Dziecięce Kłopoty/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Birkenmajer
Tytuł Dziecięce Kłopoty
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1929
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

Dziecięce
Kłopoty
Napisał
Józef
Birkenmajer
WYDAWNICTWO POLSKIE R. WEGNERA — POZNAŃ




NA WAKACJE.

Czas wiosenny prędko leci
i wakacje są już blisko,
kiedy Hania i jej „dzieci“
mają jechać na letnisko;
to też dzisiaj mała Hania
żwawo wzięła się do prania.

Och, a praca to niełatwa —
tęgo trzeba się natrudzić!
Bo laleczki, psotna dziatwa,
lubią wszystko prędko zbrudzić,
a na drogę (każdy przyzna!)
czysta musi być bielizna!

Już bieliznę wykręciła
i rozwiesza ją na sznurze —
niech ją suszy i wybieli
to słoneczko jasne w górze!
To kochane słonko złote
skończy za nią jej robotę!




DO SZKOŁY.

Dzieci! dzieci! — dzwonek woła, —
dziś się rozpoczyna szkoła,
nie zwlekajcie, raźnie spieszcie,
czas do pracy nadszedł wreszcie!


A więc tłumną rojną rzeszą
dzieci do nauki spieszą,
każde krok podwaja bystry,
niosąc książki i tornistry.

Już się w bramie ciżba roi,
grzmi na schodach rumor wielki;
każdy się wymówki boi
od pani nauczycielki.

Mała dziatwa w sfornym rzędzie
na ławeczkach już usiadła,
myśląc, iż uczyć się będzie
tak trudnego abecadła!

Duży Felek w wielkiej dumie
patrzy na maleńką Basię:
on to wszystko zdawna umie,
bowiem jest już w drugiej klasie!




WIŚNIE.

„Ładne wiśnie! słodkie wiśnie,
aż się ślinka do ust ciśnie!
Właśnie mnie prosiła mama —
kupić ich pół kilograma.
Niech mi pani ich wybierze,
żeby były dobre, świeże...“

— „One wszystkie, jak cacanie,
  u mnie innych nie dostanie!“

— „Proszę pani, mówię śmiele,
  pani dała mi za wiele!
  Panią wzrok omylił stary —
  proszę przetrzeć okulary!“


— „Nie, panienko, ja umyślnie
  dołożyłam cztery wiśnie;
  te cztery słodkie wisienki
  jest to prezent dla panienki.“

— „Niechże pani będą dzięki!
  Ile płacę za wisienki?“

— „Przedni towar! bardzo proszę:
  za pół kilo cztery grosze!“

Spytam teraz, me kochanie,
gdzie to wiśnie takie tanie,
gdzie przekupka taka grzeczna?
Ach! to tylko baśń przedwieczna!




DO WARSZAWY.

Panie kasjer, bądź łaskawy
dać nam bilet do Warszawy,
druga klasa — bezpośredni —
na ten kurjer poobiedni.


Do Warszawy... nie na Wilno!
Pociąg już na stacji widać;
Komu w drogę, temu pilno!
Proszę z tego resztę wydać!

Co? tyle koszta wyniosły?
Pan się nazbyt spieszy z ceną!
Choć wyglądam jak dorosły,
pół biletu płacę jeno!

A za siostrę moją Halę
ja nie będę płacił wcale;
ona jeszcze jest smarkata,
bo dopiero ma trzy lata!

My, choć jedziemy bez mamy,
przecie się na cenach znamy;
mnie w szkole liczyć uczyli —
więc niech pan się już nie myli!






Z WIATREM W ZAWODY.
(Do obrazka na okładce)

Zwyczajna sobie deszczułka,
a przy niej małe dwa kółka,
to taki prosty i tak skromny sprzęt!
A przecież na nim się jedzie,
jakby na welocypedzie,
i tak wielki można zdobyć pęd!

Gdy na nim w drogę wyjadę,
zmykają siostrzyczki blade
i nie zdołają nawet umknąć precz!
Lecz ja się nóżką odbijam,
i zręcznie wszystkich wymijam
przejechać kogoś to niemiła rzecz!

Wiatr z głośnym szumem mi rusza
wstążeczki u kapelusza
i w buzię siecze mnie ostrym tchem,
rękawki moje nadyma,
lecz próżno! Nic mnie nie wstrzyma
bo ja i z wiatrem iść w zawody śmiem!




PODWÓRKO.

Nudno było na werandzie,
nęcą figle i podróże
a więc coś skusiło Andzię,
żeby zajrzeć na podwórze.


Wzięła z sobą chleba, masła,
(w drodze trzeba się posilić)
potem cicho drzwi zatrzasła
i zdołała mamę zmylić.

Gdy stanęła wśród podwórka
i odważnie hen w świat sunie,
biegnie jedna, druga kurka
i prosi o chleb Andziunię.

A za niemi dąży kogut,
zwiastun pogód i niepogód,
potrząsając groźnie czubem,
woła: nie bądź samolubem!

