Doktór Muchołapski/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Doktór Muchołapski
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1892
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Julian Maszyński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV.
Jestem Matuzalem. Potworne stosunki. Miliardy żywych befsztyków.


Scena, jaką ci tylko co opisałem, trwała niedługo. Wszystko odbyło się najwyżej wciągu pół godziny, choć ten czas wydał mi się znacznie dłuższym! Nic dziwnego! O ile życie owadów jest krótkiem o tyle ruchliwość niezmierną.
Prędko się one starzeją i umierają; życie największej ich ilości trwa zaledwie kilka lub kilkadziesiąt dni, ale też jeden dzień dłuższym nieraz bywa okresem niźli rok dla człowieka. Pojęcie czasu wyraża się tylko następstwem zdarzeń, ale nie rzeczywistą jego długością. Wszak zmieściliby i ludzie swe życie ze wszystkiemi zajęciami i wrażeniami w podobnie ciasnych ramach czasu, gdyby proporcyonalnie wszystkie swe czynności mogli w krótszym czasie załatwić. Godzina np. mogłaby być dniem całym, gdybyśmy w niej zmieścić mogli całodzienne nasze czynności.
Ze względu na długowieczność byłem wśród tych stworzeń w dwojaki sposób prawdziwą osobliwością. Najprzód ruchy i czynności moje, gdyby je mogły owady krytycznie oceniać, wydałyby się im nad wyraz ociężałemi, powolnemi i leniwemi; powtóre, gdyby wiedziały ile już lat żyję, a ile jeszcze mogę przeżyć, poczytałyby mię pewno za nieśmiertelną istotę. I w samej rzeczy, gdybym stale wśród nich zamieszkał, a mógł przetrzymywać zimy podobnie jak one, w letargicznem odrętwieniu, zostałbym nielada Matuzalem świata owadziego. Własnemi oczyma oglądałbym po kilkadziesiąt ich pokoleń i pra­‑pra­‑pra­‑prawnukom, jako naoczny świadek opowiadałbym zamierzchłe dzieje pra­‑pra­‑pra­‑pradziadów. Byłbym dla nich żywą kroniką, jaką dla nas są pożółkłe kilkowiekowe foliały Bielskich, Długosza i Kromera, a może nawet papyrusy egipskie.
Nietylko zresztą ja jeden mógłbym służyć im za kronikę. Świat owadów, jak żaden inny, pełen jest przeciwieństw.
Obok mszyc (Aphis) liczących życie na dnie, krzątają się mrówki­‑matuzale, mogące żyć po lat siedem i osiem.
Do matuzalów należą nawet takie gatunki, jakie ogół przywykł uważać za efemerydy i uczynił z nich, jak np. z jętki (Ephemera), symbol znikomości. Błędne o jej wieku mniemanie, zwiększa liczbę dowodów, że większość ludzi bardzo jeszcze powierzchownie zna świat owadów. Taka np. jętka, czołgająca się przez długich lat parę jako liszka wśród szlamu kałuży lub sadzawki i prowadząca tam rozbójniczy żywot, gdyby tylko umiała obserwować, mogłaby opowiadać krótkowiecznym współobywatelkom sadzawki, historyę kilkunastu ich pokoleń.
I stałaby się rzecz dziwna. Nie znając zgoła własnych dziejów, bo większa część owadów nie widzi nigdy swoich rodziców, ani nawet rodziców swoich współrówieśniczek, mogłaby ona krócej żyjącym gatunkom owadzim, których pokolenia przesuwają się jak w kalejdoskopie przed jej oczyma, opowiadać dzieje zamierzchłej przeszłości. Mimo jednak, że wystarczyłoby życia tym długowiecznym istotom, nie zdolne są one do obejmowania szerszych horyzontów.
Zasklepione najczęściéj w ciasnem kółku, spędzają cały niemal żywot w ciężkich zapasach o chleb powszedni. Nie wiedzą nic o bożym świecie i nie interesują się niczem, co ich bezpośrednio nie dotyczy. Znaczną część życia jedne pędzą we wnętrzu drzew, tocząc w ich pniach obszerne galerye, inne znajdują mieszkanie i pożywienie w miękkich grzybach, inne wreszcie, zamknięte od urodzenia w orzechu lub jabłku, pozostają w tych owocach, stanowiących dla nich spiżarnię i świat cały. Późno dopiero, bo na samym schyłku życia, przekonywają się one o istnieniu szerszego i pięknego świata poza obrębem rodzinnego orzecha lub grzyba. Są to po większej części ruszające się żołądki i nic więcej!
