Dyskusja indeksu:PL Lord Lister -38- Oszust w opałach.pdf

Treść strony nie jest dostępna w innych językach.
Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

OCR z tabulacją[edytuj]

Nr. 38.
KAŻDY ZESZYT STANOWI ODDZIELNA CAŁOŚĆ.
Cena 10 gr.
OOHFT TOnr* 1^7 y^\TH A T. A /^1T T b/Uol W OPAŁACH
Zamek w Saint Rire
Na północ od Rouen, u stóp łańcucha górskiego wznosi się miasteczko Maronime, uczęszczane licznie przez turystów dzięki swemu pięknemu policzeniu. Zapadł już wieczór. Dwaj mężczyźni szli drogą wiiącą się serpentyną wzdłuż zbocza górskiego, z którego roztaczał się wspaniały widok na okolicę.
Mijali właśnie miasteczko Saint—Rire, znajdujące się pomiędzy Maronime i Rouen, Na wielkim wzgórzu wznosił się stary zamek rycerski, położony malowniczo wśród gór, ale naruszony już zębem czasni i walący się niemal w gruzy. Był on kiedyś własnością znakomitego rodłu książąt 'd* Eughien, a po zgonie ostatniego spadkobiercy przeszedł w drodze zapisu na rzecz miasta Maro—»rme. Obok innych wspaniałych zabytków, prze—cbowywaino tu również w skarbcu niezwykle c&n—ny diadem, klejnot rodziny d'Eughien, posiadający .wartość nie tylko rynkową, z uwagi na złoto, drogie kamienie i kunsztowną robotę złotniczą, ale również wartość zabytkową.
Tuż obok zamku, zdała od miasteczka, wybudowano domek, w którym mieszkał dozorca tych skarbów, człowiek stary, wraz z swą rodziną.
Tegoż dimia dozorca siedział w swej skromnej izibie. Naprzeciw niego stał jakiś starszy człowiek, 'dostatnio ubrany. Na pailcu nosf cenny pierścień z diamentem. Łysa jego czaszka świeciła w półmroku ubogiej izby. W małych niebieskich oezkaćti czaiła się przebiegłość.
— Dajcie się przekonać, przyjacielu — mówił. «— Nie pożałujecie. Pomyślcte1 tylko: sumka poważna i nikt się o tym nie dowie... Powtarzam!, nikt!
Dozorca był wyraźnie niezdecydowany. Zamiast odpowiedzi drapał się niespokojnie w głowę* Bez słowa, rozmówca jego wyciągnął z kieszeni woreczek i począł odliczać na stół złote monety, 'dzwoniąc nimi głośno.
Stary dozorca chciwym wzrokiem spoglądaj na sztuki złota.
Kusiciel raz jeszcze przysunął się blisko 'do starca i szepnął:
^— Sparzcie tylko, czy ktoś wam da kiedy—
^\C»L TPf I€LTP lul ^^l9J*%b 1% ^^ U
w^&»U*3 l W wr mC.MI^rt
kolwiek za to tyle pieniędzy? Bądźcie rozsądni i wydajcie mi...
— A co będzie dalej?... — zapytał stary drżącym głosem.
— Go dalej? Powiedziałem wam, że się zajmę waszym losem. Osoba, której jestem wysłannikiem, weźmie was za lokaja, skoro dowie się, że ułatwiliście mi zadanie. Zapewniam was, że bc—dzieci—e prowadzili spokojny żywot, zamiast tej nędznej egzystencji.
Stary z westchnieniem pozbierał sztuki złota. Powoli poczłapał do malutkiej kasetki. Zamknął w niej skarb, za którego cenę sprzedał swoją uczciwość. Zdjął ze ściany gruby pęk Muczy i rzekł:
— Chodźcie— Tylko bez hałasu. Musimy być ostrożni.
*
Zapadła noc. Na dole we wsi, panował spokój i cisza. Chłopi wrócili już z pól i wznoszące się z kominów dymy wskazywały, że siedzieli przy wieczornym posiłku.
W chwili, gdy obydwaj starcy przekraczali próg zamku, dwaj mężczyźni, idący w kierunku Rouen wynurzyli się z za zakręitu drogi.
— Spójrz—rzeM jeden z podróżnych—cóż ci dwaj mogą mieć teraz za interes w opuszczonym zamczysku? Wydaje mi się to mocno podejrzane.
Zbliżyli się do wejścia. Przysunęli do muru kilka kamieni, położyli na mich znalezioną opodal mocną deskę i zrobili coś w rodzaju wysokiego stopnia, na którym można było stanąć. Z wysokości tego stopnia nie tradrw} było zajrzeć do środka.
Wewnątrz zapalało się Światło. Ujrzeli starego 'dozorcę, zbliżającego się powoli do skarbca.
Jego towarzysz chwycił po chwili chciwie cenny klejnot, okrył go piłotnem i ukrył pod płaszczem.
Dozorca westchnął głośno.
— Nie masz ani za grosz zdrowego rozsądku, mój przyjacielu — rzekł nieznajomy. — Jeśli zamk—tóecie' skarbiec na Mucz, wszyscy zgadaią odrazu kto dofconał kradzieży. Zamknijcie go i wyłam cię zamek. W ten ^posób stworzy się pozory, że do* konano włamania.
Zamiast odpowiedzi dozorca skinął potakująco głową, wziął latarnię do ręki i zgasił ją.
Przyjaciele usłyszli po chwili kilka udeizeń młota.
— Zejdź — rzekł wyższy — ukryjemy się i poczekamy co z tego dalej wyniknie.
Nic czekali długo. Drzwi otwarły się i wyszli z nich dwaj złodzieje.
— Mam wyrzuty sumienia — rzekł dozorca
— gdyby moja żona nie była tak długo chora i gdybym mógł w inny sposób wybrnąć z ambarasu, nigdybym w życiu nie przyjął tych przeklętych pieniędzy!
Cudzoziemiec wzruszył lamionami.
—Czegóż jeszcze chcecie? —— odparł. — Wy macie pieniądze, ja zaś mam diadem. —— Spraw?, jest załatwiona. Żegnajcie!
Udając, że nie widzi wyciągniętej ku niemu dłoni dozorca spiesznie skręcił na drogę, prowadzącą do Rouen.
— Czyś zauważył, Charley, że ten typ mówi źle po francusku?
—Tak, Edwardzie... Jestem gotów założyć się że to Anglik.
— Oczywiście, mój drogi...
Gdy dozorca znikł w swej chatce, obydwaj przyjaciele wyszli ze swej kryjówki i ruszyli w stronę Rouen.
Szybki wyjazd
Gdy nasi dwaj podróżni weszli do „Hotelu du Roy" usłyszeli w hallu rozmowę. . Rozmowę tę prowadził z właścicielem hotelu nieznajomy, którego zauważyli przed tym w zamku w Saint—Rire.
— Zapewniam pana, że nawet przy największej szybkości auta nie dogoni pan pociągu — za—' pewniał właściciel hotelu.
— Wygląda to tak, jak gdyby nasz nowy znajomy śpieszył się bardzo do ukrycia swego łupu w bezpiecznym miejscu — rzekł lord Lister cicho do Charleya. —— Ale zostawmy go w spokoju. Cóż on nam może zrobić?
— Czyś słyszał, Edwardzie ostatnie słowa dozorcy? Żal mi tego człowieka. Ten łotr wykorzystał jego rozpaczliwe położenie.
— Masz prawdopodobnie rację. Nie wolno nam stracić z oczu tej sprawy.
Obydwaj londyńczyey oczyścili z pyłu swe ubrania i udali się do restauracji na kolację. Gdy tylko, przekroczyli próg ujrzeli nieznajomego, wsiadającego do auta.
Usiedli przy malutkim stoliku, zamówili kolację i butelkę wina. Do stolika ich zbliiżył się właściciel hotelu.
— O której godzinie odchodzi pierwszy pociąg do Dieppe? —— zapytał lord Lister.
— O godzinie 11 minut 26 — odparł hotelarz.
— Ten pan, który wyszedł przed chwilą, mądrzej—by zrobił, gdyby przenocował w moim hotelu, a nie gonił taksówkami pociągu. I tak do niczego go to nie doprowadzi...
— Co chce pan przez to powiedzieć? — — zapytał lord Lister.
—Ten Anglik, pan Kiisliler, od trzech dni mieszka u rnnie. Dziś rano dowiadywał się o pociąg bezpośredni, idący po południu do Dieppe. Dałem mu tę samą informację co panom, i wydawał • się zadowolony. Zaledwie1 dwadzieścia minut temu wrócił zdyszany do domu. Opowiadał mv że otrzy
ma ł telegram wzywający go do powrotu. Niebar* dzo w to wierzę: i^lcgramy otrzymuje się w ho—teiu, a m nic nie prjyszło. Wygląda mi to na zwy—kły pretekst. Nie dałem, oczywiście, tego poznać, po sobie. Opowiedziałem po prostu, że dziś już nie ma żadnego pociągu w tym kierunku. Zapytaj wówczas, czy można byłoby dogonić pociąg, który odszedł dziesięć minut temu, jadąc autem krótsza, drogą na Cleres. Tłumaczyłem mu„ że to się nie uda, ale nie chciał mi wierzyć. Przekona się, że miałem rację.
— Cóż go mogło skłonić do tak nagłego wyjazdu?'
Nie wiem. Naogół goście chwalą mój hotel. Łóżka, i pokoje są dobre, pożywienie obfite.
— Jestem tego najzupełniej pewny — — przerwał mu lord Lister ze śmiechem. Ten 'pan musiał mieć jakieś inne powody, które kazały mu jaknaj—szybciej opuścić to miasto.
Właściciel hotelu pokręcił głową.
Po kolacja lord Lister zapalił papierosa.
— Wydaje mi się, że nasz nieznajomy udaje; się w tym samym kierunku co i my. Jedziemy po—ciągiem do Dieppe, stamtąd zaś do Brighton. Gotów jestem się założyć, że nasz rodak pan Kiistler którego nazwisko brzmi mi dziwnie z niemiecka, obierze tę samą drogę.
Brand nie odpowiadał.
— Czy nie waitoby się było zapoznać z tym łotrem, — Edwardzie? —— rzekł po chwili.
— Mówiąc prawdę, nie tęsknię do tego. Widzę jednak, że przywiązujesz do tego dużą wagę — odparł lord Lister z uśmiechem.
— Mam ciągłe przed oczami zbolałą twarz starego dozorcy... —— odparł Charley.
— A więc dobrze. Zaraz jutro zabierzemy się do roboty. Jeśli ten człowiek zasługuje na to, aby, się nim zająć, powiemy mu co ma robić dalej i zajmiemy się jego losem.
— Ależ Edwardzie, zaoponował dalej Chadey — w ten sposób stracimy ślad Kiistlera.
— Nie obawiaj się mój przyjacielu. Tej nocy nic się nie może stać. Wierzę, jak zwykle, w moją dobrą gwiazdę: odnajdziemy z pewnością twojego Kiistlera. A teraz chodźmy spać.
Przed udani e m się na spoczynek uregulowali rachunek w hotelu i polecili, aby obudzono ich nazajutrz o godzinie siódmej rano. Bagaże kazali wysłać na stację, na pociąg odchodzący do Dieppe o jedenastej rano.
Ponieważ następnego dnia do odejścia pociągu w kierunku Dieppe mieli jeszcze sporo czasu, ruszyli w międzyczasie do Saint—Rire.
Zbawca
Był piękny poranek. Słońce śmiało się na pogodnym niebie. Obydwaj podróżni w najlepszych humorach doszli do miasteczka.
Raffles zapukał do domku dozorcy. Nikt ni o. odpowiadał. Tajemniczy nieznajomy poruszył klamką: drzwi zamknięte były na klucz. Zapukał po raz .wtóry, tym razem mocniej. Odpowiedział mu głos dziecka.
Mała ośmioletnia dziewczynka uchyliła trwożliwie drzwi. Dziecko było blade i chorowite. Po wychudzonych policzkach spływały łzy.
