Doktór Muchołapski/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Doktór Muchołapski
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1892
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Julian Maszyński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.
Odwrotna strona medalu. Patryarchalna para, uszczęśliwiająca świat w jednym roku 164-ma septylionami pra­‑pra­‑wnuków.


Przedstawiłem ci Łomków, Sierponiów i Wiercieniów jako okrutników, na których, gdybyś był wszechmocnym królem, wydałbyś pewno wyrok śmierci.
Jakkolwiek mało prawdopodobnem jest najprzód twoje królestwo, a potem wykonanie wyroku na niezliczonym narodzie, szydzącym sobie z mieczów katowskich, gilotyn i szubienic, winienem złagodzić twoją nienawiść dla tych istot przez ukazanie odwrotnej i niewątpliwie jaśniejszej strony medalu.
W naturze wszystko jest urządzone jak w zegarku, każde kółko i każdy ząbek w kółku są potrzebne.
Wyłamanie jednego powoduje zakłócenie regularnego ruchu w całej maszynie. Takim właśnie ząbkiem w zegarku przyrody są owadziarki.
Zważywszy ile miliardów gąsieniczników zaludnia[1] ziemię, łatwo pojmiesz, że odgrywają one ważną w przyrodzie rolę, są błogosławieństwem dla roślinności, a nawet dla człowieka ważnymi sprzymierzeńcami.
Strach doprawdy pomyśleć, coby to było, gdyby nagle jakaś zaraza lub inny kataklizm wytępiły wszystkie owadziarki. Wobec mnożności motylów, ziemia, oddana na łup ich żarłoczności, wkrótce stałaby się pustynią. Głód zapanowałby powszechny, od którego wyginęliby sprawcy całej klęski. Podobnych kataklizmów na małą skalę już nieraz ziemia była widownią.
Sto lat temu państwo marokańskie uległo strasznemu spustoszeniu. Zgłodniały lud wykopywał korzonki wszelkich roślin, używając ich za pokarm. Kobiety i dzieci chodziły za wielbłądami i chciwie wybierały z ich kału niestrawione ziarna jęczmienia, aby dojmujący głód zaspokoić. Zginęło wtedy mnóstwo ludu, a w całej krainie można było spotykać po drogach niepogrzebane trupy.
W okolicy znów Wenecyi w 1478 r. w ten sam sposób wymarło przeszło 30,000 ludzi.
W 591 roku znaczna część Italii uległa strasznej klęsce głodowej, z której następnie rozwinęło się morowe powietrze. Ofiarą tych dwóch klęsk padł blizko milion ludzi i zwierząt domowych.
Czy domyślasz się co było powodem tylko co wspomnianych katastrof? Oto nadmierne rozmnożenie się drobnej i wcale nie strasznej istoty, zwanej szarańczą.
O istocie tej opowiadają Arabowie, że miała się w te słowa odezwać do Mahometa: „Ja jestem legion Boga Wielkiego, składam 99 jajek, a jeślibym składała sto, to pożarłabym całą ziemię i wszystko, co na niej jest.”
Niedokładne to nieco określenie wybornie maluje głęboką wiarę Arabów, że szarańcza jest jedną z najcięższych plag, jaką Bóg karze ziemię.
I w istocie, to, co stare kroniki przechowały w tym względzie na swych kartach, mrozi krew w żyłach.
