Dywan wschodni/Persya/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Lange i inni
Tytuł Persya
Pochodzenie Dywan wschodni, dział Persya
Redaktor Antoni Lange
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1921
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Antoni Lange i inni
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



PERSYA


Literatura perska — dzieli się na dwa niezmiernie ostro oddzielone okresy. Pierwszy to prastara literatura zendzkim, odwiecznym pisana językiem, z X lub IX w. przed Chr.; druga to nowoperska poezya, która zakwitła w X — XII w. po Chrystusie; jest to język nowoperski, bardziej różny od starego, niż francuski od łaciny; raczej stosunek jego do dawnej mowy porównać można z angielszczyzną w stosunku do starego narzecza Anglo-Sasów.
Jak zaś Hebrajczycy posiadali jedną tylko Biblię, tak Persowie mieli tylko jedną Zend-Awestę, i to była ich cała literatura. Ściśle biorąc — mało literacka. Starożytni Persowie nie byli obdarzeni bogatą fantazyą, a ich dualizm filozoficzny był nader sztywny i monotonny. Zend-Awesta niewiele posiada obrazów iście poetyckich (jak np. Wedy albo Biblia), natomiast jest to księga 10, 000 przepisów.
Język Zendawesty, zwany Zend albo Alt-Bakhtrisch rychło zamarł, a na dworze Cyrusa już mówiono innem narzeczem: staro-perskiem.
Czy w tym języku istniały jakie utwory poetyckie — nie wiemy. Bądź jak bądź i ten język już po śmierci Aleksandra W. przestał istnieć i zaczął się przeradzać w inny — średnioperski, w różnych odcieniach, zwany pazend albo parsi albo huzwaresz lub najczęściej pehlewi czyli pehlewański. Tym językiem mówiono w Persyi prawie aż do czasów podboju ziemi Irańskiej przez Arabów i do wprowadzenia Islamu. Bądź jak bądź Firdusi język ten rozumiał, gdyż z baśni pehlewańskich korzystał, by je przerobić na język nowoperski.
Okres między Zendawestą a Firdusim nie był bezpłodny: Persya wystawiona na wpływy Babilonu, Indyi, Grecyi, Chrześciaństwa, Gnozy, Islamu — wsiąkała w siebie wszystkie wiary i filozofie, wszystkie materyały poetyckie. W języku peblewańskim powstała bogata literatura, mająca na oku zarówno obronę wiary Zoroastra, jako też jej propagandę. Czciciele ognia w istocie byli w wojnie ze wszystkiemi innemi religiami. Stworzyli własną filozofię — a pominąwszy przekład Zendawesty na nowy język — ogłosili nadto Bundehesz t j. Stworzenie, Dadistan i Dinik t. j. postanowienia religijne i t. d. Całkowity niemal zbiór ksiąg świętych pehlewańskich wydał Max Müller w swoich Sacred Books.
W owym dopiero okresie powstawać zaczęły pieśni rycerskie, podania quasi-historyczne — o królach, wojownikach, pehlewanach (t. j. bohaterach) i t. d. Tak więc rozwijała się powoli u Persów zdolność do fantazyowania. Były to, zdaje się księgi rzadkie, gdyż choć miłośnicy starożytności je zbierali, to jednak poginęły. Prawda, że języka naród już zapomniał. W urywku z Firdusiego, który tu podajemy, autor opowiada, z jakim trudem gromadził materyał do swej Szach-Nameh. Widać jednak, że owe legendy w ścisłym były związku ze starą Zendawestą — i jeżeli często ludzie przerabiają herosów na bogów, to pehlewany z bogów robili ludzi. Istotnie np. walka Feriduna z Zohakiem u Firdusiego to taż sama walka, którą maluje Awesta jako walkę Thraetony z Dahaką — smokiem.
Dopiero najazd arabski, Islam, Koran — rozwinął wyobraźnię Persów do rozkwitu tak bujnego, że śród literatur średniowiecznych jest ona zapewne najbogatsza i najbardziej interesująca na Wschodzie.
Pominęliśmy tu cały okres pehlewański — i przeskakujemy wprost z X w. przed Chr. do XII po Chr. Dajemy tu dwa fragmenty z Awesty, poczem idzie urywek z Szach-Nameh, z przedmowy. Pozwoliliśmy sobie przełożyć ten fragment strofą Króla-Ducha, gdyż o ile Król-Duch jest to polska Szach-Nameh, o tyle Szach-Nameh jest perskim Królem-Duchem. Następują dalej niesłychanie wytworne, skondensowane, pachnące, barwne poezye niezrównanych poetów jak Abu-Said, Saadi, Chakani, Dżelaleddin Rumi, Omar Khayyam, Hafiz i wielu innych, których każde słowo świadczy, że idą „z ojczyzny róż — Farsistanu“.
Imiona tłumaczów są tu również godne uwagi, gdyż, oprócz Mickiewicza, mamy tu kilku, co wprost z perskiego tłumaczyli autorów, jak Samuel Otwinowski z XVII w., Kazimirski, Aleksander Chodźko (niestety nie podał on nazwisk autorów perskich, których tłumaczy), Wacław Rolicz Lieder; i Tadeusz Miciński posiłkował się oryginałem perskim. Pozostałe przekłady dokonane są podług tłumaczeń niemieckich lub innych.
Fragment z Zend-Awesty, opiewający rozmowę Zaratustry z Haomą, tłumaczyliśmy z oryginału zendzkiego. Natomiast Szach-Nameh jest wierszowaną przeróbką z doskonałego przekładu francuskiego w prozie p. t. Le livre des Rois par Abou’lkasim Firdousi, traduit et commenté par Jules Mohl. Paris 1876. Korzystaliśmy też z tłumaczeń F. Rückerta oraz z angielskiego przekładu Omar Khayyama.


PERSYA STAROŻYTNA.
ZENDAWESTA.
I. ARTYMAN I OROMAZ.

W samym przepaści niezgłębionej środku,
W samym ciemności najgrubszym zarodku
Osiadł Aryman, jak złodziej ukryty,
Gniewny jako lew, jak wąż jadowity.
Onego czasu nadął się i dźwignął,
I wielką ciemność piersiami wyrzygnął,
I po ciemności, jak pająk po sieci,
Szczeblował w górę, tam gdzie Bóstwo świeci.
Oparł się o dnia i nocy granice,
Wynurzył głowę i podniósł źrenice.
A skoro ujrzał, w samym niebios środku,
W samym jasności najczystszej zarodku,
Oromadesa, co wśród tworów świeci,
Jak śród gwiazd słońce, jak ojciec śród dzieci;
Skoro na widok przedwiecznego słońca,
Zły duch pomyślał o szczęściu bez końca —
Ta myśl ogromna, jako świata brzemię,
Z takim ciężarem padła mu na ciemię,
Że stracił siłę, runął na dół głową
Przez wieki wieków — i osiadł nanowo
W samym przepaści niezgłębionej środku,
W samym ciemności najgrubszym zarodku.


(Adam Mickiewicz).



ZENDAWESTA.
II.YASNA IX.

1. havanim a ratum a haoma upaid Zarathusztrem
2. atharem pairi-yaożdahentem gathaoścza śravayantem,
3. a tym pereśad Zarathusztro ko hare ahi?