— Dlaczego płaczesz malutka? — zapytał 'John Raffles, gładząc ręką główkę dziecka.—
«— Mamusia chora... — — odparło wśród łkań !3ziecko. — Braciszek nie żyje a ojca zabrali źli ludzie.
—Uspokój się, dziecko — — odparł lord Lister [wzruszony tą rozpaczą. Twój ojciec wróci lada dhwM—a. Gdzie jest matka
Mata otarła oczy rąbkiem fartucha i wskazała na drzwi. Lord Lister otworzył je i wszedł do zimnej i mroczmej izby. Na łóżku otulona chustkami, leżała wychudzona postać kobieca. Przezroczyste ręce spoczywały nieruchomo na kołdrze, śmiertelna bladość pokrywała lej policzki. Tylko świszczący oddech świadczył o tym, że kobieta ta jeszcze żyje. Lord Lister nachylił się do dziewczynki.
— Nie płacz... Masz tu na chleb dla matki — rzekł, wsuwając jej w rączkę kilka monet.
W tej samej chwili drz—wi się uchyliły i stanął w nich nieuczciwy dozorca. Na twarzy jego malowało się zmartwienie i troska. Ze wzrokiem wbitym w ziemię upadł ciężko na krzesło. Dziewczynka na widok ojca skoczyła mu na szyję:
— Spójrz, ojcze! —— zawołała radośnie. — — Ten dobry pan dał mi pieniądze dla mateczki.
Człowiek drgnął. Podniósł oczy i dopiero .wówczas spostrzegł dwóch nieznajomych.
— Czego panowie sobie życzą? —— zapytał głosem pełnym obawy.
Lord Lister zbliżył się doń i położył mu rękę tną ramieniu.
— Przyszliśmy się przekonać w jakiej się pan znajduje sytuacji. Trudne położenie jeśli nie usprawiedliwia, to w każdym razie tłumaczy pański postępek.
— Więc wiecie?
— Wiemy wszystko —odparł lord Lister. —•• Byliśmy świadkami wczorajszej kradzieży.
— Biedna żono! Biedne moje dziecko — —jęczał dozorca. ——.Gdybym tylko miał jakieś środki utrzymania, nie byłbym dal się przekupić.
Czy był pan już przesłuchiwany? — — zapytał lord Lister.
Człowiek skinął twierdząco głową.
— Czy wyznał pan prawdę?
— Nie, jeszcze nie — — odparł dozorca. — Pójdę tam zaraz i powiem wszytko. Dręczą mnie wyrzuty sumienia.
— Jeśli chcecie, abym was uratował, nie róbcie tego. Musicie się wyprzeć wszystkiego. Daję wam słowo honoru, że za kilka dni diadem znaj^—dzie się na swoim miejscu. Wskażę wam w jaki sposób macie się bronić. Udzielę wam pomocy pod jednym warunkiem: musicie mi przyrzec uroczyście, że to się więcej nie powtórzy.
— Przysięgam — — zawołał biedak, ściskając z wdzięcznością dłoń swego zbawcy.
— Wiecie już teraz, co macie mówić. Resztę zostawcie mnie.
Dozorca wydawał się jeszcze czymś zakłopotany.
— A pieniądze, które dostałem od tego człowieka? Czy rnam je zwrócić? Komu je odesłać?
— Ile tego było?
— Ośmdziesiąt franków.
— To nie do wiary — rzekł Raf f l es cicho do Charleya. ——Za tak śmieszną sumę ten łotr namówił biedaka do zbrodni. Sam otrzyma za nią kilkadziesiąt tysięcy.
— Zatrzymajcie sobie te pieniądze — — rzekł, zwracając się do starego. — Ten złoczyńca zaro—
bił je na wyzysku bliźnich. Może się bez nich" obejść." Wam się natomiast przydadzą.
Wyciągnął do starego rękę na pożegnanie.
Czarodziejskie sztuczki
Lord L:ster i jego przyjaciel Charky znaleźli się wkrótce na pokładzie angielskiego okrętu „Winchester", zdążającego do Brighton. —Wśród pasażerów spostrzegli natychmiast lśniącą łysinę Kiistlera. Nie trudno było nawiiązać z nim rozmowę. Łysy spekulant czuł się zaszczycony, że tak wykwintny jegomość, jak hrabia Armani, bowiem takie nazwisko przybrał lord Lister, oraz jego przyjaciel, szukają jego towarzystwa.
Hrabia Armani, człowiek wymowny i wesoły, zyskał odrazu jego zaufanie i sympatię. W trakcie rozmowy wyjaśni/ł mimochodem, że jedzie z Włoch — swej ojczyzny — do Anglii, aby zwiedzić Londyn, którego jeszcze nie zna.
Kiistler odrazu zaofiarował się za przewodni ka. Właśnie tego chciał lord Lister. Dawało mu to przede wszystkim rękojmię, że ofiara jego udawała się do Londynu a z n;ą razem —— klejnot z Saint— Rire...
Kiistler, łotr i spekulant, lubi'} uchodzić za człowieka o dużych stosunkach. Chwalił się swymi znajomościami oraz dawał do zrozumienia, że jest dobrze w:dziany w sferach artystycznych.
— Nie lubię dramatów —— mówił—to za smutne. Operetka, wraz z*e swymi ślicznymi tancerkami,, rewia, kabaret — — to coś dla mnie...
Lord Lister oświadczył, że podziela jego zdanie.
— Czy słyszał pan już o naszej pięknej Ann.:e Fleuron? —— zapytał Kiistler. — Od czterech tygodni bawi w Londynie. Znam ją doskonale...
Kiistler rzucił lordowi Listerowi porozumiewawcze spojrzenie.
— Wspaniała kobieta — — dodał, cmokając głośno ustami. —— Musi pan ją poznać. Ja panu pomogę. Ale niech pan uważa: to prawdziwa czarodziejka! Uwielbia klejnoty oczywiście prawdziwe.
— Ma więc to samo zamiłowanie co ja — odparł lord Lister. — — Ja również interesuję się drogimi kamieniami.
— Niech pan nie pogardza imitacjami. Muszę panu opowiedzieć dobry kawał, który wypłatałem mojej małej Fleuron. Jest diablo zimna. Tylko brylanty mogą ją rozpalić. /
— Z początku starałem się ją zdobyć kwiatami. Chociaż piękne, są zawsze tańsze od brylantów... Następnie kupiłem śliczny pierścionek z wiel kim kamieniem. Zapłaciłem za niego grosze, bo brylant byił fałszywy. Muszę pa(nu powiedzieć, hra bio, że doskonale znam się na tych rzeczach. Z zawodu jestem handlarzem starożytności i przedmioty przeze mnie zakupione cieszą się dużym popytem. Talk więc moja mała sądzi, że dostała ode mnie prawdziwie drogocenny pierścień. Nosi go na palcu i jest z niie.go bardzo dumna. Nie jestem przecież taki głupi jak ten młody lord Clow—don!
— Któż to taki? :— zapytał lord Lister, jakkolwiek znał doskonale to nazwisko.
1— Młody arystokrata, który zrujnował się dla pięknej Fleuron. Kręci się koło niej od początku i obsypuje m klejnotami Mała czarodziejka jest nienasycona. Im więcej 'i—dh ma, tym więcej ich żąda. Ostatnio powiedziała do mnie: „diamentów za—
[wsze jest za mało. To "doskonalą lokata kapitału". [Widzi pan, hrabio, że moja mała wcale nie jest głupia. Ponieważ uwielbia drogie kamienie i ponie—[waż lord Clowddn obsypał ją nimi od stóp Uto głów, nazywają ją wszędzie królową diamen—[tów.
— Bardzo pięknie... Niechże mi pan teraz opowie coś o lordzie Clowdonie.
— Da się to streścić w kilku słowach. Dziś jest zupełnie zrujnowany i nie ma ani grosza. Fleuron joldprawi go napewno z kwitkiem. Może zabije się z miłości... FleuTOin zatrzyma brylanty, on zaś szukać będzie ucieczki w objęciach śmierci
— Chciałbym poznać tę kobietę — rzekł na—$'e lord Lis te r.
To bardzo łatwo panie hrabio... Pozwolę sobie pana wprowadzić do niej.
Jak już panu wspominałem, znamy się z Fleu—pBon doskonale. Zresztą... obiecałem jej przywieźć fc podróży upominek. Pokażę go panu, przepraszam na chwilkę. Biegnę, aby wyjąć go z walizy.
— Szkoda pańskiej fatygi... Pójdziemy razem ł panem do kabiny.
Będę to sobie uważał za wielki zaszczyt *— rzekł oszust, kłaniając się nisko.
Wszyscy troje skierowali się w stronę kabiny. Kuś tle r otworzył walizę i wyjął z niej pudełko, za—iwierające małe złote serduszko, wysadzane brylantami i szafirami.
— — Czy to naprawdę imitacja? —zapytał lord Lister zdumiony.
— Naprawdę —— odparł Kiistier. — Zapłaciłem za to zaledwie pięćdzćeisąt franków. Sądzę, że mała Fleuron przyjmie to za prawdziwe i... okaże mi swą wdzięczność.
Oszust uśmiechnął się na samo wspomnienie "czekającej go rozkoszy.
— Nie obawia się pan zostawić ten klejnot [W kabinie? — — zapytaił lord Lister. — Uważam' to z—a nieostrożność z pańskiej strony.
— Dlaczego, hrabio?
—Nie chciałbym pana niepokoić, dlrogi Kii—stlerze: kilka miesięcy temu wydarzyła mi się na morzu przykra'historia. Z zamkniętej kabiny skradziono mi pewien cenny przedmiot, nie dający się niczym zastąpić. Wszelkie poszukiawania spełzły na niczym. Przypuśćmy, że wysadzane fałszywymi brylantami serduszko zginie: straciłby pan wówczas prawdziwe serduszko Fleuron — dodał z uśmiechem.
— Zaniepokoił mnie pan, hrabio... Czy naprawdę sądzi pan, że moje rzeczy nie są dostatecznie zabezpieczone w walizie?
—Mówię na zasadzie własnego doświadczenia: Nie ma pan zresztą powodu do obawy. Ponie'—tważ klejnot jest zwykłą imitacją, szkoda materia!—' ua nie byłaby zbyt wielika.
— Ma pan rację, hrabio. Ale oprócz serduszka mam coś znacznie droższego. Zniżył głos i ciągnął 'dalej prawie szeptem:
— W Rouen kupiiłem za niebywale wygórowaną cenę pewien przedmiot o wielkie] wartości. 'Jeden z moich kolegów, który interesuje się tego rodzaju okaizami zapłaci mi słono. Gdybym to zgubił, byłbym zrujnowany.
— Radzę więc panu, przenieść ten przedmiot Sv bezpieczniejsze miejsce.
— Usłucham pańskiej rady, hirabio. Handlarz starożytności wyjął z walizy niewielką paczkę. Była zapakowana w zwykły pa—
pier ciemnego koloru i mocno owiązana sznurkiem. Obydwa końce sznurka były zapieczętowane czerwonym lakiem.
John Raffies spojrzał ciekawie na paczkę.
— Prawdopodobnie i pana hrabiego interesu—* ją tego rodzaju przedmioty — — rzekł Kustler. —» Chętnie pokazałbym panu co to jest, ale zaniepo—» koił mnie pan swym opowiadaniem. Lepiej niecłi to zostanie opakowane i zapieczętowane. Może jutro pokażę panu, co znajduje się w środku.
Raffies wiedział już wszystko.
— Ależ drogi przyjacielu — — rzekł. — Lepiej nie rozwiązywać paczki. To pewniejsze.
Gdy trzej mężczyźni opuścili kabinę lord Lister zwrócił się nagle do swoich towarzyszy.
— Panowie mi wybaczą —rzekł.—Nie prze—* stzkadzając sobie. Gdzie się spotkamy?
Charley zrozumiał odrazu, że przyjaciel jego wpadł na jakiś nowy pomysł.
— Możebyśmy się spotkali w palarni — zaproponował.
— Dobrze — zgodził się lord. — Przyjdę tam natychmiast.
