Dobry mały djabełek/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Dobry mały djabełek
Podtytuł powieść dla dzieci
Wydawca „Ciekawa Lektura“
Data wyd. 1936
Druk „Record“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Un bon petit diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.
POMIĘDZY DWA OGNIE. TRAGICZNE ZAJŚCIA.

Pod koniec dnia wychowankowie żałowali że jutro nie da się tak przespać, jak dzisiaj.
— Bądźcie spokojni, — rzekł Karol, — jutro będziecie spali tak samo długo, jak dziś.
— Jakże to uczynisz?
— Zobaczycie później, a tymczasem śpijcie.
Polegano już na pomysłowości Karola; dlatego nikt go o nic nie pytał. Gdy wszyscy dokoła zasnęli, Karol wstał, otworzył okno, przywiązał sznur dzwonu do haka, który był umieszczony wyżej, ponad samym dzwonem, następnie zamknął okno, położył się, znowu i zasnął; spał dotąd aż go obudził lekki szmer; wysunął wówczas głowę przez okno i ujrzał, jak dzwonnik dzwonił co sił, ale bez żadnego skutku: nie było słychać ani dźwięku. Karol zaczekał jak dawniej, aż dzwonnik odszedł do siebie, i odczepił sznurek.
Wybiła piąta, szósta, ale dokoła wszystko spało, zupełnie tak samo jak wczoraj.
— To jest dziwne, — rzekł sam do siebie dzwonnik. — Nikt nawet się nie poruszy, jak i wczoraj! Co im się stało? A później gospodarz ma do mnie pretensję! Jakgdybym był winien, że to są hultaje... Ale dzisiaj już do nich nie pójdę; niech śpią, chociażby nawet do samego południa. Tem gorzej dla nich! A jeżeli zmuszą mnie do płacenia grzywny, to odejdę stąd zupełnie. Bezemnie będą mieli dużo kłopotu!
Jestem dla nich bardzo wygodny... przytem zupełnie mało ich kosztuję...
Dzwonnikowi przerwało jego rozmyślania mocne uderzenie pięścią w plecy; szybko się więc obrócił: stał przed nim wściekły Old-Nik. Dzwonnik nie dał mu czasu się wypowiedzieć i sam począł krzyczeć, łając nauczycieli, wychowanków, braci Old-Nik, sam zakład i grożąc, że ich opuści i oskarży przed sędzim. Cały zaś potok swej elokwencji zakończył w ten sposób: — Nic mnie nie powstrzyma przed wykonaniem tego, co powiedziałem; jeżeli nie oddacie mi mojej grzywny w sumie siedemdziesiąt pięć groszy, to opowiem wszystkim, co tu u was się dzieje, i że jesteście w porozumieniu z czarownicami; a przez to zgubię wasz zakład.
Old-Nik puścił na wiatr potok najwymowniejszych rozmyślań, znaczenia których dzwonnik nie mógł jednak docenić, ponieważ nic nie słyszał; ale wreszcie Old-Nik powinien był ustąpić dzwonnikowi i zwrócić mu siedemdziesiąt pięć groszy. Tamten zmiękł. Był tak delikatny, że nie zażądał żadnego wynagrodzenie za niesprawiedliwe zarzuty, czynione mu w tej sprawie.
