Dziennik Serafiny/Dnia 24. Czerwca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 24. Czerwca
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 24. Czerwca.

Znowu przez parę dni dziennik odpoczywał, za to dziś, mam obfite do zachowania w nim żniwo...
Pozawczoraj zrana Mama dla odmiany chciała się napić kawy pod koronami; siadłyśmy ledwie, gdy Ojciec z nieodstępnym Jenerałem nadeszli i obsadzili miejsca, przy nas pozostałe. Unikałyśmy ich i udało się nam parę razy uciec od nich, tym razem, Mama sama winna sobie... Na twarzy Ojca i jego towarzysza malowała się radość widoczna... Mama z początku, jak zwykle była milcząca... P. von Hahlen zajął się służbą przy mnie, podał stołeczek pod nogi, bo tu szczególniej na starej Wizie zawsze ziemia wilgotna... przysunął filiżankę, postarał się o wodę... Słowem galant skończony... Służył po troszę i Mamie, ale przy niej Ojciec go wyręczał, który, gdy chce tylko — jest nadzwyczaj uprzedzającym i grzecznym... Baron, który z dala ku nam zmierzał, zobaczywszy Ojca, zrobił volte face i zniknął.
Naprowadzono umyślnie pewno rozmowę na Wiedeń, na dwór, na wesołe życie stolicy... Jenerał prawił anegdotki o najdystyngnowańszych osobach... które nawet na usta Mamy uśmieszek wywoływały. Ojciec nadzwyczaj umiejętnie le mettait en vue. W istocie człowiek bardzo miły. Ale czy takim jest zawsze? W twarzy ułagodzonej, uśmiechniętej, jest coś strasznego, jakby ją maska szczelnie przystająca pokrywała. Chce się mu powiedzieć ciągle; — zrzuć ją, niech cię zobaczę, jakim jesteś.
Hołdy jego i komplementa, muszę wyznać, pochlebiały mi. Parę razy spotkały się nasze oczy, nie miałam potrzeby przytłumiać ich blasku, gdy się tak mężnie nań narażał... Stary widocznie rozgorzał...
Trochę już zaczynało mi się zbierać na odwagę i dowcip, gdy Adela nadeszła z Matką... Jakby kto wiadro wody wylał na ognisko... wszyscyśmy uczuli wtrącenie nowego żywiołu. Jenerał zesztywniał, Ojciec się zmięszał, Matka posmutniała, a ja odsunęłam się do Adeli.
Tak się skończyła ta scena...
Oczy pani Mościskiej przebiegły po nas i musiały się czegoś domyśleć — poszeptały coś z Mamą. Spytałam Adeli jak się jej wydał Jenerał, zaprzysięgła mi się, że go nawet niespostrzegła. Szczególna rzecz... ja widzę zawsze wszystkich mężczyzn, żaden mi nie ujdzie... ona cała w sobie, myśli jak będzie sosny malować... Dziecinna? nie... ale takie ma dziwne usposobienie. Powiada, że chciałaby jak najdłużej pozostać panną, przy rodzicach, aby się uczyć i kształcić...
Stworzona na nauczycielkę do pensji. Po co mi nauka, kiedy ja jednem oka wejrzeniem odgaduję wszystko!
Taki był dnia tego pamiętnego początek... Obiad, jak zwykle, jedliśmy w domu; niewiedziałam dlaczego Mama z nim spieszyć kazała, potem wykadzono, wywietrzono, uporządkowano w saloniku... niemogłam dobrze zrozumieć dla czego. Uderzyły mnie przygotowania niezwyczajne. Baron, gdy wszystko już się skończyło, wyszedł. Mama przed źwierciadłem poprawiła ubranie... Kazała mi jakąś kokardkę przypiąć... włosy przygładzić i uściskała z uczuciem...
— Śliczna jesteś dziś! to dobrze!
Ale nie wytłumaczyła mi wcale... co to znaczyć miało... W niespełna pół godziny słyszę chód na wschodach, w przedpokoju szepty... na ostatek Baron otwiera drzwi i wchodzi, a za nim dwaj mężczyzni...
Starszy z nich na pierwszy rzut oka wyglądał na domatora, ubranie gdzieś przez żydka w małem miasteczku przed laty kilka wystylizowane... leżało na nim, jak na kołku...
