Doktór Muchołapski/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Erazm Majewski
Tytuł Doktór Muchołapski
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1892
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Julian Maszyński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.
Mój wuj. Księgozbiór mego wuja.



UUczony, którego czytelnicy przed chwilą poznali, jest moim wujem.
Takiego wuja z pewnością żaden z moich czytelników nie posiada. Najprzód, trzeba państwu wiedzieć, że jest on sławną w świecie osobistością, powtóre, wielkim oryginałem.
Tytuł „znakomity” nie stanowi wprawdzie osobliwości w naszem, obfitującem w wielkich ludzi społeczeństwie, ale gdy dodam, że bohater mój jest prawie najważniejszym działaczem w niniejszej opowieści, mam nadzieję pozyskać dla niego odrobinę uwagi i pobłażania.
Jest on zoologiem i jako taki mógłby być przyjemnym, a nawet pożądanym w towarzystwie człowiekiem, gdyby nie posiadał nieszczęśliwej żyłki nawracania każdego, kto mu się nawinie, do swej ulubionej nauki.
Nie zapomina on ani w dzień, ani w nocy o owadach, a skoro się zapali, wychwalając uroki i rozum napowietrznych istot, najlepiej wtedy zejść mu z oczu, staje się bowiem nudnym, a nawet okropnym.
Ta słabość do ulubionego przedmiotu nietylko mnie, ale wszystkim znajomym mocno dała się już we znaki. Wujaszek nie umie literalnie o niczem innem mówić, jak tylko o owadach i entomologii. A jak cudnie i ogniście przemawia!... Gdyby nauka o owadach była religią, mój wuj z pewnością w liczbie jej kapłanów pierwszorzędne zajmowałby stanowisko.
Ale dosyć! zaczynam obmawiać, zamiast przedstawić łaskawym czytelnikom szanownego męża, bo pewno niedomyślacie się jeszcze o kim mówić zamierzam.
Jakkolwiek brzydko to nie znać własnego zoologa, którego szanuje świat cały, nie dziwię się wam jednak wcale. Sława nie bez przyczyny jest rzeczownikiem rodzaju żeńskiego, gdyż jest to rzecz bardzo kapryśna, zupełnie jak cała piękniejsza połowa rodu ludzkiego.
Są więc u nas sławni ludzie, którzy nie zasługują na to, są nieznani, którzy powinni być sławnymi. Gdyby mój wujaszek pisywał wiersze, drukowane w kuryerach, znalibyście bezwątpienia jeśli nie dzieła, to już przynajmniej nazwisko jego, a podobizny oblicza „znakomitego męża” ozdabiałyby zarówno wystawy księgarskie, jak i wasze albumy fotograficzne. Ale że jest sobie tylko przyrodnikiem, który ani jednego nie wygłosił odczytu, nic dziwnego, że nie znają go szersze koła naszej inteligencyi.
Pocieszać się jedynie może starem przysłowiem łacińskiem „nemo propheta in patria sua”, oraz tem, że zwykle o ludziach, których szanuje cały świat uczony, najbliżsi wiedzą najmniej, lub to tylko, czego tamci nie wiedzą.
Mój wuj, Jan Muchołapski, jest doktorem rzeczywistym wszechnicy Jagiellońskiej, a doktorem „honoris causa” uniwersytetów w Oxfordzie, Hejdelbergu i Jenie.


Napisał między innemi ogromną rozprawę „O porównawczych badaniach nad gębą owadów“ i dwutomową „Monografią Łowików“.