Old-Nik począł dzwonić sam wówczas dopiero wszyscy się obudzili; tak samo, jak w przeddzień, zadowolenie i zdziwienie nie miało granic; wszyscy mówili o czarnym człowieku i jego figlach; na obiad Karol szykował jeszcze jedną niespodziankę. Wiedział o tem, o której godzinie głuchy dzwonnik chodził do piwnicy po kwas. Karol poprosił o pozwolenie wyjść z klasy, schował się do ciemnej wnęki przy wejściu do piwnicy i zaczekał, aż przejdzie głuchy dzwonnik; wyśledził go śmiało, ale jednak zdaleka; gdy dzban był pełen kwasu, aż po same brzegi, Karol rzucił się do dzwonnika, powalił go na ziemię, zgasił świecę i przewrócił dzban. Dzwonnik wrzasnął z całej siły; Karol zaś schował się do swego ciemnego kąta; na krzyk przybiegł ze świecą kolega dzwonnika; Karol skorzystał z chwili, gdy tamten się schylał, aby się dobrze przyjrzeć co się przytrafiło jego koledze, skoczył do niego, zwalił go z nóg, zgasił również świecę i zdążył szepnąć na ucho; „czarny człowiek“. Kolega dzwonnika wrzasnął jeszcze głośniej. Na ten hałas przybiegł sam Old-Nik, którego Karol również zwalił z nóg i w ciemnościach wepchnął do błota, powstałego na miejscu, gdzie rozlano kwas.
Tę całą krzątaninę zakończył Karol, szybko zamykając drzwi na klucz i rzucił go na dach, sam zaś pośpiesznie powrócił do klasy, zajął swe miejsce i udawał pilnego ucznia, zajętego nadal nauką. Godzina kolacji minęła, nikt jednak nie dzwonił; w klasie i w kuchni wszyscy się dziwili, nie posiadając się wprost ze zdenerwowania; wreszcie pani Old-Nik zaniepokojona tem, że nie słyszy dzwonka i nie widzi swego męża, zaczęła go wołać i szukać; nagle posłyszała hałas, jaki dochodził jej od strony lochu; podążyła w tym kierunku; im bardziej się zbliżała, tem mocniej dawał się słyszeć hałas; trzech jeńców wołało, krzyczało, tłukło we drzwi nogami i pięściami; pani Old-Nik zaczęła krzyczeć na swój sposób, wołać Old-Nika junjora, Betty, nauczycieli i uczniów; wszyscy przybiegli i tu dopiero zaczęła się okropna latanina; nauczyciele zaczęli dawać rady, jak mają postąpić, jeńcy zaś prosili o uwolnienie. Pani Old-Nik i Betty płakały, szlochały, wychowankowie zaś winili czarownice i czarnego człowieka. Po krzykach i wrzaskach, które trwały z pół godziny, Karolowi przyszło na myśl — otworzyć drzwi przy pomocy ślusarza; młodszy Old-Nik poszedł po ślusarza, którego przyprowadził po długich poszukiwaniach, gdyż było już późno, i dzień pracy już się skończył. Ślusarz z wielkim trudem otworzył drzwi; zamek był mocny. Wypadło przy nim stracić czasu; wreszcie drzwi ustąpiły i jeńcy ujrzeli światło dzienne. Byli powalani błotem, w którem wypadło im się tarzać, stroje ich nasiąkły żółtawym napojem; cały ten brud utworzył się z kwasu, który wciąż ściekał, mieszając się z ziemią piwnicy. Pani Old-Nik rzuciła się w objęcia swego męża, który znowu natarł na Betty; tamta zaś odskoczyła w stronę młodego Old-Nika, ale tak gwałtownie, że tamten się potknął i potoczył się po schodach do piwnicy; krzyki się wznowiły, ale już nie tak ogłuszające i przeraźliwe, gdyż już nie było wychowanków. Znaleziono ich później w jadalni, gdzie czekali na kolację. Wszyscy byli głodni, do tego aż stopnia głodni, że Old-Nik odłożył do drugiego dnia dochodzenie w sprawie tego całego zajścia. Betty usługiwała dzieciom, które ledwie dotykały jedzenia. Smutny los Old-Nika, dzwonnika oraz jego kolegi wywarł na nich, jak przynajmniej mówiły, wrażenie bardzo przygnębiające. Gdy ofiary pomysłu Karola doprowadziły siebie do porządku, przyszły również do stołu.
Nauczyciele umierali wprost z głodu; Betty śpieszyła się z podaniem im zupy.
— Fe! Jaka niesmaczna zupa, Betty — rzekł Old-Nik. — To zwyczajna woda z solą.
Betty.
To pani sama gotowała; proszę pana.
