Dramat gminny polski

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Karol Mátyás
Tytuł Dramat gminny polski
Podtytuł Kolęda
Pochodzenie Wisła, 1887, T.1, z.1-2
Redaktor Artur Gruszecki
Wydawca Artur Gruszecki
Data wyd. 1887
Druk Bracia Jeżyńscy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


DRAMAT GMINNY POLSKI
(KOLĘDA)
NAPISAŁ
Karol Mátyás.

Pod sławną Kalwaryą Zebrzydowską, po lewej stronie gościńca, prowadzącego z Krakowa do Zatora, leży wieś Sosnowice (parafia Pobiedr). W dzień św. Szczepana (drugi dzień B. Narodzenia) wieczór zaczynają tu chodzić z szopką i kolędować, odgrywając głównie niżej podany obraz dramatyczny, osnuty na tle Bożego Narodzenia. Obraz ten nazywają „kolędą” a przedstawiających „kolędnikami.”
Zwyczaj przedstawiania „kolędy” istnieje w Sosnowicach od lat przeszło dwudziestu, a pochodzi z sąsiedniej wsi Przytkowic, więcej ku Kalwaryi posuniętej. Z rękopisu przytkowskiego odpisał „kolędę” Franciszek Walo, Sosnowianin, jeden z inicyatorów tego zwyczaju w Sosnowicach. Autorem pierwowzoru ma być przytkowski organista, nazwiskiem Fajkisz, który przed kilkudziesięciu laty odebrał sobie życie. Nauczył on Przytkowian tej sztuki, oni też przez długi czas dzierżyli monopol w tym względzie, chodząc z kolędą nie tylko po swojej wsi, ale także po sąsiednich, głównie po dworach. Musiała się ta sztuka podobać, a przedwszystkiem opłacać, skoro wnet Sosnowianie przyswoili sobie ten zwyczaj i udoskonalili swym sprytem i lepszym smakiem. Sami się chwalą, że lepiej kolędują, niż Przytkowianie. „Przytkowianie niepieknie kolędują, bo to i prędko i bez porządku — tak ino zbywają” — powiadają.
Przedstawianie kolędy nie uzyskało jednak w Sosnowicach zupełnego prawa obywatelstwa czyli raczej nie upowszechniło się tak, jak było powinno. Co roku chodzą z szopką i śpiewają kolędy, lecz nie co roku odgrywają „kolędę.” Bywały lata, kiedy nic o „kolędzie” nie było słychać. Być może dla tego, że ci, którzy byli inicyatorami tejże, pożenili się, zostali gospodarzami, spoważnieli. Dopiero przed niedawnym czasem dziarscy chłopacy sosnowiccy zapomniany zwyczaj wprowadzili w życie, rękopis „kolędy,” spoczywający u Franciszka Wala, owego pierwszego kolędnika, wydobyli z pyłu i zaczęli się uczyć „kolędować.”
Pierwszym był Wicek Felczyk (Antos), jeden z najinteligentniejszych i najpoważniejszych parobków we wsi. Umiejąc dobrze czytać i pisać, mając dużo sprytu i światowego obycia, wziął całą rzecz w swe ręce. Naprzód dużą i piękną zrobił „sopę,” a potem przygarnąwszy do siebie kilku żwawszych chłopaków, zaczął ich uczyć „kolędy.”
Poszło bardzo dobrze; pierwszy występ zrobił nawet nadzwyczaj korzystne wrażenie. Dziewczęta, mianowicie dworskie, — bo we dworze przedewszystkiem chcieli się kolędnicy pokazać — jeszcze pół roku z zachwytem opowiadały sobie o nich, przytaczając na pamięć pojedyncze wiersze kolędy, a przez drugie pół roku cieszyły się na „przyszły św. Szczepan.”
Już to znać kolędników, jak idą przez wieś, bo to idą z muzyką i wesołym gwarem, otoczeni zgrają dużą wiejskich wyrostków. Naprzód idzie muzyka, zamówiona najczęściej z Przytkowic, składająca się z basów, „dwojga skrzypiec,” trąby, i klarynetu, albo przynajmniej ze skrzypców, trąby, trąbki i fletu. Za muzyką dwóch rosłych parobków niesie „sopę,” a w końcu idą kolędnicy odpowiednio przebrani. Sędzia ubrany „z pańska” w surducie a raczej ciepłym paltocie,[1] bo to zima; sędzia nie śmie być młodzieniaszkiem, a więc ta rola przypada ipso jure poważnemu Wickowi Felczykowi, który występuje takim, jakim jest, z ogoloną twarzą, w której widać powagę i pewną surowość, oraz w ubraniu swojem zwykłem. Idzie stary sędziwy Józef, słuszny, z długą siwą brodą, oparty na dużym kiju, od starości pochylony naprzód — doskonały ten typ stwarza dziarski Galosik Pietrek, jeden z najbardziej zuchowatych parobków we wsi (dziś już żonaty). Zarzucićby mu można chyba to, że, niezgodnie z powagą wieku, Józef ten błyska często z maski oczyma na ładne dziewuchy, przypatrujące się widowisku.
Obok Józefa idzie Marya, otulona chuściną, drżąca od zimna; rola ta przypada parobkowi młodszemu, mającemu delikatniejszą twarz, do kobiecej podobną i łagodny głos. Marya w odpowiedniem miejscu kolędy zrzuca chusty i staje się Aniołem.
Wreszcie trzej pasterze betlejemscy, przebrani po góralsku w guniach szarych, „kierpcach” i okrągłych kapeluszach. Dlaczego pasterze betlejemscy pokazują się w stroju naszych górali, tłomaczy się pojęciami ludu tutejszego (nietylko samych Sosnowian), który górali naszych uważa za pasterzy, a w ogóle za ludzi bardzo głupich i nieokrzesanych;[2] sądzą więc Sosnowianie, że najlepiej przedstawią pasterzy betlejemskich, gdy się przebiorą za górali. Pasterze betlejemscy są wcale tacy, jak nasi górale, a raczej tacy, jak sobie Sosnowianie górali przedstawiają: mówią po góralsku, a przedewszystkiem z ich rozmowy i zachowania się przebija naiwność taka, jaką właśnie Sosnowianie przypisują góralom. To są górale ci sami, o których codzień mówią i których codzień wyśmiewają. Z tego nieco później wysnuję wniosek, odnoszący się do genezy podanej przezemnie kolędy.
Kolędowanie odbywa się w ten sposób, że naprzód przedstawia się dramat kolędny. Naprzód więc wchodzą do izby kolędnicy (aktorzy), i zajmują jej środek, potem niosący szopę, którą stawia się zazwyczaj na uboczu na ławce lub stoliku, wreszcie muzykanci, którzy siadają gdzieś w rogu izby, aby na dany znak zagrać do tańca. Po przedstawieniu dramatu zrzucają niektórzy kolędnicy przebranie i dają znak muzyce, aby grała. Zaczyna się pospolicie od krakowiaka lub ulubionego „trambla.” Naprzód Józef, przedzierzgnąwszy się w młodego i dziarskiego chłopca, w skok sunie po gospodarską córkę, za nim inni wybierają sobie dziewuchy. Tańczy ledwie kilka par, nie dlatego, że w izbie ciasno, lecz że to taniec popisowy; a pomiędzy kolędnikami znajdują się zwykle najlepsi „tanecnicy.” Pohulawszy trochę stają przed szopą i kolędują ładnej Marysi lub Jagnysi, córce gospodarzy domu, trzeba bowiem nadmienić, że kolędnicy idą przedewszystkiem do tych chałup, gdzie są dziewuchy. Jedynaczce a bogatej starają się jak najpiękniej za kolędować.
Z śpiewanych pospolicie kolęd przytaczam:

1.   Jes ci tu Jagnysia pikná i urodna,
trzeba jej zakolędować, bo jes tego godná (bis).

2.   Nadobna Jagnysia
páwicki pásała,
oj! páwicki pásała,
piórecka zbiérała.

A co uzbierała
przed matusie niesła,
a matusia jéj za to
chustecke na lato.

3.   Stoi konik na podwórcu, lelijá,
a cóz ty más moja Jagnyś jedyna?
Trzewicki mám trzewicki mám, mój miły!
od ciebie to, mój Jasieniu jedyny!

Jest to zwyczajem, że, jeżeli dziedzic jest w domu, idą naprzód z kolędą do dworu. Dzieje się to nie tylko przez uszanowanie dla „pana,” lecz także przez serdeczną wdzięczność za jego wielką i łaskawość dla kolędników. Tu śpiewają przy szopce poważne kościelne kolędy j. t. W żłobie leży, Pasterze bieżeli; potem udarowawszy ich, pozwala im „pan” iść do czeladnej zakolędować dziewuchom dworskim, zabawić się przy muzyce. Zabawa odbywa się tu żywo ale przystojnie, państwo przypatrują się jej i płacą za każdy taniec do basów. Po hulance odbywa się tz. „sprzedawanie sadu.”
Zwyczaj to ciekawy. Dziewuchy dworskie, albo zwykle jedna najładniejsza — wiesza choinkę, ubraną w łakocie i świecidełka, u powały w czeladnej a potem ją sprzedaje kolędnikom. Po długim komicznym targu, który prowadzić musi dowcipny kupiec, dziewucha otrzymuje zgodzoną sumę tj. kilka świstków papieru wyobrażających banknoty („stówki”) i obietnice „litkupu”[3], który ma nastąpić przy pierwszej sposobności. Potem obrywają kolędnicy drzewko z wiszących łakoci. Tak odbywa się zwyczaj „kolędy.”
Cechami niżej podanej kolędy są: prostota, naiwność, swoboda, świeżość; w akcyi znać pośpiech wielki oraz brak przestanków, wywołanych zmianą miejsca lub czasu, w ogólnym rysunku — pewną dorywczość, co wszystko składa się na bardzo pierwotną całość. Aleć to dramat chłopski, gminny, utwór dziecięcej fantazyi i twardego, niegiętkiego umysłu.
Najbardziej jednak wpada w oko owo upraszczanie przedstawienia, objawiające się w użyciu jak najmniejszej ilości osób a posunięte aż do ignorancyi koniecznej odrębności pojedynczych ról. Osoba, która, przemówiwszy słów parę, powinna zniknąć widzom z oczu — zostaje na scenie i gra drugą rolę, wymagającą zupełnie innego stroju i innej charakteryzacyi.
Widzieć to można i z rękopisu kolędy. Nazwiskiem Dameta objęte są dwie role: woźnego rzymskiego i górala czyli pasterza. Sędzia przed objęciem swego urzędu przemawia w imieniu kolędników do widzów, pouczając ich o znaczeniu uroczystości B. Narodzenia i przygotowując do przedstawienia. Marya — jak powiedziałem wyżej — zrzuca z siebie chusty i objawia się pasterzom jako anioł.
Nie razi to, że sędzia przed objęciem swego urzędu przemawia w imieniu kolędników do widzów (prolog); ale zdziwić się można, że woźny, zwołujący ludność do konskrypcyi, miasto usunąć się po spełnieniu swej roli, podbiega do sędziego i zapisuje się jako góral — to jeszcze dziwniejsze, że już jako woźny w góralskim występuje stroju.
Miary prostoty w przedstawieniu dopełnia w ostatniej scenie dramatu przystawienie szopki, wyobrażającej stajenkę, w której się Chrystus narodził. Co się powinno dziać na scenie, dzieje się w szopce. Jedna część osób występuje w szopce, druga przed szopką na scenie. Dziwny tu tworzy kontrast stary, słuszny Józef, stojący przed szopką, z maleńką drewnianą nieruchomą figurką Maryi w szopce. Jest to objaw prostoty ale zarazem bardzo zręczny sposób ominięcia trudności w przedstawieniu takiej sceny. Kolędnikom, odgrywającym sztukę „gdzie się trafi,” trudno inaczej wywiązać się z zadania. Musieliby chyba jakiś namiot, wy obrażający stajenkę, nosić z sobą, aby módz zaspokoić wymagania wybredniejszych widzów. Ale ludziom wiejskim to wystarcza, a kolędnikom tak najdogodniej.