W południowej Afryce w latach 1784 i 1797 powierzchnia przynajmniej 2,000 mil kwadratowych była literalnie pokryta warstwą szarańczy, która zjadła najprzód wszystkie zioła i trawy, potem liście i korę z drzew, a w końcu w części zginęła z głodu, w części, zagnana silnemi wiatry na morze, utworzyła na brzegu ogromną, gnijącą mieliznę, któréj zaraźliwa woń rozchodziła się na 150 mil wokoło.
I nasze kraje kiedyniekiedy cierpiały od zagnanych przypadkowo chmur szarańczy.
W 1650 r. w Polsce, w Litwie i Rosyi słońce zaćmiło się od tumanów szarańczy, która przybyła z trzech stron od południowych krain.
W niektórych miejscach leżała ona martwa w warstwach grubych na 2 łokcie.
Ale dość już! Po co mnożyć przykłady, gdy samo nazwisko szarańczy wszystkie niemal południowe ludy strachem przejmuje.
Wspomniałem ci o niej, aby pokazać, co znaczy rozmnożenie się zbyteczne jednego gatunku. Jeszcze straszniejsze obrazy budzą w umyśle termity czyli białe mrówki (Termes fatalis), które podróżnicy nazywają największą plagą obu Indyj.
Gatunki te podlegają najsroższym prześladowaniom, a jednak mnożą się do nieprawdopodobnych granic, dlatego jedynie, że ponad wszystkie niszczące potęgi silniejszą jest ich płodność. Ona jest tarczą, która nietylko ochrania ród ich od zguby, ale jeszcze pozwala dawać się we znaki przyrodzie.
Nie sądź jednak, aby płodność szarańczy i termitów była ich wyłącznym przywilejem.
W sprzyjających warunkach każdy niemal owad jest kandydatem na szarańczę.
Dowodów tego twierdzenia mógłbym ci przytoczyć nie setki, ale tysiące.
Czasem jeden miesiąc, jeden rok, pomyślny dla danego gatunku, lub też zabójczy dla jego wrogów, zrywa naturalną równowagę i sprowadza klęskę.
Wracając do motylów, nad któremi litowałeś się pewnie, czytając rozdział poprzedni, mogę cię zapewnić, że dałyby się nam bardziej uczuć, niż szarańcza, gdyby nie gąsieniczniki i setki im podobnych wrogów motylego świata.
O bajecznej mnożności motylów, a nawet wogóle owadów, muszę ci choć w kilku słowach dać właściwe pojęcie.
Wyobraź sobie, że całe potomstwo owadów wychowuje się szczęśliwie i mnoży bez przeszkody. W takim razie ponieważ każda samiczka motyla lub ćmy da w jesieni po kilkadziesiąt lub kilkaset jajeczek, więc z nich na wiosnę roku przyszłego wylęgnie się ogromna czereda gąsienic. Wkrótce dorosną one i przemienią się w motyle, między któremi połowa przynajmniej będzie samiczek. Te wydadzą znowu po kilkaset jajeczek, z których jeszcze w tym samym roku wyjdą dojrzałe motyle, aby przed nastaniem zimy złożyć nowe jajeczka.
Wyrachujmy, ile to uczyni potomstwa. Jeśli przyjmiemy dla okrągłości rachunku, że para motylów wyda tylko sto gąsienic, to powstanie z nich w drugiem pokoleniu 5,000 gąsienic, a w trzeciem ujrzymy już 250,000 rodzonych prawnucząt owej parki.
Cyfra stu jajeczek, jakąśmy przyjęli, zarówno jak i dwa pokolenia motylów na rok, nie stanowi nic nadzwyczajnego w świecie owadów[2].
Pod tym względem muchy o wiele przewyższają owady łuskoskrzydłe.
Już De Geer wyliczył, że jedna samiczka Gromadnicy (Sarcophaga carnaria) składa od 50‑ciu do dwustu jajeczek. Wziąwszy tylko 50 do rachunku, otrzymamy, że z tych 50‑ciu jaj, złożonych w kwietniu (przyjmujemy, że tylko połowa wylęgnie się samiczek),

