Duch puszczy (Bird, 1912)/Przygody Ralfa

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Robert Montgomery Bird
Tytuł Duch puszczy
Podtytuł opowiadanie z borów amerykańskich
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Ludwik Anczyc
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ  XVI.
Przygody Ralfa.

Nie mniejsze było zdziwienie Ralfa, gdy poznał, komu zawdzięczał życie. Wkrótce atoli zdumienie jego zamieniło się w wybuchy szalonej radości. Uściskał obydwóch serdecznie, a chociaż Roland wyrywał się z jego objęć, nic nie pomogło, Ralf przyciskał go do swego serca z niewypowiedzianym zapałem.
— Cudzoziemcze! — krzyczał, wieszając się na szyi Rolanda — uratowałeś mię od stryczka, jakkolwiek nie z własnej woli, ale za wstawieniem się anielskiej damy, teraz zaś powtórnie ocalasz mi życie z własnego popędu. Ja, Ralf Stackpole, przysięgam ci od dnia dzisiejszego wierność i przywiązanie aż do grobowej deski. Ile razy będziesz potrzebował człowieka, walecznego jak Lucyper, przebiegłego jak lis, zgrabnego jak małpa, a wiernego jak pies, gwizdnij tylko, a będę na twe usługi w dzień i w nocy, w zimie i lecie, w pogodę i burzę!
— Ależ na miłość Boską — zawołał Roland, wydobywszy się na koniec z objęć Ralfa — skąd się tu wziąłeś? Wszak widziałem, jak umknąłeś dzikim, sądziłem, że jesteś na drugim końcu Kentuky!
— Cudzoziemcze! — krzyknął Ralf. — Gdybym był samolubem takim, jak te szczury czerwone, byłbym sobie teraz spokojnie odpoczywał w pierwszej lepszej osadzie. Zamiarem jednak moim było wyswobodzić anielską damę z rąk nikczemnych Osagów i nastawałem im już prawie na pięty, kiedy te psy pomordowane schwytały mię.
— Czy być może? — rzekł Roland z oznaką budzącej się w sercu przychylności dla Ralfa. — Więc popadłeś w niebezpieczeństwo jedynie dlatego, że chciałeś wyswobodzić moją biedną siostrę?
— Byłżebym godnym połykać powietrze gdybym o niej zapomniał?! Na godzinę przed waszem przybyciem postrzeliłem jelenia i z tej to właśnie przyczyny dostałem się w łapy tych ludożerców. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że gdy Tom Bruce odzyskał zmysły...
— Jakto? Tom Bruce żyje? — zapytał Roland zdumiony.
— Czekajże, zacny wodzu karawany. Niechaj ci wszystko po porządku opowiem. Rana jego nie była ciężka, bo kula ześlizgnęła się po żebrach. Znalazłem go omdlałego na polu bitwy, a ten prześliczny koń kapitana Rolanda, za którego pożyczenie ten sam Tom Bruce chciał mię powiesić, złapany przeze mnie, posłużył do ratunku Toma. Przyrzekł mi on, że jak tylko dostanie się do Claytonhouse, natychmiast skłoni ojca, ażeby z dostateczną siłą wyruszył w te strony dla ocalenia anielskiej damy. Sam zaś szedłem wciąż za gromadą tych królobójców, ażeby dotrzeć aż do ich legowiska, które znam dobrze, bom już kilkakrotnie je nawiedzał w interesie mojego powołania.
Trzeba jednak wiedzieć, że byłem piekielnie głodny i nogi moje wycieńczone osłabieniem zaczęły mi wymawiać posłuszeństwo. Trzy dni prawie nic nie jeść to także coś znaczy. Otóż wygłodniałemu nawinął się jeleń i niepomny zupełnie że oprócz mnie może kłoś być w lesie, palnąłem do tej biegnącej pieczeni, a byłem takiem bydlęciem, że zapomniałem zupełnie nabić strzelby. Wtem pięciu rozbójników, wlokących się za główną bandą a przywabionych moim strzałem napadło mnie i złapało jak mysz w pułapkę.
Może o tem nie wiecie, że te samce małpiego rodu nienawidzą mię haniebnie za to, że im zabieram kiedyniekiedy konie, żeby na nich nie wyprawiali się na wiernych chrześcijan. Tałałajstwo, w którego ręce wpadłem, zamiast zaprowadzić mnie do wsi swojej i spalić tam wobec całego pokolenia, postanowiło tutaj nasycić swoją wściekłość i byliby niezawodnie zagasili lampkę mojego żywota, gdyby nie wasza pomoc niespodziewana.
Roland, dowiedziawszy się, że Edyta żyje, począł gorąco nalegać na Natana, ażeby natychmiast udali się w dalszą drogę.
— Musimy się wprzódy posilić — rzekł spokojnie Natan — nie wiemy bowiem, kiedy znowu będziemy mieli żywność, a potem daleko łatwiej nocą podsunąć się pod osadę Indyan i wykraść twoją siostrę, aniżeli dobrowolnie oddać się w ręce dzikich, co niezawodnie nastąpi, jeżeli mojej rady nie posłuchasz.
Roland, znając teraz doświadczenie, rozum i odwagę Natana, poddał się zupełnie jego zdaniu. Natan udał się na pole walki, zawlókł Osagów w krzaki, dla ukrycia ich przed współziomkami, a następnie zasiedli do posiłku. Po skończonej wieczerzy, kwakier zabrał rozmaite przedmioty, należące do Indyan, pościągał z nich szaty i wszystko to zawiązał w jeden tłumoczek. Następnie porozbierał strzelby Indyan; zamki gdzieindziej, a osady jako też i lufy poukrywał w bezpiecznych miejscach. Nakoniec, zatarłszy wszelkie ślady stoczonej walki wyruszył naprzód, a Roland i Ralf z ochotą udali się za nim.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Robert Montgomery Bird i tłumacza: Władysław Ludwik Anczyc.