Mówiąc to znikł. Obydwaił mężczyźni skierowali się w stronę salonu. Charley domyślał się jakie plany zrodziły się w głowie przyjaciela. Zamówił butelkę wina i wszczął ożywioną rozmowę. z antykwariuszem. Po chwili w salonie ukazał się Raffies i usiadł naprzeciw mich.
Kustler zaproponował grę w karty. Zerwał się wiatr i stół począł się kołysać.
Lord Lister i Charley zgodzili się. Oszust podniósł się z miejsca, aby poprosić kelnera o przynie—* sienie kart.
Tajemniczy Nieznajomy skorzystał z tej właśnie chwili ,aby wsunąć swemu przyjacielowi jakąś paczuszkę i szepnąć mu do ucha killka słów.
Przyniesiono karty. Lord Li&ter zamówił butel—1 kę szampana i kilka razy pito za zdlrowie antykwa—riusza, który czuł się jak w siódmym niebie.
Po skończonej grze lord Lister zapytał ozy mu będzie wolno pokazać kilka sztuczek z kartami. Tajemniczy Nieznajomy wprawił wszystkich w osłupienie swą zręcznością.
— Ależ panie hrabio — zawołał antykwariusz. Z pana prawdziwy czarownik!
Lord Lister szepnął na stronie Charleyowi, aby się wymknąć cichaczem z pałafrei. Sekretarz spełnił rozkaz i zatrzymał się za drzwiami.
— D roki Kiist.le.rz e — odparł lord Lister — — To nie są sztuczki czarodziejskie. Nauczyłem się tego podczas moich podróży, niektóre zaś zapożyczyłem od fakirów indyjskich.
Kustler spoglądał nań rozszerzonymi oczyma. Wino uderzyło mu do głowy.
— Czy nie zechciałby nam pan pokazać jednej ze swych indyjskich sztuczek — zapytał. —
Raffies początkowo wzdragał się wreszcie u—legł.
Spróbuję, czy jestem jeszcze w dobrej formie «— rzekł. —
Rozejrzał się dokoła, jak gdyby poszukując jakiegoś przedmiotu.
— Niech pan da sygnet, który pan nosi na palcu — rzekł. — Rzucę go w stronę drzwi i w kilka icłiwil później jeśli wszystko się powiedzie, odnajdzie go pan w swojej kieszeni.
Antykwariusz spojrzał z niedowierzaniem.
— Obawia się pan, że1 pierścień może zginąć^ <^ zapytał lord z uśmiechem.
— Jakże pan. może mnie o to podejrzewać, pawie hrabio?
— Weź pan mój zegarek ha zastaw. Zwrócę panu pański piei ścień w nienaruszonym stanie. —
Lord Lister położył na stole swój wspaniały brylantami wysadzany chronometr.
Kiistler wzdragał się przed przyjęciem, wreszcie włożył go do kieszeni. Zdjął z palca sygnet i położył go na dłoni Rafilesa.
Lister ujął pierścień dwoma palcami i z wycią—ciągniętą ręką począł posuwać się w stronę drzwi za którymi zniknął uprzednio Charley. Tam raz jeszcze pokazał pierścionek Kiistlerowi uchylił drzwi i wyrzucił pierścień na korytarz. Oszust z olbrzymim zainteresowaniem śied/il ruchy lorda.
Gdy Raffles rzucił pierścień, w palarni słychać byk wyraźnie jak upadł" na ziemię i potoczył się po podłodze.
— Chciałbym wiedzieć, w jaki sposób pierścionek może się przedostać do mojej kieszeni —— r^ekl Kiistler śmiejąc cię i zapinając marynarkę. —
— Proszę poczekać cierpliwie k.ilxi minut. Lord Lister rozpoczął f •powiadanie o jednej z
swych najciekawszych przygód w Indiach. Anty—kwariusz tak był zasłuchany, że nie spostrzegł, kie dy Charl—ey wszedł do palarni Okręt podskakiwał potężnie. Charley utrzymując z trudem równowagę chciał się zbliżyć do krzesła loida, nie trafił jednak j jak długi upadł na podłogę.
Kiistler skoczył mu z pomocą. Zajęty podnoszeniem Charley a, nie zauważył że lord Lister otworzył, leżącą na stole jego papierośnicę i włożył coś do środka.
— Złapałeś zająca, Carlo? — zapytał lord ze śmiechem. —
Steward przyniósł trzecią butelkę szampana. Kiistler miał już porządnie w czubie. Postanowił' wznieść toast na cześć swych przyjaciół. Zachłysnął się jednak i nie mógł skończyć. Poirwał go przykry, męczący kaszel.
Lister szybka jak błyskawica zbliżył się do niego i począł lekko uderzać go w plecy. W istocie zrobił to po to, aiby niepostrzeżenie wyjąć mu z kieszeni spodni cenną paczkę.
W tej samej chwili Chadey wsunął mu dio kie^ szeni identycznie wyglądającą paczkę.
KiistUer usiadł na krześle zdyszany. W tej samej chwili Steward oznajmił, że okręt wchodzi już do portu. ,
— Do licha! — zawołał Tajemniczy Nieznajomy, — która godzina?
Włożył rękę do kieszeni: byk pusta.
— Zupełnie zapomniiałem... Czy mogę pana prosić o zwrot zegarka? — rzekł kłaniając się Ur przejmie w sronę Kustlera. —
— Oczywiście, oczywiście... Ale mój pierścionek? —— szepnął oszust, który w międzyczasie zdążył już zapomnieć o czarodziejskich sztuczkach lorda Listera.
— Ma go pan już od dawna w kieszeni,
— Czyżby?
Kustler włożył rękę do kieszeni. Nie znalazł w, niej Jednak pierścienia.
Lord Lister spoglądał na niego z rozbawieniem::
— Zajrzyj pan do swej papierośnicy — rzekł. Kiistler otworzył ją ze zdziwiieniem: w środki*
leżał pierścień,
— To prawdziwe— czary — rę.zkł — jest pan na<l JBwyczajny panie Hrabio. Śmiejąc się i. dowcipkując fcbydwaf panowie —wstali ze swych foteli. Nagle:
Charley który wyszedł pierwszy zatrzymał się prz/ drzwiach i wskazując w kie—runku stołu przy kto. rym siedzieli zawołał:
— Co tam leży na ziemi? Czy żaden z was nie zgubił czegoś?
Kiistkr sięgnął instynktownie do kieszeni ręką i spojrzał za siebie.
— Moja paczka! — zawołał.
Nogi ugięły się pod nim. Podejrzliwym wzrokiem spojrzał na pieczęcie: Były nietknięte, rysunek jego pierścienia odciśnięty był wyraźnie w czerwonym laku. odetchnął z ulgą.
—Miał pan szczęście, że mój przyjaciel spostrzegł się w porę... Pańska paczka zostałaby z pewnością na okręcie,
Byłbym człowiekiem zrujnowanym! Dziękuję panu z całego serca — — rzekł Kiistler ściskając ser2—decznie dłoń Charleya.
Królowa diamentów
— Uważaj Joanno! Już czas, abyś się nauczyła zapinać suknię.
Młoda kobieta nie posiadała się z oburzenia. Łajała pannę służącą, której wszystko ze zdenerwowania wypadało z rąk. Była to ładna osóbka o ciemno błękitnych oczach i falistych jasnych włosach. Jej podłużna twarz i cudzoziemski akcent wskazywały na jej po chodzeni e. Miss Fleuron była francuską. Dokoła szyi lśnił wspaniały naszyjnik z diamentów. Na rękach i palcach połyskiwały bransolety i pierścienie. Artystka przygotowywała się do występu.
Nagle ktoś zapukał do jej garderoby. Joanna wstała, aby otworzyć dinzwi. Stanął w .Llody.
człowiek, liczący okoto dwudziestu czrti t. Je—.,
go szczupłą sylwetkę opinał doskonak1 skrojony frak. Czairne oczy płonęły w bladej, trochę dziecinniej twarzy. Nowo przybyły trzymał" w ręku bukiet wspandałydh orchideii. Zbliżył się do artystki i ujął jej rękę, pragnąc na miej złożyć powitalny pocałunek.. Anna Fleuron spostrzegła go ju'ż przed tym w lustrze. Wyraz pogardy wykrzywił jej rysy.
— Zostaw mnie w spokoju i nie przeszkadzaj —rzekła cofając gwałtownie rękę —— któż ci pozwolił wchodzić tutaj bez anonsowania? — Wiesz, że tego nile lubię.
Oczy młodzieńca przysłoniły się mgłą smutku:
— Co ci się stało Anno? Kiedyś... mogłem o ja—foiiejkolwiek bądź porae...
— Kiedyś, kiedyś... — przerwała mu gniewnie śpiewaczka. — Kiedyś chciałam, a teraz nie.
Młody człowiek zagryzł usta. PoliczM jego po~ Jflryły się bladym rumieńcem.
— UkJodhiana ,spó|rz na te kwiaty, chciałem ci sprtawić przyjemność. — rzekł łagodnym głosem. —*
Z tymi słowy lord! Clowdon połbżył przed lustrem bukiet pięknych kwiatów. W tej s'arnej chwili zapukano powtórnie do drzwi.
Lord Clowdon zbladł. Chwyci kapelusz i rzucił się w kierunku drzwi. Joanna pobiegła o—twoTzyć i wróciła trzymając w ręce dwie fea/rty wizy to we. . Airtystka, rzuciła na nie przelotne spojrzenie. Prze—; czytała nazwisko hrabiego Armaniego.
;— Prosić — rzekła ferótkó. —
W garderobie zjawił się gruby Kiistler w towarzystwie Rafflesa. —•—
•— Gołąbecizko najdroższa — rzek* ze sztucznym .patosem grubas. —— Dto w^pcilem do ciebie1 z podiróży;.
Dumny jalć paw, Kuś tle r wycisnął na ręce ar—;tytst!ki czuły pocałunek.
Aktorka nie spuszczała wzroku z eleganckiej sylwetki lorda Listera.
— Czy ten ci się poddba gołąbko? — mrugnął do niej oszuści porozumiewawczo. —
Annia Fleuron uderzyła go kokieteryjnie wah—feirzem.
— Zaicihowui się przyzwoicie mały!
— Mały! Nazywa mnie ciągle „małym" — wy—biuchniął śmiechem. —— Pozwoli pani: hrabia Armani pragnie złożyć u pand stóp swe majjniiższie1 uszanowa—tóe.
Lord' Llster zbliżył się i ucasłował rączkę śpiewaczki, ;k)tcra obrzuciła go uwodzicielskim spojrzeniem.
Antykwariusz przedstawił Rafflesa tatowi Clo—;wdoniov,T.
— Hrabia jest moim starym przyjacielem — rzekł cjdho do divy, podczas gdy Raffles rozmawiał z młodym lordem. — Spotkałem się z nim wczo—itaj...
Diva promieniała. Uśmiedhnęła się dio hrabie—gio ,który zapyta1! ją, czy nte przeszkadza,
— O nie, dlroigi hrabio. Nie przeszkadza mi pan zjupełniie. Mam jeszcze sporo czasu.
— Jej wargi o kolorze dojrzałyicih wislni otwarły się, ukazując rząd perłowo białych ząbków.
— Bardzo patii dziękuję — odparł Armanti całując ją w rękę. —
Lord Clowdon śledził niespokojnym wzrokiem przebieg tej sceny.
— Kobieto bez serca, — szepnął. — A więc w ten sposcb wynagradzasz serdeczną miłość! Tak dłużej trwać nie może. Zbyt wiele zła wyrządzasz Muszę skończyć z tobą...
W oczach jego płonął ogień. Kustler uderzył go lekko w ramię.
— Cóż się z panem dzieje drogi lordzie — zapytał — — robi pan wrażenie człowieka śniącego na Jawie przykry sen? Czyżby pan był chory?
Lord Clown uśmiechnął się z wysiłkiem.
— Zgadłeś... Cały dzień cierpiałem na silny ból głowy. Duszno mi... Muszę wrócić do domu.
Ukłonił się zimno aktorce oraz obydwu mężczyznom i wyszedł z garderoby. Ktister odprowadził go do dirzwi.
— Weź pan antypirynę, milordzie... Świetnie robi na ból głowy.