Frak z połami do kolan... szeroki, w dziurce od guzika wstążeczki orderowe, twarz wygolona, długa, chuda, urzędnicza i austrjacka, głowa wysoka w peruczce... szyja opasana chustką białą bez kołnierzyka... w ręku laska ogromna...
Przypomniał mi zakrystjana jakiegoś... a jest to przecie pan Radca Tajny, rodzony stryj Oskara, który tuż szedł za nim...
Nie potrzebowano mi prezentować, przeczułam go — ale jak opiszę. Do niczego widzianego w życiu mojem niepodobny... Cienki, trochę zgarbiony, głowa duża, oczy na wierzchu... blady... mina zakłopotana, nieśmiała, jakby przelękły... Brzydki... ach! jaki brzydki... ale dla czego? Na oko wszystkie rysy niby zwyczajne i nawet dosyć kształtne, a wszystko razem zlepione niezręcznie, zdaje się pozbierane od kilku ludzi... bez wyrazu, bez życia... wejrzenie szklanne... szedł podpierając się na laseczce... dyszał mocno, czy że się zmęczył, czy że był zmięszany... Ta niekształtna, wychudła, postać, niby młoda a bez młodości, ubrana była z przesadzoną, niesmaczną, świetną niemal elegancją... nie mówiąc już o sukniach... co na nim łańcuszków, bryloków, pierścionków... spinek, świecidełek, guzików, a jakie to wszystko kosztowne i źle dobrane...
Biednego chłopca... zaprezentowano; siadł stryj koło niego... miałam młodzieńca naprzeciw siebie... oczy szklanne wlepił we mnie i zaczął się uśmiechać. Struchlałam...
Radzca tajny na chwilę go nie zapomniał, mówił za niego, podpowiadał mu i podprowadzał, tak się lękał znać, aby mu się co nie wyrwało niedorzecznego.. Długi czas nie mógł przemówić... za każdem wyręczeniem Stryja ustami ruszał, uśmiechał się, wkładał palec w ucho i przecierał je, a potem kamizelkę obciągał i guziki poprawiał. Zajęty był sobą niezmiernie, wejrzenie zaś szukało mnie... Płonęłam za niego.
Mama chcąc mu rozmowę ułatwić, zagadnęła go o coś; w tej chwili odwrócił się przestraszony do Stryja, ten coś szepnął, a pan Oskar wybełkotał toż samo, dwa razy się zająknąwszy, pospiesznie, tak że nikt z nas zrozumieć nie mógł, co powiedział...
Dopiero gdy chwilę tak na mękach wysiedzieliśmy, zaczęła się rozmowa... Stryj niby zbliżając się do Mamy, zostawił między nami miejsce próżne, które Oskar zaraz zajął i pochylił się ku mnie... Boże odpuść... chyba go nauczono co miał mówić... jak lekcję sypał słowa... Za to oczyma niepokoił mnie okrutnie... nie spuszczał ich ze mnie i śmiały mu się radośnie. Miałam widocznie szczęście się podobać.
— Pani tu jeszcze w Karlsbadzie pewnie zabawi długo... a ja się tem bardzo cieszę, bo sobie obiecuję ją widywać i bliżej — poznać...
To było zapewne podyktowane, dodał zaś z usilnego natchnienia, za co stryj surowo spojrzał na niego.
— Ja piękne panie bardzo lubię.
Chciało mi się zażartować...
— Ja się do nich nie liczę — rzekłam.
— O to! o to! I wskazał śmiejąc się na źwierciadło...
Stryj tymczasem zapewniał, że pan Oskar nawet w Karlsbadzie pracuje i książki z sobą przywiózł, bo je bardzo lubi...
— Cóż pan teraz czyta? spytałam.
Rzucił okiem błagającem na Stryja.
— Czytasz przecież Muszkieterów Dumasa — poddał Radzca tajny...
— A tak... Muszkatelów...
Zarumienił się i spojrzał na mnie, poczem usta oblizał... Odwróciłam wzrok... Wtem pochylił się i począł mocno wpatrywać się w moje ręce... a przytem głową kręcił...
— Jakie bo u pani ręce śliczne, tylko całować.
Schowałam je...
— A — proszę!.. proszę!
Ostro spojrzałam na niego i wyprostowałam się jak student.
— Pani się nie gniewa?
Ruszyłam ramionami...
