Drogi geniuszu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Drogi geniuszu
Pochodzenie Bronzownicy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój“
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia „Rola“ J. Buriana
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Drogi genjuszu

Poprzednie moje rozważania wywołały dość żywe poruszenie, żywsze w każdym razie niżby można sądzić z drukowanych o nich enuncjacyj. Bo u nas oddawna zakorzeniły się — zwłaszcza gdy chodzi o naszych wielkich — tradycje podwójnej wiedzy: jedna ustna, druga pisana. To co uczeni lub literaci mówią między sobą, często niema nic wspólnego z tem co w danej sprawie piszą. Miejmy nadzieję, że ten stan, wynikły z anormalnych warunków naszego niedawnego życia, zmieni się; bo zdrowe to nie jest. Na dłuższy dystans wywarło to skutki dość opłakane; ciągła nauka „dla pokrzepienia serc“, dla zbudowania młodzieży, znudziła wszystkich, nawet jej producentów. Zdarza się, że zaczynają nienawidzić swoich bożyszczów, znudzeni tem co o nich klepią, dławieni tem czego o nich nie mogą powiedzieć a nie umiejąc „scałkować“ wszystkiego. Bo zważmy ten okrutny paradoks: ci, którzy najgorliwiej odlewają posągi z bronzu, ci właśnie posiadają zazwyczaj w ręku wszystkie dokumenty, przekonywające ich, jak dalece bohater ich odległy bywał od tego co zeń robią, jak bardzo był inny i — powiedzmy to od siebie — bardziej interesujący. Ale, raz wszedłszy na drogę bronzowniczą, nie wiedzą, jak z niej wybrnąć.
Byłem świeżo w Krakowie, gdzie zetknąłem się potrosze ze światem uczonych. Najmilszy świat, dla niego wciąż będę tęsknił za Krakowem! Jak zawsze, krążą tam anegdotki, ploteczki, złośliwości, w których celują ci magowie, tak często zmuszeni ukrywać uśmieszek pod maską powagi. Toga profesorska — w Krakowie przynajmniej — ma jeszcze coś z sukienki kapłańskiej. Tym razem komentarze obracały się dokoła niedawnej śmierci zasłużonego mickiewiczologa, prof. Kallenbacha. Przysłuchuję się rozmowie. Jeden z uczonych ryzykuje paradoks, że Kallenbach „nienawidził“ Mickiewicza, że nie ominął żadnej sposobności, aby go skompromitować, bijąc nibyto wciąż przed nim pokłony. Oczywiście paradoks, taki dobry jak inny. Zastanawiają się nad tem, jakie tajemnice wziął z sobą do grobu Kallenbach, on który znał na wylot wszystkie[1] archiwa mickiewiczowskie; czy zniszczył swoje notaty i papiery, aby z nich nikt nie korzystał i t. d. Ktoś miał zapytać innego znakomitego uczonego, profesora, którego z prof. Kallenbachem łączyła długoletnia wzajemna pełna kurtuazji nieżyczliwość: „Jak pan sądzi, czy Kallenbach zwierzył komu przed śmiercią, co on naprawdę myśli o Mickiewiczu?“ — „Powiedziałby z pewnością, że to była skończona ś.....“ — odpowiedział profesor. Niewinny żart, oczywiście: bronzownicy en pantoufles.
Wobec takich nastrojów, nic dziwnego, że echa moich artykulików dochodziły mnie raczej pocztą pantoflową niż za pośrednictwem druku. „Chwała Bogu, że ktoś ruszył ten bronz, będzie można swobodniej oddychać“ — miał się wyrazić o nich jeden z przysięgłych bronzowników. A co za listy dostawałem: „Wziął się kochany pan do tego okresu życia Mickiewicza, który jest najbardziej ze wszystkich i najgruntowniej załgany, tak samo zresztą jak cały towianizm“ — pisze do mnie jeden z badaczy, który się jakiś czas sumiennie zajmował towianizmem a który — może przez nieśmiałość — zachował na prywatny użytek szereg wniosków, do których doszedł. Ten i ów z najpoważniejszych firmowych uczonych udzielił mi półgłosem takich szczegółów, że ja sam, mimo że odważniejszy, nie ośmieliłbym się ich powtórzyć. Skąd oni je znają? Licho wie. List p. Witolda Bełzy świadczy, że istniała w tym przedmiocie cała „tajemna wiedza“, którą sobie przekazywano przy zamkniętych drzwiach, z ust do ust, odbierając zaklęcia wiekuistego milczenia, że palono listy, niszczono dokumenty lub chowano je w mroku. Rzecz prosta, że im dalej w lata, tem bardziej ta poufna wiedza grozi zatraceniem się.