Anna Fleuron nie mogła wstrzymać się od śmie chu. Hrabia Armani podjął z galanterią je] niewypowiedzianą myśl.
— Najlepszym środkiem dlla tego biedaka byłoby przyjazne spojrzenie z pani pięknych oczu...
— Nudzi minie ten lord. Gdyby to był człowiek talk interesujący i ciekawy jak pan*, panie hrabio...
Artystka rzuciła na Rafflesa przeciągłe spojrzenie.
W tej samej chwili' Kustler zbliżył się do nich i rzeki:
— Spodziewałem się tego. Z naszego hrabiego nidada czarodziej! Zaczarował już naszą gołąbkę.
Dał się słyszeć dźwięk dzwoWka, wzywający ar tystkę na scenę.
Zerwsafa się:
Czy panowie zechcą zaczekać tutaj na mnie?
— O n>;e, c3ro<ga pani — przerwał jej lord Ltster — My oczywiście chcemy wykorzystać w petoi
ten wieczór i mieć możność podziwiania pani nao scenie. Po przedstawieniu wrócimy tutaj
Lord Li&ter i handlarz starożytności zajęli swe miejsca. Garderoba artystki przez długi czas świeciła pustkami. Po pewnym czasie ukazał się w niej lord Crowden śmiertelnie blady i oddychający z trudem. Powiódł dokoła lękliwym wzrokiem Na dywanie, leżały jego kwiaty, rzucone tak nie—, dbaile przez divę. Podniósł je... Oczy jego napełniły; się łzami. Ukrył twarz w kwiatach i począł szeptać:
— Kochałem cię ponad wszystko. A mimo to straciłem twoją miłość. Tik, chcę umrzeć, — — po—witórzył, a oczy jego nabrały jakiegoś ponurego blasfcu. —— Umrę 1—ecz zabiorę cię z sobą.
Do uszu jego doszedł stłumiony odgłos rzęsi—styich oklasków. Zroizumaił że numeir śpiewaczki zo* stoł zakończony. Nadsoawiił uszu i wstrzymał od!—decih.
— Teraz obdairza iioh swym najczairowiniej—szym uśmiechem — szepnął. Dla mnie nie miała nawet spojrzenia. Twój śpiew ustanie nazawsze.
Usłyszał zbliżające się kroki. Loird skoczył do 'drzwi i ukrył się za idh skrzydłem.
Do garderoby weszła, a racziej wkroczyła try—umfailinie Anma Fleuron. Przed sobą niosła kosz kwiatów. Po zakończonym numerze rozpoczęły się owacje i kwiaty. Wprawnym wzirokiem dostrzegła zdaleka na jednym z koszów kartę hrabiego Ar—maini Ponieważ cudzoziemiec intereswał ją niezmiernie, postanowiła dla zaakcentowania swej przychylności wmieść własnoręcznie jego kwiaty. do swej garderoby.
Weszła sama. W tej samej chwili lord Cło w—don wysikocizył ze swego ukrycia i z całej siły uderzył ją sztyletem 'w okolicę serca. Instynktownie przycisnęła do piersi kosz z kwiatami i przerażonym głosem poczęła wzywać pomocy, poczym zemdlała.
Lord pewny był, że zabił swą kochankę. W chwili ,gdy kierował broń do siebie, jakaś • silna ręka wyrwała mu sztylet z ręki.
Był to Raffles, który słysząc krzyk spiesznie nadbiegł.
— Nieszczęsny! Cóżeś uczynił — — zawołał. —•* Lord Clowdon bezsilnie osunął się na krzesło.
Przeżyte przed chwilą emocje pozbawiły go siły. Raffles pochylił się nad tancerką podniósł ją z ziemi i ułożył na kanapie. Zauważył niewieką ramę na lewym ramieniu. Oczywiście, uderzenie mogłoby być śmiertelne. Śpiewaczkę uratował przypadek: ostrze sztyiletu ześlizgnęło się po pałąku koszyka i zadrasnęło artystkę w ramię.
— Cóż tu się stało? — — zapytał Kustler zdumiony. —
Raffles mrugnął na niego porozumiewawczo i przy pomocy garderobianej począł cucić artystkę.
Piękna kobieta otworzyła wkrótce oczy. Na widdk pochylonego nad nią hrabiego Armaniego szepnęła:
— Mój zbawco! — poczym znów zaipadła w omdlenie. —
Lord Lłster kazał ją niezwłocznie przewieść do domu.
— Pan również powinien wyjść stąd czemprę—'dzej na świeże powietrze — — rzekł do rozpaczającego lorda. — Idę z panem.
Lord Glowdon pozwolił się prowadzić posłusznie jak małe dziiedko. Kiistler natomiast odwiózł śpię—iwałczkę do domu.
Złodziej okradziony
*— A więc sprawa zakończona!
Lord Lister odłożył swoje wieczne pióro t raz jeszcze odczytał po cichu list, który skończył przed chwillą. Charley Brand zajęty był właśnie pakowaniem diamentu, który miał rzekomo należeć do ks. d'Enyhier.
— Posłuchaj co napisałem — rzekł do swego przyjaciela Raf f l es.
„Szanowny Panie!
Przy niniejszym załączam diadem, skradziony z zamku, położonym w pańskim miasteczku. Cel mój był jasny: chciałem panu dowieść, że nie był on dostatecznie strzeżony. Dzięki temu przyznaniu zrozumie pan niewątpliwie, że dozorca, przeciwko któremu zwrócił pan podejrzenia był nie—wininy. Zasługuje jednak na naganę, za niedostateczny dozór.
John C. Raffles.
— Drogi Edwardzie! — zawołał ze zdumieniem Chadey. —— Bierzesz na siebie wimę popełnienia kradzieży, której nie dokonałeś?
— Cóż mi to szkodzi? Jeśli chcę uratować twego protegowanego nie mogę postąpić inaczej.
— Jesteś naprawdę wspaniały, zawsze gotów do niesienia pomocy bliźnim...
Lord Lister zapieczętował list i wręczył go Charleyowi, który dołączył go do paczki.
— Wiesz przecież, że moim celem w życiu jest pomaganie biednym i uciśnionym. Nadarza się nowa okazja, a;by wcielić moje zasady w czyn. Tym razem nieszczęśliwym potrzebującym mojej pomocy jest człowiek z najlepszego towarzystwa.
Raffles opowiedział przyjacielowi przebieg wypadków, które rozegrały się w garderobie śpiewaczki. Poprzedniego dnia lord Lister, wychodząc z lordem Cl o w domem z teatru starał się uspokoić wzburzonego młodzieńca. Przyszło mu to z niemałym trudem. Zakochany młodzieniec doznał zbyt gwałtownych wzruszeń. Mimo zazdrości, jaką w nim wzbudził, rzekomy hrabia Armani, lord Ciowdon uległ powoli wpływowi Tajemniczego Nieznajomego. W porywie szczerości opowiedział mu o swym nieszczęściu: Młody lord wydał cały swój majątek, aby zadość uczynić przelotnym kaprysom śpiewaczki, a teraz był nad brzegiem przepaści.
Myśl, że ta kobieta chciała go porzucić, przyprawiała go o rozpacz. Niewiele brakowało a byłfjy popełnił morderstwo. Raffles wytłumaczył mu całą głupotę jego postępowania. Nie warto było poświęcać życia dla tej próżnej, bez serca, kokietki.
Sł—usztoe roizumowanie Rafflesa wywarło na młodym lordzie zbawienny wpływ. Ciowdon powoli uspakajał— się. Lord Lister chwilowo poprzestał na tym wyniku. Wyjaśnił mu, że pros W Kiist—lera umyślnie, aby przedstawił go śpiewaczce. Ghciiał w ten sposób wyswobodzić Clowdona z pod jej wpływów. Słowa te wywarły na mło—dzieńcu olbrzymie wrażenie. Z wdzięcznością uści—sinął dłoń swego nowego przyjaciela. Gdy Tajemniczy Nieznajomy dodał nadto, że uczyni wszystko,— aby uratować część jego przepad/łej fortuny, młody lord spojrzał nań z niedowierzam Jem:
— Wierzę, że przyjaźń może doikonać wielu cudów— rzekł. •— Nie rozumiem jednak, w. Jaki sposób zamierza się pan do tego zab—rać?,
— Zostaw to pan mnie. Przysięgam, że w ciągu dwóch dni odzyska pan większą część swego majątku. Czy może mi pan zaufać? O jedno tylko proszę: zniszcz w swoim sercu, drogi lordzie, owo zgubne uczucie do tej kobiety!
Lord Ciowdon uścisnął wyciągniętą ku niemu dłoń Rafflesa.
— Przyrzekam, że to uczynię — — rzekł pewnym głosem. .
Po— tych słowach obydwaj mężczyźni rozstali się.
Gdy lord Lister zakończył swe opowiadanie, Charley zapytał niedowierzająco:
— W jaki sposób zamierzasz przystąpić do uratowania fortuny lorda?
— Muszę to zachować w sekrecie również i przed tobą. Zamierzam pomóc lordowi a zarazem ukarać dotkliwie tę przewrotną kobietę. Dziś rano udam się zaraz do Anny Fleuron. Muszę ją utrzymać w mniemaniu, że jestem niewolnikiem jej wdzięków i że tęsknię do niej — — rzeki Raffles z chytrym uśmiechem.
— Przekonam ją, że nie powinna nadawać rozgłosu wczorajszej przygodzie dla celów reklamowych.
W tej chwili do pokoju wszedł boy hotelowy, anonsując wizytę palna Kiistlera.
— Poproś go do pokoju — — rzekł Lister.
— Zaraz dowiemy się, jak. się miewa nasz piękny potwór — — dodał, zwracając się do Char—leya.
W oł wartych drzwiach ukazała się okrągła figurka Kiistlera.
— Dzień dobry panom — — rzekł hałaśliwie. —? Czyście dobrze spali? Czy jesteście panowie wypoczęci?
Wyciągnął z kieszeni jedwabną chusteczkę i otarł spocone czoło.
— Jesteście panowie w szczęśliwym położeniu —— rzeM — możecie siedzieć sobie spokojnie u siebie, podczas gdy ja muszę przebiegać miasto tam i z powrotem.
— Cóż ma pan tak ważnego do załatwienia?. — zapytał Raffles.
— Otóż najpierw byłem u naszej przyjació—łeczki. Czuje się znakomicie i przesyła panom serdeczne pozdrowienia. Ale o tym poły m: najpierw, o interesach. Powiedział mi pan, panie hrabio, że interesuje się pan antykami. Jak panu wiadomo, kupiłem za bardzo wysoką cenę pewien stary przedmiot na rachunek jednego z mych kolegów, po fachu.
Lord Lister nie mógł się powstrzymać o<ł śmiechu. Wiedział o jaki przedmiot chodzi i znał dokładnie jego cenę.
W chwili, gdy Kiistler wspomniał o antykach', Charley zaczerwienił się. Był bowiem —zajęty pa~ kowafriiem diademu do niewielkiego pudełka', kto——re miało być wysłane pocztą.
Nieszczęsne pudełko stało na siode. W żaden' sposób nie można go było usunąć, nie zwracając nań uwagi antylkwariusza.
— Opowiadałem memu koledze Smithowi, że: pan hrabia jest' wielkim amatorem starożytności'. Jutro wieczorem odbędzie1 się u niego małe przyjęcie. Będzie sporo pięknych kobiet — dodał mrugając poiro—zumiewawczo okiem. — Mister Smirti prosił mnie, aby zechciał pan uświetnić to przyjęcie swoją obecnością. Jeśli wyrazi pan zgodę, pa~ nie hrabio, mój przyjaciel przyjdzie zaprosić pana:
9
osobiście. Będzie, wytwjome towarzystwo. Ja również znajdę się w liczbie gości.
— Dobrze — — odparł Raffleś z uśmiechem. —Oczywiście, jeśli zostanę oficjalnie zaproszony.
— Dziękuję panu, panie hrabio. Czy możemy liczyć również i na pańskiego przyjaciela?
Charley, podchwyciwszy spojrzenie Rafflesa. skłonił się na znak zgody.
