Doktór Muchołapski/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Doktór Muchołapski
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1892
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Julian Maszyński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXI.
Nowy aktor i żałosny koniec jego.


Poznałem w nim samca. Zapomniałem ci nadmienić, że okaz, jaki zajmował moję uwagę dotychczas, należał do piękniejszej połowy pajęczego rodu.
U tych krwiożerczych istot istnieje jeden bardzo piękny zwyczaj, wspólny zresztą prawie wszystkim stawowatym. Polega on na tem, że tylko samice pracują i ponoszą ciężary utrzymania rodu, samce zaś brzydzą się wszelką pracą. Wśród krzyżaków samice jedynie snują sieci, samce zaś, mniejsze, brzydsze i zawsze szczupłe, bo głodne, wałęsają się próżniaczo i kryją po najciemniejszych zakątach okolicy. Ukazują się one jedynie podczas najgorętszej i pogodnej pory, w epoce zupełnej dojrzałości, gdy jakiś niezwyciężony popęd nakazuje im szukać piękniejszej połowy swojego rodzaju. Skoro taki ciekawy osobnik w wędrówkach swoich napotka samiczkę, wtedy niezważając na jej groźną minę (taką bowiem przybiera na widok samca każda ośmionoga piękność), poczyna trwożliwie zbliżać się do jej siedziby.
Nie odrazu zdobywa się on na odwagę przystąpienia do swej wybranej z oświadczynami. I dobrze czyni, bo to rzecz nad wyraz niebezpieczna. Pajęczyce są wzorem kapryśności i okrucieństwa względem swych adoratorów. Biedny pająk bardzo długo musi się przymilać, chodzić pokornie, jak to mówią „na dwóch łapkach”, aby nareszcie wzruszyć nieczułą i pozyskać jej względy.
Ile on przedtem szturchańców otrzymał, ile razy, gdy się nadto zbliżył, został sromotnie zrzucony z siatki przez obrażoną piękność, tego się nie zliczy. Biedny pająk, obdarzony wielką pokorą, czy też ogromną dozą wyrozumiałości, znosi niełaski bez szemrania i za każdą porażką powraca z minką niewiniątka, ale w gruncie rzeczy pewniejszy zwycięztwa i coraz natarczywszy.
Nareszcie szereg upokorzeń otwiera mu drogę do serca nieczułej.
Pokonana stałością adoratora, pajęczyca pozwala się bezkarnie pogłaskać, już go nie odpycha od siebie, a przy sposobności pozwoli nawet jaką muszkę wyssać na współkę.
Poufałość jednak ma granice, których i teraz pająkowi przekroczyć nie wolno.
Niespokojny wszakże satelita naszej piękności nie darmo jest przebiegłym pająkiem, aby nie potrafił wyzyskać pierwszego przyjaznego zbiegu okoliczności. Nawet i wtedy jednak nie pozbywa się bojaźni wobec srogiej połowicy. Wie on dobrze, coby go czekało, gdyby ośmielił się zadługo przeciągnąć słodkie samnasam. Więc też zawsze gotów jest do prędkiego odwrotu. Uwiązał się on w przyzwoitej odległości na nitce, która mu służy za linkę bezpieczeństwa na wypadek brutalnego odepchnięcia. Zrzucony np. z siatki, na niej zawisa w powietrzu, aby nie zlecieć na ziemię; po niej też zwycięzca oddala się z nadzwyczajną szybkością, spuszcza się na ziemię i znika na zawsze z przed oczu oszołomionej i zwyciężonej przyjaciółki...
Znając tak oryginalne obyczaje tych istot, nieciekawy byłem sceny, jaka się miała rozegrać przedemną, i niekontent ze zwłoki, grożącej długiem więzieniem na liściu. Stosownie do mego przewidywania, lękliwy przybysz, zatrzymując się za każdym krokiem, podszedł do przedmiotu swych marzeń.
Skoro stanął przy niej, zdawało się, że go odwaga całkiem opuściła i pozostał przez długą chwilę niepewny, co dalej czynić.
Samiczka, patrząc na niego, ani jednym giestem, nie okazała, co sądzi o niespodziewanej wizycie. A może też była mu rada, i tylko przez dyplomacyą okryła się chłodem?
Jeszczem nie zdołał wziąć na rozum tych pytań, gdy odpowiedź ścięła mi wszystką krew w żyłach.
O rodzie pajęczy, jakiś potworny!
Gdzież na świecie, jak szeroki, znajdę istoty, coby wyrównały dzikości twych instynktów? Napróżno oglądam się w około...
Ale baczność... zaprędkom sąd wydał.
Zapomniałem o istocie najdoskonalszej na ziemi o człowieku. On łączy w sobie najszczytniejsze instynkta z najczarniejszemi zbrodniami. Człowiek to piekło z niebem połączone w taki sposób, że nigdy nie można wiedzieć, gdzie jedno się kończy, a drugie zaczyna. W człowieczem tylko plemieniu, na wzór pająków, od wieków brat godzi na brata, z tak spokojną miną, z jaką pajęczyca zabija i spożywa swego adoratora.
 Czy będzie kiedy inaczej? niech na to odpowiedzą optymiści, naród dziwnie zaślepiony i biorący pozory za rzeczywistość.
Odwróciłem oczy od wstrętnej sceny, a gdym po chwili na nowo spojrzał, została już tylko morderczyni, oczyszczająca głaszczkami swoje szczękoróżki, jakie przed chwilą wpijały się w drgające ciało niewczesnego gościa.
Biedny pająku! cóżeś winien, że cię inny ubiegł, a złudne pozory omyliły!?...