Skoro mowa o Krakowie, jeden z tamtejszych uczonych przytoczył mi szczegół rzucający pewne światło na pochodzenie Xawery. Zainteresowany tem zagadnieniem profesor przytoczył mi swoją dawną rozmowę z Józefem Albinem Herbaczewskim, obecnie profesorem w Kownie. Herbaczewski snuł przed nim plan zamierzonego dramatu, będąc zaś mistykiem i wizjonerem, wierzył w realność stworzonych przez siebie postaci. Mówił o kobiecie, która stanęła na drodze jego życia, — jakaś ruda Salome — Żydówka — „ta sama (dodał), która kusiła Mickiewicza — Teufel — Deybel — djabeł“. Wynikałoby z tego, że istniała tradycja zarówno żydowskiego pochodzenia Xawery jak jej oddziaływania na życie poety. Może Herbaczewski, o ile go dojdą te słowa, powie nam coś bliżej o tem.
Ale do tych spraw jeszcze powrócę, narazie chodzi mi o co innego. Z okazji mojej, do znudzenia już omawianej przedmowy do dzieł Mickiewicza, zaczepiano mnie zwłaszcza o jeden punkt, którego zresztą dla szczupłości miejsca nie mogłem rozwinąć, mianowicie o stosunek Mickiewicza do powstania listopadowego. Jak dalece punkt ten jest drażliwy, dowodzą ataki, jakie mnie spotkały, i to z różnych stron: z jednej strony — niepoczytalne wybryki szowinistów-analfabetów, wychowanych na jątrzącej literaturze pewnych dzienników, ale skądinąd nagany ludzi, o których wysokiej kulturze i dobrej woli nie mam powodu wątpić. A wszak ja nie uczyniłem nic innego, tylko starałem się oświetlić stan duszy poety, opierając się na własnych jego wyznaniach. Tak dalece wszystko co tyczy Mickiewicza obmurowane jest konwenansem, rutyną fałszywego pietyzmu! Pozwolę sobie tedy w kilku słowach uzasadnić to, czego tam, ograniczony miejscem, zaledwie mogłem dotknąć.
Każdego kto czytał po porządku, w lwowskiem wydaniu dzieł, korespondencję Mickiewicza, musiał uderzyć jego list do zmoskwiczonego Polaka, Tadeusza Bułharyna, pisany z Berlina dn. 12 czerwca 1829 r., tuż po opuszczeniu Rosji. List ten zawiera następujący ustęp:

Odebrałem tu z Warszawy wiadomość o koronacji i pełne entuzjazmu opisy uczt i zabaw. Ja tam nie byłem! Podzielam tylko zdaleka szczęście moich spółrodaków... Donoszę ci tylko, że Cesarz nasz jest teraz w Berlinie, przyjmowany z entuzjazmem, i że, jak powszechnie słychać, rad był z pobytu w Warszawie i Cesarzowa łaskawie wspominała o serdecznem uniesieniu, z jakiem przyjęta była od mieszkańców polskiej stolicy. Tyle nowin politycznych...