— Biegnę zanieść Smithowi tę pomyślną wiadomość — zawołał Kustler. Obiecuję warri wspaniałą zabawę. Postarajcie się przyjść punktualnie. Przed kolacją nastąpi odparowanie starożytnego przedmiotu, który przywiozłem. Smith posiada niewinną manię przygotowywania swoim gościom niespodzianek. Cóż jeszcze chciałem powiedzieć? Nasza „gołąbka" wróciła już do zdrowia. Nie ukaże się oczywiście dzisiejszego wieczoru na scenie: potrzebne jej to dla interesu. To mądra dziewczyna i zna wartość pieniądza. Czy czytaliście ostatnie wydanie „Timesa"?
Wyciągnął z kieszeni gazetę i podał ją Raffle—sowi. Spory artykuł poświęcony był zamachowi na miss Annę Fleuron. Twarz lorda Lis t era wyciągnęła się. Spóźnił się: już teraz nie można było ,w żaden sposób ochronić lorda Clowdona przed ciekawością publiczną.
Świetna myśl przyszła mu do głowy; lord Clowddn powinłem natychmiast opuścić Londyn. Raffleś postanowił dostarczyć mu do tego środków.
— Cóż pan na to? —— zaipytał Kustler. —— Czy to nie sprytna dziewczyna? Z małej blizny ziróbiła sobie reklamę, wartą przynajmniej dziesięć tysięcy funtnów sterlingów.
— Naprawdę sprytna — — przyznał lord Lister, zwracając Ktistlerowi gazetę.
— Muszę już uciekać — — odpad Kustler, spoglądając na zegarek. — — Muszę natychmiast nadać depeszę.
Kustler chwycił swój kapelusz, który wcho—d'z,ąc położył na stole. Niezręcznym ruchem zrzucił leżącą na stole paczkę. Paczka upadła na ziemię, tuż przy jego stopach.
Charley zadrżał z przerażenia. Chcąc jaknaj—szybeiej podnieść paczkę i ukryć przed Kustlerem widniejący na niej adres, przewrócił krzesło.
Raffleś stał spokojnie ze skrzyżowanymi na piersiach ękami. Jednym spojrzeniem ogarnął sytuację. Twarz jego rozjaśniła się uśmiechem.
Kustler wyjąkał kilka słów przeproszenia i podniósł paczkę. Oczy jego padły na adres.
„Wielmożny Pan Mer Saint—Riire w pobliżu Rouen. Sekwana dolna — Francja."
Oczy oszusta rozszerzyły się z przerażenia.
— Saint—Rire — powtórzył machinalnie, wpatrz oin y w Rafflesa.
—Saint—Rire — — oczywiście — odparł Tajemniczy Nieznajomy. — Jest to małe miasteczko w. Normandii. — Czy je pan zna?
— Nieeee... — odparł Ktistter z zakłopotaniem.
— Spodziewałem się tego. W czasie naszej podróży po Francja spędziliśmy cztery togo dnie ,w tej wiosce, położonej w pobliżu Rouen.
Westchnienie' ulgi wyrwało się z piersi Kiist—lera. Wywnioskował szybko, że przyjaciele jego byli w miasteczku przed popełnieniem kradzieży.
— Tam poznaliśmy się z merem miasteczka— 'ciągnął dalej Raffleś. — Jest to jeden z najzabawniejszych ludzi, jakich widziałem w życiu. Posiada on kult dla .wszystkiego co włoskie i interesuje się.
specjalnie historią Włoch. Obiecałem mu przesłać kilka książek w tym przedmiocie. Wczoraj przechodząc obok antykwariusza ujrzałem w oknie „Historię Włoch". Postanowiłem spełnić mą obietnicę i przesłać tę książkę poczciwemu Merowi. Ponieważ nie zmam jego nazwiska, zaadresowałem poprostu do pana mera Saint—Rire. Mani nadzieję, że dojdzie do rąk adresata.
Kustler uspokoił się zupełnie. Wyjaśnienie to dowiodło, że obawy jego nie miały podstaw.
Zamieniony diadem
W północno zachodniej dzielnicy Londynu mieści się ulica Baywater Road, Wzdłuż tej ulicy ciągną się szeregiem wytworne wille. Przed jedną z nich, należącą do niejakiego Smitha panowało tego dnia wielkie ożywienie. Smith uważany był przez wszystkich za bogatego rentiera i właściciela wspaniałej kolekcji starożytności. Musiał być człowiekiem bogatym, ponieważ okazy zebrane w jego willi przedstawiały dużą wartość.
Na pierwszym piętrze w czterech dużych salach urządzone było prawdziwe muzeum. Znajdowały się w nim najcenniejsze sztuki jego kolekcji. Przedmioty o mniejszej wartości, zdobiły jego prywatne apartamenty.
Służba Smitha mogłaby wiele powiedzieć
0 jego skąpstwe. Na przyjęciu jednak panował niesłychany luksus.
Miało się wrażenie że gospodarzem jest jakiś bogaty maharadża, a nie zwykły londyński ren—tier. Willa tonęła w powodzi świateł. Wyfraezeni lokaje chodzili tam i z powrotem. Pan domu, chudy człowieczek i pomarszczony jak pieczone jabłko przechadzał się nerwowo po wspaniałych salonach. Pani domu stanowiła jaskrawy kontrast ze swym małżonkiem. Była to kobieta olbrzymia, obdarzona potężną tuszą o czerwonej wulgarnej twarzy. Jej wieczorowa tualeta z czerwonego aksamitu, spięta była przy szyi wspaniałą broszą z rubinów. Tłustą szyję okalał sznur wspaniałych pereł. Na potężnych ramionach błyszczały złote bransoletki wysadzane diamentami. Krótkie palce ginęły formalnie pod wielką ilością pierścieni.
Dama ta robiła wrażenie ruchomej wystawy, jubilerskiej. Na tle tej niemiłej pary, dziwnie odcinała się ich córka Mabel. Jej jasne włosy otaczały twarzyczkę o nieskazitelnym owalu i regularnych' rysach. Rueny miała wdzięczne i opanowane..
Pierwszym z gości, który przyszedł, był Kustler.
Ucałował hałaśliwie ręce matki i córki i rzucił się na poszukiwanie pana domu.
— I cóż? Czy przyjdzie? — zapytał.
Smiith uspokoił go. W odpowiedzi na to Kił* stler począł się rozpływać nad uprzejmością hrabiego Annami. Zjawili się nowi goście i pan domu podbiegł na ich powitanie. Auta zajeżdżały nieprzerwanym sznurem przed willę rentiera. Salony zapełniły się różnobarwnym tłumem. Dźwięki muzyki dochodziły z jednej z odleglejszych sal. Mister Smith zaangażował wyborową orkiestrę. Wszyscy obecni byli w doskonałych humorach. Tylko pan domu wydawał się trochę podniecony. Często spoglądał na zegarek i kierował niespokojny wzrok w słronę drzwi. Z zaproszonych nie brakło już nikogo. Brakowało tylko hfabiego Armanii
1 jego przyjaciela.
Kustler zbliżył się do Smitha.
— Go to ma znaczyć? Wygląda, jak gdyby miał zamiar nie przyjść.
— Przyrzekł mi jednak solennie —poparł Ku—sfler. _ Może po prostu przyjdzie z opóźnieniem.
Chciał się oddalić, lecz Kiistler przytrzymał go za połę fraka.
— Czy diadem wyjęty?
— Nie... Znajduje się jeszcze w pudełku tak, jak mi go pain wręczył. Odipieczętuję je dopiero w obecności wszystkich.
W tej chwilli lokaj zaanonsował:
— Jego Ekscelencja hrabia Armanii i pan Brenti.
Smith rozpromienili się. Lokaj otworzył szeroko drzwi. Raffles i Charley weszli do salonu, Tajem—'niczy Nieznajomy przywitał uprzejmie panią do—mu, dol której zaprowadził oczekiwanego długo gościa chudziutki Smith. Następnie przedstawił się córce i gościom. Kiistler nie opuszczał go ani na krok.,'akcentując bliskie stosuniki, jakie go łączyły z hrabią. Uprzejmość włoskiego arystokraty zjednała mu 0'gólmą sympatię. Kobiety z zachwytem spoglądały na jego wytworną sylwetkę.
Po skończonych formalnościach wstępnych, mister Smiitsh oznajmił swym gościom, że pirzygo—tował dia nich niespodziankę i w związku z tym prosi obecnych, aby zechcieli udać się z nim o piętro niżej.
Usłuchano go wśród śmiechów i żartów. W jednej z sal, przekształconych na muzeum, znajdowała się estrada, na której ustawiono stół. Smith położył na niej paczkę, którą wyjął z wielkiej żelaznej szafy. W krótkim, niiepozbawionym humoru przemówieniu, wyjaśnił, że zamierza pokazać gościom najnowszą zdobycz swej kolekcji.
Goście poczęli się cisnąć do stołu. Najbliżej gospodarza stanęli Charley, Raffles i Kiistler. Nie tracili z oczu najmniejszego ruchu Smitha. Pan domu upewnił się, że pieczęcie znajdowały się w nienaruszonym stanie. Zdjął pierwszy papier, w który paczka była opakowana. Drugim był stairy numer ..Timesa".
Kiistłer spojrzał ze zdziwieniem. Pamiętał, że do opakowania paczki nie użył żadnej gazety. Smith spostrzegł zdumienie, malujące się na twarzy swego przyjaciela. Nie bez pewnej obawy począł rozpakowywać gazetę. Osłupienie odmalowało się na jego twarzy. Spojrzał ogłupiałym wzrokiem na Kustlera, poczym utkwił wzrok przerażony w oclpakowanym przedmiocie. Był to diadem, ze zwykłej cynkowej blachy, wysadzany szkiełkami. Obok znajdował się list.
„Szanowny Panie ——przeczyta] Smith. —Diadem, którego pan oczekuje, zdobyty został podstępnie • przez wyzyskanie ciężkiej sytuacji nieszczęśliwego człowieka. Dlatego też pozwoliłem sobie naprawić zło, którego miał się pan stać nieświadomym współsprawcą. Mam nadzieje, że zechce pan zamiast tamtego przyjąć ten oto „klejnot", który załączam
szczerze panu oddany
Jo<łm C. Raffles.
Jakkolwiek czytał bardzo cicho, tekst listu doszedł całkiem wyraźnie do uszu Kustlera. Tłusty antykwariusz o mało nie padł rażony apopleksją. Jakiś młody człowiek, stojący w pobliżu Smitha pochwycił blaszaną obręcz i rzucił ją w powietrze.
Większość gości nie zdawała sobie sprawy z tego co się stało. Młody człowiek począł powie—
wać obręczą ponad swą głową.
— Panowie i panie — — zawołał •—•> zechciejcie, zwrócić uwagę na rzadki przedmiot, który mister Smith chciał nam pokazać.
Sądzono, że gospodarz pragnął wypłatać swym gościom zwykłego figla. Jedni uważali żart za dobry, drudzy za zły. W szczególności pewni trzej painowie mając opinię znanych zbieraczy, mieli miny mocno niezadowolone, W końcu jednak wesołość zwyciężyła i wszyscy zaśmiewali się z udanego żartu pana domu.
Sam gospodarz zadowolony był z takiego oforotu sprawy. Młody człowiek wybawił go z nie—laida kłopolu. Chodziło mu przede wsizystkim
0 uniknięcie skandalu, i niepotrzseibnyah pk>tek, zwłaszcza, że znajdujący się w paczce IM mówił wyraźnie o nieuczciwych praktykach Kiist'1'era.
Poczęło roznosić napoje.
Powoli goście poczęli przechodzić do sal balowych, gdzie rozległy się dźwięki muzyki. Kiistler w swej rozpaczy zwrócił się do Rafflesa:
— Cóż pan ma to, hrabio? Jestem zrujnowany!
— Dlaczego? — — zapytał Raffles ż najniewiin—niiejszą mima — uważam żart za niesłychanie udany. Jeśli był to istotnie' ten sam przedmiot, którego strzegł pan z taką pieczołowitością, uważam pańską energię za straconą.
— Ależ, paniie hrabio, pan nie wie o co chodzi! Zapłaciłem za tę rzecz piętnaście tysięcy franków.