I. 1. Około czasu porannego Haoma[1] przyszedł do Zaratustry, 2. przygotowującego ogień i hymny śpiewającego. 3. Tego zapytał Zaratustra: kto jesteś, mężu, 4. któregom ujrzał jako najpiękniejszego w całym świecie cielesnym, w twojej postaci świetlanej, nieśmiertelnej?
II. 5. I odpowiedział mu Haoma sprawiedliwy, śmierć usuwający. 6. Jam jest, o Zar., Haoma sprawiedliwy, śmierć usuwający. 7. Zbieraj mnie, Spitamo, wyciskaj mnie ku pożywieniu, 8. opiewaj mnie ku opiewaniu, jak mnie opiewali inni zbawiciele.
III. 9. I rzekł Zaratustra: Cześć Haomie. 10. Kto był pierwszym człowiekiem, Haomo, który cię wyciskał dla świata cielesnego? Jakie błogosławieństwo go dosięgło, jakie szczęście uzyskał?
IV. 11. I odpowiedział mi on, Haoma sprawiedliwy, śmierć usuwający: 12. Vivanhuat[2] był pierwszym człowiekiem, który mię wyciskał dla świata cielesnego; takie błogosławieństwo go dosięgło, takie szczęście uzyskał, 13. że mu się narodził syn, Yima[3] potężny, w stada bogaty, 14. najjaśniejszy śród urodzonych, podobny słońcu śród ludzi. 15. Albowiem za swego panowania uczynił on nieśmiertelnemi zwierzęta i ludzi, niewysychającemi wody i rośliny, 15. tak iż jadali pożywienie nieuwiędłe.
17. Za panowania Yimy nie było ani mrozu, ani skwaru, 18. nie było ani starości, ani śmierci, ani zawiści, wywołanej przez daewy (demony). 19. Mając postać (wiecznie) piętnastoletnich, przechadzali się ten i ów, ojciec zarówno jak syn, 20. dopóki panował Yima, w stada bogaty, syn Vivanhuata.
VI. 21. Kto był drugim człowiekiem, o Haomo, który wyciskał ciebie dla świata cielesnego? Jakie błogosławieństwo nań spadło, jakie szczęście uzyskał?
VII. 22. I odpowiedział mi on, Haoma sprawiedliwy, śmierć usuwający: Atwija był drugim człowiekiem, który wyciskał mnie dla świata cielesnego; 24. takie błogosławieństwo nań spadło, takie szczęście uzyskał, 24. że mu się urodził syn Thraetaona[4], z domu bohaterów,
VIII. 25. który zabił smoka Dahaka[5], mającego troje paszcz, troje głów, sześcioro oczu, tysiąc sił; 26. wielce potężną daewską (czartowską) Drudż[6] istotę złą, niebezpieczną dla stworzeń, 27. którą to wielce potężną Drudż wyłonił Anhramainyus (Ahryman) na szkodę świata cielesnego, na zgubę istot sprawiedliwych.
IX. 28. Kto był trzecim człowiekiem, o Haomo, który wyciskał ciebie dla świata cielesnego? Jakie błogosławieństwo nań spadło, jakie szczęście pozyskał?
X. Odpowiedział mi on, Haoma sprawiedliwy, śmierć usuwający: 30. Trita, z Samów najlepszy, był trzecim człowiekiem, który mnie wyciskał dla świata cielesnego; takie błogosławieństwo nań spadło, takie szczęście uzyskał, 31. że mu się narodzili dwaj synowie, Urwachszaja i Keresaspa, 32. jeden — obrońca wiary i prawodawca, 33. drugi — wysoki wzrostem, młodzieniec długowłosy, noszący maczugę, 34. który zabił smoka Sruwara.
XI. pożerającego konie, pożerającego ludzi, jadowitego, zielonego, 35...
XII. 40. Kto był czwartym człowiekiem, o Haomo, który cię wyciskał dla świata cielesnego? Jakie błogosławieństwo nań spadło, jakie szczęście pozyskał?
XIII. 41. I odpowiedział mi on, Haoma sprawiedliwy, śmierć usuwający. 42. Pouruszaspa był czwartym człowiekiem, który mnie wyciskał dla świata cielesnego. Takie błogosławieństwo nań spadło, takie szczęście pozyskał, 43. że się zrodziłeś ty, sprawiedliwy, Zaratustro, w domu Pouruszaspy, ty wróg daewów, czciciel Ahury [7]
XIV. 44. sławny w Airyana-Waidżyi. Ty pierwszy Zarathustro, wygłosiłeś Ahuna-Wairya[8] czyniąc przerwy pomiędzy wierszami, cztery razy, 45. za każdym razem w głośniejszym tonie.
XV. 46. Ty zmusiłeś wszystkie daewy, Zaratustro, iż się ukryły pod ziemię; (daewy), które przedtem krążyły po ziemi w ludzkiej postaci; 47. (ty), który byłeś najsilniejszy, najpotężniejszy, najczynniejszy, najbardziej zwycięzki śród stworzeń obojga duchów.
XVI. 48. Tedy rzekł Zaratustra: Chwała Haomie. 49. Dobry jest Haoma, dobrze stworzony jest Haoma, prawidłowo stworzony jest Haoma, 50. dobry, szczodrze rozdawczy, leczebny, 51. piękny, cnotliwy, 52. zwycięski, złotobarwny, mający świeże gałęzie, aby (go) spożywał najlepszy 53. aby dla duszy wziął go na zapas w drogę (na drugi świat).
XVII. 54. W ciebie, o żółty, słowem swojem wkładam (moc, by nadać) mądrość, 55. i siłę i zwycięztwo, 56. i zdrowie i leczebneść, 57. i powodzenie i wzrost, 58. i krzepkość całemu ciału i mienie różnorodne. 59. W ciebie wkładam tę moc, abym chodził po świecie swobodny, zwalczając nienawiści, przełamując Drudż;
XVIII. 60. abym przezwyciężał nienawiść wszystkich wrogów, daewów i ludzi, 61. czarowników i czarownic, gnębicieli, kavich i karapanów[9], 72. złoczyńców dwunożnych, aszemaoghów [10] dwunożnych i wilków czworonożnych, 63. i wojska o szerokim froncie, huczące, pędzące.

Z Zendu spolszczył
A. Lange.


ZENDAWESTA.
III.
PRZEGART XX[11].

1. Prosi Zoroaster Bohatera stwórcę (tj. Ahura Mazdę): o Boże wszechmocny, li tylko myślą pojmowany. Dawco świata ludźmi jak gaj rozmnożonego, zostawać w czystości przeznaczonego. Kto tam naprzód stanie się mieszkańcami przyćmiającemi —
2. A to jedynie błogą wiarą?
3. A to jedynie przez ustatkowanie się?
4. A to przez ich dobrodziejstwa, jako usadowieni raz na dobre?
5. Jak równie przez rojenie się szczere?
6. I przez plemienność wielką?
7. I przez udzielanie się chętne?
8. I przez darzenie jadłem za jadło — i przez płacenie miłością za miłość?
9. Użyczając chętnemu koni do jazdy?
10. Darząc ogniwem opalonem?
11. Na to odrzekł Bohater Stwórca: Trzecia część tylko[12], uczony Zoroastrze, zaćmi tam drugich pierwszością uczuć.
12. Cała ta trzecia część ustatkuje się i pójdzie za wodą świętą wedle woli wiary.
13. (Ona tam rozpostrzeni jedzenie — ona tam miłość braterską — ona tam rozpostrzeni datkowanie i w zwyczaj wprowadzi opalenie współbrata.
14. (Ona tam rozpostrzeni i serenady — rozpostrzeni i pocieszanie się w smutku — rozpostrzeni zwyczaj żenienia się — i życie zupełnie wolne — i chęć biegu na krwi przelew — i miłość do swej siedziby — i utrzymywanie podręcznych — i ufność w ustalenie się tam swoje) — lecz rozpostrzeni się tam u nich i grzech wędrówki i wzdychania, a co Bohater fałszywy (tj. Ahryman, Anhra Mainyus) wkorzeni.
15. Lecz gdzie ja będę, ja Stwórca wszechmocny, tam urwiątka (tj. rośliny, zboże) dam zbierać.
16. Ja tam kłosy pełniutkie na setne rozmnożę — ja tam kłosy na tysiące rozmnożę — ja tam kłosy na miliony rozmnożę.
17. Ja tam wszędzie przy krzewieniu żywiołu, (tj. bydła) będę.
18. Wtedy wszystko się tam przyjąć musi — wtedy wszystko się tam zażyć musi — wtedy wszystko tam płód wydać musi — jedno szczęście owłada ich ciałem i zniszczy dawny sposób ich życia.
19. Ja ich tam twoim chlebem usadowię — i miłością twoją ja ich tam usadowię — i datkowaniem twojem ja ich tam usadowię — i opaleniem twojem ja ich tam ustalę.
20. (I serenadami twojemi ja ich tam osadzę — i pocieszaniem się twojem w niedoli — i twemi związkami małżeństwa — i twą chęcią życia wolnego ja ich tam osadzę — i chętne bieżenie twoje na krew, ja w ich sercach utrwalę — i chęcią zażywania się cnotliwego — i utrzymywaniem podręcznych — i męstwem w starciu się ich ożywię i ustalę) — i obawą grzechów twoich ja ich ostoję. —
21. Bo znalazłszy się tam szkodnik, drugich wyzyskujący, drudzy mu za to szkodzić i wyzyskać przymuszeni byli:
22. Bo znalazłszy się tam samowolą oddziaływający, to nie byłoby po Bogu.
23. Przeminęłoby przez to jedzenie wygodne — przeminęłaby i miłość obopólna — przeminęłaby dobroczynność — przeminęłoby i opalenie miłosierne współbrata człowieka.
24. Przemieniliby się w grzechach — poczęliby się włóczyć i wzdychać — bo duch nieczysty ich by przerobił — to (ów duch nieczysty) opanował by ciało ich gminy i zjadł wygodny sposób życia.
25. Przemieniłaby się wówczas wszelka sposobność smacznego jedzenia i miłość bliźniego — wszyscy tam zalegli rozpierzchliby się — wszystko by się naraz ubiło, co się drogo zapracowało.
26. A udzielni, wżywszy się w tym związku, ubijaliby samowolnie mężów błogosławionych i niewiasty błogosławione, Zoroastrowskie.
27. Błogoby się tam mieli wszyscy do ligi przystąpieni, a szczególnie tej nowej wiary prawodawca, ciesząc się wzajem nagrodą.
28. Oniby żyli i jedli wygodnie, żyjąc tylko dla jedzenia i wyzyskując bogate plony Bohatera Stwórcy.
29. Wszystko by się tam ubiło — a pojedyncze osoby wyżywały by wszelkie jadło i zniszczyły (by) miłość braterską — a wszyscy zdawna tam zalegli musieliby maleć i rozpierzchać się — słowem wszystkoby się tam naraz ubiło, co się krwawo zapracowało.

(Ignacy Pietraszewski).



PERSYA ŚREDNIOWIECZNA.
ABU’LKASIM FIRDUSI
SZACH-NAMEH.
(Z PRZEDMOWY).
JAK UŁOŻONĄ ZOSTAŁA TA KSIĘGA.

Dawne powieści śpiewały rapsody:
Żadnej nie minął wieszcz sprawy dostojnej.
Ja ci nanowo witeziów przygody
Powiem — i niegdyś opiewane wojny.
Wszystko już inni powiedzieli wprzódy,
Zrywając z drzewa wiedzy owoc hojny:
Lichej zaś mocy duch mój czy się wedrze,
By zerwać owoc na tym bujnym cedrze?

Lecz i ten, co się zatrzyma w cigęzi,
Próżny jest klęski pod Wysokiem drzewem.
Może zasiędę na niższej gałęzi
Cyprysu, wiatrów muskanej powiewem,
Tak iż z tej księgi królów i witęzi
Pamięć o sobie zostawię swym śpiewem?
Słów moich kłamstwo ani fałsz nie mroczy,
Chociaż nie każdy taką drogą kroczy.

A jeśli słuchacz znajdzie się i taki,
Co będzie słowa me brał jako baśni,
Niechaj rozsądnie baczy lotne ptaki
Mych słów, co płyną nie dla wszystkich w jaśni —
Że jeśli tutaj widzi jakie braki,
To mu się obraz wykładem rozjaśni.
Bierz, jak ci dają. Lub, jeśli kto woli,
Niech tu w legendach poszuka symboli.


Istniała niegdyś księga — niemal święta,
W której spisano rozliczne powieści.
Każdy z Mobedów [13] chowa jej fragmenta,
Każdy Pehlewan [14] znał nieco z jej treści.
Był rycerz z rodu Dikhan; ów pamięta
Niejedno co się w starej księdze mieści.
Mądry był, mężny — a podania sławne
Kochał i zbierał pieśni starodawne.