List do Bułharyna też ma swoją historję czy też swoją legendę. Opowiadał mi ją jeden z „mickiewiczologów“, zajmujący się zwłaszcza epoką rosyjską poety. List ten mianowicie dostał się do rąk Włodzimierza Spasowioza; Spasowicz przesłał go krakowskiej Akademji Umiejętności. Otrzymawszy ten dar, Akademja jakoby zastanawiała się poważanie, czyby tego listu nie spalić dla dobra pamięci wieszcza. Ale kopję listu posiadał, również od Spasowicza, Piotr Chmielowski. Widząc, że Akademja nie kwapi się ze spożytkowaniem listu, i słysząc o grożącem mu zniszczeniu, ogłosił go w dodatku do swej monografji z następującym przypiskiem: „Autograf znajduje się obecnie w zbiorach bibljoteki Akademji Umiejętności w Krakowie. Przytaczam list ten według kopji, udzielonej mi przez p. Włodzimierza Spasowicza“. W ten sposób Chmielowski stworzył fakt dokonany, list do Bułharyna przeszedł do zbiorowych wydań.
Nie wiem, o ile historyjka ta jest ścisła. Parę osób, których pytałem o to w Krakowie, nie znało jej. Może owe wahania, przypisywane Akademji, odnoszą się raczej do ówczesnego prezesa Akademji, Stanisława Tarnowskiego, na którego ręce zapewne list ów Spasowicz przesłał. Toby było prawdopodobniejsze: skądinąd opowiadano mi, jak żywo Tarnowski, będąc w Paryżu, wyrażał Władysławowi Mickiewiczowi zdziwienie, że ten nie zniszczył „jeszcze“ dokumentów tyczących działalności Adama Mickiewicza z epoki Trybuny Ludów. Powtarzam: może nie każda z tych relacyj jest dosłownie ścisła, ale to pewna, że oddają one atmosferę, w jakiej tworzyła się nasza „wiedza“ o Mickiewiczu.
List do Bułharyna, mimo że go ogłoszono, pozostał prawie nieznany. Nie wyciągnięto zeń konsekwencyj, nie cytuje się go prawie. I dosyć zrozumiałe jest, że list ten wprawił uczonych w zakłopotanie w momencie gdy praca bronzownicza wrzała na całej linji. Takich zakłopotań dostarcza Mickiewicz więcej. Niesamowita jego indywidualność jakże trudno poddaje się konwencjonalno-pomnikowemu ujęciu jego biografów. Dla nich bieg życia Mickiewicza jakże jest prosty i jasny! Od wczesnej młodości filomata, patrjotyczny konspirator, za spiski wtrącony do więzienia, gdzie Gustaw zmienia się ostatecznie w Konrada, potem męczennik, wygnaniec do Rosji, gdzie tęskni za Polską i tworzy Wallenroda, potem tułacz, wódz duchowy narodu i t. d. W tem „ludowem“ wydaniu dziejów Mickiewicza antydatowano niejako trzecią część Dziadów, która odnosi się do wypadków wileńskich z r. 1823, ale pisana jest w r. 1832 po upadku powstania, zacierano tak zasadnicze różnice perspektyw i nastrojów z przed r. 1830, a po r. 1830... W moim szkicu starałem się zwrócić uwagę na to nieporozumienie.
Znalazłyby się i inne nieporozumienia. Np. pobyt w Rosji. Wygnaniec, zapewne... Ale, biorąc po ludzku, kiedy się czyta listy Mickiewicza, widzi się, że prawdziwem jego wygnaniem było raczej — Kowno. Jak on się tam męczy, jak się tam szamoce, bez żadnej prawie nadziei wyrwania się! Zamknięty w małem miasteczku, przykuty do żmudnej pracy nauczycielskiej, mając za całą osłodę korespondencję z dawnymi kolegami, których przerósł o wiele głów, którzy go niecierpliwią i nudzą, ten namiętny czytelnik Byrona rozdyma nozdrza, żądny wielkich burz i wielkich wzruszeń, których miłość do Maryli jest dlań coraz mniej zadowalającym surogatem. Filomaci! Wydano wiele tomów ich korespondencji; wydaje mi się z niej, że rozdymanie działalności tego bardzo szanownego stowarzyszenia młodzieży przez niektórych naszych komentatorów jest dość