Dola i niedola/Część II/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dola i niedola
Podtytuł Powieść historyczna
Data wyd. 1878
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nazajutrz ku wieczorowi rozeszła się po mieście wieść głucha, jeszcze w kształcie nieuzasadnionéj i dobrze nierozwiniętéj plotki, że pan kasztelan Adam O... miał się rozstać z żoną. Jedni powiadali, że wyjechał z Warszawy; drudzy, że się wyniósł ze wspólnego mieszkania; inni przeczyli jeszcze rozsianéj pogłosce, utrzymując, że wszystko jest fałszem.
Było jednak jakieś prawdopodobieństwo w téj gawędzie, gdyż bramy domu stały cały dzień uparcie zamknięte i nikogo nie przyjmowano: ani sama pani, o któréj mówiono, że chora, ani pan, o którym powiadano, że go w domu nie ma.
Nie dziwiła tak bardzo nikogo ani sprzeczka małżeńska, ani nawet prawdopodobne rozstanie się małżonków, bo naówczas rozwody były pospolite i weszły w obyczaj wieku. Wiemy, iż zawierając kontrakta małżeńskie, miano zawsze na widoku nietylko możliwość złamania ich, ale prawie nieuchronne zerwanie; opisywały się więc obie strony bardzo troskliwie na ten wypadek. Zresztą samo to małżeństwo dosyć dziwacznie skojarzone, należało z natury swojéj do tego rodzaju związków, które nie mają w sobie podstawy do trwania: wyglądało na dogodzenie fantazyi z jednéj strony, na rachubę z drugiéj, z żadnéj na sakrament. Sposób życia dwojga małżonków, ich nietajne stosunki i sympatye w dwóch przeciwnych obozach, nadawały rozwodowi wielkie prawdopodobieństwo. Ale że naówczas łączyły się i zrywały małżeństwa dla pokrycia i uprawnienia choć w części miłostek i słabości powszednich, szukano zaraz ze strony pani i pana powodów do rozstania.
Co do pani, znaleziono mnóztwo kandydatów do jéj serca, bo się wcale zalotności nie była wyrzekła, a otoczona była starymi i świeżymi różnych stopni czcicielami. Była tam i młodzież namiętna, dla któréj patent dojrzałości stanowił romans z tak znakomitą pięknością, i starsi, co się bawili w miłostki z osobą przyzwoicie wychowaną, znudziwszy się łatwemi pokątnemi miłostkami z najpiękniejszemi może, ale nie tak wycywilizowanemi a biegłemi w sztuce, byli i piękni mężczyźni, którzy ofiarowali się w widokach protekcyi, karyery i losu... i t. p.
Ze strony męża nie słychać było o niczém; domyślano się tylko powrotu dawnych uczuć jego dla Julii, może fantazyi jakiéj mniéj widocznéj, a obrażającéj żonę, bo i tego rodzaju stosunki się trafiały.
Rzecz ta była dla ciekawych łamigłówką, zagadką, z któréj sobie sprawy zdać nie mogli; a że w próżniaczych salonach zawsze pragną nowości i każdą kostkę rzuconą na pastwę ogryzają skrzętnie i chciwie, boć coś przecię robić potrzeba, od tego wieczoru, gdy pierwszą wieść od ucha do ucha sobie podano, zaczęto nad nią najdziksze czynić komentarze, rozesłano gońców na wsze strony, i praca około odkrycia prawdy, z usilnością godną lepszéj sprawy, rozpoczęta została na wielką skalę. Każdego przybywającego w wieczór do salonów, a mającego stosunki z domami, które w tę sprawę wmieszane były, wypytywano i badano jak najumiejętniéj. Nic się jednak jaśniejszego zdobyć nie udało; potwierdzała się tylko pogłoska, że coś zaszło ważnego między małżeństwem, że w wigilię wieczorem stać się to musiało, bo z rana już bramy były zamknięte i niezwykły jakiś ruch w domu panował. Odkryto także, iż w przeddzień był kasztelan u Julii, że potém potajemnie gdzieś jeździł, że grał i wygrał u komandora. Głębiéj sięgnąć nikt nie mógł, ale pole dla obszernych domysłów i bajek stało otworem, i puszczano się na nie z odwagą niesłychaną... nie zrażając się daremnemi często wycieczkami.
Słabość hrabiny Julii, która tego dnia także nigdzie nie wyjeżdżała, potwierdzała wnioski, że i ona mogła mieć jakiś udział i rolę w tém zawikłaniu.
Dzień przeszedł na domysłach, w oczekiwaniu czegoś stanowczego; nazajutrz już w stolicy wiedziano na pewno, że kasztelan O... wyjechał z Warszawy, a sama pani jest mocno chora... Na tém nić się zerwała, a dalsze badanie odłożone być musiało na późniéj... Nie zaprzestano jednak zajmować się tą sprawą, gdyż na nieszczęście żaden inny skandal świeższy nie odciągnął umysłów od historyi powaśnionego małżeństwa.
