Doktór Muchołapski/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Doktór Muchołapski
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1892
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Julian Maszyński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVIII.
Mądre niemowlęta. Matkożercze pokolenie.


Chata nasza stała nienaruszona. Snadź dobrze układaliśmy kamienie, gdy woda, zbierająca się we wnętrzu, musiała aż drzwiami szukać ujścia. W progu też powstała szeroka wyrwa, świadcząca o obfitości wody, jaka z chaty wypływała. Drobna ta szkoda nie zasługiwała nawet na to miano, bo z chwilą przykrycia dachem nie powinna powtórzyć się więcej.
Zabraliśmy się raźnie do pracy. Liść, jakiego nam było potrzeba, znalazł się łatwo na gałęzi, na wysokości drugiego piętra nad budynkiem. Pozostawało tylko wdrapać się na roślinę, odrąbać go i spuścić na ściany.
Bagatelne to dla cieśli lub członka straży ogniowej zadanie, dla nas, niewtajemniczonych w arkana sztuki inżenierskiej, przy ograniczonych środkach, wymagało nie lada mozołu.
Pożyczyliśmy sobie jedwabnego powrozu od jakiejś rogatej gąsienicy, co zabłąkana w poszukiwaniach właściwego sobie ziela, wędrowała przez mchy i skały, i przez całą drogę snuła z pyszczka jedwabną przędzę.
Przędza ta, przeznaczona do utrzymania ciężkiego cielska naszej sąsiadki, na miejscach ślizkich lub stromych, była aż nadto wystarczającą do spuszczenia liścia. Zabraliśmy się tedy żwawo do pracy i wkrótce położyliśmy bez wypadku nasz dach na murach i przytwierdzili ciężkiemi kamieniami.
Z prawdziwem zadowoleniem usiedliśmy potem na kamiennym progu chaty, niby farmerzy w dziewiczej puszczy amerykańskiej.
— No! dzięki Bogu, mamy domek własny! — odezwał się lord, ocierając uznojone czoło. — Wcale w porę zjawiła nam się poczciwa powroźniczka. Nie wiesz, doktorze, do jakiego ona gatunku należy?
— Tego nie mogę powiedzieć; jest ich tyle odmian, że nawet specyalista motylarz nie o każdej może powiedzieć, jaki motyl z niej wyrośnie. To pewna jednak, że należy do motylów, latających o zmierzchu. Zmierzchnice tylko (Sphingidae) odznaczają się w młodym wieku rogiem, czyli mięsistym, zakrzywionym wyrostkiem nadkuprowym i brakiem wszelkich innych kolców, wyrostków lub włosów, jakiemi bardzo często bywają okryte gąsienice motylów dziennych i nocnych.
Gąsienice dziennych motylów wydzielają także mniej przędzy i delikatniejszą, — a nasza dość rozrzutnie postępowała w tym względzie.
— A więc przędza jest przywilejem wszystkich bez wyjątku motylów?
— Tak jest; dopóki są gąsienicami, posiadają one kądzielniki i organa wewnętrzne, wytwarzające klejką ciecz, która ma własność natychmiastowego twardnienia w zetknięciu z powietrzem; wszystkie mogą wydzielać wielką ilość jedwabnych nitek. Nie jest to jednak ich wyłącznym przywilejem. Znaczna bardzo część innych owadów, produkuje także w razie potrzeby przędzę różnej grubości, mocy i różnych kolorów.
Dar ten okazuje się szczególniej dobroczynnym w czasie przeobrażania się w poczwarkę, dla gatunków, żyjących na wolnem powietrzu, gdy bezwładność poczwarki wymaga jakiejś ochrony. Przy jego pomocy troskliwe matki Błonkówki, budują dla swych dzieci mieszkania, bezpieczne jak fortece.
Przy jego pomocy — dzieci matek, nieumiejących snuć przędzy (np. gąsienice), osieracane przed wykluciem się z jajeczek, radzą sobie jak umieją, aby nie cierpieć głodu i chłodu.
U nas rodzice niemowlętom sprawiać muszą kołyski, — a miłe pocieszki nie umieją przez kilka lat nic więcej, jak jeść, gdy im dają, — a płakać, — gdy głodne. Młode motyle inaczej. Skoro tylko ujrzą światło dzienne, zaraz zabierają się do rzemiosła i w krótkim czasie budują sobie wcale przyzwoite kołyski, — jedne z kamyków albo liści... inne, bardziej arystokratyczne, z czystego jedwabiu. Takie, co obywają się bez kołysek, mają w przędzy obronę.