sztuczne. Zresztą Mickiewicz, od paru lat w Kownie, coraz bardziej odchodził duchem od tych wileńskich towarzyszy młodzieńczych wzlotów. W tej epoce dochodzi do tego stanu, że brzydnie sam sobie, brzydną mu drudzy, przechodzi ciężki kryzys. W tych warunkach uwięzienie było dlań wybawieniem. Nareszcie coś w dużym stylu, coś co go wyrywa z miernoty i szarzyzny, z błędnego koła beznadziejnej miłości, która zaczynała jemu samemu wydawać się śmieszna i głupia. Zesłanie do Rosji było wygnaniem ale i wyzwoleniem; było, można powiedzieć, najszczęśliwszem wydarzeniem w życiu Mickiewicza, i on też tak na to patrzy. Faktem jest, że pobyt w Rosji odegrał w życiu duchowem Mickiewicza olbrzymią rolę. Dla tego mieszkańca Wilna i Kowna, który nawet Warszawy nie znał i który jej na nieznane nie lubił, Rosja była Europą. Olśniła go nie potęgą państwową ale wyższością kulturalną, tak przynajmniej on sam patrzy wówczas na to. Dostał się w środowisko nareszcie godne siebie, poznał ludzi pierwszorzędnych, on, wprzódy skazany na towarzystwo najzacniejszych z pewnością Zanów i Czeczottów, którzy mu cenzurowali i poprawiali wiersze; Skromny nauczycieli kowieński, tu przyjmowany na równej stopie wśród najwyższych, wieńczony, fetowany... Nie sądzę, aby tak przyjmowano Mickiewicza, gdyby z Kowna przeniósł się był do Warszawy... To były najpełniejsze, najszczęśliwsze lata jego życia, tam osiągnął samowiedzę swego genjuszu, nauczył się zarazem sądzić rzeczy z wysoka. To też warto czytać listy, jakie pisze do swoich przyjaciół bawiących w Warszawie, do Odyńca i innych, z jakiem politowaniem patrzy na ten partykularz: „...artykuł tak zdrowo pomyślany i tak dobrze po polsku napisany, że wierzyć nie mogę, aby w Warszawie wziął początek... Te dwa artykuły pocieszyły nas nieco, zasmuconych widokiem waszej literatury“...
To znów gdzieindziej: „Nie mogę bez żalu pomyśleć o straszliwej u was literackiej stagnacji“...
Wszystko mu się wydaje w Warszawie równie głupie, zarówno krytyki jak pochwały, jakie go spotykają. I charakterystyczne są te zwroty: „u was“, „wasza literatura“. Czy to jest antypatja do „warszawianizmu“ (choć Odyniec, do którego to pisze, był przecież Litwinem!), czy też jest nieświadomym przedsmakiem separatyzmu litewskiego?[2] Bo zważmy, że przecież Mickiewicz, poza krótkim i późniejszym pobytem w Poznańskiem, nigdy w „Polsce“ nie był. To też jeden z paradoksów życia!
W czasie tedy gdy w Warszawie areopag literacki zwalczał go namiętnie lub przedrzeźniał zjadliwie, w Rosji przyjęto go jednogłośnym entuzjazmem, obwołano pierwszym poetą Słowiańszczyzny. Wygnaniec ten cieszył się szczególnemi względami, zostawiono mu swobodę życia i tworzenia, zwalniając go od innych obowiązków. Jak serdeczne i mocne były stosunki przyjaźni zadzierzgnięte z Rosjanami, dowodzi choćby przypomniany przez p. Wacława Lednickiego fakt, że w wiele lat później grono przyjaciół moskiewskich, dowiedziawszy się, że Mickiewicz jest w Paryżu w biedzie, zebrało ogromną na owe czasy sumę pięciu tysięcy rubli i przesłało ją poecie, i poeta — on, tak dumny — mógł ją przyjąć! Rzecz prosta, że jego stosunek do Rosji w owych latach pobytu w Moskwie i Petersburgu, musiał być odległy od konwencjonalnych pojęć w tej mierze, wynikłych z przenoszenia wstecz późniejszych stanów duszy. Wówczas Nowosilcow nie był dla Mickiewicza symbolem Rosji, ale przykrym epizodem; wówczas mógł być dlań „naszym cesarzem“ ten sam Mikołaj, który w dwa lata potem stanie „mocarzem jak Bóg silnym, jak szatan złośliwym“, — „synem Wasilowym“, który polską koronę „ukradł i skrwawił“... I dlatego, gdyby nawet przyszło nam się zastanawiać, czy listu do Bułharyna nie trzeba brać jako „wallenrodyczną“ ironję[3], możnaby odpowiedzieć, że nie, tak samo, jak owej przedmowy, mimo że niewątpliwie pisanej na żądanie cenzury, którą przypomina mu zjadliwie[4] w roku 1845 Orzeł Biały (nr. 8 z dn. 15 czerwca 1845 r.) w Paryżu. Oto artykuł tego emigracyjnego pisma:

Ogłaszamy drukiem udzieloną nam kopię przedmowy do Dziadów[5] przez Adama Mickiewicza w 1829 roku pisaną i na czele tegoż dzieła umieszczoną. Ogłoszenie to użytecznem być może nietylko publiczności, lecz jeszcze i samemu Adamowi Mickiewiczowi, który, jeśli uzna stosowność i potrzebę tego, twierdzenia tejże przedmowy zmieni i poprawi. Oto jest ta przedmowa:
„Trzecie to dzieło polskie ogłaszam w stolicy Monarchy, który ze wszystkich królów ziemi liczy w państwie swojem najwięcej plemion i języków. Będąc zarówno ojcem wszystkich, zapewnia wszystkim wolne posiadanie dóbr ziemnych i droższych jeszcze dóbr moralnych i umysłowych. Nietylko poddanym swoim istniejącą wiarę, zwyczaje i mowę, ale nawet zatracone albo do upadku chylące się pamiątki dawnych wieków jako dziedzictwo należne przyszłym pokoleniom wydobyć i ochraniać rozkazuje. JEGO szczodrobliwością wsparci, uczeni przedsiębiorą pracowite podróże dla wyśledzenia i zachowania pomników fińskich; — JEGO opieką zaszczycone, towarzystwa uczone kształcą i pielęgnują dawną mowę Lettów, pobratymców litewskich. Oby imię Ojca tylu ludów we wszystkich pokoleniach wszystkiemi językami zarówno sławione było!

Adam Mićkiewicz
Petersburg, 1829


Otóż podziwiajmy zjawisko, które możnaby nazwać „autonomją genjuszu“. Podczas gdy Mickiewicz sławi imię „ojca tylu ludów“ a wybrzydza się na Warszawę, młoda Warszawa chłonie jego poezje, powtarza jego Odę do młodości, czyta z uniesieniem Konrada Wallenroda. I w dojrzewającym nastroju rewolucyjnym Warszawy, o którym on sam nic nie wie, jego poezja ma potężny udział. Gdy on żałuje, że nie był na koronacji cara w Warszawie, tam, rychło po spisku koronacyjnym, dojrzewa czyn rewolucji. „Słowo stało się ciałem a Wallenrod Belwederem“ — powie Aleksander Chodźko. Poezja Adama Mickiewicza wyszła z niego samego i działa już zupełnie samoistnie, przybierając znaczenie, o jakiem on może dla niej wówczas nie myślał. Jest to jeden z najciekawszych dokumentów działania literatury i załamywania się jej promieni w różnych środowiskach, lub — weźmy porównanie z innej dziedziny — tworzenia w rożnem środowisku różnych chemicznych połączeń.
I kiedy, w czasie pobytu Mickiewicza we Włoszech, wybucha powstanie, którego on jest współtwórcą, niemal ojcem, on sam najbardziej jest niem zaskoczony! Czyż to wszystko, to nie jest komentarz do niezdecydowanej postawy Mickiewicza, z którą biografowie jego niebardzo wiedzą co począć? I oto nowy tragiczny paradoks: tuż po wybuchu rewolucji jedno z pisemek powstańczych, Podchorąży, rozpoczyna pierwszy numer (8 grudnia 1830) Odą do młodości; a niebawem powstaje wiersz Maurycego Gosławskiego skierowany do jej autora, „Do Adama Mickiewicza, bawiącego w Rzymie podczas wojny narodowej“, wiersz mający za motto ustęp z... Konrada Walenroda („Gdybym był zdolny własne ognie przelać“ i t. d.), a kończący się krwawą strofą:

Zbudzony tej wieści echem,
Śpiesz, dalekie rzucaj Rzymy,
Śpiesz, bo jeśli zwyciężymy,
Wstyd będzie bez zasługi polskim tchnąć oddechem!

