wielką pociechą dla wydawców i krytyków. Sumienny człowiek, istotnie czujący, że słowa jego mają znaczenie i wpływ, lękałby się mówić o czemkolwiek.
Ten tylko jest elokwentnym, pozytywnym, gwałtownym w wygłaszaniu zdań, kto doskonale wie, że jego słowa nic a nic nikogo nie obchodzą. Czy to kogo obejdzie, co ja powiem o przedstawieniu w Oberammergau? Nie.
A więc powiem, co mi się podoba.
Ale, co ja chcę powiedzieć? Co mogę powiedzieć, wszak już wszystko było daleko lepiej powiedziane?
Autor musi zawsze udawać, że myśli, iż inni lepiej od niego piszą. Rozumie się, że on tego nie myśli, ale to zawsze ładnie wygląda.
Co mogę powiedzieć, o czemby czytelnicy nie wiedzieli? To bardzo łatwo pisać o niczem, jak dotąd.
Ale gdy ma się pisać o czemś, wówczas wobec ogromu zadania chciałoby się być uczciwą siostrą, dobrze spełniającą swe obowiązki, lub koniem, a nie autorem.
B. znów przemówił:
— Dlaczego nie zaczniesz od opisu Oberammergau?
Odparłem, że już tyle razy to opisywano, a on rzekł:
— Wszak tak samo opisywano i inne miejsca, a jednak ludzie nie przestają powtarzać i widocznie znajdują amatorów do czytania.
Powiedz, że wioska ze swym pięknym kościołem rozsiadła się pośrodku doliny i otoczona jest górami, między któremi szczyt Kofel, krzyżem zakończony, stoi, jak ponura, silna strażnica, chroniąca starożytny spokój doliny od dźwięków i zgrzytów, płynących ze świata zewnętrznego.
Opisz, że kwadratowe, biało bielone domki, otaczają drewniane rzeźbione werandy i balkony, gdzie w chłodku wieczornym zasiadają włościanie, palą długie fajki bawarskie i gawędzą o bydle, o polityce i o przedstawieniach Męki Pańskiej; że na każdym domku wymalowani są jaskrawemi barwami święci, dziewice i tym podobni dobrzy ludzie, z którymi deszcz obszedł się niemiłosiernie, tak, że beznogi anioł z jednej strony drogi patrzy na pozbawioną głowy Madonnę po drugiej stronie, a na rogu jakiś nieszczęsny święty, bardziej skrzywdzony powietrzem, niż byłby pobytem w piekle ogołocony ze wszystkiego, co mógłby swojem nazwać, za wyjątkiem połowy głowy i pary nadmiernie dużych nóg.
Wytłómacz, że domy numerowane są, stosownie do epoki, kiedy zostały wybudowane, tak, że numer szesnasty znajduje się obok czterdziestego siódmego, a niema numeru pierwszego, gdyż został zwalony. Opowiedz, jak ludzie trudniej kombinujący, dowiedziawszy się, że mają mieszkać pod pięćdziesiątym trzecim numerem, chodzą i chodzą około pięćdziesiątego drugiego, kierowani dość rozsądną myślą, że ich numer musi być obok, chociaż rzeczywiście znajduje się on o pół mili, na drugim końcu wioski. Bywały wypadki, że po kilku dniach takiego krążenia znajdowano tych nieszczęśliwych na progu numeru osiemnastego, śpiewających patetycznym głosem urywki dziecinnych piosenek i usiłujących wpleść palce u nóg w matę leżącą na ziemi.
Musiano, pomimo ich krzyków, zabrać ich z domu do Monachium, gdzie ukończyli smutny swój żywot.
