Dobre serce

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Włodzimierz Perzyński
Tytuł Dobre serce
Pochodzenie Świat R. I Nr. 17, 28 kwietnia 1906
Redaktor Stefan Krzywoszewski
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów
Data wyd. 1906
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Dobre serce.

Było sobie raz takie jedno nasze polskie jasnowłose dziewcze, jedno z tych dziewcząt, które mają samo serce w sobie i nieomal, że wszystkie funkcye fizyologiczne za pomocą serca spełniają — nie mówiąc już o takich rzeczach, jak myślenie.
Wszyscy się niem zachwycali.
— Jakie to złote, jakie poczciwe dziecko... Toż to dopiero wielki los na loteryi życia wygra, kto tę stokrotkę kiedyś za żonę weźmie.
A dziecko rosło szczęśliwie, nabierało ciała i kształtów i od najmłodszych lat miało jedno tylko pragnienie, aby czynić dobrze dookoła siebie. Gdy szło z mamą na przechadzkę, a po drodze nawinął się ubogi żebrak, zaraz zaczynało się napierać o grosz, aby go dać biednemu.
Aż matka, która sama zresztą była dobroczynną osobą i kilka razy do roku siadywała na wentach, o czem pisały pisma, musiała je przed zbytnią rozrzutnością przestrzegać.
— Człowiek nie tylko czuć powinien sercem, ale i rachować. Do grosika grosik a zbieże się trzosik. Gdyby każdy dawał ubogiemu jałmużnę, to ubogi stałby się wkrótce właścicielem kamienicy na jednej z pierwszorzędnych ulic i straciłby wszelką zasługę przed Panem Bogiem. — Pamiętajmy — że dobrze zrozumianem bogactwem niektórych ludzi jest właśnie ich bieda.
Gdy dziewcze przeszło z rodzaju nijakiego w zdecydowanie żeński, w gościnnych salonach jej rodziców zaczęło się zjawiać mnóstwo młodzieży.
Uroczej pannie wszyscy składali hołdy, za spojrzeniem jej fijołkowych oczów każdy gotów był lecieć jak piłka od tennisa, podbita wprawną dłonią... Boże, ileż to było intryg, żeby jej nuty przewracać — gdy grała na pianinie, albo rakietę podać. Włosy jej zdawały się olśniewać złotym swoim blaskiem, jak majowe słońce tych, rozkochanych młodzieńców. Wreszcie dwóch zastępuje jej raz drogę w ogrodowej alei.
Obaj z całem zaślepieniem, jakie stwarza miłość, wryli kort swoich kolan w ostry żwir ścieżki.
— Żyć bez ciebie nie mogę — zawołał pierwszy. — Bądź moją. Mam wielki talent i pragnę ci go złożyć w ofierze.
Drugi, słysząc to, zasępił się.
— Żyć bez ciebie nie mogę! — zawołał. — Ale cóż ja ci wielkiego w ofierze przyniosę? Nic nie mam — mam tylko mały majątek.
Urocza panna ze wzruszeniem wysłuchała obu oświadczyn.
I oczywiście nasłuchać się nie mogła. Mając do wyboru pomiędzy wielkiem a małem — poszła za nieodzownym popędem dobrego serca i wybrała to, co bardziej na litość zasługiwało — małe.
Za to też Pan Bóg jej poszczęścił. Żyli z mężem bardzo szczęśliwie, pomnożyli w czwornasób jego dochody i doczekali się licznego potomstwa, które było podporą ich opromienionej zasługą żywota starości i ozdobą srebrnego wesela.
Na zakończenie czytelnicy pragną zapewne wiedzieć, co się stało z dalszymi bohaterami tej opowieści. Otóż człowiek, który miał duży talent, rozpił się i pod wpływem zgubnego nałogu nietylko nic nie stworzył, ale się stał jednym z tych upadłych indywiduów, które ukłonami swymi na ulicy w zakłopotanie wprowadzają. Dlatego też dziewczynka o dobrem sercu, będąc już zresztą matką o dobrem sercu, ile razy go spotkała przypadkiem, zawsze zaczynała pilnie czytać szyldy nad wystawami sklepowemi. I oglądając się za pijakiem, mogła uprzytamniać sobie z dużą dozą wewnętrznego zadowolenia: od jakiego to ciężkiego losu uchroniło ją to właśnie, że poszła za prądem swego dobrego serca. Bo, kto umie sercem myśleć, czuć i rachować, temu zawsze się w życiu poszczęści.

Włodzimierz Perzyński.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Włodzimierz Perzyński.