Aby wam dać pojęcie, jak ciężkiego to kalibru uczony, dość będzie, gdy powiem, że przyjaciele nieboszczyków Agassisa i Darwina, — Milne­‑Edwards, Schiner i Löw zostawali w naukowych stosunkach z moim wujem, z obecnie zaś żyjących dipterologów[1], tacy jak baron von Osten­‑Sacken, Wiktor Roeder, Mick, Bigot i Meade prowadzą z nim stałą korespondencyą.
Jest on czynnym członkiem wszystkich chyba zoologicznych i entomologicznych towarzystw, a zarazem korespondentem mnóstwa czasopism specyalnych. Napisał między innemi ogromną rozprawę „O porównawczych badaniach nad gębą owadów[2] i dwutomową monografią Łowików (Asilida).
Ta ostatnia praca zjednała mu w młodym już wieku europejską sławę, ale zarazem tak zaciężyła w życiu, że nasz uczony odtąd z największą odrazą spogląda na te muchy i prosi przyjaciół, aby mu ich nie nadsyłali.
Przyczyna tej niechęci rzadko komu jest znaną, bo doktor nigdy drażliwego przedmiotu nie porusza, ale sługa wasz zna tajemnicę i wkrótce się nią z wami podzieli.
Pomimo wszystkiego, com powiedział o swoim wuju, nie znacie go jeszcze wcale.
Aby człowieka poznać, najlepiej jest pono rozpatrzeć się w jego otoczeniu. W myśl téj maksymy zamiast mówić o nim, zaprowadzę was do gabinetu „znakomitego” męża.
Jest to duży pokój wypełniony książkami i zbiorami. Na ścianach pełno rysunków, o tyle dla wuja wymownych, o ile dla nas niezrozumiałych.
Kilka szaf przy ścianach, na środku duże biurko, zarzucone stosem książek i papierów, obok biurka stolik — ot i wszystko, reszta bowiem umeblowania nie zasługuje na uwagę.
Na stoliku króluje mikroskop, otoczony świtą szczypczyków, flaszeczek, nożyków i szpilek.
Skromny ten i cichy przybytek wystarcza memu wujowi za świat cały. Nie uczuwa on tutaj samotności, otacza go bowiem liczne i dobrane towarzystwo, ukryte w szafach. Pełno tu znakomitości, z któremi rozprawia kiedy chce, a one, zawsze cierpliwe i poważne, niosą wujowi uczoną pomoc o każdej porze dnia i nocy.
Przez szyby biblioteki błyszczą pstre szeregi książek dużych i małych, cienkich i grubych, okazałych i niepozornych, nowych i starych. Zupełnie to jak ludzie z postaci i wewnętrznej wartości rozmaici.
Jeden tom wyświeżony, niby modny elegant, inny zaniedbany, w wyszarzanem odzieniu, zaledwie śmie sąsiadować ze strojnym jegomością.
W bibliotece wuja są bowiem i książki zniszczone, o podartych grzbietach, pozałamywanych kartach, na których pełno dopisków. Niepozorne, aż strach! ale mimo to, z tymi obdartusami jest mój wuj w najściślejszej zażyłości i w wytartem, znoszonem odzieniu są mu one milsze i droższe, aniżeli inne, sztywne i eleganckie tomy.
Z tamtemi jest na stopie etykietalnej, z temi, jak z dobrymi przyjaciółmi, obcuje bez ceremonii i szczerze.
I tak jak ludzie, niejedna z owych niepozornych, bibulastych książek wartością stokroć przewyższa okazałe dzieła, drukowane na welinie, a oprawne w safiany i złoto.
Ale miałem was zapoznać z towarzystwem wuja, a zabawiam się filozofowaniem!
Otóż zaczynam od górnej półki, na której spoczywa siedmiotomowe dzieło Meigena O muchach europejskich. Rozglądałem się pewnego razu w tem dziele, opisującem mnóstwo gatunków much leśnych, polnych i ogrodowych, ale, pomimo złudnych pozorów gruntowności, znalazłem je wielce niedokładnem.
Pojmiecie łatwo, szanowni czytelnicy, moje zgorszenie, gdym spostrzegł, że ten niby­‑wyczerpujący autor ani słówkiem nie wspomniał o muchach, zamieszkujących nosy i noski ludzkie, których (much ma się rozumieć, nie zaś nosów) jest przecież niemała ilość na świecie. Gruntowne studyum nad tą kategoryą much byłoby ze wszech miar ciekawem i pouczającem. Obok téj monografii stoi na półce inna powaga w kwestyi much. Jest to praca Schinera. Jakkolwiek prócz tych dwóch znakomitych autorów, pisało o muchach jeszcze bardzo wielu innych przyrodników (nie obawiając się przesady, powiem, że przynajmniej było ich parę set, a z dzieł ich możnaby złożyć bardzo pokaźną bibliotekę), to jednak, rzecz szczególna, wszyscy zostawili odłogiem najwdzięczniejszą gałąź dipterologii, i żaden nie dotknął nawet słówkiem kategoryi dwuskrzydłych pasorzytów nosa.


