Dziennik Serafiny/Dnia 20. Listopada

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 20. Listopada
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 20. Listopada.

Chwili niemam odpoczynku, tyle jest do zrobienia. Musiałam w istocie pomyśleć o sukniach dworskich... bo pojedziemy do Wiednia. Tu żadna modniarka ani formy, ani zwyczajów nie zna, napisałam do Wiednia... Mnóstwo rzeczy mi braknie. Cały dzień drzwi się nie zamykają. Szczęściem Ojciec do posyłek jest doskonały, i biega, napędza, znosi, targuje niezmordowanie. Nagrodą dla niego, to zbliżenie się do słońca, na które tak tęsknie czeka. Baron mu stanowczo przyrzekł Szambelanię i jakąś synekurę, która ma poprowadzić, do orderu...
Jestem ubóstwianą córką.
Do Mamy i Cioci pisałam, prosząc o błogosławieństwo. Wiem, że obie krzywić się będą. Wszystkim dogodzić niepodobna...
Przy tylu kłopotach, już mi i dziennik pisać trudno, i on nudzić zaczyna... Po zamążpójściu chyba bym coś bardzo zajmującego i osobliwego do zapisania miała, inaczej nie tknę. No — może szczegóły o przyjęciu u dworu...
Mama — listy się nasze skrzyżowały — dopomina się o zwrot sreber, które mi pożyczyła. Bardzo dobrze, ale przynajmniej na wieczerzę po weselu je zatrzymam. Co w Sulimowie z niemi robić będą? tego dobrze nie rozumiem — chcę jednak być córką posłuszną...
W wigilię ślubu, wczoraj, Baron przybył... i natychmiast stawił się u nas. Znalazłam go jakimś dziwnie zmięszanym, wymizerowanym, roztargnionym. Nie widać na nim tego szczęścia, o którem mówi. Ile się razy drzwi otworzyły, drgał nerwowo.
Miałoż by oczekiwanie ślubu tak działać na niego. Mnie ono jakoś nic a nic nie porusza, daleko więcej to, jak sobie z ogonem w płaszczu dam rady i cofać potrafię twarzą do N. Państwa. Tego się nauczyć potrzeba.
Ojciec zmianę twarzy Barona, którą też dostrzegł, przypisuje poruszeniu, przejęciu wielkiem szczęściem, jakie go spotyka... Gniewa się na mnie, że jestem tak zimna.
Mais, cher pére, jużciż o miłość nie mogłeś mnie nigdy posądzać! rzekłam, uśmiechając się.
— Tak, to prawda — odparł — ale trochę uczucia trzebaby okazać — ot tak dla — przyzwoitości.
Ruszyłam ramionami.
Dziś dopilnowuję, aby mi Julka niezapomniała czego, bo jutro zaraz po wieczerzy ruszamy wprost nocnym pociągiem do Wiednia.
Julka jest roztargniona. W tym Lwowie przystojnej służącej utrzymać niepodobna, tak się psują... Ma przynajmniej trzech kochanków, z których żaden się z nią nie ożeni, ona bałamuci wszystkich, oni ją zwodzą i skończy się to na łzach i na szkodzie w mojej garderobie. A taka teraz roztargniona, że jej po kilka razy jedno powtarzać trzeba, nim posłyszeć raczy...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.