Dziennik Serafiny/Dnia 23. Marca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 23. Marca
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 23. Marca.

Wczoraj nie było sposobu, nie było chwili napisać ani słowa w tym kochanym dzienniku moim... Byłyśmy w teatrze razem... wróciły późno. Do loży zeszło się mnóstwo osób znajomych, bo dosyć, ażeby się Mama gdzie pokazała... roi się zawsze koło niej... Mieliśmy to, co tu nazywają najświetniejszą młodzieżą... Ja siedziałam w kątku, prawie niepostrzeżona... biedna pensjonarka... Śliczną Mamę otaczano hołdami... Ale jakaż bo była zachwycająca!
Książę W..., hrabia N... i nieznany mi jakiś pan, którego zwano Szambelanem, dosiedzieli do końca sztuki, odprowadzili do powozu i — Mama zmuszoną była prosić ich na herbatę... Chociaż w podróży, kochana Mama zawsze jest tak przygotowaną, że przyjąć może u siebie i nie powstydzić się. Wieczór spędziłam na uboczu, ale bardzo przyjemnie... niby nie słuchając... niby nie słysząc, a na ostatek skazana do sypialnego pokoju, z którego doskonale mogłam głośną się nasycać rozmową. Cóż to za mili ludzie! co to za świat inny... Czuję się w nim jak w atmosferze dla siebie stworzonej. Ale ja jeszcze jestem pensjonarką, na którą nikt nie patrzy, która się nie może mieszać ani do rozmowy, ani na siebie ściągać oczu, ani zasiąść do tej uczty.
A! długo się jednak o głodzie trzymać nie dam.
Gdy Mama po wyjściu gości przyszła do mnie, i cała jeszcze ożywiona, zaczęła mówić ze mną... nie wiem, jakie szczebiotanie moje uczyniło na niej wrażenie — ale się jej wyrwało w ostatku:... Mój Boże... ty masz ledwie lat osiemnaście, a tak już świat przeczuwasz i rozumiesz... I czule mnie w głowę pocałowała.
Dziś byłyśmy z sobą dzień cały... a po wczorajszem mojem szczebiotaniu i wieczorze, uważam, że Mama daleko jest ze mną serdeczniej i szczerzej... Czasem to się dobrze wypaplać, przynajmniej nie ma mnie może już za takie dziecko. Uważałam, że to co opowiadałam o pensji, czyniło na niej coraz większe wrażenie.. a mówiłam szczerą prawdę tylko, i niepotrzebowałam nic dodawać... Dzień cały przeszedł jak błyskawica w tem życiu czynnem... Na pensji nieraz godziny stawały mi się wiekami, zdawało mi się, że wszystkie zegary zatrzymać ktoś musiał i słońce zasnęło... wieczora ani się było doczekać... tu... radabym go była odwlec, tak mi szybko chwile płynęły... Zaraz z rana powóz już był zamówiony i Mama, która nigdy mszy nie opuszcza, zawiozła mnie do kościoła... obie miałyśmy piękne książki w aksamit oprawne z klamrami... wpatrywałam się w Mamę i naśladowałam ją we wszystkiem... ale taka była roztargniona, zamyślona, że choć książkę otworzyła i trzymała ją tak przed sobą... zdało mi się, iż się wcale nie modliła... Ja też, zmówiwszy pacierz, nie mogłam się wstrzymać, żeby nie przebiedz oczyma toalet i twarzy... Po mszy kazała Mama jechać do sklepów, mając wiele sprawunków koniecznych do zrobienia dla siebie, bo powiada, że się na wsi wydarła i zacofała w ubraniu okropnie.
Z nią być to prawdziwa roskosz, bo każde jej słówko ma znaczenie i uczy wiele... Widać, że w kościele musiała spostrzedz, iż się nie wiele modliłam.