Muchy, zamieszkujące nosy i noski ludzkie.

Powinniśmy wszakże spodziewać się, spoglądając na dowody niewyczerpanej energii, jaką zdradzają koledzy mego wuja w poszukiwaniu nowych gatunków, że niezadługo uda się im wyjaśnić tajemniczą kwestyę: dlaczego wspomniane muchy najchętniej gnieżdżą się w mniejszych noskach, gdy przecież wygodniej i przestroniej by im było lokować się w dużych nosach. Przydałoby się także myślącemu ogółowi wyjaśnienie zagadkowego faktu: dlaczego przekładają one zgrabne noski, nad brzydkie? Czyżby muchy znały się na estetyce i to w ludzkiem jej pojmowaniu? Są to, jak widzicie, czytelnicy, bardzo interesujące pytania, porzućmy jednak, jako nie­‑entomologowie tyle ciekawe, ale zarazem specyalne kwestye i wracajmy do biblioteki, której przegląd jeszcze nieskończony.


Jeszcze jedna pospolita mucha nieopisana dotąd przez zoologów.

Ze wspomnionemi dziełami sąsiaduje dziewięciotomowa monografia Hahna, zajmująca się stworzeniami nader znienawidzonemi przez człowieka. Z powodu samej nazwy ciąży na nich taka niełaska estetyków, że obawiam się piorunów z ich Jowiszowej ręki za wymówienie samego nazwiska, sprawiającego niemiłe wrażenie nietylko na filozofach, ale i na gosposiach, miłujących schludność i spokój, a przedewszystkiem spokój podczas snu.
Domyślacie się zapewne, że chcę wspomnieć o... pluskwach. (Przepraszam za wyrażenie!) Nie potrzebuję chyba dodawać, że mam na myśli tylko te dyskretne stworzonka, które przepędzają żywot swój zdala od siedzib ludzkich i zadawalniają się podziwianiem cudów bożych, szczodrze rozsianych wśród pól i lasów.
Co się tyczy zwierzątka, pobudzającego ród ludzki do... porządku, stanowi ono tylko jeden rodzaj w tem licznem pokoleniu. Jest­‑to gatunek najskąpiej we wdzięki uposażony, prawdziwy rodzaj parjasa. Niemogąc widocznie dobić się wśród swoich żadnego uznania, a nie chcąc cierpieć wzgardy od współbraci, powziął niepraktyczną myśl oddania się pod opiekuńcze skrzydła ludzi. Trafił jednak zapewne z deszczu pod rynnę, boć trudno nazwać żywot pluskwy domowej — wesołym. Powymyślano dla niej mnóstwo środków „ekspulsyjnych“ i w proszkach, płynach, torturach, a nawet pod... pantoflem codziennie miliony ich giną śmiercią męczeńską. Na pochwałę pluskwy trzeba jednak dodać, że mimo najsroższe prześladowanie — reszta mężnie, a nawet z podwojoną ostrożnością broni siedzib, w których od prababek wiedzie swój ciężki, pełen zdrad i walki, żywot.


Powymyślano dla niej mnóstwo środków „ekspulsyjnych”...