Dalej nowa wnet zaczepka —
biegnie żółte kaczę:
Kwa! kwa! kwa! i mnie daj chlebka!
niechże ja i coś tu znaczę!



Krówka też podniosła głowę
i spogląda srogo szpetnie:
Mu! Dajże mi choć połowę
bom-ci wygłodzona setnie!


I owieczka w białem runie,
przybiegając do niej wartko,
bardzo prosi też Andziunię:
Mnie! poczęstuj mnie choć ćwiartkę!

Wkońcu biegnie stado gęsie,
ku Andziulce dziobem sięga
i niegrzecznie, głośno gęga,
żeby dać im choć po kęsie!

Wobec tylu napastników
wielki strach ogarnął Andzię
i doprawdy nie wiedziała,
jak opędzić się tej bandzie.

Wkońcu wbiegła na drabinę
i zamknęła się na strychu
i aż niemal do wieczora
przesiedziała tam po cichu.




NAD MORZEM.

Szumi morze — wysiewa
na brzeg muszle, piasek sypki;
leci nad niem biała mewa,
łowiąc w wodzie zwinne rybki.


A na brzegu siadł Jurasek,
chłopak grzeczny choć nie wielki,
i złocisty, sypki piasek
zręcznie zgarnia do szufelki.

Gdy już spory stos nazgarnia,
w wielki go przesypie garnek,
licząc, ile piasku ziarnek
cała może mieć Jastarnia!

Słuchaj, co ci w uszko powiem:
Próżna praca, mój Jurasie,
nie przeliczysz piasku bowiem
nawet po najdłuższym czasie.

Sił i chęci ci nie stanie,
a nie zliczysz ani w cząstce,
bo masz tylko, me kochanie,
pięć paluszków w każdej piąstce!




NA DWORZEC.

„Mój miły panie szoferze,
niech mnie pan z sobą zabierze,
bo prawdę muszę ci orzec:
boję się spóźnić na dworzec.


Benzyny czemprędzej dolej
i jedź co siły na kolej,
jedź prosto, najkrótszą drogą,
tylko nie przejedź nikogo!“

Pan szofer z pod oka zerka,
co to też za pasażerka,
i rzecze: „Pani, jak sądzę,
ma na tę podróż pieniądze?

Za darmo nikt nie je chleba,
za pracę płacić wszak trzeba,
i mnie też trzeba z tej racji
zapłacić za kurs do stacji!“

„O, niechaj pan się nie stroszy!
Dam panu dwadzieścia groszy,
a w automacie pan za nie otrzyma
dwie czekoladki „Optima“.




ŚLIWKI.

Braciszku miły, silniej trzęś,
a więcej śliwek spadnie;
o, tu ich widzę całą więź,
co tak się wdzięczą ładnie!


Choć praca ciężka, ale wszak
opłaci się sowicie.
Niestety, sił nam jeszcze brak
zarobić coś na życie.

Ale pracować przecie trza —
więc dzisiaj dzięki tobie
na tych śliweczkach może ja
choć troszkę też zarobię.

To, coś ty z drzewa strząsnął sam,
ja zbiorę do fartuszka;
w nagrodę mama pewnie nam
da choć po dwa jabłuszka.

A gdy się ze śliweczek tych
konfitur słój wysmaży,
to ich spodeczkiem (słuchaj Zbych!)
mamusia nas obdarzy.




TATERNIK.

Widzicie, rzecz oczywista,
żem jest tatrzański turysta;
kij noszę ostro okuty
i gwoźdźmi podbite buty.


Stąpam wytrawnie i biegle
przez górskie turnie i regle,
nie robię sobie nic a nic
z wyniosłych skalnych krzesawic.

Znają mnie wszystkie kozice,
że skaczę ponad Łomnicę,
i świstak, widząc mnie, śwista:
Idzie tatrzański turysta!

Najwyższe szczyty m już przebył —
czegom nie widział, gdziem nie był!
Ale mi przyszło do główki:
jak zdobyć szczyt — Gubałówki?




HUŚTAWKA.

Huśtaweczka mknie do góry,
jakby miała żywe skrzydła,
aż miarowo chrzęszczą sznury,
skrzypią belki i spoidła.


Gołąbeczki, widząc zdala,
jak się mała Nelcia huśta,
gonią hurmem zawołując
Tuś mi, ptaszku, tuś mi! tuś-ta!

Mała Nelcia się uśmiecha,
Bo jest skłonna do igraszek
i powiada do Zygmusia,
że naprawdę jest jak ptaszek!

„Lecę sobie jak ptaszyna,
albo raczej jakby lotnik!
Tylko proszę mnie nie trącać
bo wiem, żeś ty wielki psotnik.

Już potłukłeś małą Irkę
cztery razy na huśtawce
i nigdy się nie przyznajesz,
gdy mama pyta o sprawcę.“




SAMOLOT.

Patrz, Wojtasku, tam do góry,
jak samolot leci chyży!
To zakręci, to się zniży,
to się wzbija znów nad chmury!


Patrz, przeleciał — aż się migło —
nad domem naszego wujka.