— Moja droga, odezwała się wyjeżdżając, gdyśmy do powozu siadły — nie dziwuję się, że byłaś trochę roztargniona w kościele.. trafia się to wszystkim... Nie zawsze mamy usposobienie do modlitwy, ale nie trzeba dać ludziom to widzieć... Drugi raz bądź zręczniejszą... Ja fanatyczką nie jestem i bigotką, ale pomimo to nie opuszczam nic... Zbawienie należy do dyrektora sumienia i spowiednika... ale formy wszelkie zachować potrzeba — bo w naszym stanie... obowiązane jesteśmy dawać przykład z siebie... Ścisłe spełnianie religijnych praktyk w wyższych społeczeństwa klasach... jest przymusowe, bezbożności już tyle i ta brudna demokracja, szkaradna, tak jest zdemoralizowaną... iż my ją na lepszą drogę naprowadzić musimy... Inaczej gotowi świat przewrócić.
Niech cię to nie przestrasza, duchowieństwo dla nas jest pobłażającem, byleśmy mu okazywali uszanowanie, i byle formy... formy ściśle były przestrzegane, bo w świecie wszystko na formach polega...
Jaki ma gust Mama... to się po sklepach wydziwić nie mogli... Gdyby mieszkała w mieście, byłaby królową mody — jestem pewną... Kupcy unosili się nad trafnością jej uwag i doskonałością smaku... Mama trzyma się tej zasady, żeby mody nie wyprzedzać i nie pozostawać za nią... ani jej brawować, a czemś oryginalnem, własnem ją przyprawić, coby z powszednich ram wychodziło...
Ja to wszystko chwytam i admiruję... Wzdychała czyniąc kupna... bo to takie ciężkie czasy, ale kobieta, która się szanuje, wie co sobie winna i co jest koniecznością położenia... To są jej własne wyrazy... złote prawidła... Wydaje się tak młodą, tak śliczną... to nie godziło by się jej opuścić i dobrowolnie starzeć... Kosztuje ta piękność podobno wiele zachodów i troskliwości, bo gdy wczoraj wieczorem Pilska, garderobiana Mamy, toaletę jej rozpakowała... stałam nad nią zdumiona, nie mogąc nawet pojąć, do czego to wszystko służyć mogło! Flaszek, flaszeczek, porcelanowych pudełek, pęzlów, szczoteczek... taka moc okrutna... tak to wszystko dziwnie ponazywane... a bez tego się obejść nie można. Rada bym była widzieć jak się to używa, co się... z tem robi, ale to są widać tajemnice sztuki, bo gdy przyszło do ubrania na serjo, Pilska mnie wypędziła z pokoju, śmiejąc się i drzwi zamknęła na zasuwkę... Mama, która w łóżku wydawała mi się trochę bladą i zmęczoną, po ukończeniu toalety gdy wyszła... majestatycznie znowu była piękną i cudownie świeżą...
Chciałam coś od tej Pilskiej się dowiedzieć, zbyła mnie śmiechem... mówiąc, że gdybym się zaraz nauczyła wszystkiego, to by takie Pilskie chleba nie miały...
To tylko wiem, że Mama egzaminując po dniu moje ręce, moją opaloną twarz i dosyć zaniedbane włosy, coś szepnęła tej czarodziejce Pilskiej, która mnie na pół godziny wzięła w opiekę.... Nauczyła mnie naprzód jak się obchodzić z rękami i tak mi je wycacała, wgładziła, wyszlifowała, żem ich prawie poznać nie mogła... Twarz, że mi się z radości paliła... potarto jakimś proszkiem, un soupçon czegoś, i płeć się stała inną...
Zaraz i z tego powodu Mama mi dała przestrogę ważną, żeby uchowaj Boże ladajakich mączek i bielideł nie używać, bo można na całe życie skórę popsuć, wyrzutów dostać i zbrzydnąć... tylko jedna Société hygiénique obudza zaufanie... zapisałam to sobie...
Ale Mama i Pilska mówią, że młoda osoba może długo obejść się bez wszelkich pomocy sztuki... albo przynajmniej jak najmniej się nią posługiwać...
Mój Boże — ile się to jeszcze w życiu rzeczy uczyć potrzeba, o których my na najlepszych pensjach nawet wyobrażenia nie mamy...
Dla tego co najrychlej radabym być w domu, bo lepszej nauczycielki nad Mamę nie znajdę...