Gąsienica np., wystawiona na silny wiatr, przyczepia się do liścia zapomocą przędzy, a nawet, zdmuchnięta z rodzinnej gałązki, spuszcza się łagodnie po swej nitce i zmniejsza przez to siłę spadku, — ma zarazem po tej samej linie zapewniony powrót. Toż samo czyni ona rozmyślnie, gdy trzeba uniknąć ptasiego dzioba, gąsienicznika lub innego niebezpieczeństwa i póty wisi, ukryta w gęstwinie, dopóki trwa obawa o życie. Inaczej, raz strącona, mogłaby zginąć głodową śmiercią.
To jeszcze mała cząstka pożytków, jaką owadom oddaje przędza. Musiałeś zauważyć, milordzie, gdyśmy schodzili z drzewa, liść, zwinięty w trąbkę, po jakim wypadło nam przejść.
Wewnątrz tego liścia mieszka, żywi się i nigdy z niego nie wychodzi mała gąsieniczka, należąca do obfitego w gatunki działu motylów, zwanych Zwójkami (Tortricidae).
Owady te przedstawiają niezmiernie ciekawy typ budowniczych. Różnica ich od tych, jakieśmy poznali, a także mnogich chrząszczyków, zwijających liście, polega na okoliczności, że podczas, gdy pszczoły, mrówki i t. p. owady, dopiero w stanie dojrzałości oddają się sztuce budowania gniazd, zwójki i Ćmy właściwe (Tineidae), od chwili wyklucia się z jajeczka, wykazują niezmierną zręczność i pomysłowość w budowie namiotów, domów, tuneli, fortec, a nawet miasteczek.
Gąsienice, zwijające liście, są prawdziwemi pustelnicami. Każda mieszka we własnej celce, którą sobie zaraz po narodzeniu buduje, a domek taki służy jej jednocześnie za ochronę przed chciwym wzrokiem nieprzyjaciół, oraz za śpiżarnię. Niektóre zadawalniają się związaniem kilku listków i utworzeniem z nich nieprawidłowej wiązki, we wnętrzu której zamykają się; inne składają jeden liść na połowę; jeszcze inne gatunki urządzają sobie ze zwiniętej blaszki bardzo piękną rurkę. Rurki te bywają albo cylindryczne, albo stożkowate, przypominające kształtami tutki papierowe, w jakich kramarze sprzedają pieprz, cukier i inne towary, z tą tylko różnicą, że w tych tutkach, w cieńszym końcu, znajduje się mały otworek, przez który zwierzątko w razie potrzeby wyjść może. Są wreszcie gatunki, dla których cały liść zawielką stanowi płasczyznę, rozcinają więc część blaszki wpoprzek, i trzecią lub czwartą cząstkę liścia w ten sam sposób zwijają, jak jej większe siostrzyce czynią to z całemi.
Zdawaćby się mogło, że zwinąć listek, aby uczynić z niego bezpieczną i trwałą celkę, nie jest trudno. I w samej rzeczy łatwem byłoby to zadaniem, gdyby gąsienica posiadała palce lub organa, mogące je zastąpić. Ale ona niema prawie członków, a długość materyału kilkanaście razy przewyższa jej własną. Gdybyż przynajmniej był on tak podatnym do utworzenia gilzy, jak arkusz papieru, to jeszcze, ale liść wielu roślin przedstawia blaszkę kruchą, a przytem grubą i sprężystą.
Ma on dążność, nawet skręcony, do rozprostowania się, bo przecież posiada żyłki, które w liściu są tem, czem pręty w rozpiętym parasolu.
Jakże sobie tedy umiejętnie gąsieniczka radzić musi, skoro widzimy, że zwinięta blaszka pozostaje w nienaturalnem położeniu całe tygodnie, bez względu na zmiany temperatury, wiatr i rozrastanie się. Nic nie może zniszczyć dzieła małego lokatora, który spokojnie pędzi dni w odosobnieniu. Zgadnij­‑że lordzie, co czyni gąsieniczka, długa zaledwie na parę linij, gdy wyjdzie z jajeczka, przylepionego do liścia tej wielkości, co bzowy, i zapragnie złożyć go nawpół, przy pomocy jedynego narzędzia, przędzy?