Obok tylko co wyliczonych klasyków przyrodoznawstwa, rozpiera się wspaniałe dzieło Toussaint de Charpentiera, zawierające opisy i wizerunki Ważek, Łątek i Panien, nadobnych mieszkanek brzegów strumieni i rzek.
Prawdziwe to bogunki, nimfy i rusałki, o tyle nadobne, o ile drapieżne.
Niżej błyszczy złotemi literami na bieluchnej cielęcej skórce siedmnaście razy wybite na tyluż tomach imię głośnego De Candolle’a. Tomy te zawierają treściwe opisanie stu pięćdziesięciu tysięcy roślin całego świata. Szkoda, że po łacinie, bo możnaby tę lekturę polecić cierpiącym na bezsenność. Z pewnością pozamykanoby fabryki morfiny i niektóre teatry, gdyby książka ta była dla ogółu dostępną.
Usypiające to dzieło sąsiaduje z tomami, na których czytamy imiona Reaumura, Burmeistra, Latreilla i innych najznakomitszych entomologów. O każdym z nich dałoby się tyle przynajmniej powiedzieć, co się pisze o nowej farsie lub komedyi, ale ponieważ czytywanie sprawozdań z dzieł uczonych jest rzeczą niemodną, pewnoby niektórzy z mych czytelników, jak od De Candolle’a, zasnęli, odłożę więc ten przedmiot do czasów, gdy zasypianie nad naukowemi sprawozdaniami stanie się modnym sportem.
Nie chcę już nużyć swoich czytelników wyliczaniem zawartości drugiej szafy, bo pełna jest cienkich i suchych broszurek. Są to najważniejsze monografie entomologiczne. Niema tak błahego pozornie przedmiotu, któregoby nie dotknęły obszernie pióra zoologów. Dają oni w traktatach swoich dowody takiej cierpliwości z jednej strony, a przenikliwości z drugiej, że mogliby zająć wśród powag śledczych najpierwsze stanowiska.
Trzecia i ostatnia szafa mieści czasopisma i tygodniki. „Bericht’y”, „Bulletin’y” i „Memoir’y” najrozmaitszych akademij i uczonych towarzystw znajdują się tu w dziwnie przykładnej, bo milczącej zgodzie. Z ich pomocą dr. Muchołapski, nie ruszając się z pracowni, wie, co się dzieje w świecie naukowym, z taką samą dokładnością, z jaką każdy prenumerator „Kuryerów” powiadamianym bywa o najświeższych połamaniach nóg i rąk, o pożarach, pobiciach i t. p. najciekawszych wydarzeniach świata.
Te ostatnie, jako żywotniejsze, słusznie bliżéj nas obchodzą, tłumaczyć też nie trzeba, co za olbrzymie korzyści z karmienia się podobną „lekturą” spływają na ludzkość w ogólności, a na małoletnich w szczególności.
Nie trzeba dowodzić, jak potężnie rozwijają się młodociane serca i umysły na kronice spraw kryminalnych, na rubryce „najpikantniejszych skandalików” i „dowcipnych figlów” rycerzy kunsztu złodziejskiego, które podają się zwykle czytelnikom w możliwie najbarwniejszej i lekkiej formie; jak kształci się ich styl na górnobrzmiących sprawozdaniach artystycznych, przepełnionych „ekspresyami” „modulacyami”, „interpretacyą” i „egzekucyami”.
Zważywszy, ile milionów ludzi zaspakaja duchowe potrzeby w téj krynicy, dziwić się należy, że jeszcze i tak zadużo papieru zadrukowuje się sprawozdaniami i odczytami naukowemi, które powinny nazywać się raczej „nieczytami”, bo wszak ich żaden szanujący się mecenas prasy brukowej nie czytuje.







  1. Dipterologami są naturaliści, poświęcający się wyłącznie studyom nad owadami dwuskrzydłemi, czyli muchami.
  2. Jak można dawać podobne tytuły! Toż daleko ładniej brzmi nazwa: O porównawczych badaniach nad buzią owadów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Erazm Majewski.