Kilko śmielszych osób zapukało do drzwi hr. Julii, i po dwóch dniach zastało je otwarte. Julia była nieco słaba, smutna, ale spokojna. Skarżyła się na ból głowy i dreszcze; twarz jéj wyrażała wielkie, ale przezwyciężone cierpienie... Na zapytanie ostrożne tyczące się kasztelana Adama, odpowiadała bardzo naturalnie, nie okazując zbytniego wzruszenia, że o niczém nie wie... Pytała ciekawie, czy co zaszło? Zdawała się zupełnie obcą wypadkom.
Dnia tego pani Adamowa nie przyjmowała u siebie, ale karetę jéj widziano uwijającą się po mieście. Rozeszła się pod wieczór pogłoska, że parę osób spotkało ją i mówiło z nią nawet, ale nie śmiejąc dotknąć draźliwego przedmiotu; wyczytały tylko z jéj twarzy ślady przecierpianego bolu, ukrytego gniewu i jakiegoś silnego, odważnego postanowienia.
Tajemnica pozostawała niezbadaną tajemnicą. Kasztelana nie było w mieście. Dopytywania u ludzi saméj pani do żadnych nie doprowadzały wniosków, prócz tego, że się coś kryło w ich nienaturalném milczeniu upartém. Nie dawali się nawet upoić, aby z nich cokolwiek nie wyciągnięto.
W takich razach, gdy najmniejsza pomroka okrywa jaką sprawę, ciekawość bywa zwykle jeszcze silniéj draźniona, przeszkody ją zaostrzają, zachęcając do przełamania; brukowi plotkarze mają sobie za punkt honoru rozjaśnić upartą zagadkę. Sława tego co pierwszy potrafi rozbić mroki, wynagradza sowicie jego pracę. Jest to kilkodniowy tryumf: szczęśliwy zdobywca wieści jest lwem salonów na dni kilka, wszyscy z ust jego pragną posłyszeć opowiadanie, następują zaprosiny, grzeczności, i często jeden taki krok szczęśliwy stawi człowieka w tym świecie na poważnym stopniu... Kilku zapaśników stanęło do tego boju z ciemnością, a wszyscy rozbili się o głuche milczenie, o zapory nieprzezwyciężone, o jakiś żelazny opór zapowiadający, że to, co tak starannie zamknięto, musi być bardzo szacowne.
Rozdraźnienie rosło co chwila, gdy naostatek powrot pana Adama do stolicy dostarczył chciwym a głodnym nowego pokarmu. Kilka osób go widziało na własne oczy; powrócił istotnie, a co miało znaczenie wielkie, najął osobne mieszkanie, urządził dom dla siebie oddzielnie. Wieści o rozwodzie były więc już uzasadnione. Niedaleko zamku najęto dla niego pierwsze piętro kamienicy. Maluta zajmował się urządzeniem nowego gospodarstwa i dworu kasztelańskiego bardzo skromnego i niepokaźnego.
Wiadomość o tém piorunem się rozeszła po stolicy, tak, że pani de Rive poleciała już wieczorem do pani Adamowéj umyślnie, aby raz stanowczo dotrzeć do prawdy i zbadać co się święci.
Świat, w którym żyła ta pani, wiele się po jéj zręczności i takcie spodziewał; stosunki jéj z kasztelanową dozwalały wprost pytać i żądać objaśnień dla jéj własnego interesu, w imię przyjaźni i t. p. Drżała dojeżdżając do drzwi pani de Rive, aby jéj nie odprawiono z niczém; kazała powiedzieć, że ma pilną potrzebę widzenia się i została wpuszczona po krótkiém a niespokojném oczekiwaniu. Po raz pierwszy od lat wielu biło jéj serce, gdy na wschody wchodziła, układając, jak ma począć rozmowę, nastroić ją i ciągnąć indagacyę z obwinionéj. Wiedziała, że będzie miała do czynienia z nielada zapaśnikiem; potrzeba się było dobrze na niego uzbroić.
Znalazła kasztelanową w małym saloniku, ubraną bardzo skromnie, w stroju, który badawczemu oku kobiety zwiastował, że pierwsze chwile gorączkowe walki i rozpaczy przeszły. Ubranie dla tych, co w niém czytać umieją, sposób, w jaki suknie i szal są zarzucone, zaczesanie włosów, dobór barw, wszystko to są cechy stanu duszy i zdradzają wiele. Inaczéj w tęż samą suknię ubiera się kobieta szczęśliwa, inaczéj zrozpaczona, inaczéj niepewna jutra, zakochana lub gniewna. Pewne zaniedbanie oznacza uczuć gwałtowność, drobne starania wskazują czasem spokój ducha, czasem potrzebę podobania się i kłamania obojętności. Pani de Rive zastała swą kochaną, najdroższą Krzysię, bladą, zamyśloną, ale zupełnie uspokojoną, jakby już wszystko było skończone. Po pierwszych kilku wyrazach o chorobie, o zdrowiu, o pogodzie, o tém i owém, p. de Rive zbliżyła się do niéj poufaléj, przysiadła, wzięła ją za rękę i przystąpiła do medias res.