— Więc proszę prędzej o drugie danie, — rzekł podraźniony Old-Nik.
Drugie danie wkrótce znalazło się już na stole.
— Obrzydliwość! — zawołał. — To jest okropne! Co to za knoty ze świecy łojowej?
Betty.
A! widzę, to pani widocznie przez omyłkę dodała do jedzenia pana zaprawy używanej zwykle do potraw dla dzieci.
Old-Nik.
Pójdź, zobacz! To jest oburzające! Umieram z głodu!
Betty wróciła po chwili ze zmartwioną buzią.
— Nic niema więcej, proszę pana. Pani mówi, że podano pańskie potrawy.
Old-Nik nie mógł się opanować z oburzenia, ale milczał, gdyż obiad gotowała jego żona. Wtem Betty zawołała:
— Wszystko to są sprawy czarnego człowieka, proszę pana, to on, napewno on!
Old-Nik.
Milcz wreszcie! Nie dokuczaj mi swemi bredniami! Ja już się dowiem, co to za czarny człowiek.
Betty skrycie się śmiała; doskonale wiedziała, gdzie się podział obiad nauczycieli: zjedli go wychowankowie. Skorzystawszy z krzyku i zamieszania, jakie miały miejsce przy drzwiach piwnicy, Betty zawołała Karola i zaproponowała mu zebrać do kuchni wszystkich wychowanków; tamci wyślizgnęli się bez hałasu z nad piwnicy i podążyli za Karolem do kuchni; tam Betty nakarmiła ich przyszykowanym dla nauczycieli bardzo smacznym obiadem, składającym się z mięsa zupy i jarzyn. Wychowankowie wszystko to zjedli z przyjemnością; następnie Karol wylał i przełożył do próżnych rondli przygotowane dla dzieci potrawy i postawił to wszystko na ogień, zupełnie tak samo, jak to stało przedtem u pani Old-Nik. Po zakończeniu obiadu weszli do jadalni w parę minut przed przybyciem tam nauczycieli; niełatwo więc było domyśleć się o ich figlu. Tem nie mniej Old-Nik coś już podejrzewał. W ciągu ostatnich kilku dni działo się w jego domu wiele dziwnych rzeczy; coprawda niezbyt wierzył w czarownice i czarnego człowieka, postanowił jednak uważniej obserwować zachowanie się dzieci, zwłaszcza postępowanie Karola, którego podejrzewał więcej od innych. Wychowawcy podzielali niedowierzanie Old-Nika i dlatego w każdym wypadku, gdy ujawniono najmniejszy występek Karola, siekli go, kopali, bili pięściami i w ten sposób wytrącali go z równowagi i popychali przez to do nowej zemsty.
„Oto wreszcie poniedziałek, — pomyślał Karol, budząc się następnego dnia. — Dziś Old-Nik będzie przyprowadzał dochodzenie w sprawie wczorajszej awantury; nikt z kolegów mnie nie zdradzi, jutro zaś, we wtorek, wydalą mnie wreszcie z tego okropnego domu“. Tego dnia rana dzwon również nie wydał z siebie głosu; tym razem Karol zdjął go zupełnie. Gdy o godzinie wpół do piątej obudził się na zwykły lekki szmer, chciał znowu powiesić dzwonek, jak to uczynił dnia poprzedniego; ale w momencie, gdy wysuwał się z okna, zauważył Old-Nika, który przyczaił się obok ściany, aby schwytać przestępcę; Karol szybko odskoczył od okna, zamknął je bez szmeru i w ten sposób dzwonek pozostał przy nim.
„Co mam z tym fantem uczynić“ — pomyślał. — Schować do mego siennika — niemożliwe; teraz go natychmiast tam znajdą, jest zbyt duży... Ale! Oto pomysł!“
Karol wziął dzwonek, zaniósł go do pokoju przyległego do sypialni i pozostawił tam. Następnie położył się i zasnął.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sophie de Ségur i tłumacza: anonimowy.