— Kiedy panie na spacer chodzą? szepnął cicho — Ej??
— Cały dzień, odpowiedziałam.
— Panie pozwolą, to ja będę towarzyszył... Bardzo prędko ja nie mogę — ale powoli ja dobrze już chodzę.
Już — dowodziło, że nie zawsze tak było. Litość we mnie obudzał i przykrość mi robił. Szczęściem te pierwsze odwiedziny prędko się skończyły. Radca tajny coś zagadał, wstali, Mama odprowadziła ich do drzwi. Oskar i Mamę w rękę pocałował i mnie... a przycisnąwszy ją do ust, spojrzał mi w oczy rozpromieniony i rozśmiał się...
Gdyśmy pozostali sami, panowało długo milczenie. Mama wzdychała, Baron ustami kręcił... ja rzuciłam się na krzesło jak przybita...
Baron i Mama coś sobie powiedzieli oczyma...
— Onieśmielone biedne chłopczysko — poczęła moja Matka — spoglądając ku mnie... ale... długa choroba, odosobienie takim go dziczkiem zrobiły... Ręczę, że spoufalony trochę, zaraz by się wydał inaczej... Jakżeś ty go znalazła?
Pytanie było do mnie wystosowane...
— Smiesznym — odpowiedziałam...
— Biednym jest tylko — przerwał Baron. Wiem od stryja, że to najlepsza w świecie natura, przywiązująca się, potrzebująca kochania... Miły, łagodny, ale nadzwyczaj nieśmiały... Nadzwyczaj.
— Mnie się wydał owszem dziwnie jakoś nawet — napastliwym...
— A, mój Boże — odezwała się Matka — jak to wy dziewczęta młode nic się na ludziach nieznacie... Nieśmiałość właśnie czyni go roztargnionym i zapominającym się... Zobaczysz, później ci się wyda inaczej i lepiej.
— Ale cóż on mnie ma obchodzić? Spytałam...
Mama przyszła mnie pocałować w głowę.
— Chyba nie słyszałaś o nim... to pan milionowy... Sam z siebie i po stryju odziedziczy dobra ogromne... Stryj na namiestnictwie, które sprawował w jednej z prowincyj austrjackich, zebrał przez oszczędność (bo wątpię ażeby inaczej) znaczny majątek... bardzo znaczny... Chłopaka chcą ożenić... panny mu się stręczą pięknych imion i pięknych twarzy... a gdybyś ty mu się podobała...
Jakoś mi się łzy zakręciły w oczach.
— A! to chyba trudno, abym ja jemu a on się mnie podobał...
Chere Seraphine — wtrącił Baron... to jest partja, która, gdyby się nastręczyła... może cię uczynić szczęśliwą... Wierz mi.
— Ale ona ma rozumek jak rzadko — dodała Matka... Czyż ja ci potrzebuję tłumaczyć, że tę poczciwą istotę zawojujesz... że on ci na kolanach służyć będzie... że będziesz ty panią, a on sługą... że życie z nim urządziłabyś jak zechcesz...
— Zresztą są to przypuszczenia — dodał Baron... jeszcze przecie niema nic... ale że tę znajomość kultywować należy, to pewna.
— I mieć rozumek — szepnęła matka.
Nazajutrz stryj z synowcem znaleźli się od rana na drodze od Sprudla... Przez noc miałam się czas namyśleć. Między jenerałem a nim wybierając... a! zdaje mi się, że starego bym wolała. Jestli co straszniejszego nad śmieszność? Mama otwarcie już mówiła ze mną o obu... ja także... Utrzymuje, że mniej śmieszny byłby głupszy mąż, niż tak niestosownego wieku... Zaręcza, że jenerał nie jest tak bogaty, jak mówią, i u dworu niema tego znaczenia, jakie mu przypisują...
Jakiś rodzaj rozpaczy mnie porywa. W duszy mi dziwnie gorżko...
Oskar szedł ciągle przy mnie... Od wczorajszego dnia, miał czas się już rozkochać, co go jeszcze czyni śmieszniejszym. Miłość jego nie wyraża się słowami, ale migami, oczyma i łapaniem mnie za ręce, które ledwie mogę ocalić od pocałunków.
Towarzyszył nam do kawy... W niej szczęściem znalazłam rywalkę, która mu na chwilę dozwoliła o mnie zapomnieć... Pił i jadł bułki z żarłocznością źwierzęcą, dziką, która we mnie wstręt obudziła...