— Ile?— zapytał Raffles.
— Piętnaście tysięcy franków gotówką. Może to painu stwierdzić sam Smitih.
— O ile wiem, nie zapłaciłeś więcej niż sto franków łobuzie — — mrufknął do siebie po cichu Raffles. — — Chciałeś tylko*, aby ci Smitih zwrócił piętnaście tysięcy.
— Niech pan pomyśli, — — ciągnął dale'j Kiistler z ożywieniem. Pieniądze będę musiał zwrócić z. powrotem Smithowi.
Zastanawiając się nad ogromem swej straty, oszust co chwila wykrzykiwał ze zdenerwowania: Ten łotr, ten złodziej. Rozbójnik!
— O kim pan mówi — — zapytał Lisrter nie wionie.
— O najniebezpieczniejszym przestępcy, którym jesit człowiek należący do wysokiej arystokracji.
— To niesłychane — — odparł Raffles, udając zdziwienie.
— Zapewniam pana, że tak jest. Nosi nazwisko loirda Listera. Przebywa w eleganckim świecie
1 tam szuka swych ofiar.
— A jednak, ponieważ wiadomo, że to lord... jak go pan nazwał?
— Listę r.
— Właśnie... Jeśli to autentyczny lord. policja odkryje go z całą pewnością.
—Policja! — — powtórzył Kiistler, wzruszając ramionami. — • Ten łotr jest za sprytny, aby dać się złapać.
Tu Kiistler rozpoczął opowiadanie o wyczynach Rafflesa.
Tajentniezy Ni—e znalom y słuchał z wielką uwagą.
— To poprostu oburzaj.ace — — rzekł wreszcie. —— Czy sądzi pan. że Raffles jest wmieszany w tę sprawę?
— Jestem tego pewny. —— Zresztą napisał '—'st.
— Po co?
W .t&j chwili Smith, który przysłuchiwał <v«*
11
rozmowie, podał Raffle—sowi kartkę papieru znalezioną w pudełku obok diademu. Raffles zrobił minę, ja(k gdyby widział ją po raz pierwszy w życiu.
— Tak, nie ma żadnej kwestii. Na pańskim miejscu zawiadomiłbym natychmiast policję.
— Drogi hrabio. — — Kiistle—r z zakłopotaniem drapał się w głowę.— To sprawa niesłychanie delikatna. Policja, gdy—tylko się pojawi, będzie chciała natychmiast wiedzieć wszystko..
Lo>rd Lis t er uśmiechnął się przebiegle.
— A więc nie chciałby pan, aby policja dowiedziała się o szczegółach tranzakcji.
— Ludzie są zbyt ciekawi — — odparł Kiistler ze smutkiem w głosie. — — Najsmutniejsze, że temu łotrowi nic nie można ziroblć.
— Trudno więc go będzie nakryć — uśmiechnął się Raffles.
— Gdybym mógł spotkać się z nim kiedyś oko w oko. Już ja bym go urządził — odparł Kiistler z nienawiścią w głosie.
— Wobec tego życzę biednemu Rafflesowi, aby nigdy nie znalazł się w pobliżu pana.
Mówiąc to, lord Li s t er zaśmiał się, i razem z Kiistlerem udał się na parter, gdyż goście siadali już do stołu.
Czarodziej przy pracv
Pan domu posadził swego honorowego gościa, hrabiego Armaniego, po swej prawicy.
Kolacja była wspaniała. Dzięki swej błyskotliwości i uprzejmości, hrabia zdołał zjednać sobie w czasie biesiady sympatię wszystkich, zarówno mężczyzn lak i kobiet. Udało mu się nawet wywołać od czasu do czasu uśmiech na przygnębionym obliczu Kiistlera. Antykwariusz siedzący na drugim końcu stołu, zapytał hrabiego, czy nie zechciałby pokazać zebranym kilku swych czarodziejskich wspaniałych sztuczek. Słowa te zostały podchwycone przez sąsiadów. Dały się słyszeć błagania i prośby.
—Panie i panowie — — rzekł lord Lister, — Nie mogę pańs/twu pokazać nic nadzwyczajnego. Chodzi tu o zwykłe sztuczki kuglarslkie. Nie jestem obdarzony żadną nadprzyrodzoną siłą. Daję państwu słowo honoirui, że wszystko opiera się na bluffie. Raffles wymówił te ostatnie słowa ze szczególną intonacją.
Nie mógł jednak oprzeć się prośbom. Kazał przynieść sobie talię kart. I po kilku sztuczkach przeszedł do innych, mniej znanych. Poprosił, aby ktoś dał mu srebrną monetę. Monetę tę włożył do pustej szklahki. Wszyscy mieli możność przekonać się, że moneta tam się naprawdę znajduje. Następnie przykrył ją serwetką i wymamrotał jakąś tajemniczą foirmuię. Po kilku chwilach zdjął serwetkę i obecni ze zdumieniem zauważyli, że moneta znikła ze szklanki. Znaleziono ją natomiast pod talerzem pewnej daimy, siedzącej hia drugim końcu stołu.
W jaki sposób tam się znalazła?
Nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Raffles róe ruszył się nawet ze swego miejsca.
Kiistler dumny był z odniesionego przez lorda sukcesu. Aby wzbudzić jeszcze większy podziw, począł opowiadać sztuczkę z sygnetem.
— Zapewniani panów, że z całą pewnością wyrzucił sygnet za drzwi na korytarz. Widziałem to doskonale i sam słyszałem, jak mój sygnet toczył się po ziemi, Nie odszedł od stołu 'ani na je—'d!ną chwilę. Mimo to w kilka sekund później odna—
lazłem pierścień w mojej papierośnicy. Opowiadanie to wzbudziło duże zainteresowanie. Poczęto atakować Rafflesa, aby powtórzył ten ciekawy eksperyment. Tajemniczy Nieznajomy ustąpił wreszcie.
— Zgoda. Ponieważ domagacie się tego państwo, postaram się eksperyment powtórzyć. Proszę wyszukać przedmiot, który ma zniknąć.
Ze wszystkich stron poczęto mu zaofiarowy—wać pierścienie, naszyjniki z pereł, brosze i inne klejnoty.
Ledwo dostrzegalny uśmiech zarysował się dokoła ust Rafflesa.
— Dziękuję państwu za miłą gotowość — rzekł. — Ażeby eksperyment urozmaicić, postaram się wykonać go w ten sposób, aby wszyscy obecni wzięli w nim udział. Chciałbym tylko zaznaczyć, że będzie to ostatnia sztuka, którą pokażę dzisiejszego wieczo—ra.
Lłster podniósł się. Zdjął z postumentu wielki wazon indyjski, puścił go w obieg, prosząc, aby każdy z obecnych włożył doń klejnoty jakie zechce. W krótkimi pełnym humoru przemówieniu wyjaśnił, że zamierza zadziwić zgromadzonych niezwykłą sztuką, którą pamiętać będą
Wśród śmichów i żartów poczęto j do
wazonu najrozmaitsze klejnoty. Zwłaszcza kobiety prześcigały się nawzajem w składaniu dowodów zaufania pięknemu hrabiemu.
Gdy Tajemniczy Nieznajomy skończył swój obchód, postawił wazon wraz z jego cenną zawartością na mai y i n drzwi. Następnie we: przy oknach, zwróciwszy Służba spiesznie poczęła u wskazany przez Rafflesa sposób. Taje znajomy pozostał sam pod kandelabr c K salonu. Widziano—, że wyją? z kieszeni ITK sik wyrwał z niego jedną kartę, na której nakreślił kilka słów i schował ją do kiesze/ni.
Wśród śmiechów i żartów poczęto zajrn wać wskazane przez Rafflesa miejsca. Raffies .zbliżył się do wnęki okiennej i rzekł:
— Panie i panowie, jeszcze raz p m sobie wyrazić państwu mą wdzięczność za .ułatwienie mi eksperymentu. Raz jszcze powtarza;]: s'wą obietnicę: doświadczenie moje zakończy s::e w sposób tak niezwykły, że nie zapom?; nigdy w życiu. Ponieważ jednak sztuka ta nie należy do najłatwiejszych musze mieć kogoś do pomocy.
Rozejrzał się dokoła i skinął na Chaneya. polecając mu, aby stanął w drzwiach, prowadzących do sali jadalnej,
— Ach tak, zawołano. — • Wiedzieliśmy, że musi mieć wspólnika.
—Powiedziałem państwu z góry — ,parł
Raffles, — że sztuczka moja nie ma nic wspóiue—go ze sprawami nadprzyrodzonymi i że„w: po—
lega na zręczności. Dlatego też muszę i mocy kogoś, kogo znam. A teraz jeszcz< j ro—
śba. Proszę zgasić światło i spoglądać w ^ okien.
I temu życz. ' ię zadość. S'
ła światło. Cię m n r
• — A teraz słyszeć g krab y cj.c cię w —
12
Wszyscy obecni zastygli w bezruchu w ciem—inlej sali. Tyko tu i ówdzie daty się słyszeć stłumione śmiechy. Minuty upływały za minutami i jakoś nie słychać bytfo oczekiwanych trzech ude—HSzeń do drzwi.
, Minęło dziesięć minut.
' Niektórzy z obecnych poczęli się niecierpliwić l wzywać hrabiego Armaniego. Uciszono ich na—lychmiast. Zwłaszcza, damy oburzały się, że zniecierpliwienie kilku osób, może zepsuć eksperyment pięknego Wiocha. Znów upłynęło kilka minut, mężczyźni poczęli tracić cierpliwość. Zapalono wresz—ci—e światło.
Służba, która na żądainie rzekomego Hrabiego Armani, miała zostać w ciemnej sadi przecierała awłumione oczy. Hrabia zmilkł. WszystkicK obecnych 0'gartięło zdenerwowanie. Przeszukano korytarze i klatkę schodową. Przeprowadzono nawet rewizję w domu dozorcy wili. Wszystko bez skut—fóu.
Od portiera dowiedziano się, że kwadrans temu d w aa panowie opuścili willę. Jeden z nich wyjaśnił, że nagle poczuł się niedobrze. Portier sam poszedł po ich okrycie do szatni. Obydwaj panowie wsiedli do auta i odjechali.
Fałszywy Raffles
W chwiili, gdy Raffles i Charley wsiedli do auta, Taijemfniezy Nieznajomy chciał powierzyć swemu przyjacielowi pieczę nad klejnotami.
— Pierwszy raz nie pochwalam twego postępowania, Edwardzie — — zauważył Chadey. Jaką •krzywdę wyrządzili ci ludzie, żeś ich ograbili prawie doszczętnie?
— Drogi Charley — odparł Raffles — wiem 'dobrze co robię. Ci ludzie moigą się obejść bez tych klejnotów i utrata ich nie doprowadzi idh do ruiny. Natomiast klejnoty te pomogą do uratowania pewnego nieszczęśliwego człowieka od grożącego mu niebezpieczeństwa. Nie1 wiem, czy będę nwgł przywrócić młodemu lordowi Clowdon część majątku, Który wydał nieopacznie na tę nienasyeną Annę FHeuron. Musi on natychmiast uciec z Londynu i ukryć się, gdyż inaczej grozi mu zaaresztowanie. [Ta. kobieta nie zawahała się przed zrobieniem sobie reklamy z rzekomego napadu. Niestety, dzi'ś nie 'rozporządzam kapitałem, którego mi potrzeba. Te fiłejinoty pomogą mi do zdobycia pieniędzy.
— Zawstydziłeś mnie, Edwardzie. Sądziłem, 'ie sehywytałem cię na gorącym uczynku nieuczciwości. Okazuje' się jednak, że i tym razem, jaK zawsze, kierowałeś się ideą niesienia pomocy bli—'Źnśm.
Charley z uniesieniem uścisnął dłoń swego przyjaciela.