Jakiekolwiekby nam się nasuwały podejrzenia co do genezy tego dramatu, uznać go musimy za gminny, a nazwać naszym, swojskim. Powiedziałem wyżej, że cechami jego są: prostota, naiwność, swoboda i świeżość. W przedstawieniu objawia się to samo, z czego wynika, że treść i forma tego dramatu — jeżeli ktoś nie uwierzy, że to płód chłopskiego ducha — odpowiadają już nie upodobaniu, ale dążności i idei ludowej. Lud uważa już ten utwór za swój ożyli, jak gdyby on był jego autorem. Zresztą mniejsza o to. Napisał go jakiś Fajkisz, a kto on był, w to nie wchodźmy, dość że napisał rzecz nawskroś narodową; a jeżeli odpisał z jakiegoś starego rękopisu polskiego, tem lepiej, bo będzie ten obraz kolędny pierwiastkiem, źródłem dramatu polskiego, choć i w pierwszym razie za wzór tegoż uważać go trzeba.
Charakterystyka górali wedle oryginalnych miejscowych pojęć (zajmująca większą część kolędy) wskazuje na to, że utwór ten jest nie tylko naszym, polskim, lecz nawet miejscowym, że autor jego, jeżeli go napisał sam Fajkisz — i jeżeli, sądząc po nazwisku, za obcego uważać go będziemy, znał doskonale lud tutejszy, nawet pod względem jego pojęć.
Koloryt całego utworu jest tak dalece gminny, że, gdyby który z wykształceńszych chłopów, np. Franciszek Piszczek w Sosnowicach, prawiący na pogrzebach kazania, niby ksiądz jaki lub przemawiający do nowożeńców w sposób chłopsko-uczony, napisał utwór na temat B. Narodzenia, stworzyłby go z pewnością w pokrewnym duchu.
Początek utworu, w którym występuje sędzia rzymski, gdzie mowa o cesarzu rzymskim Auguście, o „regiestrach,” o „mandacie cesarskim”, nakazującym konskrypcyę ludności, o „trybucie”, składanym sędziemu, bynajmniej nie wskazuje na uczonego jakiegoś autora, znającego dobrze historyą rzymską. Chłop, znający dobrze kantyczki i pieśni kościelne, w których o tem wszyskiem jest mowa, a jeszcze bardziej organista, mógł taką rzecz łatwo stworzyć.
P. Grzegorzewski, literat, znalazł podobną kolędę w Słowacyi, tak dalece nawet podobną do naszej, że niektóre wyrażenia zgadzają się z sobą; z tego wyprowadza on wniosek co do duchowego oddziaływania na siebie dwu pokrewnych ludów. — Jabym sądził, że, jeżeli Fajkisz z pochodzenia był Słowakiem, i znał słowacką kolędę (pewnie nie na pamięć), pierwowzorem naszej kolędy jest słowacka. Napisana przez człowieka pochodzącego z ludu, który z krwi i ducha jest bratem ludu polskiego, napisana pod wpływem miejscowych stosunków, przeszła w krew i kość naszego ludu. Uznać ją więc można i w tym razie za naszą polską, bo pisał ją Słowak pod wpływem polskich stosunków i pojęć.
W niżej podanym tekście kolędy, który wypisałem z rękopisu Franciszka Wala, uwidocznić musiałem przerwy sceniczne, choć ich w rękopisie nie znalazłem. W rękopisie, jak w przedstawieniu kolędy, nieprzerwana ciągłość panuje od początku do końca. Zastosowałem w tekście gwarę sosnowicką, którą przemawiają sosnowiccy kolędnicy, z wyjątkiem odrębnej mowy górali, naznaczonej wyraźnie w rękopisie.