Jakże podobne są te owady do ludzi, żyjących w ustroniu, którzy niewiele lub wcale nic o bożym świecie nie wiedzą, nie interesują się postępem, wynalazkami, którzy w swoim zaścianku zamiast żyć — wegetują raczej, pchając z dnia na dzień taczkę jednostajnej egzystencyi, pozbawionej wznioślejszych bodźców i wzruszeń, jakie są warunkami wszelkiego postępu.
Podobne są one także do tych poziomych ludzi, którzy poza obrębem świata ziemskiego, świata pięciu zmysłów i skażonych naszych instynktów, nie domyślają się niczego więcej! Dla takich mizerna ziemia jest już zbyt wielkim światem, aby poza nią myśl ich i pragnienia kiedy mogły wybiedz.
A jednak i takim może kiedyś... kiedyś otworzą się oczy na widok lepszych, a lekkomyślnie zaprzeczanych światów i przekonają się, że byli krótkowidzącemi robakami zamkniętemi w orzechu...
Przekonają się, że jest, że musiał być poza ziemią i poza sferą naszych zmysłów świat inny, piękniejszy i większy, w którym naszym duszom będzie tak samo obszerniej i jaśniej, jak dojrzałemu robakowi z orzecha weselej jest w oblanej słońcem lekkiej atmosferze łąk barwnych i wonnego kwiecia...
Spostrzegam zapóźno, żem się rozgadał, zapominając, iż kreślę tylko historyę swoich przygód; wracajmy więc do nich.
Zaledwiem się otrząsnął z przykrego wrażenia i ruszyłem w dalszą drogę, nowy widok przypomniał mi, że w tym świecie, do którego dobrowolnie zeszedłem, jak Dante do piekieł, na każdym kroku spotyka się straszne obrazy, a najwyszukańsze męczarnie należą do rzeczy zwykłych, a nawet, niestety, koniecznych.
Dlaczego koniecznych? zapytasz.
Dlatego, że choć są one niepożądane ze względów moralnych, jednakże utrzymują równowagę w naturze. Gdyby nie bezustanne morderstwa, owady rozmnożyłyby się do niepojętych liczebnie rozmiarów, zagrażając życiu innych istot na ziemi.
Właśnie jeden z bolesnych epizodów, rzucający ponure światło na dolę owadów, wstrząsnął mię do głębi, odbierając ochotę do zachwytów. I gdyby wędrówka moja miała za cel jedynie zadowolenie ciekawości, wycofałbym się coprędzej, aby powrócić do naszego świata, który choć nie lepszy, ma przynajmniej tę dodatnią stronę, że znakomicie maskuje złe, jakie się w nim dzieje, że mu nie zawsze pozwala tak brutalnie występować, jak w świecie owadów.
Wszelaka przewrotność i okrucieństwa, choć są pospolitemi wśród nas zjawiskami, nie rzucają się przecież w oczy w całej ochydzie, a dla łatwowiernych przybierają nawet złudną maskę dobra, okrywają się nieraz płaszczem cywilizacyi, patryotyzmu, religii i innych górnobrzmiących szyldów...
Ród ludzki w swym zdumiewającym postępie ulepszył każdą zbrodnię, niejeden występek upiększył, uniewinnił i uświęcił ogólną tolerancyą podczas gdy szkaradne owady po dawnemu, jak ludożercy, zagryzają się jedynie mocnemi szczękami i zakłuwają jadowitemi żądłami. Nie czują przytem ani trochę ohydy brutalnych swych postępków. Nie pozorują one nawet swych czynów ani wyższemi pobudkami, ani rozstrojem zmysłów, które wśród ludzi są wygodnym pozorem do uniewinnienia wszelkiego rodzaju wykroczeń, i dlatego słusznie uważamy te istoty za poziome, wstrętne, dzikie i niezdolne do żadnego postępu.
Czyż więc warto było schodzić do nęcącego ukrytemi powabami świata poto, aby spostrzedz, że i w nim najwięcej jest cierpień i tragedyj?