będzie 50; much w maju
1,250; w czerwcu
31,250; w lipcu
w sierp­niu już 781,250;
we wrześ­niu 15,581,250;
w paź­dzier­ni­ku 488,281,250;

razem w ciągu lata przez sześć pokoleń powstaje z jednej pary przeszło 500 milionów osobników.
Podobną mnożnością według Meigena i wielu innych badaczów odznaczają się i inne muchy jak śmieciówki (Anthomyja) i gnojówki (Scatophaga).
Płodność mszyc (Aphis) przechodzi wszelkie wyobrażenie!
Zadziwiające te istoty dojrzewają tak dalece szybko, że dla niektórych gatunków wystarcza jeden tydzień. Jedna samiczka np. mszycy różanej co dzień rodzi dwadzieścia. Gdyby żadna z nich nie zginęła, każda zrodzi po 20 co czyni razem cyfrę 400‑stu; po 8‑iu dniach z owych 400‑stu powstanie 8,000 mszyc, a te w tydzień wydadzą 160,000!


Mszyca różana (Aphis rosae). Bezskrzydłe samiczki i skrzydlaty samczyk.

W szóstym tygodniu ujrzymy już z jednej mszycy 64 miliony pra­‑pra­‑prawnucząt!
Muszę tu jeszcze zauważyć, że do obrachunku wziąłem jednodniowy pomiot mszycy, a tymczasem przez cały czas dojrzałości składa ona jajeczka. Coby to więc urosła za cyfra, gdybyśmy należycie wszystko obliczyli!
Ale i bez tego prowadząc rachunek w ten sam sposób, jak go zacząłem, otrzymamy w końcu roku, w dwudziestem pokoleniu (gdyż tyle może się w ciągu roku zrodzić z jednej wiosennej pary) liczbę, jaka przechodzi wszelkie nasze wyobrażenie, a którą umieszczam poniżej:

164,867,600,000,000,000,000,000,000.
Zdaje się, że te cyfry wystarczą i nie będziesz już pytał: zkąd tym miliardom owadziarek, milionom dzięciołów, sikor, kukułek, wróbli i tylu innych ptaków oraz przeróżnych owadożernych stworzeń starczy pożywienia? Owszem, zadowolony będziesz, że te nieprzeliczone zastępy niezmordowanie pełnią swoję powinność, bo gdyby nie ich gorliwość, chmury wszelkich owadów zasłaniałyby nam słońce, całe tłumy gnietlibyśmy co krok pod nogami, wpadałyby nam przy oddychaniu w usta i w nos i nie dałyby ani wziąć się do żadnej czynności, ani zasnąć, aż w końcu pożarłszy, co było do zjedzenia, jak myszy Popiela, pozjadałyby nas wszystkich... aby zginąć nareszcie głodową śmiercią.







  1. Daruj, że muszę tu użyć nieścisłego wyrazu „zaludnia,” bo choćby było ściślej i logiczniej powiedziane „zagąsienicznicza” ziemię, to jednak pewno sam uznałbyś, że w tym razie daleko lepiej jest użyć wyrazu utartego, aniżeli stwarzać taki dziwoląg językowy. Zresztą, gdybyśmy chcieli w każdym wyrazie szukać ścisłego i dosłownego znaczenia, doszlibyśmy do absurdu i połowę przynajmniej wyrazów wypadałoby wykreślić, albo powrócić do dawnych znaczeń. Wtedy myśliwy musiałby być celnikiem, natchniony pisarzrymarzem, mówcami bylibyśmy wszyscy z wyjątkiem głuchoniemych, cały świat składałby się z samych uczonych, boć każdego choć raz w życiu czegoś nauczono. Piwnicą możnaby nazwać tylko takie podziemie, w którem przechowują piwo, a piwem byłby nietylko napój rozweselający serca zwolenników Gambrynusa, ale zgoła wszystko, co tylko służy do picia, podobnie jak jadłem nazywamy wszystko, co służy do jedzenia.
    Muzyką nawet nie powinnaby się nazywać sama sztuka przemawiająca miłemi dzwiękami do naszego słuchu, ale każda ze sztuk pięknych, zostająca pod zawiadywaniem jednej z dziewięciu muz.
  2. Wszak jedna osa składa przeszło 10,000 jajeczek, królowa pszczoła, kilkadziesiąt tysięcy, a samiczka termitów znosi przez długi przeciąg czasu co sekunda po jednem jajeczku, w ciągu więc jednego dnia złożyć może 86,400 jajeczek, w ciągu miesiąca 2,592,000!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.