KOLĘDA.
OSOBY:
SĘDZIA.
DAMETA (WOŹNY).
JÓZOF.
MARYJA
KUBA
DAMETA GÓRALE
MATYS
ANIOŁ


Prolog.
Sędzia.

Ma sie to tu rozpocąć sprawa — słyście najmilsi! —
nie ludzka, ale boská, tylko bądźcie cisi!
Bo po przestępstwie Adama, cowieka grzésnego,
wszyścy ludzie pośliby byli do piekła ciemnego;
lec Bóg zlitowawszy sie, syn Boży na ziemie spuścił sie nám z nieba zesłany,
który nám z proroków zdawna obiecany,
któregośmy z dawna wielce poządali
i krwawe łzy wyléwali
i do Boga wołali:
O dáj Boże! aby się obłoki przerwały,
aby nám Odkupiciela na te ziemie wydały.
Po takowem wołaniu przysed Pan łaskawy,
przyjąwszy na sie ciało ludzkie, Bóg i cowiek prawy;
za sprawą Ducha św. w zywocie pocęty,
zrodził sie nám na ten cás Pán nad Pany Święty.
Przeto my wdzięcni z odkupu Jego
pamiątkę obchodzimy narodzeniá Jego.
W ostatku wystawiony i co ućciwego,
tylko prose nakłońcie ucha łaskawego.


Akt I.
SCENA I.
Dameta (woźny) woła.

Ilo! ilo! posłuchájcie! Panowie! to wołanie moje!
ile razy! przestrzegać! i sanować! własne garło swoje
wysed! wyrok! cesarza! Augusta! rzymskiego!
aby kázdy poddany! do miasta swojego!

swą osobą stawił się! imie własne wpisywać!
a podatki swoje do skarbu oddawać!
w tem roku! w tem miesiącu! jes dzień naznacony!
przeto byście byli wszyscy ogłoseni.

Sędzia.

Słyseliście rozumem mandat Pana mego,
ja z rozkazu zasiądę wpisywać kázdego;
lec pierwej, nizeli bede w regiestra wpisywać,
powtórnie kazę césarski mandat odwoływać,
znowu niechaj się kázdy stawi do mnie w pogotowiu!

Dameta (woźny).

Zaráz panosku ucenię, zaráz wołać bedę
i na wszyśkie usługi ochotnie przybędę.

(woła)

Posłuchaj wselki cowiek! jak wielki, tak mały!
ze juz drugi raz wołám! wiédz młody i stary!
Wsystkiem wiedzieć podaję! byście przybywali!
byście sie w te nowe regiestra wpisali!
Gros trybutu náleży oddawać kázdemu!
przez to sie ogłasá staremu i młodemu!

Sędzia.

Owóz są te regiestra, tylko sie wpisywać,
ze sie chcieli jak nájprędzéj przygotować.


SCENA II.
Dameta (góral).

Dejze wazmości dobry dzień! A ućciwe paniątko,
prose was wpiście mnie w to papiercątko.

Sędzia.

Jak ci chłopie na imie?

Dameta.

Mospanie, Dameta.

Sędzia.