Ze sklepów powróciwszy jadłyśmy wyborny obiad w hotelu... przynajmniej mnie się on wydał takim, bo Mama znajdowała go trywialnym, bez dystynkcji i bez smaku... A! gdyby skosztowała czem nas Fellnerowa zapychała! Nie śmiałam o tem mówić. Na deser były lody, rzuciłam się na nie, bo je pasjami lubię... Mama ich nie tknęła, bo znalazła, że nie miały smaku przyzwoitego...
— Kobieta, powiedziała do mnie, powinna się znać na kuchni — nie żeby sama się nią zajmowała, bo osoby naszego stanu schodzić tak nizko niemogą, ale trzeba umieć jeść, smakować, wiedzieć czego dobry stół wymaga, i mieć w tem upodobanie... bo to życie uprzyjemnia... Jest to rozkosz niewinna, dobrego tonu i należąca do naszego życia...
Napiłam się wina z wodą i bardzo mi smakowało. Mamcia się zdumiała dowiedziawszy, że na pensji czystę wodę dają, a w poście czasem trochę jakiegoś piwa po rybach... Ruszyła ramionami...
Zdaje się, że oddając mnie Mama, wyobrażenia nie miała co to jest ta pensja, o której jej powiedziano, że była — tres distinguée.
Po obiedzie zabrała mnie z sobą do naszej kuzynki, księżnej B...
Z góry byłam uprzedzoną dokąd jadą i niezmiernie ciekawą... Mamcia lękając się mojego niedoświadczenia, objaśniła mnie o wszystkiem... Oprócz tego dużo, dużo słyszałam o księżnie, która znakomite zajmuje tu stanowisko, a jej dom, jej zdanie, jej opinia, rządzą naszem towarzystwem. Ona prowadzi rej, około niej się skupia co jest dystyngwowanego... Duchowieństwo całe na jej rozkazy... ma być niezmiernie gorliwą i pobożną. Z tego powodu Mama mi coś napomknęła o tych nieszczęśliwych czasach teraźniejszych, że wszystkie klasy są pomięszane... że trzeba bronić zaatakowanego stanowiska, że jakieś spiski na nas się knują. Dobrze tego nie rozumiem... ale... trochę cierpliwości, wtajemniczę się i odgadnę...
Przyznaję się, że choć nasz dom w Sulimowie jest na wielkiej stopie, ale mi książęcy zaimponował... Wygląda niezmiernie poważnie... W bramie szwajcar... w przedpokoju kilku lokajów, kamerdyner, salony w jakimś stylu surowym...
Cały ich szereg musiałyśmy przechodzić, nimeśmy się dostały do przybytku... a i tu jeszcze bóstwa nie było.
Spotkała nas dame de compagnie księżnej, baronówna St. Yves, Francuzka, wychowana w kraju, osoba już nie młoda, posiadająca całe zaufanie pani... Mama ją serdecznie uściskała...
Pobiegła oznajmić księżnie.
Siadłyśmy u stolika tymczasem zarzuconego książkami i dziennikami... Wtem podniosła się portjera i staruszka ze ślicznemi białemi włosami, z twarzą nadzwyczaj szlachetnych rysów, słusznego wzrostu, wsunęła się do salonu. Każdy by w niej na pierwszy rzut oka poznał wielką panię, znakomitego rodu. Nie uszło nic mojego oka, nawet wspaniały ametystowy różaniec, który zamiast bransoletki miała na ręku...
Mama padła w jej objęcia, bo się zawsze bardzo kochały. Przyjęcie było nadzwyczaj czułe... Mnie się długo przypatrywała i gołem okiem i przez lornetkę, i przeciw światła i pod światło... dotknęła ustami mego czoła i... słyszałam jak szepnęła:.. Tres jolie... elle promet... Potem dano mi Dorégo biblię do przeglądania na drugim stoliku... a panie poczęły cichą rozmowę...
Przyznam się, że choć może biblią zdawałam się niezmiernie zajętą, alem prawie wyrazu z cichej tej rozmowy nie straciła. Baronówna de St. Yves także do niej należała...
Przez cały czas... mówiono tylko o niebezpieczeństwach jakichś zagrażających światu... o nieuniknionym katakliźmie, o bezbożności... ale w epizodach mnóstwo nowinek się wplątało, tyczących różnych osób mnie nieznajomych... Księżna ubolewała nad mezaliansami, nad zgorszeniami... Potem rozwinęła przed Mamą obraz swej działalności... mówiła o lokajach, o składkach, o propagandzie... o księżach... To byłoby trochę nudne... gdyby nie epizody...