Czyż warto było z narażeniem życia pozostawać w tej krainie dla spotkania wśród owadów tego samego zła, jakie nas trapi, obleczone tylko w odmienną sukienkę? Nie! nie warto! A jeśli nie cofnąłem się przy pierwszym zachodzie słońca, to tylko ze względu na nieszczęsnego lorda Puckinsa, który oczekiwał na moję pomoc.
Aby ci dać próbkę miłych stosunków, jakie panują w tym okropnym świecie, zapoznam cię ze sposobem życia jednej jego rodziny, spokrewnionej zresztą dość blizko z niedawno poznanym rodem os drapieżnych. Cobyś powiedział, gdyby ci ktoś zaręczał, że widział krainę, w której żyją niezgrabne, spokojne i roślinożerne zwierzęta, chodzące na 16‑tu nogach?
Że zwierząt tych, choć ich nie znają nasi myśliwi, istnieje mnóstwo gatunków, a różnią się one między sobą podobnie wyraźnie wzrostem, barwą i kształtami, jak zwierzyna, na którą polują potomkowie Nemroda.
Cobyś powiedział, dowiadując się, że owe zwierzęta liczą legiony najrozmaitszych wrogów, wśród których szczególną srogością odznacza się inna znowu liczna rodzina istot, stworzona prawie wyłącznie do ich tępienia?
Te zacięte wrogi dziesiątkują szesnastonogów bez żadnej litości, karmiąc się świeżem i żywem ich ciałem. One zaś, zjadane po kawałku, nie tracą przytem apetytu, pasą się, chodzą i rosną, mimo kalectwa, przez całe tygodnie, t. j. aż do śmierci, która następuje dopiero po strawieniu przez pasorzyta całego niemal ich mięsa.
Cobyś powiedział, ujrzawszy np. pasącego się spokojnie ogromnego słonia, który nosi pod skórą jednego lub kilku wilków, co się w nim urodzili, gnieżdżą jak u siebie i pożerają ciało swego chlebodawcy od urodzenia, aż do chwili, gdy już cały słoń, z wyjątkiem skóry, serca, nerwów, płuc i przewodu pokarmowego został do szczętu zjedzony?
Cobyś wreszcie powiedział, widząc, że po dokonaniu tak okrutnego czynu, zbrodniarzy omija zasłużona kara i po śmierci ofiary, nie potrzebując już mięsnego pokarmu, wylatują spokojnie z trupa, aby żyć tylko miodem, przyjmowanym w bardzo małych ilościach? Nawet rozpoczynając nową erę życia, nie pozbywają się okrutnych instynktów. Już nie dla siebie, ale dla swego potomstwa wynajdują nowe ofiary ze zręcznością i wytrwaniem, godnemi zaiste lepszej sprawy.
Pewno zaliczyłbyś takie stosunki do bajecznych, twierdząc, że ani kraju takiego, ani, podobnie cierpliwych, a nieszczęśliwych zwierząt niema i być nie może, bo gdyby nawet istniały, to wobec licznych i srogich wrogów prędko musiałyby wyginać. Tymczasem pomyliłbyś się zupełnie.
I kraina i stosunki te nie są mytem, ale stwierdzoną rzeczywistością. Ofiar, o jakich wspominałem, żyje miliardy na całej niemal kuli ziemskiej, a oprawców co najmniej parę tysięcy gatunków zapełnia nasze pola, łąki i lasy.
Zarówno pierwsze, jak drugie, często w wędrówce swej napotykałem, oglądając na własne oczy sceny, kwalifikujące się do pieśni Dantego. Przeczuwam twe zaciekawienie, porzucę już więc niejasne ogólniki i zagadkę rozwiążę.


...gdym ujrzał w pożałowania godnym stanie gąsienicę, naszpikowaną kilkudziesięciu liszkami małego baryłkarza (Microgaster)...

Zwierzętami, pasącemi się wśród rozległych lasów są gąsienice, a potwory, toczące je za życia, stanowią wielką rodzinę owadziarek (Entomospheces), do których należą gąsieniczniki (Ichneumonida). Istna ta plaga motylów, a także innych owadów przypomniała mi się, gdym ujrzał w pożałowania godnym stanie gąsienicę, naszpikowaną kilkudziesięciu liszkami małego baryłkarza (Microgaster), jednego z najmniejszych Gąsieniczników.
