Dzieci pana majstra/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Rogoszówna
Tytuł Dzieci pana majstra
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1937
Druk Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI.
W KTÓRYM MARZENIE SOBÓTKI ZAMIENIA SIĘ
W RZECZYWISTOŚĆ.

Słońce stało już wysoko,
gdy dźwignęła się z pościeli,
przecierając senne oko,
postać zacnej Imć Niedzieli.

Co to? Siódma już godzina?
Skądże jej się tak zaspało?
Tu z wysiłkiem przypomina,
co w wczorajszym dniu się stało.

Co to było? Wielki Boże!
Czy to prawda, czy sen może?
Aż uwierzyć trudno prawie,
że to działo się na jawie...


Okiem rzuca na posłanie:
śpią najmilsze jej dziateczki;
a tu leży ich ubranie —
zdarte suknie i majteczki.

Toż ją znowu czeka praca!
Co za dziury! co za dziury!
Suknie bada i przewraca,
czoło jej zaległy chmury.

Oj, przebrały smyki miarę!
Już majstrowej nic nie wzruszy,
niech dostaną dobrą karę,
niech im ojciec da za uszy.

Niech pocierpią raz dziateczki,
skoro niema na nie rady...
A wtem zbladła... nuż z wycieczki
pozostały inne ślady?

Imć majstrową przeszły dreszcze;
dłonią sięga w głąb pierzynek
i... wyciąga — ciepłe jeszcze,
skórki sześciu małych świnek.


Szybko, modląc się pocichu,
po drabinie wgórę pnie się
i do skrzyni, co na strychu,
dowód hańby dziatek niesie.

Wielka w niej wezbrała ulga,
gdy zapadło wieko skrzynki,
i pośpiesznie wdół się kulga,
jakby za nią gnały... świnki!
............

A tymczasem, tak jak co dnia,
hałas zerwał się na dole;
to dziateczki Imć Tygodnia
rozpoczęły już swawolę.

Tu poduszka wgórę lata,
aż się sypie wkoło pierze,
ten warkocze siostrom splata,
tych dwóch się za czuby bierze.

Zgiełk przerwało wejście matki;
oj, surową ma dziś minę.
W rękach trzyma ich manatki
i... rzemienną dyscyplinę.


Wszystkie rzeczy te w paradzie
na zydelku majstra kładzie.

Pospuszczały główki zuchy;
nikt nie śmieje się, nie szepce,
słychać brzęk lecącej muchy...
makiem zasiał w ich izdebce.

Czy nie boskie to skaranie?
Jak zamówił, będzie lanie!

Lecz że ojciec jeszcze chrapie,
banda matkę w krąg otoczy;
każdy ją za szyję łapie,
każdy jej zagląda w oczy.

— Mamo! mamciu! rybko! kiciu!
ocal dzieci przed kłopotem,
nie zbroimy nigdy w życiu,
tylko nie mów ojcu o tem!

Daj, mateczko, szatki inne!

Czwartek chlipnie, Piątek jęknie,
i na prośby ich dziecinne
serce matki jak wosk mięknie.


Takie miłe te nicponie!
Tyle rączek ją oplata,
tak się tulą, garną do niej...
Niech tam! suknie im wyłata.

I poczciwa Imć Niedziela
nowe szatki im rozdziela.


Tożto radość! tożto pycha!
Duszą dziatki Imć majstrową,
aż z radości każdy prycha,
przywdziewając suknię nową.


Właśnie był to dzień świąteczny
(zwykle w święto uroczyste
każdy stara się być grzeczny
i mieć twarz i ręce czyste).

Grzeczne są i majstrów dzieci.
Chłopcy gęste mają miny —
każdy pozór ma waszeci,
od nóg bosych do czupryny

Mała Butka z miną hardą
kręci się jak krągła kulka,
bo wspaniałą swą kokardą
oczarować chce ojczulka.

— Tato! — krzyczy — na śniadanie!
Wśtawaj tato, mocium panie! —
I w zamknięte drzwi alkierza
piąstką raz po raz uderza.

Lecz się próżno Butka trudzi:
majstra — nic dziś nie obudzi.

Urażona tem dziecina
już odbiegła do okienka,
po krzesełku się wyspina
i w otwartem oknie klęka.


Aż tu w rączki jak nie klaśnie,
jak nie krzyknie, jak nie wrzaśnie,
jak nie piśnie jak najgłośniej:
— Patscie, patscie, co tam lośnie!

Oglód, oglód mój malutki!
Oglód psysed do Sobótki!
Mamo! mamo! dzieci! dzieci!
I jak piłka na dwór leci.

Zatupały dziatek pięty,
wzniósł się ciemny obłok kurzu;
pędzą — a tu świat zaklęty
czar roztoczył na podwórzu.

Sad prześliczny, karłowaty,
z owocami przepysznemi,
raptem wkoło białej chaty
wyrósł — niby grzyb z pod ziemi.

Patrzą dzieci, matka patrzy,
wśród gałązek coś szeleści...
To na korze od szkła gładszej
złoty napis wszystkim wieści:


Za szlachetność jej serduszka
Butce w dani składa — wróżka“.

Matka Butkę wpół porywa,
łez potokiem twarz jej zlewa,
upojona i szczęśliwa
w czarodziejskie patrzy drzewa
i, krzyż znacząc nad jej czółkiem,
woła: — Butko! tyś aniołkiem!

Piszczą dzieci, szlocha matka,
biegnie ta i ta sąsiadka,
pędzą dziewki, czeladniki,
„Hurra!“ drą się uliczniki.


Każdy gapi się i pyta,
każdy złoty napis czyta.

A maleńka bohaterka
to na sad swój z dumą zerka,
to na gałąź ponad daszkiem,
gdzie gawronek z gawronaszkiem
dziobem kręcą w lewo, w prawo,
kracząc Butce: — Brrrawo! brrrawo!

Słysząc tyle zgiełku, wrzawy,
majster rzucił też posłanie

I wychylił nos ciekawy,
i zakrzyknął: — Mocium panie! —
i z ust mu wypadła fajka...


............
I skończona moja bajka.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Rogoszówna.