Más zapłacić césarzowi monetę.

Dameta.

Co wazmość mówi: kobiétę?
dyć já tylko jedne mám,
psecię ją za papiérciątko nie dám.

Sędzia.

Nie kobiétę — tylko monetę!

Dameta.

Nie kijem go, ale drewnem!
a jeślim sie omylił, uceń mi to jedno.
Oj! trudno to, panosku, o dobrą kobiétę,
owsem o taką mązkę (męzką?), jaką já mám.
Wiem wazmość, zebyś ją kciał za kucharkę chować,
woláłbyk sie nigdy dać w te regiestra wpisować.

Sędzia.

Nic praw chłopie, oddej gros swego pogłownego.

Dameta.

Bie jacy panosku, naści gros jak co ućciwego.

Sędzia.

Idź prec, gdy cie odprawili,
a drugim razem bądź mądrzejszy, by cie nic wybili.

Dameta.

Bie jacy panosku, za co? za mój gros?

Kuba.

Já piéniędzy ni mám na płat, mości Panie.

Sędzia.

A co mi na tem! posukaj, nim ci co zostanie,
gros chłopie podatku twojego.

Kuba.

Bie jacy wypasę wazności krówke jak co ućciwego.

Sędzia.

A kto cie prosi, byś mi pás, kędy já mám krowy.

Kuba.

Bie jacy panosku, más gros a zaráz gotowy.

Sędzia.

Siła ta más dzieci, chłopie, albo celadzi do zápisu?

Kuba.

Bie jacy panosku, je ledwie ośmioro:

(rachuje na palcach)

parobka, dwie dziéwki i dzieci pięcioro.

Sędzia.

Tak más siła dzieci, chłopie i celadzi!

Kuba.

A cóz wazności na tem? zádne nic nie wadzi.
To sie wazność pięciorgu dziwuje?
dyć sie jesce moja Zuzka ze sostem do kąta gotuje,
bedzie miała Kaspra!

Sędzia.

Nę más chłopie selązek a idź prec!

Kuba.

Bóg zapłać mości panie!
psecie sie mojej Zuzce na łoktuskę dostanie.

(oddala się w podskokach).


SCENA III.

(Poważnym krokiem zbliża się do sędziego stary
zgarbiony Józof, do niego tuli się drżąca Marya).

Józef.

Bądź zdrów Panie łaskawy na wiecór scęśliwy!

Sędzia.

A cegóz potrzebuje ten cłowiek sędziwy?

Józef.

Cesarskim mandat słysał w którem rozkazano,
aby na popis cemprędzej stawano.
Prawda, ze z trudnością było mnie staremu
stawić sie, a w innych rzecach zabawnemu,
ale césarskiemu rozkazowi kcę zadoś ucenić
a césarza Jegomości, co rozkazał, głosić,
rozumiejąc, ze nás będą w regiestra wpisywać;
my tez obydwoje z małzonkom powinności zechcemy oddawać.
Otóz macie, co słusna, dwa grose wám daję,
niechze w tem regiestrze z małzonkom zostaję.

Sędzia.

Co macie za imię albo jak wás zowią?
prędko mi odpowiadajcie i z tą białogłową.

Józef.

Z rodu Dawidowego, imię Józof dano
a Maryja małzonce, jeśli tak wpisano.

Sędzia.

No juzem wás wpisáł, juz mozecie wiedzieć,
já ztąd dalej pójdę, nie bedę tu siedzieć.

Józef.

Bóg zapłać, mości panie! i my téz pójdziemy,
tylko sobie zawcasu gospodę najdziemy.

Marya.

O mój miły Józofie! cóz teraz pocniemy?
kadyz my sie ubodzy ludzie podziejemy?
Pod ten cas ludzie wolą nocować w osteryjach pijanych
aniżeli nás ubogich i sfatygowanych;
wołają w owych karcmach ogromnemi głosy,
niezmierne cenią zgiełki, wodzenia za włosy,
abyśmy w kázdem domu zgode zachowali,
abyśmy przez ten krótki cas spokojnie mieskali.

Józef.

Nie frasuj sie Maryja! miéj w porozumieniu,
iz já cie nie opusce, ufaj słowu memu!
Pójdziemy więc choć powoli gdzie ku spokojowi
albo spokojnemu onemu domowi.
Owoli tu gospoda, chwała Bogu z tego!
moze sie nám dostanie kącika jakiego.
Scęś wám Boże, gospodárzu własny domu tego!
prosemy wás, podzwólcie nám kącika jakiego,
bo nás noc nadesła, kącika ni mámy,
rozumiejąc, ze to z łaski wasej otrzymamy;
wsakze wiedzieć mozecie, jakie nase sprawy,
prosemy wás gospodárzu, bądź na nás łaskawy!

Dameta (czyli woźny odpowiada[4]).