W tej samej chwili auto mijało urząd pocztowy. Raffles kazał się zatrzymać i nic nie mówiąc swemu sekretarzowi, zniknął w urzędzie. Wrócił iza chwilę. Śmiejąc się wsiadł do auta i rzekł:
— Zwolniłem naszego wspaniałego amfitrio—na z obowiązku wzywania policji. W tej chwili tw&aśnie przestrzegłem mego przyjaciela Baxtera
^fce Scotland Yardu, że u Smutna popełniona została jolbrzymia kradzież. W każdym razie zaproszeni igoście zdziwią—się nieco na widok policji, Będą mo—!gli natychmiast na miejscu złożyć swoje skargi. (Trzeba zawsze przychodzić z pomocą swym bli—inini...
X3harley wybuehnąjł wesołym smiecliem.
Raffles spoważniał i począł wyglądać przez szyby wozu na ulicę. Po wyrazie jego oczu można było poznać, że w myśli buduje już nowe plany.
— Pojedziesz jaknajprędzej do naszego hotelu *— rzekł po chwili do Charleya. Uregulujesz rar chunek i polecisz, aby odesłano* bagaże na stację. Ja w międzyczasie pobiegnę na umówione z miss Fleuron spotkanie. Muszę zobaczyć co się da zro—< bić dla biednego lorda Clowdona. Mam nadzieję, że mój plan się powiedzie. Raffles kazalł zatrzymać auto i rzucił szoferowi adres hotelu, przed łdtóryim miał wysiąść Charley.
Gdy goście Smitha dowiedzieli się od portiera, że jeden z dwóch panów zachorował nagle, podej—< rżenia ich rozwiały się i ustąpiły miejsca współczuciu. Nikomu nie przyszło na myśl, że jednak! tkwiło w tym coś podejrzanego: mimo nagłej niedyspozycji, dziwni goście nie zwrócili się o pierwszą pomoc do nikogo z domowlnilków. Na zniknięcie iklejtnotów chwilowo nikt nie zwróci'1 uwagił,
Pani domu która pierwsiza włożyła swe klejr noty do indyjskiego wazonu, pierwsza poczęła się niepokoić. Nigdzie nie można było znaleźć wazo—noi. Jeden z lokajów szepnął do ucha swemu panu, że ci dwaj panowie zabrali z sobą wazon, wycho—dtząc z jadalni.
— Powinien więc znajdować się w westibulu —— zawołał Smlth, idąc w tym kierunku.
Kilka osób poszło za jego śladem. W samej rzeczy wazon stał sobie spoko—jnie w niszy okiennej.
Kiistlera ogarnęło ztfe przeczucie. Pierwszy, podbiegł do tego miejsca i zajrzał do środka. Gdy podlniósfł głowę twarz jego była blada jak płótno. Wazon był pusty. Na samym dnie leżał tylko skromny scyzoryk, który jeden z gości wręczył „magiko~. wi". Tuż obok niego spostrzeżono kartkę papieru. Kiistleir wyciągnął ją z wazonu i przeczytał:
„Panie i Panowie!
Wszystkie sztuczki, jak już powiedziałem polegają na zręczności mistyfikacji. W rezul——taicie ktoś musi być wyprowadzony w pole Jeszcze raz dziękuję serdecznie za okazaną mi pomoc i pozostaję szczerze życzliwy
hrabia Armani — John C. Raffles
Okrzyk wściekłości wyrwał się z piersi Kustle—ra. Tłusty człeczyna począł miotać się w bezsilnej złości. Zaciśniętymi pięściami tłukł się w czoło, i z furią szarpał na sobie ubranie.
— Cóż za osioł ze mnie — krzyczał! Idiota! I to i&szcze sam naprowadziłem tego oszusta na ten pomysł.
Mister Smith chciał go uspokoić .Przykro mu by—ło', że w domu jego odbywały się podobne sceny.
— Co za osioł! — powtarzał. — Czy można sobie wyobrazić sprytniejszego łotra, większą kanalię? — — krzyczał bez przerwy. — — Najpierw skradł mi autentyczny diadem, za który zapłaciłem gotówką piętnaście tysięcy franków. Teraz czmychnął z moim pierścieniem i zegarkiem. Co za zbój, Co za złodziej!
13
Krzyki jego zwabiły resztę biesiadników i wkrót ce klatka schodowa zapełniła się ludźmi. Wiadomość
0 popełnionej kradzieży rozniosła się lotem błyskawicy. „To Raffles!"... Co za odwaga!... Gdzie się ten łotr okrył? — padały okrzyki.
Kilka kobiet zemdlało powiększając jeszcze zamieszanie.
— Szybko lelkarza! — Wody! Prędzej, sole trze źwiące! — — Oszust!... Na pomoc!... — Umieram!.. Policja L.
W trakcie tego popłochu usłyszano trzy potężne uderzenia do bram willi.
Nadstawiono uszu. Czyżby to miały być owe trzy uderzenia, które zwiastować miały powrót „magiika? A może wszyscy padliśmy ofiarą kapitalnego żartu ze strony niezwykłego kpiarza?
Radość i nadzieja poczęły brać górę. .
— To on, to nasz „czarodzeij!" — — dał się słyszeć głos w tłumie. Bogu niech będą dzięki. Nie o—myliłem się! Wiedziałem z góry, że taki człowiek nie jest zdolny do popełnienia przestępstwa.
Pan domu podbiegł do drzwi. Zamiast hrabiego Armaniego ukazała się postać inspektora polioji Bax—tera, Towarzyszył mu detektyw Marholm i kilku ftrrr Drutów.
— Mister Smith —— rzekł szef policji, salutując uprzejmie. — Wezwał mnie pan w sprawie popełnionej u pana kradzieży? Przybyłem na miejsce, aby przekonać się naocznie o jej rozmiarach.
Smith nie w'edział co ma o tym wszystkim sądzić.
— Ja pana wzywałem? Od kilku godzin nie wychodziłem z domu i nikomu nie wydałem podobnego polecenia.
Baxter zmarszczył gniewnie brwi.
— Przed dziesięciu minutami wzywał mnie pain telefonicznie. Oświadczył pan, że popełniono u pana wielką kradzież i że złodziej znajdował się jeszcze u pain a w mieszkaniu. Obecność policji miała być natychmiastowa.
— Ja przecież nie jestem lunatykiem?
— A jednak panie Smith prosił pan wyraźnie, abym przyszedł do pana osobiście.
— Mimo wszystko, nie miałem przyjemności z panem rozmawiać, panie inspektorze, powtórzył raz jeszcze rentier z niepokojem w głosie. Mimo to...
Baxter przerwał mu i zwracając się do gości zapytał?
— Czy okradzione kogoś z państwa?
— Oczywiście! Mnie! Mnie równaeż! — Wszyst kich! — — zabrano mi moją bransoletkę ! Mój pierścień zginął! Oszust slkradł mi zegarek! —
Tego rodzaju odpowiedzi padały ze wszystkich stron.
Inspektor zmierzył Smith a ostrym spojrzeniem.
— Jak. to? Pan zawiadomił nas o kradzieży, a teraz pan przeczy wszystkiemu? Człowiek, który się wypiera jest podejrzany. — rzekł z naciskiem.
— Zechce pan pozwolić —ośmielił się przerwać mu pan domu. —
— Proszę nie przerywać gdy ja pytam!—przer wał Baxter tonem nie znoszącym sprzeciwu1.—Odprowadźcie tego człowieka do wolnego pokoju
1 nie spuszczajcie go z oka! —— zwrócił się w stronę dwóch konstablów.
Duma Stnitha została boleśnie zraniona. Próż* no czyniił wysiłki, aby się oswobodzić. Potężne dłonie policjantów, wciągnęły go do sąsiedniego pokoju i zaniknieły za nim drzwi.
Na widok wkraczającej policji, Kiistler zupełnie stracił głowę. Czuł się niedobrze i rozglądał się z niepokojem dokoła. Kolorową chusteczką ocierał zro szone potem czoło;
Po wyprowadzeni! Srn.'tha.Baxter roze'rza! się cloko^a wzrokiem tryumfatora.
— Niechaj nikt nie opuszcza tego 'domu! rzekł. •—• Szybko obsadzić wszelkie wyjścia,
Policjanci wykonali rozkaz szefa. Inspektor J3ax ter w Kiwairzystwie Marholma i agentów wkroczyli na schody. Wszyscy zaczęli cisnąć się do niego. Każdy chciał jaknajprędzej złożyć swoje zeznanie. Po—wstała tak piekielna wrzawa, że inspektor z trudem słyszał własne słowa. Uderzył potężnie pięścią w stół i wrzasną—ł głośno.
— Każdy będzie mówił po kolei! Niech ten, którego zapytam odpowie mi głośno na moje pytania
Gdy się wreszcie trochę uspokoiło, Baxter przystąpił do prziesiłuchilwań. Pierwsze słowo, które obiło się o jego uszy, było to nazwisko Rafflesa.
Baxter skoczył, jak gdyby ukąsiła go żmija. Zaczerwienił się ze złości.
— Co? — zawołał — Jeczeze raz ta kanalia wchodzi mi w drrogę!
Pokazano mu kartkę znalezioną w wazonie. Przeczytawszy ją Baxter o mało nie zemdlał. Mar—łiolm uśmiechnął się pod wąsem .
Inspektor polioji dążył usilnie do jednego celu: chciał za wszelką cenę schwytać przestępcę, który wymykał mu się tyle razy z rąk. Nie słuchał już więcej skarg poszkodowanych. Z wściekłością rzucił się do następnych pokoi w których zdaniem jego powinien znajdować się jeszcze Raffles. Zaledwie zrobi'1 kilka kroków natrafił na służącego.
— Czy nikit nie opuścił tego domu? — zapytał Baxter urzędowym tonem.
— Jakiś jegomość wyszedł właśnie przez służbowe wyjście — odparł lokaj.
Nie czekając dallszych wyjaśnień Baxter ruszył naprzód. Dopadł tylnego wyjścia willi i wybiegł pędem na ulicę. Zdążył już tylko zauważyć jrjkiegoś człowieka, uciekającego ile tylko miał sił. Baxter rzucił się za nim w pogoń. Na widok pościgu, zbieg zwiększył tempo. W chwili, gdy dobiegł do zbiegu ulic, z przecznicy wyjechało jakieś auto. Człowiek ścigany wskoczył w nie i znikł z oczu Baxtera.
Baxter zaklął głośno z rozpaczy. Rozejrzał się dokoła, nigdzie ani śladu auta. Inspektor stał niezdecydowany. Wreszcie zjawiła się pusta taksówka. Baxter wskoczył do niej i kaza—ł szoferowi jechać w kierunku, w którym uciekł złoczyńca.
Taksówka, którą ruszył inspektor, miała silniejszy motor od ściganej. Dystans pomiędzy nimi zmniejszał się znaczcie. Baxter niespokojny i wzru— " szony wychylił się przez okno i wystrzelił dwa razy w powietrze, aby w ten sposób zatrzymać szofera ściganego samochodu.
Szofer wychylił głowę.
— W imieniu prawa zatrzymajcie się! — zawołał inspektor, ile tylko sił miał w płucach.
Wyścig ten ś—ciąsną! na siebie uwagę przechodniów. Gdy tylko szofer wezwany do zatrzymania się zahamował, tłum ciekawych otoczy! taksówkę. Publiczność sądziła, że ma przed sobą niebezpieczne go przestępcę. Z groźnymi okrzykami rzucono się na pasażera. Posypały się pięści, przekleństwa i kije.
14
Wreszcie nadjechał inspektor. Przedarł s:Y— przez zwarty tłum. Od strony taksówki dochodziły ciche
— Nareszcie, trzymam cię łotrze! — — mruknął Baxter przez zaciśnięte z\by — — Oburącz starał się ściągnąć z t war,— o kapeiusz, który
wbito mu aż po
Po długich wysiłkach z "pod zgniecionego kapelusza ukazała się zmieniona ze strachu twarz małego Kiistiera.
Jak się domyślamy biedny Kustler niiie miał najmniejszej ochoty spotkać się oko w oko z policją. Gdy inspektor Baxter ukazał się nagle wraz z agenr tami w willi Smitha, Kustler uważał za właściwe ul—o tnie się, Dzięki temu zbytkowi ostrożności, wpadł w pułapkę.
Baxter znał dobrze Kustlera. Przez dhwilę spogląda! ze zdumieniem na. swoją ofiarę.