Zabrzęczało wartkie śmigło
niby wielka mucha-plujka!
Miło bujać jak ten pilot,
co w tym samolocie jeździ,
całe miasto znać na wylot,
gdzie kto mieszka czy się gnieździ.
Ile można mieć oskomin,
uprawiając tę awjację,
kiedy widzi się przez komin,
co kto jada na kolację!

— — — — — — — —

Mały Pierot, smętna lala,
liczko wielce ma ponure,
bo mu Wojtuś nie pozwala
spojrzeć na te cuda w górę!




HEJ ZABAWA!

Hej zabawa, hej hulanka!
Tańczy Tadzio, tańczy Janka,
tańczy Stefek i od Stefka
mniejsza lalka Czarnobrewka.


Tańczą wszyscy zamaszyście,
potrącając traw okiście,
Czarnobrewka między niemi
prawie nie dotyka ziemi!

Kwiatki patrzą jakoś smętnie —
poszłyby w tan pewno chętnie,
lecz przez dolę jakąś srogą
z ziemi wyrwać się nie mogą!

Za to jasne, złote słonko
tańczy sobie ponad łąką,
ponad ziemią tańczy w kółko,
aż spać pójdzie za rzeczółką.






MOPSIK.

Słonko przygrzewa, piękny jest dzień
niebo i ziemia się śmieje.
Pójdź-że, Mopsiku, nie bądź-że leń!
Idziem na spacer w Aleje.



Wyszła Maniusia z Bobusiem swym,
a Mopsik ruszył też za nią;
choć był leniwy wszędzie jak w dym
iść musiał za swoją panią.

Maniusia siadła na ławce wnet,
Bobusia na ręce trzyma;
Mopsik, co ledwo strudzony szedł,
spojrzał smutnemi oczyma.

Smucił się w sercu leniwy Mops,
że tak warować wciąż musi,
zamiast, jak Bobuś, — zrobiwszy hops! —
siąść na kolanach Maniusi.

Maniusia dobrze o wszystkim wie,
zgaduje pieska udrękę,
lecz go nie weźmie na ręce swe,
boby jej zwalał sukienkę!




MAJÓWKA.

Na zielonym łąki szmaragdzie
dziś zabawa taka miła!
Mała Janka małą Magdzię
na majówkę zaprosiła.


Wzięły z sobą w kobiałeczce
rozmaite wiktuały,
żeby na długiej wycieczce
czasem głodu nie zaznały.

Gdy stanęły na polance,
którą gąszcz osłania chłodna,
jeść się chciało małej Jance,
a i Magdzia była głodna!

A więc tu postanowiły
spocząć choćby na troszeczkę
i pokrzepić sobie siły,
nadwątlone przez wycieczkę.

Pod rosochą starej wierzby
Janka z Magdzią wraz usiadła
Nie kłóciły się — o gdzieżby!
gdy zabrały się do jadła.


Ale Janka zabiegliwa,
Jak prawdziwa gospodyni
na murawie „stół“ nakrywa
i honory domu czyni.

Otworzywszy wnet kobiałkę
wydobywa całą żywność:
ciemny piernik, białą chałkę
i owoców różnych dziwność.

Była tam i czekolada —
cała duża jej tabliczka! —
wreszcie atrakcja nielada:
wielki termos, pełny mleczka!

Mała Janka na obrusie
ułożyła sprzęt ten cały
i zaprasza swą Magdusię,
żeby jadła te specjały.


Magdzia się namawiać nie da,
nie da się dwa razy prosić.
Ale z tem wypadła bieda,
jak tu termos — odtermosić?

Janka przybiegła z pomocą
i próbuje zdjąć nakrywę.
Próżno obie się szamocą
z tym termosem — nieszczęśliwe!

Próżno ciągną z całej siły
nieużyty, twardy korek,
co im w sposób tak niemiły
zaszpuntował podwieczorek.

Wreszcie rade czy nie rade —
dały spokój próżnej zwłoce,
zjadły tylko czekoladę
chałkę, piernik i owoce.


Gdy wróciwszy, mówią mamie,
jaki kłopot był przed chwilką,
rzekła: „Otwórz się, Sezamie!“
i otwarła termos — szpilką.

Zaraz wzięły się do mleczka
(wypiły je, ledwie migło!)
Choć długa była wycieczka,
ono przecie nie wystygło!





IMIENINY.

Imieniny dzisiaj twoje
a więc zaszłam tu spacerem
by obdarzyć cię kwiatkami
i życzeniem mojem szczerem.

Przyjmij skromny ten bukiecik
z kwiatów polnych, z kwiatów leśnych
na pamiątkę przywiązania
z lat dziecięcych i rówieśnych

Małym darem są te kwiatki,
kwiatki modre i szkarłatne,
lecz je zdobi przyjaźń nasza
i serduszko danią płatne.

Niech ci bratek powie więcej:
niźli złote chryzantemy,
że mi będziesz przyjaciółką
nawet gdy już dorośniemy!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Birkenmajer.