Mobedów z różnej sprowadził rubieży,
Co starej księgi posiadali szczątki;
Pytał o królów ród i ród rycerzy,
Jak wyłoniły się ziemi początki,
Która tak nędzna przed nami dziś leży,
Bo zmarły na niej odwieczne porządki,
Gdy co dzień idąc pod gwiazdą szczęśliwą —
Rycerze zwycięstw zdobywali żniwo.

Jeden po drugim starzec siwogłowy
O królach prawił, co tworzyli dzieje.
Pehlewan słuchał objawień ich mowy —
I wszystkie słów ich spisywał koleje.
Ze starych legend dywan uplótł nowy,
Który barwami tęczy promienieje.
Do dziś się imię pehlewana święci:
W takiej u świata pozostał pamięci!



O POECIE DACHIKI.

Później śpiewali wszystkim wędrowniki
Wiele powieści z owej księgi starej.
I umiłował naród te kroniki —

Rozum i serce znalazły w niej czary.
Był zasię młodzian, imieniem Dachiki,
Świetny wymowy przedziwnemi dary:
Ten w rym przyodziać tę księgę zamierzył,
I wszystkie serca radością poszerzył.

Lecz złe kamraty zgubiły młodzieńca:
Wiodą go w orgie i w pijane wrzaski,
Aż śmierć przedwcześnie wzięła go za jeńca —
I w swoje czarne spętała potrzaski.
Szalona żądza ku grzechom go znęca —
Iż w nich tonęła ta dusza bez łaski.
Krótko tym światem cieszył się Dachiki —
Nożem przebiły go dwa niewolniki.

Tak zginął niby rażon od pioruna. —
Poemat jego urwany w połowie,
Zaś czuwająca nad zmarłym fortuna,
Jak płaczka siedząc przy zagasłej głowie,
Okrywa zwłoki zawojem całuna;
Bo on już żadnej pieśni nie opowie.
Boże, za grzechy daj mu przebaczenie —
I tam w najwyższym umieść go Edenie.



ABU’LKASIM FIRDUSI ZAMIERZA NAPISAĆ TĘ KSIĘGĘ.

Duch mój ten obraz opuszcza grobowy.
Kornie się zwracam przed tron chwały bożej.
Gdzie stara księga? A na język nowy
Pióro me słowa umarłe wyłoży.
Pytałem ludzi o księgi osnowy,
A ciągle szybki czasu bieg mnie trwoży,
Że gdy żywota mego nić strawiona
Spłonie, kto inny dzieło me wykona.

Mógłby mi skarb ten wyślizgnąć się z dłoni,
Mógłbym nie zyskać za mój trud nagrody —
Bo czas wojenny był i w krwawej toni
I obojętne były mu rapsody.

W oczekiwaniu duch mój chwile roni,
A zamiar kryją wciąż tajemnic wody.
Bo niewidziałem na ziemi nikogo,
Komu-bym zwierzył tajemnicę drogą.

Nad dobre słowo — jakąż nam świat chowa
Rzecz lepszą? Znajdziesz — nie taj go przed nikiem
Gdyby nam Ałłach nie objawił słowa,
Jakżeby prorok był nam przewodnikiem?
Mam przyjaciela. Dusza to gotowa,
Gdy trzeba, skórę oddać mi, pewnikiem.
Rzekł mi: Szlachetny plan twój i wysoki.
Szczęśliwie ciebie poprowadzą kroki.

Przyniosę tobie pehlewańską księgę.
Nie drzem! Masz słowa dar niewyczerpany.
Przepleć na nowo tę królewską wstęgę —
Głoś, jak Irany waliły w Turany —
Na nowo śpiewaj rycerzy potęgę:
Chwałą na dworach będziesz powitany.
I oto wręczył mi te pergaminy
I radował się duch mój z tej przyczyny.



POCHWAŁA ABU-MANSURA, SYNA MAHMUDA.

W dniach owych książę tu na Perskiej ziemi
Panował młody, przezorny, szlachetny;
Duszę miał zdobną cnotami wszelkiemi,
Pan dobrej rady, a w przemowach świetny,
Rzekł: Za wieszczami chcesz śpiewać staremi
Bieg bohaterskich wieków tysiącsetny?
Zrobię ci wszystko, a jest w mojej mocy
Nigdzie postronnej nie szukać pomocy.

Tak mię uchronił, niby owoc świeży
Przed wszelką burzą, zniszczeniem i słotą.
Z nizin uniosłem się ku gwiazd rubieży
Przez szczodrość pana, dla którego złoto,
Jest jak pył, co to na gościńcu leży!

Czemuż dni życia w kwiat mu się nie splotą?
Świat cały przy nim godny był pogardy,
Stał, jak śród krzewin stoi cyprys hardy.

Już mi nie zjawił się martwy ni żywy,
Odkąd wpadł w kleszcze zbójców krokodyli!
O, ta postawa! Ta moc! Nieszczęśliwy...
Osaczyli go, przebili, zdusili.
Ja, co mi serce podbił książę tkliwy,
Drżałem z rozpaczy jak liść, co się chyli.
Serce by pękło mi, lecz pilnie słucha —
Rad, które dał mi dla ochrony ducha.

Rzekł mi: Gdy księgę tę napiszesz całą,
Królom ją Persyi chciej złożyć u tronu.
Serce me szczęściem od tych słów zadrżało
I dusza była radosna do skonu.
Więc, Królu Królów strojny wieczną chwałą,
Który nadajesz hart ludzkiemu łonu —
O władco świata i koron potęgi,
Boże, w Twe imię zaczynam te księgi!

(A. Lange).


ABU SAID B. ABULCHAIR.
CZTEROWIERSZE.

Przyszła miłość i troska serce zapyliła,
Pierzchnął rozum, rozsądek poszedł precz i wiedza.
W smutku tym żaden druh mi ręki nie uścisnął,
Jedno oczy do stóp mych wszystek skarb wylały.


Wołałem: O bogini ma tulipanowa.
Kochanko we śnie ukaż wdzięki posągowe!
Odparła: gdy bezemnie chadzasz na spoczynek,
Przecz mi każesz się we śnie marą ukazywać?...


Kochanko! myśli moje troska w kłąb związała,
Twoja strzała zraniła serce me, kochanko!
Mawiałaś: opiekunką jestem serc zranionych;
Oto patrzaj, ja także serce mam zranione!


Poszedłem do lekarza z wielkim bólem serca,
Rzekł: przed każdym, prócz lubej, milcz sznurując usta.
Spytałem: co pić każesz? odparł: krew serdeczną.
A unikać? Trosk wszelkich o obydwu światach.


Miałaś oczy, co z serca rdzę spojrzeniem myły,
Rączkę, co jedno wdzięczny spór z warkoczem wiodła;
Gdyś poszła precz, te oczy w twarz mi krwią plunęły,
Kamieniem drobna rączka piersi roztrzaskała.


Do tej tulipanowej módlże się, Braminie!
Do tej czternastoletniej módlże się śliczności!
Gdy Bóg ci nie dał oczu, byś na niego wzierał:
Przed słońcem raczej czołem bij, niżli przed cielskiem.


Odkąd ciebie, tęczowa, ujrzałem, latarko,
Poszły precz wszelkie trudy, posty i modlitwy;
Gdy cię tulę do piersi — zachwyt mym pacierzem,
A nie masz ciebie — pacierz całym mym zachwytem.


Skoro w mózgu nierozum, przecz ci krzyżem leżyć?
Na coć zda się dryakiew, gdy jad w serce wżarł się?
Strój oblekasz paradny; dla brudnego serca
Jakaż korzyść z chędożnej wyrość ma sukmany?...


Panie, co uszczęśliwiasz ludzi! Niezrównany!
Tak pysznego królestwa nie miał żaden z królów.
Noc. Drzwi domów zaparto. Cały świat zasypia.
Otwórz furtkę swej łaski, abym wszedł do Ciebie.

(Wacław Rolicz Lieder).

SAADI.
GULISTAN.
(Ogród różany).

Róża, gdy rano urwiesz, tę ma wadę z rodu,
Że zwiędnie, nie dotrwawszy do słońca zachodu
A po kilka dni wszytkać wyginie z ogroda,
Kochać się tedy w róży, tak nietrwałej szkoda
Ale mój ogród tak jest dostatni w tej mierze.
Że nikt rozkwitłej róży z niego nie przebierze.


Pobożny człowiek, siedząc u swojego stołu
Rad kiedy się ubogi naje z nim pospołu,
A królowie ledwie dziś co pod kim posiędą,
Jako co komu jutro wydrzeć, myślić będą.


Rustem swojego syna nauczał młodego,
By przeciwnika lekce nie kładł najmniejszego.
By się potem z małego wielki nie stał zasię,
I cięższym go ten, co nim wzgardził, nie miał na się
Widziałem mały potok, tak nagle wzburzony,
Że w nim musiał utonąć wielbłąd najuczony.


Wszyscy ludzie, gdy przy kim bogactwa poczują
Tego (ręce swe kładąc na piersi) szanują;
Ale gdy przy nim szczęście insze się ozowie,
Nie ręce, ale nogi kładą mu na głowie.
Kto szczęście, ten i miłość ma między wszystkimi,
I obcy się blizkimi liczą mu krewnymi.
Ale skoro fortuna przyjdzie do odmiany,
Drzwi jego i własne nań upadają ściany.
Ci ludzie, co-ć się hardo przyjaciółmi liczą,
Są jak muchy, które się bawią nad słodyczą.
Której skoro nie stanie dalej ulatują:

Ci także, póki masz co, poty cię miłują,
A jak prędko fortuna spojrzy na cię krzywo,
Odwrócą się, jakby cię nie znali, jak żywo;
Właśni psi, co się owo przy jatkach chowają,
Bo i oni na kości twe tylko czekają.
Ale się ty trzymaj tych, co czasu przygody
Mógłbyś się pewniej od nich spodziewać wygody.



(Mówi nędzarz).

Ani ja na wielbłądach dróg swych odprawuję,
Ani się pod ciężarem jak osioł morduję,
Anim ja poddanemu żadnemu jest panem,
Anim sam cesarzowi żadnym jest poddanym.
O to się, abym wiele miał, nie pieczołuję,
O to się, że mało mam, najmniej nie frasuję.