Dopiero nasycony, uspokojony, pootrząsawszy z siebie pruszyny rogalików, bułek i grzanek, których zjadł ilość niesłychaną... odwrócił się mnie zjadać oczyma... W oczach jego widać było zadowolenie zwierzęce... coś strasznego doprawdy... Patrzałam na niego z obawą, on na moje ręce, które chowałam... to na twarz, której mu zakryć nie mogłam...
Stryj za niego i za siebie wiódł rozmowę — a nie umiał o niczem mówić, tylko jak był Namiestnikiem i jak go urzędnicy zwali Ekscelencją. Myślałam że się ta kawa, rozmowa i zjadanie mnie nie skończy nigdy. Pan Oskar szeptał już mi, że radby nie wyjeżdżać z Karlsbadu, choćby rok i dwa, byle razem być ze mną. Udałam, że nie słyszę... Nadeszła pani Mościska, a ja z Adelą mogłam się wyrwać nareszcie do domu...
— Droga moja — zawołałam, wpadając z nią do mojego pokoju i rzucając się jej na szyję — widziałaś tego idiotę, co siedział przy mnie?
— Któż to jest?
— Delciu! aniele... mnie chcą wydać za niego.
Parsknęła ze śmiechu...
— To są żarty — zawołała — ale gdzież znowu! jak możesz przypuszczać coś podobnego. Słyszałam o nim już... Biedny chłopak jest tak upośledzony...
— Tak, ale zarazem jest tak wyposażony... tak milionowy, że... że...
— Matka cię przecie nie zmusi?
— Ale ona widzi w tem szczęście, bo Oskar przynosi z sobą dostatek... złoto...
— Na cóż ci — wam, tyle złota...
— Ja już nie wiem, w głowie mi się przewraca.
Byłam tak rozogniona, rozgorączkowana, że się jej wyspowiadałam ze wszystkiego, z Jenerała ojcowskiego także.
Zamyśliła się smutnie — starając mnie pocieszać tem, że przez matkę swoją potrafi mojej myśl tę wybić z głowy.
Ale czyż ja gdzieindziej znajdę co lepszego!.. Ja potrzebuję być bogatą, ja nie potrafię być ubogą — ja nie rozumiem życia w pracy i niedostatku. Adela — a! ta... obejdzie się bez tysiąca rzeczy, które dla mnie są koniecznością... ona inaczej pojmuje życie...
Sama się gniewam na siebie, że te rzeczy biorę tak tragicznie. Nuż Mama da sobie wyperswadować, i ja stracę te miliony? Miliony — to Paryż, Włochy... to szał, to brylanty, to świat cały u nóg moich...
I — Oskar, z tym bydlęcym uśmiechem u boku? ale dla czegoż on zawsze ma być ze mną i przy mnie? Przecie będę panią w domu?
Zdaje mi się, że dostanę gorączki od tego myślenia i rozmyślania... Co tu począć! Chwilami radabym odepchnąć, podeptać nogami te straszydła — to znowu strach ogarnia. Mama mówi, że Sulimów zadłużony, że po Ojcu nie będzie nic... ale Wujcio.... ten dobry poczciwy Wuj, który dla mnie zbiera... Baron wprawił mnie wczoraj w wątpliwość. Była mowa o poruczniku... on prawie z pogardą się odezwał o tem, co po nim zostać nam może, to szlachecka sobie fortuna, uciułana po prostu — rzekł. Jemu się to wydaje czemś znacznem... ale w istocie będzie niewiele. Nawykły do skąpstwa, przecenia to co zebrać może... Trafiło mi to do przekonania...
Mama powiada, że Oskarowi narzucają prawie bardzo piękną pannę Żurkowską, utalentowaną, wychowaną starannie... z którą rodzice mają lada dzień przybyć do Karlsbadu...
Stryj, który go koniecznie chce ożenić — zdecydowany jest, — jeśliby inne projekta nie przyszły do skutku, zaręczyć go zaraz z tą Żurkowską... Naglą widocznie na mnie... Radabym... namyśleć się, mieć czas, bo to jednak okropna rzecz.., człowiek, który nawet mówić nie umie, i za którego myśleć — odpowiadać... niańczyć go potrzeba...
A! zapomnijmy o tem na chwilę...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.