Mieśca (miejsca) tu u nás nima, bo mi zakázano,
aby tu podróznych nie noclęgowano,
bo widzę bracie po tobie, ześ w latach dojźrały,
chodzis z takom młodom, jak sám co młodego.
Nie bedę wás noclęgować, daléj ztąd wędrujcie
a tam sobie za miastem zgoła nocnik[5] opatrujcie!

Maryja.

A mój miły Józofie, cóz teráz pocniemy?
kadyz my sie ubodzy ludzie podziejemy?
I jak surowo postąpił i z jaką furyją!
na ten cas já rozumiała, ze nás juz ubije,
a ten to srogi mróz juz przydzie skostować.

Józef.

Jako widzę, Panienko, Pán Bóg nás dotyka,
ze takowa złoś ludzká przeciw nás wyniká,
prózna bań owa sopka, do niéj sie schroniemy,
cóz robić bedziemy, daléj nie pódziemy.

Koniec Aktu pierwszego.


Akt II.
(Teraz górale legają a annioł śpiewa[4]).
Anioł (śpiewa).

Glorya suma deo inexelxys et interapax bone wolontatys.

Matys.

Hullala marchy![6] za bydłem buwej! jak sie skryły!
postójcie! wnet mi tu bedziecie z gzbietami swemi płaciły.
Bie bracia! Koło mnie tu coś roźlicnie śpiéwało.
Hullala marchy za bydłem! cy mi sie tak zdało?
miksaksa malutki! przecies to śpiewanie,
teráz i potem zjad swoje śniádanie.
Nie pieron, nie błyskawica ani gzmot niebieski
nie satan, nie nas dudka (?) — cyli to głos hanielski?

Co ty to Kuba rozumis, co to takowego,
zaświéciło hań z kraju północnego?
boś ty psecie prandykáz[7] i znás sie po niebie,
powiédz ino, miły kłaku, niek słysę od ciebie!

Kuba.

Bie jacy, moze sie to tsa bedzie Damety spytać, bo to cłowiek z łaciny,
miałby on wiedzieć — nie małeć to dziwy.

Dameta.

Ej śpijcie, śpijcie a nie rozmawiájcie!
a Matys niechaj śpi, a mnie spokój dejcie!

Matys.

Owoli go bracia macie, ze śpiéwá!
a wy sie ze mnom zbywacie, ze kozioł od zdychaniá ziéwá;
nie idzie ci to ta Kuba psez sen.

Kuba.

Ej śpij! śpij! niek ci sie nie mazy! (nie marzy)
Boicie sie jako gizowie (?), chociázeście stazy (starzy);
posłucháj ino ty Dameta, co ty to rozumis,
Kaj się to odezwało, bo i ty śpiéwanie umis.

Dameta.

Ej śpijcie drabowie a nie rozmawiajcie,
a Matys niechaj śpi a mnie pokój dajcie!

Aniół.

Gloryja suma Deo inexelxys et interapax
bone wolontatys.

Kuba.

Bie bracia! Koło mnie tu coś mignęło,
jaz mie w poły strugnęło.

Dameta.

I koło mnie baw; Bóg wié co to będzie,
jeśli z nas który dusy nie pozbędzie.

Matys.

To mi dziw! to mi dziw! iz wy nie wsyścy mi wiezycie,
a já com widziáł i słysáł, to sami widzicie;
a Kuba, ten kłak, mi zadáł, ze já ś niego sydzę,
a já mu na to nic nie powiem, bo já wsystkiemu wiezę,
bo já słysáł od starego ojcema, ba! i od maciezy.

Dameta.

Dalibóg ci to práwda! já téz to słysáł,
od starego ojcema, który ledwie dysáł,

ze sie miało na ten cas coś dziwnego zrodzić,
jakiś z otchłań ludzi wyswobodzić,
ale mi sie to ta z pamięci wybiło.

Kuba.

Moze ci sie w nocy co przyśniło?

Dameta.

Albo to tu nowina dopiéro na świecie!
nie myślęz? nie cénięz? we śnie sie mi plecie?

Matys.

Dyć mie to tak zdjeło, jaz mie głowa boli,
bede já miáł z tego na chwile niewoli.
Psez tyle lat pasając kozy i owce nigdy tak nie buło,
co sie teráz a jesce w nocy psytrafiuło;
nieinacéj ucęnię, tylko sie połozę,
a głowe swoją gunią swą psyłozę.
Panie Boze náświętsy rádzze (racz-że) być dziś s nami!
a rac nás więcéj nienawidzac takiemi plagami!

Kuba.

Moiściewy! jak on umze, cóz cenić bydziemy?
jakze go tu a jesce w polu odydziemy?
We dnie sie ubiegał za kozami a w nocy sie stwozył (strwożył?)
dobze bydzie, jeśli go ten strach nie umozy.

