Dziennik Serafiny/Dnia 17. kwietnia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 17. kwietnia
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 17. kwietnia.

Baron jedzie z nami, bo Mama sobie tego życzyła, a on jest najlepszym z ludzi. Słyszałam od Pilsi, że i dlatego jego przytomność konieczną jest, aby Ojciec nadto się Mamie nie naprzykrzał, bo się jego natrętności boi.
Około południa, gdyśmy do salonu wychodzić miały, bo Baron już od godziny czekał na Mamę, zatoczyła się znajoma bryczyna nędzna Wujaszka, którego się nikt nie spodziewał, po tym jego liście, i nieznośny gbur w swoich butach śmierdzących wszedł do salonu... Baron, któremu on dokucza więcej jeszcze niż Mamie, i z którym się niecierpią, byłby uciekł gdyby mógł, ale nie było sposobu...
Właśnie z Mamą byłyśmy gdy zajechał, załamała ręce. — Bezwstydny! impertynent, zawołała — po tym liście śmieć przyjechać — to już przechodzi wszelkie pojęcie...
Wybiegłyśmy do salonu, aby Baronowi oszczędzić przykrości dłuższego téte a téte. Wujaszek już siedział naprzeciw niego, podparty na kiju, jedno oko przymrużone, wpatrując się w swoją ofiarę. Baron blady był jak ściana i usta miał zaciśnięte. Mama zimno go przywitała.
— Pewien jestem, odezwał się ze śmiechem, żeście się mnie nie spodziewali, ale chciałem pożegnać i życzyć szczęśliwej drogi.
Postrzegłszy kwaśną minę Mamy dodał: — Nie gniewaj się asindzka na mnie... Nie potrzebuję w bawełnę obwijać przy Baronie, boć to opiekun, kuzyn i plenipotent wasz... nie mogłem pieniędzy pożyczyć na drogę, bo mi trudno... Wy wszyscy tracicie, ja jeden zbierać muszę, żeby kiedyś choć sukcesją familię podżywić... Byłem też pewny, że Baron, byle chciał — dostanie grosza... znam jego poświęcenie i gorliwość.
— Nie mówmy o tem — odezwała się Mama, patrząc na mnie... Odeszłam do okna.
— I owszem, mówmy, mówmy, ja po to przybyłem, aby mówić o tem. — O pieniądze trudno, a dla tych, co ich więcej wydają niż zarobić mogą, codzień trudniej być musi.
— Ja już o nic nie proszę... przerwała Mama urażona — i bardzo przepraszam, żem moim listem niepokoiła.
— Ale prawdy zdrowej nigdy powtórzyć nie zawadzi — wtrącił uparty Wujaszek.
Na twarzy Mamy widziałam już kolory i wyraz gniewu, tylko się jeszcze wstrzymywała, aż nareszcie widząc, że Baron milczy — wybuchła.
— Szanowny bracie — zawołała podnosząc głos... nie jestem dzieckiem, znam życie i obowiązki moje. Oszczędźcie mi nauk i przestróg. Wyście jak ja do wygód nie nawykli; zdrowie, dzięki Bogu, macie bardzo dobre... nie wyrzucajcież biednej, znękanej, schorzałej kobiecie, że życie dla dziecka chce przedłużyć...
Myślałam, że Wujcio się przecie pomiarkuje, ale z nim... no!!
— Moja siostruniu — odezwał się, daj panie Boże innym siły i zdrowie, jak Wasze. Na twoje lata słowo daję, trzymacie się jak nie można lepiej.
Mama na wspomnienie lat spłonęła, bo to było umyślnie dla ukąszenia powiedziane... Baron wstał z krzesła i zbliżył się do Wuja z przesadzoną grzecznością, wlepił w niego oczy i nagle rzucił pytanie:
— Posiał już owies pan Porucznik? Tak go tem zbił z tropu, że na chwilę zamilkł, rzucił się potem na krzesło i począł się śmiać wołając:
— A — dalipan — przedziwny!
Jednakże dał pokój tej drażliwej rozmowie i — zwrócił się do mnie z pytaniami. Nadąsałam się za Mamę i wyszłam umyślnie, nie wracając aż do stołu...
Jak mnie tylko zobaczył, przyskoczył zaraz do mnie, widać było, iż chciał załagodzić sprawę, alem pozostała zimną...
Zdaje się, że przy obiedzie i przez cały czas pobytu, dobierał przedmiotów do rozmowy takich, aby Mamie i Baronowi dokuczyć niemi i podrażnić. On jeden też tylko jadł i pił. Baron serwety nie zdejmował z talerza, Mama do ust nic nie wzięła... Nic go to nie obchodziło...
Wie bardzo dobrze, jak o Ojcu mówiąc przykrość czyni Mamie, pomimo to szeroko o nim prawił, zdając się rozkoszować tem, gdy na twarz rumieniec lub bladość wywołał...
Odetchnęliśmy, gdy pod wieczór bryczka zaszła... i drzwi się za nim zamknęły. Mama się prawie rozpłakała...
— No proszę cię, Hermanie — zawołała, sam powiedz, nie jestże to w mojem przeznaczeniu, wiecznie i najstraszliwiej cierpieć... Nie mogę go odepchnąć, muszę od niego wszystko znosić, bo by rozgniewany zapisał co ma, na dalszych krewnych... a ten człowiek nietylko niema litości nademną, ale zdaje się rozkoszować, męcząc.
Baron ruszył ramionami...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.