Płakał jeden nad chorym, nie śpiąc całej nocy,
Jak dzień nastał, on umarł, a ten wstał z niemocy,
Rączy koń w drodze ustał i omylił jeźdźca,
A chromy osioł dotrwał do samego miesca.
Bywa, że wiele zdrowych z światem się rozwodzi,
Bywa że wiele rannych do zdrowia przychodzi.



(O swej żonie).

Rzuciła się i moja raz na mnie z językiem,
I łając mi wołała niezwyczajnym krzykiem:
— „Zaż nie ciebie mój ojciec, z swojej dobrej woli,
Niezbyt dawno u Włochów wykupił z niewoli,
I dał dziesięć czerwonych złotych za twą duszę?
Rzekłem ja: — „Od Francuzów, przyznać ci to muszę,
Za dziesięć mię czerwonych twój ojciec wybawił,
Lecz tobie, złej niewieście we stu mię zastawił.
Wydarł jeden wilkowi owcę z gardła prawie,
Którą kiedy zaś sobie sam rzezał ku strawie,

Owca rzekła: — „Foremne figle ze mną stroisz,
Wilkowiś mnie wziął, a sam za wilka mi stoisz.


Jam jest mrówka, po której depcą ludzkie nogi,
Nie pszczoła, co żądłem swem ból zadawa srogi.
Ol jakoż mię uszczęścił Bóg z wielkiej litości,
Ze nie umiem, ni mogę ludziom czynić złości!


Nieszczęsny chleb to, co-ć go człek niechętny dawa,
Boć przyjacielem zań być zarazem przestawa.
Lepiej się tedy mniejszą rzeczą kontentować.
Aniż na przyjacielskiej przyjaźni szwankować,
Nieszczęsny to stół, co zań z nienawiścią siędziesz,
Najesz się, lecz przyjaźni i miłości zbędziesz.


Rzekł do syna własnego jeden starzec swego,
Gdy go widział mocnego jak lwa i chyżego:
„Gdybyś sobie na pamięć przywiódł lata swoje,
Gdy cię słabego ręce piastowały moje,
Nie czyniłbyś mi złości, gdy zawziąłeś siły,
A mnie już jako babę moje opuściły,


Siły nie złota, trzeba młodej żenie,
Moc u niej w wielkiej, złoto w małej cenie.
Mocą, nie złotem, zniewoli się tobie,
Bez której zaraz obrzydzi cię sobie.


Derwisza nie z postawy, ni z jego odzieży,
Ale z dobrych postępków poznawać należy,
Bo chocia się on w suknię przeciwną swej wierze,
Choć głowę swą w królewską koronę ubierze,
Choć położy chorągiew na swojem ramieniu,
Nic to: na dobrem więcej należy sumieniu.
Świat opuścić i wzgardzić wszystkie jego sprawy,
Czystość trzymać i świętych modlitew zabawy —
To jest grunt, ale zaś w tem jest omyłka sroga,
By komu miała zjednać raj suknia uboga.
Mąż dobry w karacenę twardą grzbiet swój stroi,

Ale niewieściuchowi nie wiem co po zbroi?
Nie w płaszczu nabożeństwo należy ubogim,
Chodź chocia i w hatłasie, a szczerze idź z Bogiem.



(Nagrobek).

Winnice i ogrody sobie mię pieściły,
Przy księgach, które zawsze zabawą mą były.
A ty się gościu lecie przechadzając sobie,
Ciesz oczy zielonością wzrosłą na mym grobie.


Nie każdy co przebija pancerz chybką strzałą,
Umie się czasem stawić w potrzebie z pochwałą,
Ale kiedy użyjesz wojny wiadomego,
Możesz z nim bić i łowić lwa rozgniewanego.
Urodzić się i kształtym i mocnym rzecz mniejsza,
Lecz wiadomemu bitew wojna jest łacniejsza.
Śmiałym fortuna służy, lecz tym, co się boją,
I pęta się na nogach z strachu nie ostoją.


Słowo moje, gdyż rozum masz swój i dostatek,
Dawaj sobie wczas, a raj kupuj za ostatek.


Nie w skok robią farfury i nie z każdej gliny,
Ani z rozumem małe rodzą się dzieciny.


Kamieniowi prostemu tak się z laty zdarza,
Że się na szmaragd, abo na rubin przetwarza.
Strzeżże się, abyś go ty, niżli mu czas minie,
Nie ważył się kamieniem tłuc w jednej godzinie.


Ty coś osiadł żartki koń, uważ ciężar srogi,
Pod którym osieł ledwie dźwiga z błota nogi.


Co komu Bóg obiecał, minąć go nie może,
Nic doktór, nic apteka, nic złoto pomoże.


Mów odemnie tej wielkiej, a nikczemnej pczele:
Przecz ty przeciwko wszystkim śmiesz grzeszyć tak śmiele,
Że nietylko powinnych miodów nie chcesz robić,
Lecz się i ludziom ważysz żądłem swojem szkodzić?


Gdyby był miał dać wszystkim Bóg ducha wieszczego,
Nie mogłoby na świecie nic być tajemnego.


Takiemu człowiekowi, co się Boga boi,
I który o nijakie bogactwa nie stoi,
Lub tkaj w ręce wór złota najwyborniejszego
Lub dzierż nad szyją szablę z żelaza hindskiego:
Przedsię on prawdę rzecze, wspomiawszy na Boga,
Ani go chciwość ani zahamuje trwoga.


Bądź szczodrym, jeśli stanie twej możności na to,
Jak zwykło bywać drzewo daktylowe w lato;
Jeśliby też dostatek twój nie był po temu
Bądź wolny, cyprysowi równy zielonemu.


(Samuel Otwinowski)


OMAR-CHAYYAM.
RUBAYYAT.

Chayyam, czemu zawodzisz i jęczysz żałośnie
Przeto, że grzechy małe popełniasz i wielkie?
Kto nie grzeszył, nie pozna nigdy łaski Boga,
Bowiem grzechy nam tylko przebaczyć On może.


Litość miej nad mem sercem skalanem, o Boże,
Litość miej nad tą piersią pełną trosk i bólu:
Przebacz nogom, co same spieszą do winiarni,
Przebacz ręce, że chwyta kielich pełny trunku.


Jak jestem — Wola twoja stworzyła mię wolnym —
Niemal sto lat — o Panie — stoisz przy mnie ciągle —
Po stu latach jednakże chciałbym się dowiedzieć,
Co w istocie mocniejsze: czyli grzech czy łaska.


Nim jeszcze nowy księżyc zabłysnął na niebie.
Znalazłem się w ostatnią dobę Ramazanu
Sam jeden — w magazynie starego garncarza,
Gdzie na ścianach wisiały rozmaite garnki.

I rzecz niewiarygodna — u glinianych garnków,
Jedne milczą, zaś inne gadają wyraźnie
Nareszcie jeden garnek krzyknął niecierpliwie:
Czem jest garncarz? czem garnek? kto na to odpowie?

Jeden mówi: Zaiste — nie napróżno Stwórca
Z gliny ciemnej mą istność wydobył na światło,
Chociażby nawet formę i byt mi nadawszy,
Miał mię znów kiedyś rozbić na proch i czerepy.


Drugi zasię w milczącej ozwie się przestrzeni —
Dziecko jedynie własny garnek swój potłucze!
Czyliż na nowo rozbić ma na drobne szczęty
Ten, który nas w miłosnem stworzył upojeniu?

Potem długie milczenie. I naraz z goryczą
Jakiś wykoślawiony rzecze garnek stary:
Wy mną gardzicie przeto, żem brzydki i krzywy —
Czy garncarzowi ręka drżała, gdy mnie tworzył?

Inny zaś ciężko wzdycha przy swem każdem słowie:
Od długiego pragnienia moja pierś wyschnięta —
Ale mógłbym zaiste znowu dojść do mocy,
Gdyby mnie napełniono sokiem winogradu.


Ach, że to wiosna już omdlewa i zamiera —
Młodość — słodka miłości krynica — zasycha —
Słowik co śród gałęzi śpiewał w czarach nocy —
Kto wie, skąd tu przyleciał — i dokąd odlata..


Sądziłem niegdyś, że w godzin niewiele
Wszystkie rozwiążę zagadnienia świata —
Gdy jednak życie swoje badam całe:
Uważ — minęło — i nic nie znalazłem!


Ten co stworzył Chayyama — nie pytał go wcale
O cierpienia — sam stoję na ziemi zdumiony —
I sam rozwiązać muszę, nie pojmując sprawy,
Po com tu zstąpił — czemu trwam — i znów precz idę?


(A. Lange).



Bolesny urodzenia mojego był świt —
Życiu dałeś na miano: głód — i noc — i zgrzyt!
Dzisiaj z buntem odchodzę. Powiedz że mi raz,
Jaki cel miał początek mój, koniec i byt?


Zagadki życia dróg nie zgadnę ja ni ty.
Tym, co by przejść je mógł nie będę ja ni ty.
Darmoby każdy rad za opon przejrzeć mgły —
Nim je odwieje Bóg, przeminę ja i ty.


O, gdybym był miał wolę o całe życie wstecz,
Byłbym się nigdy nie dał uczynić jako rzecz!
Nigdybym się nie rodził — i nigdy nie był żył —
I nigdy z tego świata nie musiał odejść precz.


W mroku brodzące rzesze myślicieli
I ci, co w światłach wielkich cnót gorzeli:
Wszyscy prawili światu jednę baśń.
Aż jako inni twardym snem posnęli.


Cóż mi ze wszystkiej udręki żywota? — Nic.
Com z pod wysiłków mych wydobył młota? — Nic.
Cóż warte mi, żem świecił, gdy dotleję?
Cóż wart Dżemszida dzban, gdy się zdruzgota? Nic.


Od wiary do zwątpienia tylko jeden krok.
Od prawdy do obłudy — tylko jeden krok.
Kieruj tedy swe kroki uciechy ścieżyną —
Wszakci żywot nasz cały — jeden spieszny krok.