— Przecież pan chyba nie jest Raffiesem? — szepnął w zakłopotaniu.
— Niestety nie.. Jestem tylko Kustler — odparł płaczliwym głosem.
— Niech pana diabli! Co pan tu robi?
— Chciałem wrócić do domu.
Inspektor odzyskał już swą zwykłą pewność się bie.
— Wyszedł pan jedinak z willi Smi<tha? Kiistlar kiwnął głową.
—Wydałem rozkaz aby nikt nie śmiał wydalić się bez mego zezwolenia z willi. Żądam aby stosowano się ściśle do moich rozkazów. Narazie proszę iść za mną. Wracamy do willi.
— Bardzo chętnie panie inspektorze — — odparł amtykwariusz zajmując z westchnieniem miejsce obok Baxtera w taksówce.
Żegnani krzykami gapiów odjechali w kierunku willi Smitha. Panowało tam niesłychane zamieszanie. Zebrani niecierpliwili się i nie szczędzili gorzkich słów Baxterowi, za opuszczenie ich bez słowa wyjaśnienia.
W.chwili gdy policjanci brutalnie zamknęli Sniitha, żona jego zemdlała. Wszyscy zbliżyli się do niej, niosąc jej pierwszą pomoc. Wołano, aby posłać po lekarza. Agenci posłuszni instrukcji, otrzymanej od szefa, sprzeciwili się wypuszczeniu kogokolwiek z wilii.
Wytworzyła się nader ciężka sytuacja.
Z westchnieniem ulgi przywitano pojawienie się Baxtera, który wrócił w towarzystwie Kustlera.
Kustler wzbudził prawdziwą sensację. Ludzie zachodzili w głowę, w jaki sposób spokojny anty—kwariuSiZ mógł się doprowadzić do takiego stanu.
Zasypano go ze wszystkich stron pytaniami. Zamiast odpowiedzi, wzruszał tylko ramionami. Był zmęczony i dla tego starał się cichaczem wydostać z willi. Oto wszystko, co zdołano z niego wydobyć.
Przesłuchiwanie wszystkich obecnych zajęło przeszło dwie godziny czasu .Po spisaniu dokładnego protokułu Baxt&r przekonał się wreszcie, że podejrzenia w żadnym razie nie mogą być skierowane przeciwko Smithowi. Musiał więc wypuścić go .na wolność.
Myśl, że Raf f l es raz jeszcze zdołał z niego zak—< pić przyprawiała go o wściekłość. Zapomniał nawet ^ przeprosić za wynikłe z jego strony nieporozumienie i opuszczając mieszkanie Smitha, rzucił .tylko suche słów—/.
— O wynikach dochodzenia zostanie pain leszcze zawiadomiony.
Surowa kara
Salą teatru wypełniona była po brzegi. Ann* Fleuron ukazywała się na scenie po raz pierwszy po przerwie spowodowanej sensacyjnym zamachem na jej życie. Publiczność pchała się u wejścia, aby zobaczyć interesującą aktorkę, którą wzgardzony, wielbiciel pochodzący z arystokratycznych sfer starał się pozbawić życia. Dowiedziano się o tym wszy. •stkim z gazet. Artykuły dc pism podyktowane były przez samą Fieuron.
, Publiczność oczywiście nie znała kulis, ani tła tej sprawy. Nikt nie wiedział, że bezradna chciwość aktorki nie tylko zrujnowała młodego lorda, ale jeszcze pchnęła go do zbrodni i usiłowania samubój—stwa. Krążyły wiprawdzie tego rodzaju wieści, lecz jakież mogły mieć one znaczeinie, wobec entuzjazmu wzbudzanego przez aktorkę.
Deszcz kwiatów powitał ukazanie się aktorki na scenie. Najbardziej uprzywilejowani bili się, aby wejść choć na chwilę do jej garderoby.
Piękna Fleuron nie przyjmowała żadnych zaproszeń: Wieczór ten zarezerwowała dla hrabiego Anmamiego. Ta kobieta, która zawsze pozostawała zimna wobec wszystkich wielbicieli, uległa dziwnemu wpływowi Armaniego i naprawdę żywiła wobec niego szczere uczucia.
Udało jej się zręcznie ominąć tłumy, czekających przed jej lożą znajomych i wielbicieli. Uciekła tylnym wyjściem, aby uniknąć owacji. Wyjście to prowadziło, na wąską cierrtaą uliczkę, gdzie miał o—czekiwać Armani.
Otulona w ciemny płaszcz, lekkim krokiem prze biegła ulice i zbliżyła się do auta Rafflesa. Hrabia Armani przywitał aktorkę palącym pocałunkiem, złażonym na obu jej dłoniach. Dziękował jej w ten sposób za przyjęcie jego zaproszenia i odrzucenia innych ofert.
Znaleźli się wkrótce w restauracji, w gabinecie uprzednio zarezerwowanym przez JRufilcsa
Raffles wybrał menu godne prawdziwego sma—k:sza. .'.'loda k; Meta trą . ?i się z nim wes—)io kie—i lisikie?1.
— Cóż to hrabio? —rzekła spoglądając mu czule w oczy. — Nie powiedział mi pan jeszcze,ani je—, dtoego komplementu. Aby się wydać p,dhu piękniej1—szą włożyłam na siebie całą moją biżuterię, wszy—sitkie rubiny i wszystkie brylanty.
— Jestem tym zachwycony. Może się to pani wydać dziwne, ale żywię tak wieilkie zamiłowanie do klejnotów, że kobieta wydaje mi się tymbardziej godna pożądania im więcej ma ich na sobie,
— Właśnie tego chciałam — odpada aktorka — pochylając wdzięcznie głowę. Tajemniczy Nieznajomy zręcznie skorzystał z momentu, gdy aktorka zbliżyła się do lustra, aby poprawić sobie fryzurę. .Wsypał do jej kieliszka niewielką ilość jakiegoś proszku.
Napełnił kieliszki. Aktorka wychyliła swój jednym haustem. Po chwili opadła na poręcz fotela i rzekła ze słabym uśmiechem:
— Nie wiem co mi się stało .Nagle poczułam ogromne zmęczenie.
Przetarła oczy. Wkrótce po tym, Aima Fieuron zasnęła.
15
Raffles śledził z zadowoleniem szybkie działanie narkotyku.
Pochylił się nad śpiącą.
— Śpij kochanie — szepnął. — Przebudzisz się po upływie godziny. Proszek jest zupełnie nieszkodliwy i pogrąży cię w głęboki sen, na czas potrzebny mi do wykonania mego pi^nu.
Niezwłocznie przystąpił do zdejmowania biżuterii z pięknej aktorki. To co trzymał w ręce, stanowiło książęcą prawie fortunę. Pomiędzy klejnotami spostrzegł serduszko podarowane aktorce przez Kti—stlera. Zostawił je na stole. Następnie napisał list, kto r y położył obok.
„Droga przyjaciółko!
Zanim jeszcze miałem zaszczyt być pani przedstawiony, wiedziałem, że jesteś zimna i bez serca. Wiedziałem, że odepchnęłaś bezlitośnie człowieka, który zrujnował się dla cię bie, i który kochał cię prawdziwą miłością. Ten biedak . dolał zaskarbić sobie moją sympatię i postanowiłem za wszelką cenę wyrwać go ze szponów zimnej kokietki.
Prawie wszystkie klejnoty, które miała pani na sobie stanowią królewski dar tego sza l on ego 'młodzieńca. Móigłbym je zabrać wszy—stikie i tak byłaby pani dostatecznie bogata. Zostałyby pani jeszcze jej wspaniałe meble willa i auta. Klejnoty pani jeszcze dziś zosta—
ną zwrócone prawemu właścicielowi. Bodzie' mógł w ten sposób uciec zagranicę, ponieważ nie potrafiła pani uchronić go przed rozgłosem z powodu tragicznego zajścia.
Zostawiam pani serduszko ofiarowane jej przez Kiistlera. Jest ono tak prawdziwe jak jego miłość dla pani. W pani własnym interesie proszę o pozostawienie mego protegowanego w spokoju.
Jeszcze raz dziękuję za miłe chwile spędzone w jej towarzystwie,
hrabia — Arrnani alias Jchn C. RaifSes.
Ułożył śpiewaczkę na kanapie. Przez chwilą wpatrywał się w piękne oblicze. Spała spokojnie,
W chwilę po tym Raffles z uśmiechem tryumfu na ustach wysunął się cicho z gabinetu. Wskoczył do taksówki i kazał jechać na dworzec gdzie oczekiwał go Gharley.
Na dworcu, Tajemniczy Nieznajomy, wpadł jeszcze do urzędu pocztowego i nadał przesyłkę po^ leconą na adres lorda Clowdona. W przesyłce tej mieściły się wszystkie kejnoty odebrane od Anny Fleuron. Do paczuszki dołączył list z kilku słowami wyjaśnienia.
Obydwaj przyjaciele .kupili bilety i najbliższym pociągiem wyjechali z Londynu. Jeszcze raz Raffles odegrał rolę opatrzności w stosunku do człowiekjS pokrzywdzonego przez los..
Rcn*ec
Następny Nr* 5f **I>ORDA LISYERA" który ukaże się w czwartek, dn. 4—go
sierpnia b. r. zawierać będzie przygodę p. t.
*
„KRADZIEŻ W
Cena 10 «+ ——szsssss

10 tff«
Kto
o zna r
— oto pytanie, które zadają, sobie w Urzędzie Sledcj—yni Londynu*
Kto £0 widział?
— oto pytanie, które zadaje sobie cały świat.
T. ZW. TAJEMNICZY NIEZNAJOMY
spędza sen z oczu oszustom/łotrom i aferzystom, zagrażając ich podstępnie zebranym majątkom. Równocześnie Tajemniczy Nieznajomy broni uciśnionych i krzywdzonych, niewinnych i biednych.
Dotychczas ukazały się w sprzedaży następujące numery:
1. POSTRACH LONDYNU
2. ZŁODZIEJ KOLEJOWY
3. SOBOWTÓR BANKIERA1
4. INTRYGA I MIŁOŚĆ
5. UWODZICIEL W PUŁAPCE
6. DIAMENTY KSIĘCIA
7. WŁAMANIE NA DNIE MORZA
8. KRADZIEŻ W WAGONIE SYPIAŁ'. NYM.
9. FATALNA POMYŁKA
10. W RUINACH MESSYNY
11. UWIĘZIONA
12. PODRÓŻ POŚLUBNA
13. ZŁODZIEJ OKRADZIONY
14. AGENCJA MATRYMONIALNA
15. KSIĘŻNICZKA DOLARÓW.
16. INDYJSKI DYWAN.
17. TAJEMNICZA BOMBA
18. ELIKSIR MŁODOŚCI.
Cena
CO TYDZIEŃ UKAZUJE SIĘ JEDEN ZESZYT, STANOWIĄCY ODDZIELNĄ CAŁOŚĆ
19. SENSACYJNY ZAKŁAD
20. MIASTO WIECZNEJ NOCY.
21. SKRADZIONY TYGRYS
22. W SZPONACH HAZARDU
23. TAJEMNICA WOJENNEGO OKRĘTU
24. OSZUSTWO NA BIEGUNIE
25. TAJEMNICA ZIELONEJ KASY
26. SKARB WIELKIEGO SZIWY
27. PRZEKLĘTY TALIZMAN.
28. INDYJSKI PIERŚCIEŃ
29. KSIĄŻĘ SZULERÓW
30. DIAMENTOWY NASZYJNIK
31. W PODZIEMIACH PARYŻA
32. KLUB JEDWABNEJ WSTĘGI.
33. KLUB MILIONERÓW.
34. PODWODNY SKARBIEC
35. KRZYWDZICIEL SIEROT.
36. ZATRUTA KOPERTA
37. NIEBEZPIECZNA UWODZICIELKA
CZYTAJCIE
gr.
SVydawca: Wydawnictwo „Republika" Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzak. Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzak.
Odbito w drukarni własnej, Łódź, Piotrkowska 49 i 64. Konto P. K. O. 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122—14, Redakcji — tel. 136—56.