Dameta.

Bydzie mu ta jacy srogi ból, toli jesce ziéwá,
dám já mu gozáłecki, niek sobie zaśpiewá.
Bie Matysku wstań a bądź dobréj myśli!
napij sie gozáłecki, a bedzies fńet (wnet) jak inksi.
Boze ci dej zdrowie! Boze dej twojéj torbie!
jak mamy pić, to pijmy, a bydziemy
śmieli, jak przydzie do cego.

Matys (pijany).

Ej! co dobra, jaz po gębie páli.

Kuba.

A musi óna dobrá być, kiej ją Matys kfáli (chwali).

Matys (śpiéwa).

Zonko moja! zonko! zebyś ty wiedziała,
ze já piuł gozáłkę, tobyś ty łajała;
tadi tąm! tadi tąm! tadi tąm!

Dameta.

Toć juz sobie Matysek podpiuł, kie ón śpiéwá sobie,
bądźze dusko Matysku, legnę já psy tobie.
Toć juz braciskowie, toć juz wsyscy śpijmy!

a jak psydzie do cego, to sie dobze bijmy!
Połozę já kije zaráz wele siebie;
śpijze dusko Matysku, nadkryję já ciebie.

Aniół.

Gloryja suma deo inexelxys et interapax
bone wolontatys.

Matys.

Słyście bracia! ze juz po tseci ráz śpiéwá,
a wy sie se mnom zbywácie, ze kozioł od zdychaniá ziéwá.

Kuba.

Bie jacy Dameta wstań! Bóg wié, co to będzie,
ka sie to wzieło i ka to usiędzie.

Aniół (śpiéwa).

Chwała bądź Bogu na wysokiem niebie
a ludziom pokój na niskiem padole!
Bóg sie w cłowiecéj narodził osobie,
w Betlejem mieście tam lezy we złobie.

Dameta.

Co za pán! co za pán! co ón nám tak śpiéwá;
coby to za pán miáł być fnet wiedzieć będziema.
Bie bracia, Kuba i Matysku! wstajcie,
a na śpiéwanie hanioła śpiesno psybywájcie!

Aniół.

Posłuchájcie pastérze! z pilnościom słuchájcie!
do Betlejem miasta cemprędzéj biegájcie!
tam nájdziecie Pana nowo-zrodzonego,
który nás má wybawić z mocy carta złego.

Kuba, Matys i Dameta (razem mówić mają)[4].

Dziękujemy ci, haniele, coś nám go zwiastówáł,
którego nám z prorokow kázdy obiecówáł.

(teraz sam) Kuba

Bie bracia! pójdźmy jino, kady haniół káze!
bede já wám psodkował, já sie juz odwáze.

(Idą ku szopce).


SCENA II.
Kuba.

Owoli go tu mácie w téj cárnéj odziezy!
Pytám sie wás panosku, dzié syn Bozy lezy?

Józef.

Oto lezy we złobie.

Kuba.

Bie jacy panosku, a któz go tam połozył?

Józef.

Sám sie tak unizył, jakoby cłek w małéj osobie,
aby nás ze złéj mocy wyswobodziuł.

Dameta.

Toć go tsa psywitać, tsa było darówać,
tsa buło się nám jacy dobze psygotować,
a myśmy wybiegli jak z lassa jakiego,
nimámy nic w kobieli lá Pana takiego.

Matys.

Nietaki on to Pán, jak nasi byli psodkowie, aby miał co potsebówać,
jes on Bogiem, co dás to dás, tem sie bydzie kontetówać.
Ach witájze! psewitájze Paniątecko, Zbawicielu świata!
A cegóz sie docekały moje siwe lata,
gdy patsemy na Boga nowo zrodzonego,
który nás má wybawić z mocy carta złego.
Ale słys! słys! mám tu wałásek (wałeczek) syra, mám téz i spyreckę
a bądź na mnie łaskawy, ba! i na tsodeckę,
od wilków leśnyk, aby mi nie ceniły skody nijakie;
niek ik tam weźnie niescęście wselakie.
Mój dziadek nieboscyk — Boze mu tam bądź miłościwy!
to sie i dziewięciu wilków nie báł, choć buł stary i siwy.

Dameta.

Kwardy buł.

Matys.

A le ty takim nie bydzies.
Psyniesę ci téz co więcéj, jak po drugi raz psydę,
bo já nierad do Pana z próżnom ręką jidę;
tylko zaźrę do swoje, co sie ta ś niom dzieje,
chorá mi buła, małá jéj nadzieja.
Rádze (racz-że) mi ją uzdrowić! prosę Cię jak Pana,
a jak po drugi raz psydę, psyniesę Ci tłustego barana.

Dameta.