Osłabiona chwieje się, zbiera ostatki sił, aby posunąć się o kilka kroków, ale za parę minut stanie się już trupem, bo młode baryłkarze dorosły i dojadły resztki tego, co było w biednej gąsiennicy do zjedzenia.
Sposób życia tych owadów tak jest niezwykły, że bezwarunkowo zasługuje na bliższe opisanie. Budzą one we mnie zainteresowanie najprzód dlatego, że odgrywają w gospodarstwie natury niezmiernie ważną rolę, powtóre dowodzą, że bezlitośne korzystanie z cudzego dobra praktykuje się w całej przyrodzie, że świat owadów jest jakby kopią naszego świata, i że stosunki, jakie zachodzą wśród ludzi w sferze moralnej, powtarzają się wśród niższych istot w postaci brutalnej przemocy lub chytrości.
Rodzina gąsieniczników uderza podobieństwem do pewnej dość licznej klasy w naszem społeczeństwie powszechnie znanej pod mianem „dobroczyńców ludzkości.”
Członkowie tej klasy, słusznie znienawidzeni przez swe ofiary, spełniają podobne funkcye wśród ludzkich motylów, poczwarek i gąsienic, co skrzydlaci ich koledzy wśród narodów owadzich. Są oni także postrachem spokojnych gąsienic, oraz nielitościwymi regulatorami stosunków społecznych.
Mocniejszych uczą rozumu i ostrożności, słabszych zjadają, tucząc się ich łzami i potem.
Zastanawiam się w tej chwili nad tem, jakby ci je najwyraźniej opisać, boś ich może nigdy nie zauważył, choć łatwo to przyjść mogło, gdyż gąsieniczników, podobnie jak usłużnych dobroczyńców ludzkości, niemal wszędzie spotkać można. Uwijają się więc nietylko po wsiach i lasach, zaglądają nietylko do zagrody chłopka, oraz szlachcica, ale je widzieć można w małych miasteczkach i po dużych miastach. Opisywać ci ich postaci i umundurowania, obyczajem zoologów nie myślę, bo nie doczytałbyś mego opisu do końca. Język nasz jest tylko dla przyrodników zajmujący i zrozumiały, a do tej klasy ludzi, mimo że masz wszelkie po temu kwalifikacye, nie należysz jeszcze.
Najprościej więc chyba będzie, gdy określę ci stanowisko, jakie zajmują w naturalnem pokrewieństwie owadów. Będziesz przez to mógł przy niewielkim wysiłku fantazyi wyobrazić sobie, naturalnie w słabem przybliżeniu, ich postać. Jeśli potem zechcesz zabrać bliższą z niemi znajomość, pokażę ci w moich zbiorach całe pudło rozmaitych gąsieniczników, poczynając od ogromnych Łomków (Foenus) i Sierponiów (Ophion), a kończąc na drobnych Wiercieniach (Bassus) i dopiero co wspomnianych Baryłkarzach (Microgaster).
Przedewszystkiem winienem ci objaśnienie, do jakiej grupy należą.
Choć jesteś pod względem znajomości świata owadów niewiele dalej posunięty, jak pod względem znajomości selenitów (daruj moję szczerość), musisz pewno wiedzieć, że naród owadów dzieli się na siedem głównych, bardzo wybitnie różniących się między sobą królestw czy szczepów, co wolisz.
Pierwszy, najliczniejszy w gatunki, stanowią chrząszcze, mające przednią parę skrzydeł twardą i rogową.
Drugi ród stanowią błonkoskrzydłe, których typami są pszczoła, osa i mrówka.
Trzeci składają motyle, czwarty muchy, odznaczające się brakiem tylnych skrzydeł, nareszcie piąty, szósty i siódmy stanowią rody, których typami są ważki, koniki polne, świerszcze i pluskwy.
Jeśli dalej powiem ci, że gąsieniczki należą do błonkoskrzydłych, czyli pszczołowatych owadów, już będziesz miał w tem oznaczeniu dość wyraźne określenie ich postaci.
Wyobraź je sobie: niby pszczołę, niby osę, niby mrówkę skrzydlatą, coś niewyraźnego wprawdzie, ale zawsze w tym guście.