Powiedz coś o pogodzie. Ludzie, dłużej tu mieszkający, mówili mi, że na cztery dni — przez trzy deszcz pada w Oberammergau, a czwartego dnia dlatego deszcz nie pada, że każdy czwarty dzień przeznaczony jest na ulewę. Mówiono mi także, że gdy deszcz leje we wsi, naokoło cudne słońce świeci i że wieśniacy, gdy zacznie im lać się woda na głowę po przez dach, porywają dzieci i biegną na najbliższe pole, gdzie siedzą i czekają na przejście ulewy.
— I ty wierzysz tym osobom, które ci takie rzeczy opowiadały? — spytałem.
Osobiście nie — odparł. — Przypuszczam, że oni przesadzali wobec mnie, gdyż wyglądam młodo i niewinnie, ale niema wątpliwości, że jest coś prawdy w tem opowiadaniu. Ja sam wśród ulewnego deszczu wyjechałem z Oberammergau, a ujrzałem niebo bez chmur po drugiej stronie Kofel.
— Prócz tego — mówił dalej — możesz rozpisać się o ciężkiem życiu chłopów bawarskich. Jak on i ona chodzą boso i z odkrytą głową w czasie największej ulewy.
Jak w czasie przedstawienia Męki Pańskiej, grają, śpiewają i stoją godziny całe na otwartej scenie, nie zwracając najmniejszej uwagi na ulewę, przenikającą ich do nitki i tworzącą duże kałuże na ziemi; publiczność na tańszych siedząc miejscach, dachem niezabezpieczonych, z równym stoicyzmem znosi ulewę, patrzy na przedstawienie i nie myśli nawet o otworzeniu parasoli, a jeżeli kiedy zdecyduje się na krok tak śmiały, to zostanie do porządku doprowadzona kijami siedzących z tyłu.
B. umilkł, by zapalić nową fajkę, a ja słyszę, że dwie nasze sąsiadki niepokoją się coraz więcej i szepczą nieustannie. Zdaje mi się, że podsłuchują pod drzwiami (z naszego pokoju jest wejście do ich pokoju); doprawdy, chciałbym, żeby się położyły do łóżek, lub też wyszły sobie. Męczą mnie.
— A cóż więcej powiem, gdy skończę z tym wszystkiem? — spytałem, gdy B. zabrał się znów do cmokania fajeczki.
— No, potem możesz podać historyę tych przedstawień.
— Przecie tylu ludzi opisywało już to — protestowałem znowu.
— Tem lepiej dla ciebie — odparł. — Słysząc od innych zupełnie tę samą historyę, publiczność będzie skłonna uwierzyć w twoje opowiadanie.
Powiedz, że w czasie trzydziestoletniej wojny straszna klęska w postaci morowego powietrza (tak, jakby rozmaite armie, włóczące się po kraju, bijące się nie wiadomo o co i żyjące kosztem kraju, nie były dostateczną klęską) spadła na Bawaryę, wyludniając miasta i osady.
Z góralskich wiosek jedna tylko Oberammergau, dzięki nadzwyczaj surowej kwarantannie, zdołała wstrzymać w odwodzie strasznego wroga. Żywej duszy nie wolno było wyjść, ani wejść do wioski.
Pewnej ciemnej nocy Kacper Szuchler, mieszkaniec Oberammergau, będący na robocie w zarazą dotkniętej wiosce Eszenloche przepełzł na brzuchu obok drzemiących strażników, dostał się do domu i ucieszył wzrok dawno niewidzianej żony i dzieci.
Był to czyn wielkiego samolubstwa, on i cała wioska drogo za to zapłaciła. Trzy dni upłynęły od zjawienia się jego w domu, a z całej rodziny pozostały tylko trupy, a zaraza szerzyła się tak szybko w całej dolinie, iż zdawało się, że nic jej wstrzymać nie zdoła.
Gdy ludzkie środki zawodzą, czujemy, że należy dać niebu okazyę do popisania się. Dobrzy ludzie, zamieszkujący dolinę Ammer, uczynili śluby, że jeżeli morowa zaraza zostawi ich w spokoju, za dziesięć lat będą dawali przedstawienia Męki Pańskiej.