— Moja ty droga królowo, wiesz zapewne nieco, jakie plotki po mieście krążą o was obojgu. Trzebaby temu nadać jakiś kierunek. Ludzie są tak źli, tak chciwi skandalu... Powiedz mi szczerze, co ja mam mówić? Czy to prawda, żeście się rozstali z panem Adamem?
— Byłam pewna, że o tém już mówią w mieście, odparła zimno Krystyna; ale to są plotki nieuniknione. Westchnęła. — No, więc powiem ci szczerze — dodała: nie mogliśmy żyć z sobą, rozeszliśmy się grzecznie i przyzwoicie. Mój pan małżonek leżał mi u nóg, prosząc o zlitowanie, ale napróżno.
— A! więc to prawda.
— Popełniłam omyłkę idąc za mąż, rzekła kobieta; świat mi ją darować może: gorsze spotykamy codziennie.
Pani de Rive obawiała się odetchnąć nawet, aby nie przerwać zwierzeń.
— Pan Adam był dla mnie za młody, ja dla niego za nadto wielką panią; humory nasze i obyczaje się nie zgadzały. Oddaję mu tę sprawiedliwość, że czynił co tylko mógł, aby wyżyć ze mną; ja także nie szczędziłam ofiar z méj strony... ale nadaremnie. Ty wiesz moja droga, jak często w małżeństwie zawodzone bywamy...
— A! któż tego nie wie!
— No! rzecz bardzo prosta, trafiło się nam co się trafia mnóztwu innym. Zostajemy dobrymi przyjaciołmi, nie mogąc być dobrymi małżonkami.
— Ty to mówisz tak chłodno!
— Z zupełną rezygnacyą, odparła uśmiechając się Krystyna. Cóż chcesz? to nasz chleb powszedni. Wątpię, czy raz trzeci narażę się na próbę, która mi się po dwakroć tak nie powiodła. Mam już tego wszystkiego dosyć. Jestem znowu swobodną, panią méj woli, i taką chcę pozostać.
— No, a kasztelan? Czy to jakie miłostki? spytała ostrożnie p. de Rive.
— O! nie! to człowiek marmurowy, zimny... Nie wiem co z sobą pocznie, nie pytałam go, il n’a qu’à s’arranger comme il voudra. Sądzę, że go któraś weźmie; życzę jéj szczęścia.
Mówiła to tak swobodnie, tak zimno, że się de Rive pod tą zasłoną nieprzejrzystą nie mogła nawet domyślić ukrytego dramatu. Krystyna umiała pokryć głęboką boleść i chęć zemsty jak najumiejętniéj odegraną obojętnością. Nie zaspokoiła się tém wszakże indagatorka i rozpoczęła na nowo ubolewania.
— O! ci mężczyźni — rzekła — ci mężczyźni! Jest to ród przebrzydły. Zawsze z nimi toż samo: wieczne zawody i cierpienia... Pewna jestem prawie, że pan Adam...
— Ani gorszy ani lepszy od innych! przerwała Krystyna. Nie mówmy już o tém. Ludzie, jak słyszę, bardzo się o nasz los troszczą, dziwnie są ciekawi...
— Niezmiernie... to prawda! Po bytności u ciebie będą i mnie badali pewnie, co mam mówić?
— O! tak jak najprościéj, coś widziała, co słyszałaś odemnie. Zresztą nie wątpię, że przez przyjaźń dla mnie ubrać to potrafisz przyzwoicie, i nie przedstawisz dla mnie krzywdząco.
Nastąpiły żywe gorące oświadczenia czułości i przyjaźni, uściski, westchnienia, ubolewania. Krystyna jednak zawsze ostrożna, nie rozczuliła się do zbytku i nie dała sercu otworzyć się do głębi.
Napróżno zręczna de Rive zabiegała ze wszystkich stron, pragnąc się czegoś od niéj ciekawszego dowiedzieć; Krystyna grała swą rolę chłodno, dumnie, z rezygnacyą zadziwiającą. Całą więc zdobyczą téj rozprawy było potwierdzenie wiadomości o rozejściu się małżeństwa i sprawie rozwodowéj wniesionéj do konsystorza.
Ciekawość ludzka nienasycona tém, zwróciła się na obie owdowiałe postacie, które tak same przecię, obyczajem wieku, pozostać nie mogły. Ze zbliżenia się kogoś do nich lub ich do kogoś wnosić się gotowano, co spowodowało to tajemnicze zerwanie. Na wszystkich przesmykach zasadzeni łowcy, chciwi prawdy, pokrytéj dziwnie grubą zasłoną, czekali ich z nabitemi ciekawością oczyma, ale musieli oczekiwać długo.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.