I nie omylisz się. Ród pszczołowatych dzieli się bowiem na 6 wybitnie różniących się rzędów, z których jeden stanowią właśnie owadziarki (Entomospheces), a do nich należą wszystkie gąsieniczniki (Ichneumonida). Odznaczają się one wysmukłem i lekkim ciałem, budową przypominają nieco mrówki, nóżki zwinne w chodzeniu i lotne a wielkie skrzydła, wydatne oczy i długie, bardzo ruchliwe oraz ciągle drgające żółte, czerwone lub czarne różki dopełniają ich ruchliwej, pełnej życia postaci. Kolor ciała, przeważnie czarny, bardzo jest stosownym, według mego zdania, dla indywiduów, zajmujących się tak czarnem rzemiosłem.
I w tem, jak w wielu innych szczegółach, uderzające posiadają podobieństwo do ludzkich brodatych gąsieniczników, uwijających się rojno również w czarnych, długich ubiorach w okolicach wszelkich banków, giełd i modnych restauracyj, gdzie czatują na swoje ofiary, snujące się pod postacią potrzebujących pożyczki właścicieli różnych ruchomości i nieruchomości, w charakterze młodych i zwykle zielono­‑głowych motylków, jadających i ubierających się na kredyt, ale zato tak świeżych, jakgdyby wyszły tylko co z poczwarki, pod postacią lubiących się stroić kobietek, oraz wszelkich poczwarek ludzkich, którym pilno zabłysnąć, choć na chwilę złudnemi i tęczowemi kolorami motylków. Niestety! nie przeczuwają oni, że zręczny operator zdoła wyssać z nich resztkę soków żywotnych, jeszcze przedtém, zanim sztuczne te blaski dojdą do swego kulminacyjnego punktu.
Prawdziwe gąsieniczniki, o których mowa, nie posiadają żądeł, jakiemi są uzbrojone szlachetniejsze od nich drapieżniki, oraz pracowite pszczoły, ale zato mają misterne pokładełka, nieraz bardzo długie i tak cienkie jak żądła i z pomocą tych narzędzi, nie sprawiając ofiarom zbytniego bólu, składają swe jajeczka pod skórę najrozmaitszych owadów i pająków. Ani twarde pokrycie chrząszczy, ani nawet cichy żywot wewnątrz drzewa, nie chronią od tych strasznych napastników.
Gatunki składające swe jajka w liszki pędraków drzewnych, do jakich należą okazałe zamarniki (Ephialtes manifestator) i Zgłębce (Rhysa persuasoria) posiadają tak urządzone pokładełko, że prześwidrowują najprzód warstwę drzewa, dzielącą je od ofiary, a potém zagłębiają je pod skórą pędraka i znoszą jajeczka. Czyż nie godzien jest podziwu instynkt, który przez grubą warstwę drzewa pozwala prześladowczyni przeczuć liszkę chrząszcza, spoczywającą w tajemnem zaciszu, obliczyć gdzie należy w drzewo zapuścić wązkie piły, aby pokładełko dosięgło ukrytego w twardym miąższu robaka? Owady te stanowią chyba najstraszniejszy ród morderców, trudniących się zastrzykiwaniem najjadowitszej ze wszystkich trucizn, bo zarodków, z których rozwijają się pasorzyty, śmiertelne dla operowanego owadu.
Jestto prawdziwy ród lichwiarzy, którzy zwykle zastrzykują operowanemu osobnikowi okrągłą sumkę do kieszeni w sposób tak łagodny, że z sumki owej rozwija się powoli pasorzyt w postaci szybko rosnącego długu. Pochłania on wszystkie soki ofiary i zwykle bywa śmiertelnym dla dobrobytu poddanego operacyi osobnika.
Owadziarki, podobnie jak tylko co wspomniani dobroczyńcy, do tego stopnia są liczne, że nie przesadzę twierdząc, iż niema prawie takiego gatunku owadów, któryby w swej niepełnoletności t. j. w stanie liszki lub poczwarki, nie podlegał ich napadom.
Brakonidy, spotykane na kwiatach, podczas pięknej pogody, napadają wyłącznie na chrząszczyki.
Alyssia spełniają okrutne swe operacye na muchach.
Rzecz na pozór nie do uwierzenia, aby były gatunki mniejsze jeszcze od baryłkarzy, któreby się zadawalniały najmniejszemi owadami. A jednak takiemi są Hybryzonity, składające swe jajeczka w ciałach mszyc.