Widocznie potęgom niebieskim podobała się odrazu ta obietnica. Morowa zaraza wygasła jakby różdżką czarodziejską tknięta, i odtąd co dziesięć lat mieszkańcy Oberammergau dotrzymują obietnicy i dają przedstawienia Męki Pańskiej.
Aż do dziś dnia uważają oni to za praktykę religijną.
Przed zaczęciem przedstawienia wszyscy aktorowie zbierają się na scenie wokoło duchownego i klęcząc, modlą się o błogosławieństwo dla mającej rozpocząć się pracy.
Dochody z przedstawień, po wypłaceniu gaży aktorom, która zaledwie wynagradza im czas stracony — rzeźbiarz Maier, przedstawiający Chrystusa, dostaje tylko koło pięćdziesięciu funtów za wszystkie trzydzieści przedstawień, danych w ciągu sezonu, nie mówiąc nic o zimowych próbach — składane są osobno na korzyść całej gminy, większa zaś część idzie na korzyść kościoła.
Zacząwszy od burmistrza do pastuszka, od Maryi i Jezusa do ostatniego biedaka, wszyscy pracują nie dla zysku, lecz z miłości ku religii. Każdy czuje, że pcha naprzód sprawę chrześcijaństwa.
— A! mogę jeszcze wspomnieć — zawołałem — o zasłużonym wielkim Daisenbergerze, tym dobrodusznym a światłym księdzu, „ojcu doliny”, spoczywającym obecnie w grobie, wśród dzieci, które tak ukochał. To on przerobił burleskę, nie posiadającą żadnej artystycznej formy, w nastrojowy dramat — na który patrzyliśmy pozawczoraj. Ot! nad łóżkiem wisi jego portret. Jakaż to poczciwa, dobra twarz.
Jak to przyjemnie natknąć się od czasu do czasu na twarz podobną! Nie jest to fizyognomia świętych, rzeźbionych na marmurowych grobach, lecz twarz ludzka, ze śladami burz życiowych, wyrytych na niej, a wyraz na niej wypiętnowało nie patrzenie w gwiazdy, lecz spoglądanie z miłością i pobłażliwością na otaczające życie ludzkie.
— Tak — przyznał B. — możesz to powiedzieć, jeżeli chcesz. Nie zaszkodzi. A dalej możesz mówić o grze samej i o własnych wrażeniach. Nie obawiaj się, że będą głupie, nie. Tam lepiej, głupie uwagi są najczęściej bardziej interesujące, niż mądre.
— Ale na co się to wszystko przyda? — broniłem się jeszcze. — Najmniejszy żak wie już dziś o przedstawieniach w Oberammergau.
— A cóż cię to obchodzić może? — odparł B. — Nie piszesz dla kulturalnych żaków. Piszesz dla zwyczajnych mężczyzn i kobiet. Ci będą zadowoleni z posiadania wiadomości o tym przedmiocie, a gdy uczniowie przyjadą na święta do domu, rodzice ich będą mogli rozmawiać z synami, nie zdradzając swego ograniczenia.
— No, a teraz — dodał — powiedz, co ty sam myślisz o tych przedstawieniach?
Po chwili namysłu — odparłem.
— Ja myślę, że sztuka z ośmnastu aktów i czterdziestu scen złożona, zaczynająca się o ósmej rano i z małemi przerwami trwająca do szóstej wieczór — jest za długa.
Ja sądzę, że sztuka powinna być obciętą. Jedna trzecia sztuki jest wzruszającą i podnosi ducha — ale reszta nudna.
— Masz zupełną racyę — odparł B. — ale musimy pamiętać, że celem tego przedstawienia nie jest zabawa, lecz że jest ono praktyką religijną. Krytykować i mówić, że jakaś część jest interesującą, to jak gdyby się powiedziało, że połowa Biblii może być wykreśloną.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jerome K. Jerome i tłumacza: Emilia Węsławska.