Że też najbardziej chamski duch źre nieraz chleb
Z najbielszej mąki, skarby miewa lada kiep —
A taki eunuch patrzy sobie bez przeszkody
W oczy turczynki, coby ci zmroczyły łeb!


Niech kto idzie i tak niech z prorokiem poczyna.
Omar się kłania, ciekaw jaka w tem przyczyna,
Że mu kwaśnego mleka nie bronisz, a zato
Odmawiać miałby sobie słodkiej kropli wina?


Zasię prorok te słowa prześle do Omara:
Głupi, kto się rozsądniej zapytać nie stara.
Wszakże mędrca nie tyczy mój zakaz. Jedynie
Durniowi od winiarni po wiek wieków wara.


Wino jest wrogiem wiary, sumienia i Boga.
Wojna winu i zemsta! Zemsta sercu droga.
Jam wierny, przeto piję w imię boskie wino.
Wszakże wolno i godnie pić krew swego wroga.


Szył Omar namiot wiedzy dzień i noc jak wiecie.
Niedługo złość potwarców z kurzem go rozmiecie,
A gdy pod sierpem doli nić zetlała pryśnie —
Śmierć go kupi za bezcen na życia tandecie.


O namietniku![15] ciało twe także namiotem,
W którym Duch-Sułtan krótkim popasa przelotem —
Gdy odejdzie, wnet pachoł zjawia się ponury
I zwija namiot z płócien upiornym łopotem.


(M. Wolska i M. Pawlikowski).


AFZALEDDIN CHAKANI.
CZTEROWIERSZE.

Gdy duch mój swe tęsknoty pragnie ci powierzyć,
Wówczas Zefir wybieram za gońca mych listów.
Ranny wiatr nosi twoje oraz moje pisma:
Leć, cudny ptaku! Skrzydło twe niech nie spoczywa.


Jakim sposobem róża, która swym kolorem
Zawstydza wino, z licem twojem śmiała walczyć?
Ale nie! Wobec twego lica — lico róży,
Wstydem zarumienione, okryło się potem.


Ptak, co zna melancholii pieśni — oto miłość.
Słowik, co zna tajemnic mowę — oto miłość.
Byt, który do niebytu woła cię — to miłość.
Przez coś zbawion od siebie samego — to miłość.


Chakani! jeśliś cząstki nie zyskał spokoju,
Nie skarż się. Z niebem iście walka niepodobna.
Nie wszedł do tego raju Feridun ni Dżemszyd.
Gdy nędzarz, jak ty, wejść tam nie może — gdzież hańba?


Gdy się motyl stęskniony miłości nauczył,
Zapłonął jednocześnie ogień w sercu świecy.
Motyl z świecą — tak sztukę poznały kochania,
Że w zgodzie jednomyślnej spaliły się razem.


Pukiel twój fijołkowi nakazał niewolę.
Lico twe na fijołek pierścień więzów kładzie.
W ogrodzie zaś dostojność fijołka urosła,
Że się stał niewolnikiem twojego warkocza.


Krwią się stało me serce; ogień z wnętrza tryska
Przy winie, co skrą ognia lśni jak twoja krew.
Wino — to krew i ogień; ja rozlewam krew.
Ogniem podsycam ogień; krwią podsycam krew.


Od kiedy zapaliłaś ten miłości ogień,
Jak me serce — tysiące ty spaliłaś serc.
Mów, kto ciebie nauczył tej niegodziwości,
Że dla mnie tyś uszyła ten ognisty płaszcz?



WALKA ASIREDDINA Z CHAKANIM.
CHAKANI DO ASIREDDINA.

1.  Ducha mych wypowiedzi Mądrość cugle ściąga.
Słowo zaś na usługi palców mych kalamu[16]
Szlachetnego rumaka posłusznego dzierży.
2.  Klnę się Bogu, co okres ten wywołał czasu:
Ten okres to mój okres; ten czas to mój czas.
3.  Jam jest Jusuf stulecia w ten rok głodny słowa.
Moja pieśń jest gościną dla zgłodniałych dusz.
4.  Bredni żadnego głupca duch mój się nie lęka,
Bo nikt się pod tąż gwiazdą nie rodził, co ja!
5.  Na wschód i zachód płynie mojej myśli pasmo,
Gołąb niebieski — to mój goniec jest darmowy.
6.  Jam w objawieniu myśli prorok śród pieśniarzy,
Bo cud słowa tkwi dzisiaj w moich wypowiedziach.
7.  Ty ciągle mię oczerniasz — a jeżeli kiedy
Umrzesz jakiego ranka przez swą-pożądliwość —
I to jeszcze powiększy mą godność i chwałę.



ASIREDDIN DO CHAKANIEGO.

1.  Pióro me — to rozcinacz wszystkich węzłów słowa —
Potężny! Duch mój giętki — jest duszy skarbnikiem.

2.  Odkąd najlepsze pióro ze skrzydeł Dżibrata
Stało się mem wędzidłem, siodło moje nosi
Rumak, którego strzemię jest księżycem nowym.
3.  Zatoki dusz pobrzeża — jak zatoki morza
Są pełne moich pereł — bo w krainie myśli
Dusze ludzkie u moich głębin życia żebrzą.
4.  Jam szach Arsłan Edenu. — Kaisara i Chana
Świat — to zaledwie jeden procent mego świata.
5.  Łuku mego nie napnie nawet dłoń Szirwana,
Bo grot mojego łuku — to grot samych niebios.
6.  Nie sądzę się współczesnym bytu. Głupio wyrzec,
Że nikt się pod tąż gwiazdą nierodził co ja!
7.  Czas — czasem tego, który świat i mądrość stworzył.
Niedorzecznie jest mówić ten czas — to mój czas!
8.  A gdy poezyi wolno rościć takie prawo,
Ja na rozkaz rozumu przykładam tu pieczęć —
I ogłaszam dziś światu; ten czas — to mój czas!


(A. Lange).


DŻELALEDDIN RUMI.
DYWAN.
I.

Śmierć kończy nędzę żywota,
Ale przed śmiercią drży życie:
Widna mu ręka, co skrycie
Czarna ku niemu się skrada,
Ale nie widna mu złota
Czara, co w ręce tej świeci.
Drży serce, które napada
Miłość, bo miłość jest zgonem:
Ja swoje traci, kto wleci
W jasne miłości ramiona:
A przecież miłości i śmierci
Przyszłości oddana korona.


II.

Czy wiesz kto duchów podczaszym?
Wiesz, jakie duchów napoje?
Podczasym Ałłach nasz wielki,
Napój — znicestwienia zdroje.
Chłoń w siebie napój zachwytu,
Płoń w wielkim miłości żarze,
Kropla spragniona nicestwa
W morza szerokim obszarze!
Biesiadnym świat cały stołem,
Każde stworzenie puharem:
Bóg trzyma puhar w swej ręce,
Pragnienia my płoniem pożarem.
Pijaną winna być mądrość
Jeźli ku niebu wystrzeli,
Pijaną ziemia i niebo,
W niebie pijani anieli.


(Józef Szujski).


III.

Gdy wicher morze w sine marszczki kłębi
I dziką pieśnią grą po strunach fali:
Czyj wzrok dopatrzy, jaka cisza w głębi,
Jaki świat pod nią pereł i korali.

Kiedy w zawiści los nieubłagany
Na bladem licu ryje męczeństw dzieje:
Kto myśl odgadnie mędrca co bez zmiany
Czystym jak słońce blaskiem promienieje?


(Karol Mecherzyński).


IV.

Kiedym ujrzał, żem jest cierń — wnet schroniłem się w gęstwinie róży.
Kiedym ujrzał, żem jest kwas — wnet zmieszałem się z niektarem trzciny.
Kiedym ujrzał, żem jest jad — wnet wlałem w czarę lek teriaku;
Kiedym ujrzał na dnie męt — zaczerpnąłem źródeł nieśmiertelnych.
Kiedym ujrzał, żem jest mrok — na Jezusie gwiezdnym wsparłem dłoń mą;
Kiedym ujrzał, żem jest grób — otworzyłem bramy, wiecznych sadów.


V.

Mąż Boży pijany jest bez win —
mąż Boży syty jest bez mięs.

Mąż Boży w wiecznem jest zdumieniu,
mąż Boży trwa bez snu.

Mąż Boży nie jest wiatrów pył,
mąż Boży nie jest mróz ni żar.


Mąż Boży jest w chałupie król,
mąż Boży jest w pustyni skarb.

Mąż Boży jest świątynią posłuszeństwa,
mąż Boży jest grodem dobrych czynów.

Mąż Boży w niewierze jest wierzący,
mąż Boży nie zna cnót ni grzechu.

Mąż Boży jest uczonym w Bogu,
mąż Boży uczonym nie jest ksiąg.

Mąż Boży jest morzem niezmierzonem,
mąż-Boży dżdżem jest bez nawałnic.

Mąż Boży, głęboko jest ukryty —
mój synu! znajdź go, idąc w mroku.


VI.

Święto idzie, święto idzie — szczęście idzie tu!
trąby weź, hymny graj — księżyc idzie tu.

Święto idzie, miłośniku — słyszysz dźwięki sfer?
z najwyższego tronu nieba Zbawca idzie tu.

O pieśniarze, o tancerze szukający nowych gór —
przez otchłanie tej Gehenny zamek szczęścia idzie tu.

Wielu mędrców wszak z podziwu nagle ciemnych stało się,
gdyż nieznany widm korowód z napowietrza idzie tu.

Czarnoksięską mocą poi i w proroków zmienia nas —
różdżką świętą tego Władcy z mogił ziemnych idziem tu.

W korowodzie bohaterskim widm krążących, gwiezdnych dusz —
nieskończona Mleczna Droga — nad otchłańmi idzie tu.


Bądź radosny, tajemniczo. Tajemniczy — wolny bądź —
wsiane jedno ziarno szczęścia — całem zbożem idzie tu.

Wśród milczenia — jako lilie, wśród umartwień jako głaz —
duszę swoją daj wieczności — zamek boży idzie tu.


VII.