Broiszek (Proctotrupes), składa jajeczka w liszkach komarów (Tipulida), Platygaster zaś napada głównie liszki drobnych muszek, zwanych Pryszczarkami (Cecidomyja). I nietylko liszki oraz mszyce, bo nawet jajeczka nie są wolne od niebezpieczeństwa, zagrażającego im ze strony chytrych istot. Maleńki Teleas (Teleas ovulorum) np. przekłuwa swem pokładełkiem jajeczka nocnych motylów, a cały niema więcej jak pół milimetra długości.
Zdaje się napozór rzeczą prostą zniesienie jajeczka pod skórę żywych owadów, lub w inne jajeczko, ale ileż to naprawdę potrzeba zmyślności i wytrwałości w poszukiwaniach, ile zabiegów, aby skutecznie dokonać operacyj! Pamiętajmy, że każdy gąsienicznik musi sobie przedewszystkiem odnaleźć właściwy sobie gatunek ofiary. Szuka on dziwnie rozumnie; nie traci czasu na bezowocne uwijanie się wśród roślin, na których nigdy nie przebywają gatunki, jakich mu trzeba, ale pilnie zwiedza takie zioła, na jakich stale żywi się owad, utrzymujący jego ród. Postępują w tem tak samo, jak ludzkie gąsieniczniki, których osobne gatunki polują na szlachtę, osobne na chłopów i na wyrobników, osobne na złotą, osobne na tombakową młodzież. Jedne żyją głównie krwią i mięsem utracyuszów, inne wysysają biedaków i pracujących w pocie czoła.
W całej tej klasie najgodniejszym podziwu jest instynkt, przewyższający o całe niebo spryt wszelkich wyzyskiwaczy ludzkich. Bo zważ tylko, że gąsienicznik skrzydlaty musi szukać istoty, jakiej nigdy jeszcze nie widział, podczas gdy dwunogi ma zadanie ułatwione; od dziecka już uczy się swego rzemiosła i korzysta z doświadczenia rodziców.
Skoro tylko samiczka gąsienicznika opuści swoje żywe więzienie i pierwszy raz puści się na szersze horyzonty, skoro tylko odnajdzie swój ideał i zadowolni przyrodzoną skłonność, natychmiast, wiedziona niepojętym instynktem, oddaje się wyłącznie poszukiwaniom żywej kolebki, a zarazem spiżarni dla przyszłego potomstwa.
Wiedziona jasnowidzącym instynktem poznaje wśród tysięcy innych odpowiedni gatunek dla siebie i przystępuje niezwłocznie do operacyi. Napróżno ofiara wije się i broni, zręczna napastniczka dopóty powtarza niefortunne z początku próby, aż uwieńczone będą pomyślnym dla niej skutkiem, i jajeczko zostanie ulokowanem na czystej hypotece.
Jeśli zaś trafi przypadkiem na „robaczywą” już gąsienicę, która ma hypotekę już zajętą, to choćby najbardziej czuła się strudzoną bezowocnemi poszukiwaniami, pozostawia zdobycz szczęśliwszej poprzedniczki nietkniętą, rozumiejąc dobrze, że dla dzieci dwóch matek nie starczy z tej liszki pożywienia. Hypoteka niepewna, drogiego więc kapitału nie umieszcza na niej, lecz dopóty znowu lata nad roślinami, dopóty troskliwie pod każdy niemal listek zagląda, póki nareszcie nie odnajdzie sobie nieprzekłutej jeszcze gąsienicy i nie spełni powinności, do jakiej stworzyła ją natura.
Zadziwiającą w tych czynnościach zachowuje przytem oszczędność. Żywy pokarm nie marnuje się bezużytecznie, bo gąsienicznik kaleczy taką ofiarę, jaka w sam raz wystarczy do wyżywienia pasorzyta.
Z dojściem do dojrzałości gąsienicy, dorasta liszka gąsienicznika i dwie te istoty najczęściej jednocześnie przechodzą w stan poczwarki. Pierwszej z nich sądzono już nigdy nie ocknąć się motylem, podczas gdy druga, po upływie czasu potrzebnego na dokonanie się w niej zmian anatomicznych, wylatuje swobodna i zdrowa z podwójnego więzienia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.