Dziennik Serafiny/Dnia 27. Maja

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 27. Maja
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 27. Maja.

Przed Mamą przyznałam się tylko do reńskich.. ale to co mi Wujaszek powiedział, chodzi mi nieustannie po głowie. Jestem więc, czyli mam być bogatą sama z siebie, niepotrzebuję się poświęcać... mogę wybór uczynić! Tak mi to dziwnie brzmi! Wujcio mi radzi ubogiego, pracowitego, skromnego człowieka... który by mnie mocno kochał i którego bym ja kochała... całe życie...
Ale wszystko na co patrzę, co słyszę, przekonywa mnie, że to kochanie wierne, tylko w romansach... Pilsia się wygadała, że począwszy od tego guwernera, którego odprawiono, biedna Mama kochała się i była kochaną niewiedzieć wiele razy, zawsze niegodziwie zdradzona... O Cioci powiada, że się całe życie bałamuciła, taka też była nieszczęśliwa z mężem... a co mi innych historji naopowiadała! aż strach! W całem sąsiedztwie niema przykładu takiego małżeństwa, o jakiem Wujcio marzy, właśnie dla tego, że się ani kochał, ani żenił...
A jeśli Mama mnie koniecznie zechce wydać za Oskara... mamże jej wszystko odkryć! Czy?? sama niewiem.
Ten agronom ani spojrzy...
(W rękopiśmie kilka kart wyszarpniętych...)
...Stanęliśmy na Alte Wiese, pod jakąś kozą. Okna wychodzą na promenadę, którą przez cały dzień przeciągają chorzy, chore, zdrowi, ciekawi, cały świat ten, który się tu ze czterech krańców zbiega, aby parzyć sobie usta gorącą wodą... Baron stanął w trzecim domu... Jeszcześmy się na świat nie ukazywały, bo Mamy toalety nierozpakowane i mnóstwo rzeczy braknie. — Żadnej dotąd z okna nie postrzegłam twarzy znajomej.
Jeżeli Mamie suknię ranną, dziś odświeżoną, przyniosą, jutro idziemy do doktora Flekelesa i rozpocznie się picie u Sprudla... Pilno mi wyjść... tyle nowych twarzy... Tu przynajmniej nikt mojego wzroku śledzić nie będzie... z oczyma mogę robić, co mi się podoba... Młodzieży jest dosyć, tylko blado jakoś wyglądającej... Roi się pod oknami naszemi cały dzień... Przed kawiarniami też, rano i wieczór osób pełno. Słyszę ztąd muzykę... Okolica bardzo ładna... Wszystko mnie tu bawi, a szczególniej swoboda, jaka mi się obiecuje...
Gdyby nie ta historja z Bomburry, którą bardzo w porę postarałam się zrobić... byłabym tę nieznośną lalkę angielską miała nieustannie na piętach moich... kroku by mi uczynić nie dała i słowa powiedzieć... Szczęściem złożyło się przewybornie, Angielka zapłacona za cały rok, pojechała do Londynu, zaklinając się, iż nigdy u nas więcej obowiązków nie przyjmie. Z panem Bogiem! Nie mogłam sobie pozwolić prawić impertynencyj... Mama się znalazła ślicznie, biorąc moją stronę... Zyskuję na tem najdroższą w świecie swobodę...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.