Jam lśniący — mgławy, śnieżny — czarny jak demon:
Dobrem jest tamto i to.
Jutrznia — gryf nocny Simurg — zwierciadło Maga Salomona:
Dobrem jest tamto i to.
Pył — wicher — morze — wulkan — miłość — gród nienawiści:
Dobrem jest tamto i to.
Lampa — mogiła — skała — wosk topniejący:
Dobrem jest tamto i to.
Księżyc — mroki — poranek — gromnica po nad zmierzchem dusz:
Dobrem jest tamto i to.
Wciąż zmieniam barwy, wciąż miejsce — umieram, płynę i wschodzę:
Dobrem jest tamto i to.
Z grobu mój sztandar i trąba — w niebiosach rozpięty mój namiot:
Dobrem jest tamto i to.
Człowiek mój zmarłe jest zwierzę, zwierzęta mam z Diwów-Aniołów:
Dobrem jest tamto i to.
Słuchają mię Huri i Peri — sam jestem wiecznie w pustyni:
Dobrem jest tamto i to.
Z pokorą serca wyznaję — jam ten, co idzie wśród mroku:
Dobrem jest tamto i to.

Mówię to z słońcem nad głową: rozjaśnij się — w mrok zejdziesz znów!
Dobrem jest tamto i to.


VIII.

Jakąż pracownię nosisz w sercu?
jakie bożyszcze lśni w twem sercu?

Nadeszła wiosna czas zasiewu —
któż wie, co ty urodzisz w sercu?

Zasłona kryje świat zewnętrzny,
lecz nam rozchyla magię w sercu.

Tułacz swe nogi wsparł na kałuży,
lecz jego wirch bez chmur jest w sercu.

Gdyby nie było marzeń nad ziemią,
nie lśniłby wówczas księżyc w sercu.

I gdyby nie był los mój władztwem Króla —
nie miałby Bóg zamczyska w sercu.

Jest to mityczna niezbrodzona puszcza,
gdzie łów szatanów odbywa się w sercu.

Tu morze myśli bije fal głębiami,
fosforescencye i Lewiatan w sercu.

Zamilknę, gdyż myśl nie znurkuje moja
tych krajobrazów w mojem własnem sercu.


IX.

O ludzie wschodni! miłością upojony w tym wszechświecie jestem,
poganin i wierzący — pijany życiem mnich — jam jest!


Jam nieba tron od pyłu aż do Plejad,
pomyśl: od wstrętu do rozkoszy drobiną tą jam jest.

Mahomet na dwa strzały z łuku stał od tronu Boga —
jam boży tron — pra-słowo Jana, Wedy i psalm — jam jest!

Jam fetysz gwiazd, Golgoty krzyż — Baal i Dagon —
jam czarny aerolit — i, gdzie ofiary się zarzyna, chram — jam jest.

Na siedemdziesiąt sekt i dwie dzieli się gałąź wiary —
lecz jeden pień — wierzącym co trwa u drzewa stóp — jam jest.

Zrozumiej ogień, powietrze, wodę, ziemię —
wodą, powietrzem, ziemią, ogniem — i nadto coś — jam jest.

Jam kłamstwo przybite na krzyżu wiar, jam ciężar ziemi
jam zło przeklęte — idący wśród wyzwoleń duch — jam jest.

Z najgłębszych piekła zim — najwyższy żar płomienia,
raj niewyśnionych snów, niszczyciel gwiazd — jam jest.

Na ziemi tułam się, z chmur skrzydła wlokę w otchłani —
człowieczy ból, aniołów hymn, szatana myśl: jam jest.

Jam nieświadomy — i znany tylko mnie — o, skończ męczarnie!
gdziekolwiek idę — jestem duszą. — Przeminie świat: jam jest.


(Tadeusz Miciński).


X.

Jam pyłek jest słoneczny, jam tarcza słońca w chwale.
Pyłkowi mówię: zostań, a słońcu: odpłyń w dale.

Jam migotanie ranka, jam jest wieczoru powiew:
Szmer, którym szumią lasy; szmer, którym szumią fale.

Jam jest maszt, jam ci ster, jam sternik, jam i okręt:
Rafa, co łamie okręt, — wyrosła nad korale.

Jam ptasznik, jam jest połów, jam ptak — i jam jest siatka.
Jam obraz, jam zwierciadło, dźwięk, echo co brzmi w skale.

Jam jest żywota drzewo — na drzewie jam papuga:
Jam jest myśl i milczenie, jam mowa, radość — żale.

Jam jest wydechem fletu, jamci jest duch człowieczy —
Przezemnie głazy ogniem, złotem się skrzą metale.

Jam świeca — i krążący dokoła świecy motyl;
Róża — i słowik, który śpiewa jej miłość w szale.

Jam jest wojna i pokój, jam twierdza i zwycięstwo —
Gród, obrońca i wróg — co obiegł go w zapale.

Jam jest wapno i kielnia, mularz i rusztowanie —
Kamień węgielny — szczyt — i gmach — i gruz — i pale —

Jam srogi lew i jeleń — jam groźny wilk i jagnię
I pasterz, co je wszystkie, na jedną spędza halę.

Jam jest łańcuchem istot, jam światów kołowrotem,
We mnie bytów rozrostu i ich rozkładu skale. —

Jam jest co jest i niejest. Jestem — o Ty co wiesz to —
Dżelaleddin; jam dusza — we wszech-istnienia chwale.


XI.

Patrzę w górę i ujrzałem w wszechprzestworów świata planach — Jedno
Patrzę w morze i ujrzałem w wszystkich fal wzburzonych pianach — Jedno.

Patrzę w serce: serce morzem, serce świata wszechprzestworzem,
Pełnem snów i oto widzę w onych wszystkich snów tumanach — Jedno.

Tyś jest pierwsze i ostatnie i zewnętrzne i wewnętrzne —
A twe światło jako całość lśni we wszystkich barw odmianach — Jedno.

A gdy patrzysz z granic wschodu na granice hen zachodu,
Oto kwiecie — spójrz — rozkwita na zielonych wszystkich łanach — Jedno.

Cztery bestye niepokorne ciągną światów wóz; lecz oto
Tyś je spętał — dziś w twych rękach są jakoby w swoich panach — Jedno.

Wiatr i ogień, ziemia, woda — patrz — stopiły ci się w Jedno,
Choć w twem sercu była trwoga — że nie złączą się w omanach — w Jedno.

Toż błagania serc wszechżycia między niebem oraz ziemią
Niech nie będą ci przeszkodą — łącz je niby w ślubnych wianach w Jedno.


XII.

Nie skarż się, żeś spętany więzami twardemi —
Nie skarż się, żeś zmuszony dźwigać więzy ziemi —
Nie skarż się, że więzieniem są te twoje targi —
Bo świat więzieniem czynią właśnie twoje skargi.
Nie pytaj, jak zagadka rozwiążę się losu —
Rozwiążę się zagadka bez twych pytań głosu.
Nie mów, że pożegnanie Miłość dała tobie:
Kogoż to Miłość żegna we własnej osobie?
Nie wahaj się, gdy o twe imię Śmierć zapyta:
Słodką Śmierć temu, który bez wahań ją wita.
Nie ścigaj Sarny ziemskich rozkoszy manowca,
Gdyż Sarna lwem się stanie, ścigać pocznie łowca.
Nie targać pęt swych cieśni — serce niech pamięta: —
A nie będziesz się żalił, że cię łańcuch pęta.


XIII.

Patrz — umarłem, jako kamień, zmartwychwstałem jako krzew —
Zmarłem jako krzew — i jąłem biegać w koło jako lew —
Zmarłem jako lew — i oto mój gorący zabrzmiał śpiew —
Jako człowiek pieśń śpiewałem: czemu trwoga śród mych trzew?
Toż nie zmniejszy mojej miary — nowej śmierci mojej kwef —
Gdy po latach jako człowiek — zejdę w chłodny grobu zziew —
Wtedy zyskam ja anielskie — białe skrzydła nieba stref —
A gdy znowu jako anioł — na ofiarę dam swą krew —
Choć to trudne do pojęcia — treść ma przejdzie w boży wiew!


XIV.

Kibla[17] — do której wierny zwraca się — to Mekka.
Kibla — do której dąży szach — to światowładztwo.
Kibla — do której dąży kupiec — to bogactwo.
Kibla — zakochanego — to piękność kochanki
Kibla — żądnego uciech — to są pełne szklanki.
Kibla — mędrca — to księgi — to nauki droga —
Kiblą — illuminata — jest widzenie Boga!
Kibla — to, co jest wyższa, niż nauki droga —
Kibla — pełniejsza uciech, niżli pełne szklanki —
Kibla — stokroć piękniejsza niż piękność kochanki —
Kibla — stokroć bogatsza nad wszelkie bogactwo,
Kibla — stokroć świetniejsza niżli światowładztwo,
Kibla — świętsza niż święta Kaaba i Mekka.


(A. Lange).


HAFIZ.
DYWAN.
I.

Światło się stań! — zawołał
Bóg w nocy ciemnej mroku —
I patrz zabłysło światło:
Promienie w twojem oku.


II.

Sławię Boga, który stworzył
Dnia i nocy wdzięk uroczy:
Dzień — promienność twego lica,
Noc — hebany twych warkoczy.


III.

Zefir jął walkę toczyć z przyrodą —
Nie chce już krzaków różanych —
Nad czarowniejszą wiać chce gospodą —
Do warg twych leci rumianych.


IV.

Tam, gdzie jesteś ty, o pani —
Na tem miejscu chcę umierać:
Nie chcę żadnej mórz przystani,
W twej przystani chcę umierać!

Bogacz skarby i klejnoty,
Gdy nadejdzie czas, porzuci:
Ja przy tobie, skarbie złoty,
Ach, przy tobie chcę umierać.


A gdy skryjesz się przedemną,
Ja u drzwi się twych położę:
Czy w dzień jasny czy w noc ciemną —
U twych drzwi — ja chcę umierać.

Me ostatnie słowo, Boże,
Jakież będzie? Ach, jej imię!
Toć inaczej być nie może.
Z tem ja słowem chcę umierać.


V.

Moje oko jest po to, aby twe promienie
Miały zwierciadło;
Moje łono jest po to, by twe objawienie
W głąb mą zapadło.