— Doprawdy, nie mogę pojąć, jak się ona bierze do tak przerastającego jej siły zadania. Gdyby można było przypuścić, że siły jej są dostateczne do nagięcia sprężystej blaszki, powiedziałbym, że powinna uczepić na jednym brzegu nitkę, przylepić drugi jej koniec do przeciwległego brzegu blaszki i następnie skracać linę. Człowiek dokonałby tego przez zwijanie liny na jakimś kołku, ale tutaj nie może być mowy o tym sposobie. Liszce zwójki brak nietylko siły ale i potrzebnych kończyn do podobnego dzieła.
— Doskonaleś, lordzie, rozwiązał zadanie, ale mylisz się, posądzając zwójkę o brak narzędzi, odpowiednich do tej pracy.
— Jakto? więc biedny robak w istocie w ten mądry i zarazem prosty postępuje sposób?
— Tak jest, kochany lordzie; nie sądź, że nasz ród wziął już w monopol mądrość całego świata. Dużo wprawdzie ludzie jej pod swemi czaszkami zgromadzili, została przecież wcale niezgorsza cząstka w niepoczesnych ciałkach wszelakich zwierząt, które sobie nie gorzej od człowieka radzą na tym świecie. Niekiedy zawstydzają one nasz przemądrzały ród, rozwiązując mnóstwo zadań z większą prostotą i dokładnością, niż mybyśmy to uczynili. Ot widzisz: marna zwójka, połączywszy nie jednym, ale licznemi, poprzecznemi nitkami dwa brzegi liścia, po kolei skraca długość każdej liny przez pociąganie jej w pośrodku, tak daleko, jak jej na to wątłe siły pozwalają. Gdy już dalej nie może odciągnąć, przyczepia wytężoną linkę zapomocą przędzy do głównego nerwu liścia i napręża drugą nitkę. W ten sposób otrzymuje niejakie podniesienie się brzegów blaszki i uwiązuje drugi szereg nici, które podnoszą krawędzie liścia znowu wyżej. Dawne liny trzymają je w osiągniętem już zagięciu, a tymczasem gąsienica przyczepia nowe, krótsze i znowu z całej siły wypręża.
W ten sposób, brzeg z brzegiem w końcu się schodzi i tworzy z liścia futerał, otwarty na dwóch końcach. Tak postępują jedne zwójki. Inne skręcają liść od ostrego końca wszerz; te biorą się, rzecz prosta, cokolwiek odmienniej do dzieła, ale w równie pomysłowy sposób.
Pewne gatunki towarzyskie uważają za daleko bezpieczniejsze mieszkanie w liściu, odciętym od gałązki i zawieszonym jedynie na nitce. Łączą więc jeden lub dwa listki razem w jednę całość, potem przywiązują gniazdo na mocnej lince i odgryzają blaszki od gałązki. Gdy już ostatnie włókno w szypułce liściowej zostało podgryzione, gniazdo własnym ciężarem spada i zawisa swobodnie na jedwabnym sznurku. Dostęp do tych fortec jest trudny, a dla wielu napastników wprost niemożliwy.
Powiedz-że mi teraz, lordzie, czy budowle i bezpieczeństwo małych pustelnic byłyby możliwemi bez przędzy? Chyba nie. Przędza odgrywa zbyt ważną rolę w ich całem życiu. Nic przypuszczaj jednakowoż, lordzie, by tylko w ten sposób umiały gąsienice zużytkowywać swój drogocenny dar natury. Jest dużo pustelnic, które sobie budują wygodne i dowcipne gniazda, wyłącznie z samego jedwabiu.
Do nich należą liczne Mole (Tineida) i Nocnicówki. Jedna z tych ostatnich zadziwia ciekawem zastosowaniem rozrzedzonego powietrza do powiększenia trwałości swego schronienia.
Kto lubi uważnie rozglądać się po drzewach owocowych, może z pewnością spotkać w porze wiosennej na dolnej powierzchni liści grusz, mnóstwo pionowych rurek, długich najwyżej na ćwierć cala, a grubych jak zwykła szpilka. Żółte, aksamitne futerały są namiotami koczujących gąsienic, nigdy nie wychodzących na świat Boży i żywiących się miękiszem liści... Namioty owe wyrobione są z czystego jedwabiu wkrótce po wyjściu z jajka, a w miarę wzrastania gąsieniczek bywają rozcinane wzdłuż i łatane nową sztuką materyi. Gąsieniczki, ukryte w tych schronieniach, zjadają tylko miękisz liścia, bezpośrednio leżącego pod namiotem, nie przegryzając go na wylot. Po spożyciu całej powierzchni, przesuwają się wraz z namiotem na inne, nietknięte miejsca.
