Dziennik Serafiny/Dnia 3. Listopada

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 3. Listopada
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 3. Listopada.

Nadzwyczaj dystyngwowany młodzieniec, jest w istocie postacią ciekawą. Śmielszego człowieka nie widziałam w życiu. Papa powiada, że to perła młodzieży. — Z początku oniemiałam, gdy wszedł, siadł i pozować zaczął. Tak poczwarnej blagi nie spotkałam nigdy jeszcze.
Wszystko widział, wszystkich zna, niema dlań nie dostępnych, książąt i hrabiów zdrobniałemi imionami zowie, mówi o swych dobrach... chwali się tak, że mi na twarz wywołuje rumieńce.
W tem wszystkiem jest wiele zręczności, a tyle zuchwalstwa, że człek słupieje. Dla niego mali są ludzie, niema nic, coby mu poszanowanie wrażało; śmieje się, przedrwiwa, lekceważy. Obrachowane to na ten efekt, aby na obalonych ludzi i idei ruinie, sam wyżej stanął. Ojcu i mnie ust prawie otworzyć nie dał, przerywał co chwila swojem — A wiem! a znam! i poczynał się śmiać...
W pół godziny, byłam nim tak zmęczoną, żem błagalny zwrok zwróciła na Ojca, aby go sobie zabrał. Szczęściem wszedł Molaczek, który tylko co z Wiednia powrócił i wybawił mnie.
Przy dystyngwowanym młodzieńcu, wydał mi się korzystniej niż kiedykolwiek... Milczący, wstrzemięźliwy, zręczny, chłodem swoim nawet blagiera ostudził... Czuł się z nim tak jakoś nie w swojej atmosferze, że się pożegnał i wyszedł.
Nie mogłam się wstrzymać, ażeby nie okazać mojego uszczęśliwienia. Ironiczny uśmieszek błądził po ustach pana Koniuszego... Jest bowiem Koniuszym cesarskim. Ojciec mu tej dostojności nowej winszował; przyjął to bardzo skromnie...
Pierwszy raz dojrzałam z pod klapy fraka jego gwiazdę, którą włożył dnia tego, bo miał być u Namiestnika. — Mężczyźnie z taką dekoracją... ale tylko z gwiazdą, wcale jest do twarzy. Molaczek oprócz tego i bez niej wygląda bardzo comme il faut. Trochę sztywny jednakże.
Bawił nie długo, bo mnie widział zmęczoną dystyngwowanym młodzieńcem, którego ojcu przebaczyć doprawdy nie mogę.
W kwandrans, Papa wrócił donosząc mi, iż nasz gość, oprócz Koniuszowstwa, dostał jeszcze Baronowstwo... Wzdychał mówiąc o tem...
— A moja Serafinko — rzekł w końcu — przekonywam się codziennie, że ja u ciebie niewiele mam głosu i łaski — ale, gdybyś raz w życiu posłuchać mnie raczyła, nie żałowałabyś tego. Baron jest widocznie tobą zajęty. Człowiek tak poważny, wytrawny, tak u dworu położony!! Gdybyś łaskawszem na niego chciała wejrzeć okiem...
— Ale ja za mąż iść nie mogę i nie myślę — zawołałam...
— A ja wiem przyczynę — dodał Ojciec. — Miałaś słabostkę do Opalińskiego. Nic przeciw temu nie mam, — jednakże — jeżeli myślisz czekać na niego, muszę cię przestrzedz, że zestarzeć możesz... wyglądając go. Od pół roku słyszę, że umarł...
Zbladłam i załamałam ręce... gdy mi to powiedział. — Ojciec się zląkł.
— Na miłość Boga, przerwał, nie bierz tego tak tragicznie, może być plotka...
— Któż? zkąd Ojciec wiesz! poczęłam nalegać.
— Słowo honoru ci daję, tak małą do tego przywiązywałem wagę, iż nawet sobie nie przypominam, kto mi to mówił. Sama zresztą zważ, że wszelkie zatem mówi prawdopodobieństwo. Człowiek, który miał szczęście podobać się osobie tak dystyngwowanej, jak ty — może się dać odepchnąć — ale niepodobna, żeby się nie starał wiedzieć o jej losach... Gdyby Opaliński żył, posłyszawszy żeś straciła dziecię, że jesteś wdową, zbliżył by się, spróbował by przynajmniej.
Nie odpowiedziałam nic, prosząc Ojca, aby przerwał tę rozmowę, dla mnie boleśną.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.