VI.

Sąd wasz o mnie zbyt ostry, zbytek w nim pośpiechu —
Bo chociaż błądzę, alem jest czysty od grzechu.
Toż kiedy Bóg mnie tworzył, jakiś anioł płochy
Na wskroś przesączył winem me drzemiące prochy.
Gdy więc schnę — szukam rzeczy, która mnie odświeży.
Jasne, jakiej wilgoci użyć tu należy.
Na nic tu chłodna fala z rzecznej głębi sinej.
Konieczne tu ogniste winnych gron rubiny.


VII.

Zieleniejem i więdniejem
Jako lichej trawy źdźbło:
Szczęście zwija się, przemija —
Kruchsze niby szkło.

Niech zabłyśnie mi kochanka,
Choć na krótkich parę mgnień:
Jestem jak mydlana bańka —
Pełna barw i drgnień.


Czem wymierza świat ten — wieczność?
Miarą — nudy pełne dni,
Miarą — własna niedorzeczność,
W której duch nasz tkwi.


VIII.

Oddaję swego ducha
Podniosłą siłę wiatrom —
Oddaję swoją mądrość
I swą naukę wiatrom.
Oddaję swą pokutę
I swą askezę wiatrom —
Oddaję dzisiaj wszystko
To obłąkanie — wiatrom.
Niech skroń mi zajaśnieje,
Niech twarz się rozpogodzi:
Oddaję wszystkie zmarszczki —
I ich przyczynę — wiatrom.
Oddaję swe zwątpienia
I wszystkie zamyślenia —
Pijane miodem Lipca
I sokiem wina — wiatrom.
Oddaję twe kazanie,
Że niby duch takowy,
Co z bredni się wyzwolił —
Do piekła idzie — wiatrom.
Oddaję, co się szarzy
I to, co się błękici —
I wszystko co mistycznie
Zapada próżnię — wiatrom.
Oddaję to, co burzy
I grozi anatemą,
Kacerzy w prochy wali
I głupców straszy — wiatrom.
Oddaję to co belfrzy —
I to co bakałarzy —
I to co klasztoruje
I co popu je — wiatrom!


IX.

— Mów, najmilszy z kim twój związek?
Kto są twoi towarzysze?
— Te słowiki śród gałązek.
— Ach, te rozkochane twory,
Co śpiewaniem mącą ciszę
W letnie noce i wieczory.
— Zefir. — Ach, ten szaławiła,
Co swe szepty w świat rozsyła —
I jest różnych bajek posłem!
— Róże, lilie te pachnące!
— Ach, toż pachnąć ich rzemiosłem —
Toż jedynie pachną wiecznie —
Ni się modlą na swej łące,
Ni pracują użytecznie.
Teraz znamy cię do rdzenia —
Z jakiegoś ty jest plemienia:
Brak rozsądku — twoją cechą,
Wiersze pisać — twą uciechą.


X.

Kamień przynieś mi mądrości,
Puhar przynieś mi Dżemszida —
I zwierciadło Aleksandra
Oraz pieczęć Salomona:
Jednem słowem — przynieś, mówię,
Wino przynieś mi, karczmarzu!
Abym obmył włosienicę,
Którą pycha i nienawiść
Oczerniły w brudne plamy;
Bym złud przędzę niedorzeczną,
Którą w świat i żywot ludzki
Derwiszowe kłamstwo wplotło,
Dłonią rozdarł spotężniałą.
Wino, abym zdobył ziemię,
Wino, bym szturmował w niebo,
Wino, abym jednym skokiem

Ponad oba stanął światy:
Wino — przynieś mi, karczmarzu!


XI.

Chcę czarę wina wychylać za czarą —
Chcę pocałunek pić za pocałunkiem —
Chcę kochać wiecznie nad miarę nad miarą —
Chcę nieskończenie upajać się trunkiem.


XII.

Ja jestem Salamandra —
W płomieniach jeno żyję —
Ja kocham ogień skrzący,
Palący, gorejący —
Czerwone żary piję!


XIII.

Moi przyjaciele — to nie z monasterów
Mnichy — z opętańców albo wizyonerów.

Znajdziesz u mnie puste nagie ściany chaty —
Nie jest ci mym krewnym żaden pan bogaty.

Miewam ja czasami w domu ładne twarze,
Ale to nie widma ni senne miraże.

Hafiz to poeta dumny choć ubogi —
O nic on nie prosi pod pańskiemi progi.

— Ależ miej rozsądek — nie mów tak — inaczej
Powodzenie twoje na nic się wypaczy.

— Ach, napróżno mówisz: rozsądek! Bez liku
Słów znam, ale tego nie masz w mym słowniku!


XIV.

O gdybym morzem był przezroczystem —
Ty słońcem, które w niem się przegląda!

Gdybym na łące był źródłem czystem —
Ty kwiatem, co mej rosy pożąda!

Gdybym był róży majowej krzakiem —
Ty na nim różą ku mej ozdobie!
Gdybym był ziarnem słodkiem, ty ptakiem,
Który to ziarno z rozkoszą dziobie! —


XV.

Dość już długo o północy
Spoczywałem na swem łożu —
Aż coś straszyć mię zaczęło —
I — patrz! nagle — niespodzianie
Stanął przy mnie z wszystkich duchów
Najmilejszy i najsłodszy,
Uśmiechnięty, rozśpiewany —
Wzrok miłosny miał, łotrowski —
Upojenia ogniem lśniący.
Oto zbliżył ci się do mnie —
I u boku mego siada
I ramieniem mię obejmie —
Chyli ku mnie swoje usta —
I do ucha tak mi szepcze.
— Cóż ty śpisz, nygusie stary!
Cóż tak wcześnie odpoczywasz!
Czy już nie masz pić ochoty —
I całować nie masz chęci?
Zbudź się — rzeźko spójrz dokoła —
Spróbuj wina tego kroplę!
Ten zaś Sofi[18], co doń takim
Trunkiem zacnym przepijają —
Jeśli wina nie zażąda:
Iście duszę ma, jak kłoda —
A tak martwy jest, jak kamień.


(A. Lange).


XVI.

Tam w komnacie człowiek obcy
Lubą moją w dłoniach trzyma;
Ja na progu siedzę smutny
Z zapłakanemi oczyma.
Uciec, skryć się, stronić zdala:
Takby głos mi kazał świata.
Każę rozum, lecz ja siedzę,
Gdzie nieszczęsna jej komnata.
Świat szeroki, ależ dla mnie
Miejsca innego nie będzie:
Innej z niego niema drogi
Prócz tej, co do grobu wiedzie.


XVII.

Płacz mój podobien do deszczu,
Który upada w dzień wiosny:
Wiosenny deszczyk nie spłucze
Zieleni świata; miłosny
jeszcze ją mocniej podnosi:
Mój płacz mi w duszy żałosnej
Obrazu lubej nie spłucze,
Chociaż oblicze jej rosi —
Płacząc — ja kochać cię uczę.


XVIII.

Biadaż! dotknął mnie gniew Pański!
Nieprzyjaciół mam ja siła:
Każdy derwisz muzułmański,
Każdy świątobliwy wiła. —
Nieobłudny, niewyjadacz,
Co ja biedny z nimi zrobię?
Ot! podpiję wina sobie.
Coraz trudniej mi żałować,
Coraz krzywiej patrzy cnota!
Niema tu już co pracować,
By odwrócić dopust Pański:

W oczach naszych świątobliwych
Wszak czarniejszym być nie mogę,
Niżli murzyn afrykański!


XIX.

Kiedy kwitną róże, miłość szkołę zakłada,
Słowik jako profesor rzecz w gaju wykłada.

Stary Hafiz pokorny do szkoły się wkrada,
Słowik mówi, on pisze, światu rozpowiada.

Nauczył się dwóch rzeczy i śmiało je gada:
Niema jak piękne dziewczę i z winem biesiada.

Gdzie tego niema, pusto: żywot się nie nada.
Straszno: piekielnych duchów gnieździ się gromada.

Dla tego prosi nieba, choć sławę postrada:
Zostaw mnie w moich grzechach, dusza grzechom rada.


XX.

Poco słuchać, jak derwisze
Pustą huczą mową,
Aby cię zabrali
W niewolę duchową?

Ja niech raczej słyszę
Słowika, z zielonej
Co róże ambony
Po swojemu chwali;

Co wiośnie, miłości
W zachwycie pieśń śpiewa.
Niebiosa — meczetem,
Wiernymi mu drzewa.


XXI.

Nie żałuje Hafiz, co się stało,
On żałuje, co się omieszkało.
On żałuje, ale każdej chwili,
Którą spędził w oszukańców gronie,
Bez puharu, co duszę posili,
Bez kochanki, co w uścisku tonie,
Bez wolnego geniusza polotu:
Bo zginęła, — a już bez powrotu!


(Józef Szujski).



DŻAMI.
BAJKI.


SZERSZEŃ I PSZCZOŁA.

Czas jakiś krążąc wokoło,
Szerszeń zawisnął nad pszczołą —
I groźnie na nią spogląda —
I pochłonąć ją pożąda.
Pszczoła przeczuwa coś złego
I tak zawoła: Kolego,
Czemu to chcesz mnie zjeść?
Zbyt wielka dla mnie cześć.
Mam ja tu plastry miodu
Z najsłodszego słodu
Mnie zostaw przy żywocie,
A sobie weź te łakocie. —
Toć szerszeń z logicznego słynny jest myślenia!
Oto odpowiedź szerszenia.
„Czyjaż to dusza, mów, zniży się, czyja
Do rozkoszy, co przemija?
Woski w miodowem cieście
To twe kleidło. Cóż wreszcie?
Miody w twym ulu, kochanko,
Czemże są? Twoją tkanką.
Jeżeli tyś jest to źródło pierwotne,
Co te słodycze wytwarza stokrotne —
Jakże ja w złudzeniu chorem
Mam brać to raczej, co jest twym wytworem?
Inna jest mędrców prawdziwych nauka:
Pierwoprzyczyny duch szuka.
Więc ciebie zjem bez przełożeń.
Nie owoc mię nęci, lecz korzeń!“
I to rzekłszy, wnet połyka
Pierwoźródło miodownika —

I zamiast miodu, co słodycz zawiera
Połyka ostre żądło — i umiera. —



MYSZ I WIELBŁĄD.