Koczujące te istotki w ciekawy sposób utrzymują celki w pionowem położeniu. Niezależnie bowiem od nitek, któremi od zewnątrz umacniają mieszkania, aby nie odpadły, umieją jeszcze zapobiedz niespodzianemu niebezpieczeństwu, zagrażającemu oderwaniem namiotu. Zaniepokojona gąsieniczka cofa się nagle, niby ślimak, do cieńszego końca swej wieżyczki i zatyka własnem ciałem zewnętrzny otwór bardzo szczelnie. Wytwarzająca się w sztucznym dzwonie próżnia przytwierdza wcale mocno namiot.
Są mole, wycinające z naskórka liścia podobne do opisanego futerały, związujące je od środka jedwabiem, i pełzające po powierzchni liścia jak ślimaki, noszące za sobą skorupę.
Liczne gatunki, używają także przędzy do spajania futerałów z różnych obcych materyj, na podobieństwo chróścików. Jedne budują z listków, z mchu, inne z drobnych kamyków, inne jeszcze wyrabiają z kutneru i wełny roślinnej rodzaj damskich mufek, w których im zapewne miękko i ciepło; większość uwija pokrowce z cząstek tych roślin, na których żyją. Niepozorne od zewnątrz pochewki, są wyłożone od środka miękkim jedwabiem. Istoty takie noszą swe domki, jak ślimak muszlę. Czepiają się one wątłemi nóżkami rośliny, na której żyją, a gdy chcą spocząć, przyczepiają swój domek do liścia zapomocą przędzy i kurcząc się, chowają wystający przód ciała do środka domku.
Wszystkie one znane są pod ogólnem mianem Koszówek (Psyche), a zasługują i z innego względu na naszą uwagę. Stanowią mianowicie dowód, że i w świecie owadów popełniane bywają na wielką skalę tak zwane mezalianse. Koszówka­‑małżonek tak jest podobnym do swej magnifiki, jak utwór poetycki do... 365‑ciu obiadów!
Nie widziano jeszcze nigdy dobranej parki koszówek.
Samczyk jest bardzo żwawym i zgrabnym motylkiem. Wprawdzie nie może zaliczać swego żywota do najrozkoszniejszych, żyje bowiem krótko, nie przyjmuje wcale żadnych pokarmów, brakuje mu nawet języka wraz z głaszczkami, — ale przynajmniej natura nie odmówiła mu lekkich skrzydeł i humoru. Może uwijać się po świecie, potrzepotać skrzydełkami, nacieszyć się pięknością i wonią kwiatów. Samiczka jego o wiele jest biedniejszą.
Od chwili zbudowania nieszczęsnego swego więzienia, nie wychodzi już z niego aż do śmierci.
W niem spędza dzieciństwo, w niem młodość i wiek dojrzały. Podczas, gdy rówieśnicy­‑samczyki wylatują z poczwarki, aby użyć nowego życia, biedne samiczki nie wychodzą ze swych domków przenośnych nawet na gody weselne.
Pozbawione skrzydeł, z nóżkami wątłemi i ociężałem ciałem, podobniejsze są do gąsienicy, aniżeli do dojrzałego motyla.
— Ależ to okropne! niesprawiedliwe! — zawołał lord, żywo dotknięty niedolą biednych koszówek.
— Jest to rzeczywiście bardzo smutne, stokroć smutniejsze niż mniemane upośledzenie kobiety, nad jakiem wzdychają niektóre myślicielki; ale, niestety, w historyi koszówek jest stokroć ciemniejsza karta. Posłuchaj, lordzie, końca ich historyi. Biedne koszówki, nie zaznawszy żadnej rozrywki w życiu, zostają matkami, i nie wychodząc ze swych koszyczków, umierają. Teraz następuje scena, na którą wolałbym zapuścić zasłonę, bo cała natura nasza wzdryga się w obliczu podobnej ohydy. Niewinne, tylko co wylęgłe z jajeczek liszki, zaledwie uczują pierwszy głód, rzucają się na zwłoki rodzicielki i tuczą się dopóty jej martwem ciałem, dopóki nie zostawią tylko twardej łupinki. Wtedy, widząc, że niema poco dłużej bawić w gnieździe rodzinnem, potworne istoty rozchodzą się w świat i przyjmują roślinny pokarm. Budują własne koszyczki, i znowu, jeśli są samiczkami, cierpią całe życie, aby swem ciałem nakarmić własne dzieci.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.