Naliczyłam trzy czy cztery mężatki... o których stosunkach jakichś, księżna Mamę przestrzegła... ale szeptano cicho... kilkanaście jakichś biletów Mama wziąć musiała. Epizody z wielką żywością i dowcipem, wyręczając Księżnę, opowiadała panna Baronówna... Podnosiła czasem głos... a ile razy spojrzała na mnie, zniżała go, chociaż oczy miałam wlepione w rysunki, których niewidziałam...
Nie wiem jak długo by to trwało, gdyby kamerdyner nie oznajmił jakiegoś kanonika, który się natychmiast wsunął za nim do salonu... Przypominam sobie, żem go raz na egzaminach widziała... i utkwiły mi w pamięci jego fioletowe pończochy, karmazynowe guziczki, złote fręzelki, kapelusz dziwaczny, a dziwaczniejsza jeszcze twarz wykrzywiona, pofałdowana, wyciągnięta, popaczona, podobna do lalki z gummy, którąby kapryśne dziecko zmaltretowało... Księżna go pocałowała w rękaw, Baronówna także, a Mama, choć się zawahała, poszła za ich przykładem. Uchwycił zaraz wątek rozmowy, wynosząc zasługi Księżnej i malując swe boje, walki, zapasy z nieprzyjacielem rodu ludzkiego, przybierającym najrozmaitsze postacie, dla podkopania religii i porządku.
Powtarzam jego słowa...
Przeraził mnie doprawdy temi inkarnacjami (tak je zwał) szatana... Czyżby na świecie tak już źle i tak groźnie być miało? Z naszego okna niktby się tego nie domyślał — ale na pensji!! na pensji! my nic a nic nie wiemy...
Ciągle tak ubolewano, narzekano... odgrażano się i mnie się zdaje, że Mamę, choć cierpliwą, znudzili, bo wyjeżdżając, ziewała spazmatycznie i była milcząca...
Wieczorem miałyśmy znowu lożę w teatrze. Dobra mama, choć zmęczona, uczyniła to dla mnie, że pojechała... Szambelan nam towarzyszył.., Mama go bardzo lubi — wesół, zabawny, najlepszego tonu, śmiały, usta mu się nie zamykają... Wielki wielbiciel Mamy... Tylko ma zwyczaj szkaradny, że szepce po cichu, niewiem tam co, po czem albo dostaje klapsa wachlarzem, albo się śmieją, albo Mama trochę się pogniewa i każe przepraszać — a ja jestem... wedle wyrażenia wujcia, jak w rogu...
Na herbacie znowu było towarzystwo Mamy... mnie wyprawiono spać... a śmiechami i rozmową rozlegał się salon do północy, i Szambelan przesiedział wszystkich... Mama mi mówiła, że się go potrzebowała radzić w interesach, i zasięgała jego zdania... Ma podobno wielkie stosunki... Ja tyle tylko na rekluzji w sypialnym pokoju zyskałam, żem Pilskę przeciągnęła na swoją stronę, uprosiwszy ją, aby popierała u Mamy odebranie mnie z pensji... Uściskałam ją, ucałowałam, wyspowiadałam się — przyrzekła...
Zdaje się tak na oko, Pilska sobie mała figurka... w domu jej prawie nie widać, ale na Mamę ma wpływ niezmierny... Oprzeć się jej nie może w niczem... Ona stroi, ona dobiera ubiorów, ona daje audjencję, ona donosi o sługach, trzyma klucze... odprawia ludzi, poleca... Zdaje mi się, że ona też na pensję mnie wysłała, a — gdyby tylko chciała szczerze, odebrałaby mnie z niej pewnie. Dała mi słowo, że się do tego przyczyni... Niebardzo jej jednak ufam... W oczach tych Pilskiej czasem błyśnie coś takiego, jak u kota po ciemku... Ma żółtawe źrenice... a usta ledwie znaczne, zaciśnięte... Gdy długo patrzy na mnie... jakiś niepokój porywa.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.