Z nogami związanemi
jadł wielbłąd trawki i kwiaty.
Wtem go mysz zoczy drobna.
Cóż to za potwór garbaty?
Myśli: czy też on wejdzie
tam do mojej mysiej dziury?
Za sznur go ciągnie; wielbłąd,
podług bydlęcej natury,
Posłusznie idzie naprzód,
za przewodnikiem z pokorą —
Mysz go ciągnie — aż stanie
olbrzym nad tą mysią norą.
„Mamże i tu wejść — pyta —
rozważyć trzeba dowody —
Jam wielki — dziura mała —
bacz, czy nie będzie stąd szkody?
Musisz mi ją rozszerzyć —
toć ogrom mój się nie zmniejsza“.
Lecz mysz siedzi już w norze —
Sądzi że jest najmądrzejsza.
Ciągnie wciąż — i za sobą
wlecze olbrzymią potworę:
I jeden krok wielbłąda
zdeptał mysz — i mysią norę.



BEZIMIENNY.
EPIGRAM.

Gdy umierał Iskander [19], nakazać miał pono —
Ażeby mu z mogiły rękę wywieszono —
By każdy, który przedtem widział jak obszerne
Były jego królestwa i skarby niezmierne —
Przekonał się, że w one pozaziemskie drogi
Wyruszył — z ręką pustą, jak żebrak ubogi —
I że ze wszystkich bogactw, jakie miał na świecie
Nie wziął nic — jak wy z sobą nic nie zabierzecie. —


(A. L.)


PIEŚNI BEZIMIENNE.
ELEGIA.
I.

Gdy po niebie noc cicha
Swoje gwiazdy rozproszy,
Wolniej pierś ma oddycha,
A dusza od rozkoszy
Rozpływa się w pogodzie,
Niby cukier w puharze,
O szczęściu, o niej marzę,
Kocham ją w przyrodzie.


II.

Gdy piękne granie słyszę,
Gdy powiew harmonii
Swym tchem duszę owionie —
Słodko sercem kołysze;
Czuję ją w tym uroku,
Krew mi bije na lice,
Zza mi staje na oku,
Kocham ją w muzyce.


III.

Muzyko, brzmiąca mile!
Przyrodo w nocnej szacie!
Czemuż was kocham tyle?
Co wy spólnego macie
Z jej oczyma, z jej głosem?
Czemu przy was łzy biegą?
Co wy macie spólnego
Z mem sercem, z mym losem?



WIOSNA I JESIEŃ.

Jeśli wiosnę chcesz zobaczyć,
Spojrzyj na twarz twoję,
Uśmiech wiosny w twym uśmiechu
Wonią wiosny w twym oddechu —
Niebo wiosny oczy twoje.
Jeśli jesień chcesz zobaczyć,
Spojrzyj na twarz moję:
Wiatr jesieni me koleje,
Step jesieni me nadzieje,
Mgły jesieni — myśli moje.
O, gdy słońce twoich oczu
Jeszcze wejdzie mi nadzieją,
Wiatr zapachem róży wionie,
Step tysiącem róż zapłonie:
Mgły w pogodę się rozleją.
Lecz gdy słońce twoich oczu
Już nie wejdzie mi nadzieją;
Patrząc na cię zgasną oczy,
Bladość zimy twarz otoczy —
Wiatry duszę z ust mych zwieją.



DILEM SUZI ROENARA[20].

Powiedz, Lejlo, skąd i czemu
W tobie dla mnie ta niewiara?
Wierz wyznaniu najszczerszemu:
Dilem suzi roenara!
W każdej chwili w każdej dobie
Czy dzień jasny czy noc szara:
Ja bez ciebie, myśl przy tobie —
Dilem suzi roenara!
Bez powabu dziś mi knieje,
Diwów spadła na mnie kara;
Luk się zerwał, nóż rdzewieje:
Dilem suzi roenara!

Błądzę smutny po dąbrowach,
Puszczam w dziki las ogara,
Lecz i w domu i na łowach —
Dilem suzi roenara!
Dawniej jam rybactwem słynął,
Dziś się zrywa siatka stara,
Czółno pękło, oszczep spłynął.
Dilem suzi roenara!
Nuci słowik w róż mych wianku,
Piosnką się zalecić stara,
Róża wzdycha przy kochanku,
Dilem suzi roenara!
Nad twe siostry krasa twoja,
Nie dla ciebie ze mnie para,
Lecz pamiętaj Lejlo moja:
Dilem suzi roenara!



PIEŚŃ.

Witaj słoneczko, witaj chmureczko
Na jasnem niebie Nisanu:
Ty promyk ziejesz, ty deszczyk siejesz
Na pierś oazy Iranu.
Z morskiego łona koncha zbudzona
Wybiega, usta otwiera:
Z kropel deszczowych, z blasków słońcowych
Jasną perełkę wybiera.
Choć znów ją wały, na głąb porwały
Choć ją wiatr z głębi wyruszy —
Lśni w niej perełka, lśnią w niej światełka,
Póki się koncha nie skruszy.
Ach, twoje oczy — ich blask uroczy
Nad słońce milej patrzały
Ach twe wyrazy nad deszcz oazy
Milej w mą duszę padały.
Słodko uśpione i niezbudzone
Serce wywołał dźwięk nowy —
Pogodę miłą — i rozkosz piło
Z twych oczu, z twojej rozmowy.

Choć losu fala serce oddala —
Choć wyje wicher katuszy:
Trwa pamięć chwili, coś my przeżyli,
Póki się serce nie skruszy.



CZTEROWIERSZ ŻARTOBLIWY.

Pan Jeśli ożenił się z panną Jeżeli:
Ich trzej synowie: Bodaj, Gdyby, Oby!
Opanowali dwa ziemskie półgloby
I szczęści ludzi na drodze stanęli.


(Aleksander Chodźko).


FET-ALI-SZACH.
WIENIEC WŁADZY.
Wiersz do żony swej Tadżi-Dawlej, ofiarując jej bukiet.

Słuchaj, co się w haremu zdarzyło ogrodzie:
Róża z liliją zbytnie ufne w swej urodzie,
Przed idącym od ciebie powzięły zuchwałość
Pysznić się swym rumieńcem, wychwalać swą białość.
Zerwałem dumne kwiaty, a strząsnąwszy rosę,
Jako jeńce związane w ofierze ci niosę.
Niech umierają z wstydu, gdy u twego łona
Jednej rumieniec świeży, drugiej białość — kona.


(Wojciech Potocki).






  1. Indyjskie soma — roślina święta. (Asclepias acida).
  2. Ind. Vivasvat — bóg słońca; u Persów praczłowiek, przedczłowiek.
  3. Ind. Yama — bóg śmierci; u Persów — praojciec ludzi.
  4. W późniejszych legendach (u Firdusiego) Feridun.
  5. Dahaka, u Firdusiego Zohak.
  6. Drudż — demon niewieści. Etymolog, spokrewnione zgerm. Trug, Betrug; w staronoryjskich legendach, draugr — demon, wiedźma. Porów, serb. drudżja — zmora.
  7. Ahura, bóg dobry — ind. Asura — demon.
  8. Jedna z wielkich modlitw; później zwana Honover. — Airyana — ziemia Aryów.
  9. Kavi — ślepy; karapan — głuchy. — Ślepi i głusi w rzeczach wiary — różni poganie lub kacerze.
  10. Aszemaogha — fałszerz, kacerz, wyznawca wiary kłamliwej.
  11. Istnieje po polsku przekład Zend-Awesty, dokonany przez Ig. Pietraszewskiego (Berlin, 1858). Autor był znawcą doskonałym Zendu i nowopersczyzny, ale niestety uległ pewnym suggestyom, które jego pracę spaczyły — i przekład jego najmniejszej wartości naukowej nie ma. Pewne analogie między językiem zendzkim a słowiańskim (nie większe zresztą niż między Zendem a greckim czy łaciną, lub gotykiem) — podsunęły mu tę myśl, że Zend to język prasłowiański, nawet pralechicki. Przytem, jak P. zapewnia, śród Bachtyarów spotkał pewne plemię, które nazywało się Lechy czy Lachy i zaraz w niem czysto polskie twarze zobaczył. Jeden z kapłanów tego plemienia, które do dziś wyznaje religię Zoroastra, nauczył go (niezapisanej) modlitwy, bardzo starej, gdzie powiedziano: im dere gopio, co I. Pietraszewski wyłożył sobie: „trzymajcie się Gopła“. Skąd urobił teoryę, że owe Lechy (praojcowie Bachtyarów) z Persyi przed wiekami wyruszyli nad Gopło i Zend — Awesta opiewa właśnie historyę tej emigracyi i t. d. — Wyraz Fargart, rozdział, księga — I. P. dźwiękowo przerabia na Przegart. — Do przekładu polskiego dodany francuski i nowoperski.
  12. W tłum. fr. mamy: troisieme partie de cette emigration.
  13. Mobed — kapłan, przechowywacz tradycyi i legend narodowych.
  14. Pehlevan — szlachcic, rycerz, bohater. — Język perski z początków ery chrześcjańskiej do czasów podboju arabskiego nazywał się pehlewi. Istniała w nim bogata literatura epicka, prawie zaginiona, której częściową przeróbką w mowie nowoperskiej jest Szach-Nameh czyli „Księga królów“ — bajeczne i półbajeczne dzieje Persów.
  15. Chayyam — znaczy „wyrabiacz namiotów“.
  16. Kalam — pióro po persku i arabsku; z greckiego — kalamos, skąd też włoskie calamajo, polskie kałamarz.
  17. Kibla — cel, dążenie, meta, causa finalis; pielgrzymka pobożna do Mekki.
  18. Sofi — sekta mistyczna u muzułmanów.
  19. tj. Aleksander Wielki.
  20. „Serce mi palisz, piękna dziewczyno“ wyrażenie perskie, u poetów tyleż, co „kocham ciebie“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Lange.