∗             ∗

Czyż wszystkie pajęczyce są tak srogie? zapytasz pewnie. Prawie wszystkie, muszę ci odrzec, a wyjątki są nader nieliczne. Między niemi godzien jest wyróżnienia Omatnik (Theridium), który żyje parami w przykładnej zgodzie, a nadto jest błogosławieństwem winnic, chroniąc smaczne grona przed żarłocznością drobnych owadów.
Morderczyni stała się znowu panią placu. Tylko co spełniona zbrodnia taką ją natchnęła ruchliwością, że nietracąc czasu, wstrętna kreatura raźno przeniosła się na górną linę i z samego jej środka spuściła się na dolną, przywiązując tylko co wysnutą linkę do dolnego mostu. Otrzymała tym sposobem pierwsze pionowe wiązanie, od którego środka miały się przyszłe promienie siatki rozbiegać. Jakoż pająk wkrótce powrócił do połowy wysokości nowej liny, umocował tam nową przędzę i zbiegł z nią na dół. Tu odniósł o kilka kroków, przywiązał do poziomej i mocno wyprężył. Potem w ten sam sposób przytwierdził drugą ukośną linkę i tak biegając między środkiem siatki, a dolną liną, za każdym powrotem dodawał nowy, coraz bardziej ukośny promień.
Do powierzchni mojego liścia przyczepił ich ze cztery; możesz wystawić sobie com przeszedł, widząc potwora, ocierającego się nieledwie o siebie i nie mając sposobu uniknięcia niebezpiecznego sąsiedztwa. Nie upłynęło więcej jak dwie godziny, a mój krzyżak posiadał już ze środka siatki wybiegających ze trzydzieści promieni. Pozostawało tylko osnuć na nich poprzeczne drabinki.
W tym celu począł on sobie bardzo roztropnie.
Powróciwszy do środka, jął chodzić w kółko, po linii ślimakowatej, uwiązując na każdym promieniu prędko i zgrabnie lepką nitkę, jaką snuł z siebie.
Tym sposobem, oddalając się coraz bardziej od środka, zasnuwał nieprzerwaną nitką w misterny sposób całą siatkę.
Pierwsze powrozy, gładkie i suche, przeznaczone były do utrzymania całości, ślimakowato osnuta zaś nić, gruczołkowata i lepka, miała służyć do przytrzymania i oplątania zdobyczy.
Słońce schowało się już za góry, ozłacając wierzchołki żółtemi i czerwonemi blaskami, gdy znużony potwór usadowił się w samym środku swojej matni. Oparł on nogi na ośmiu najważniejszych promieniach i oddał się błogiemu spoczynkowi.
Straciłem ostatnią nadzieję. Ośmionóg nie ruszy się już do jutra, a zdobycz nie chce jakoś wpaść do siatki, aby zatrudnić strasznego cerbera.
Należało zaryzykować życie i mimo niebezpieczeństwa zejść na suchy grunt po dolnej lince, nad którą wisiała pajęczyna.





Wziąłem na odwagę i uczepiony na pajęczynie, niby czwororęczna istota, ruszyłem ku brzegowi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.