Já ubogi Dameta, nálichsá chłopina,
abym miáł, tobym dáł choć samego wina;
ale my ta, nieboze, o niem nie słychámy,
tylko sie po kapecce gozáłecki napijemy.
Mám sám jesce kapitek (?), cośmy nie wypili,

cośmy sie na halu (hali) psy tsodzie bawili,
aleć ten kapitek nic to na młodego,
tylko pocęstuję niom tego starego.
Raccie sie tam pocęstówać abo se schowájcie,
a jak po drugi raz psydę, flaske mi oddejcie;
mám téz jesce kiełbasę i kasę,
kiełbasę to sami zjedźcie, a kasę to małemu
schowájcie, bo to Panu memu,
byście to kędy nie podzieli.
Nie wymáwiám, com miáł, tom dáł, a bądź na mnie łaskawy,
a psymij mnie do nieba! bo já prostak cały.

Kuba.

Já ubogi pastusek, ze wsystkich nájmizerniejsy,
opuściłek owiecki psy dolinie ksewistéj,
atoli zeby cie dziecino w téj sopie uciesyć.

(Śpiéwa).

Pásáł já se owiecki psy dolinie, psy dolinie,
ozleciały mi sie po ksewinie, po ksewinie;
tadi tąm! tadi tąm! tadi tąm!
Darówać ci jik tseba jako ubogiemu,
ale mnie téz biéda dojmuje samemu;
weźnies który gros za nie, dziécie ulubione!
ale wpsód lá zwycaju smyka nasmaruję,
a jak po drugi raz psydę, zywnoś ci daruję.

Matys.

Weź ino ty Kuba gęzle[8] i zagraj! niek Dameta skáce
póki sie hań ono dziécie nie rozpłace.

Dameta.

Ej! nie skocę walca, bolą mnie golenie.

Matys.

Ej cyt! cyt! prostaku! zgoi ci sie podciesienie (?);
a widzis mnie nájbardziéj starego,
a kto wié, jeśli nie wyskocę lá pana takiego.

Dameta.

Ej! z kiemze? cy sám bede skákáł?
dyć by já sie wpsód, niźli to dziécię, rozpłakáł,
choćbym wziął Matuchnę Paniątecka, boję sie jej;
dám jéj spokój, bo widzę, ze schozała.
Skocmyz Matysku społem, by nás nie złajała.

(Tańcują oba)[4].
Matys.

Za ućciwością wasą prosę o wybacenie,
bośmy juz stazy, prosę psebacenie.

(Śpiéwają i tańcują razem gorale)[4].

Zagzmiała, runeła w Betlejem ziemia,
nie buło, nie buło Józofa w doma;
kędyześ, kędyześ Józofie bywáł?
w Betlejem, w Betlejem dziéciątku śpiéwáł.

Kuba.

O tózem wás uciesył, ostáńcie[9] łaskawi!
a te gęzlace, co mám, u wáś je ostawie;
ale nás psed panem niezapominájcie
a cośmy mu darówali, spełna mu oddajcie!

Marya.

O scęśliwi pastérze i nader ścęśliwi!
coście nás nawidzili w tem ubogiem chléwie,
scęśliwie witaliście Syna mego,
którego mieć bedziecie na się łaskawego.

Józef.

Z przywitaniá wasego wielce sie ciesemy
i za podaronki wase takze dziekujemy.
Juz sie nie starajcie o dobytki wase,
bedą zachowane bez przyceny nase;
idźcie tedy z weselem a juz niemięskájcie,
głoście Pana po dródze, wesoło śpiéwajcie!

Uwaga: Kuba, Matys i Dameta wychodzą do pola i śpiéwają[4].

Juz pokfálmy (pochwalmy), juz pokfálmy Króla tego niebieskiego,
w Betlejem narodzonego,
i Maryją matkę Jego,
panią dworu niebieskiego.

AMEN.






  1. Paltoty od niedawnego czasu weszły w modę na wsi, szczególniej u młodych.
  2. Por. Karol Mátyás: Górale a mieszkańcy miast w pojęciu Sosnowianów (Przegląd lit. i art. Kraków 1883). O góralach śpiewają:

    Gorále, gorále, gorále, salase!
    lepse nase pola, niżli wase lase (y);
    bo po nasych polach pszenisia się rodzi,
    a po wasych lasak trzysta wilków chodzi.

  3. Jest to pewna drobna kwota pieniędzy lub pewna ilość trunku, którą sprzedający wymawia sobie u kupującego a którą potem wspólnie przepijają.
  4. 4,0 4,1 4,2 4,3 4,4 4,5 Tak w rękopisie.
  5. Nocleg.
  6. Woła na owce, które pasie.
  7. Praktykarz, guślarz.
  8. Skrzypki pastérskie zwane „ochtábką.”
  9. W rękopisie: zostajcie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Mátyás.