Jeśli padniem pod gruzami
— Wieszczu! wtedy w dniach boleści
Nie wart grobu dzielić z nami —
Kto nie dzielił krwie i cześci!

Oto parę wyjaśnień, oto parę dokumentów, nie nowych oczywiście, ale pomijanych, jak wszystko co nie nadaje się dla odlewarni bronzu. Dość chyba jasne jest, że kiedy pisałem moją przedmowę do dzieł Mickiewicza, nie chodziło mi o to, aby sądzić jego postępowanie w tych chwilach, ani też — jak mi to dziecinnie zarzucał jeden z polemistów — „wymawiać Mickiewiczowi, że nie poszedł do wojska“. Nie wiem, czem sobie zasłużyłem na opinję takiego militarysty? Chciałem jedynie przedstawić jeden z najciekawszych konfliktów jakie znają dzieje literatury; dramat duchowy, jaki przechodził Mickiewicz; chciałem wskazać, że drogi jego były może inne, niż się to zazwyczaj w konwencjonalnem uproszczeniu przedstawia. I ten dramat wewnętrzny, w którym poeta znalazł się — po upadku powstania — bliski samobójstwa, pomaga nam pojąć ten olbrzymi ładunek, który wystrzelił w trzeciej części Dziadów. Jednym rzutem oka objął przepaść, jaka powstała między nim a narodem, przesadził tę przepaść jednym skokiem genjuszu, i znów znalazł się na czele, i już na zawsze.






  1. A jednak nie wszystkie! Sam Kallenbach opowiadał taki fakt. Kiedy przed laty zabierał się do monografji o Mickiewiczu, odwiedził m. in. Artura Wołyńskiego w Rzymie, w nadziei, że u niego znajdzie jakieś materjały. Wołyński pokazał mu dużą tekę i rzekł: „Gdyby pan wiedział co się w tej tece znajduje, dałby pan za to nie wiem ile, bo tu są właśnie rzeczy pierwszorzędnej wagi do sprawy, która pana obchodzi. Ale, niestety, nie mogę panu ich udzielić“. To rzekłszy, wyszedł z pokoju i pół godziny nie wracał. Kallenbach nie tknął teki; dopiero później — powiada — zrozumiał, że Wołyński, widocznie związany jakiemś przyrzeczeniem, chciał mu zostawić sposobność zapoznania się z teką, nie biorąc na siebie odpowiedzialności. Wogóle z którejkolwiek strony tknąć sprawy Mickiewicza, wszędzie mrok, tajemnica; wszędzie, przy wielkiej mnogości słów, konspiracja milczenia!
  2. Kiedy czytamy w „Korespondencji“ listy tych filomatów, którym wypadło czasowo bawić w Warszawie, widzi się głęboką antypatję, jaką ci młodzi Litwini żywią dla stolicy Polski.
  3. Jeden z najwybitniejszych polonistów pisze do mnie: „List do Bułharyna naturalnie że nie jest „walenrodyzmem“, tylko owocem wiary Mickiewicza w Rosję, wiary którą rozwiał dopiero rok 31“.
  4. Jak długo utrzymywały się na emigracji te antymickiewiczowskie nastroje, dowodzi fakt, że kiedy w wiele lat po śmierci poety Lenartowicz miał we Florencji wykłady o Mickiewiczu, otrzymał następujący list:
    „Dzieckiem jesteś, jeżeli uważasz Mickiewicza za patrjotę.
    Cyprjan Norwid“.
    Lenartowicz przytacza to w liście do pani Bośniackiej, autorki Obrony Częstochowy. (List ten znajduje się w Bibljotece Narodowej w Warszawie).
  5. Ta relacja Orła Białego jest błędna: ustęp ten mieści się w przedmowie do drugiego wydania Wallenroda, w dwutomowem wydaniu Poezji (Petersburg, 1929).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.