Przejdź do zawartości

Dobra wróżka

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł Dobra wróżka
Podtytuł Obrazek fantastyczny, w jednej odsłonie
Pochodzenie Teatr dla dzieci
Wydawca Księgarnia G. Centnerszwera
Data wyd. 1896
Druk Towarzystwo Komandytowe St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DOBRA WRÓŻKA.
Obrazek fantastyczny,
w jednej odsłonie.


OSOBY:
Walentowa, żona zagrodnika.
Rózia jej córki.
Józefka
Rabul cygani i cyganki.
Panos
Erba
Naja
Zora
Alma, królowa wróżek.
Luba wróżki
pomocnice królowej
.
Miła
Swoja
Stroja
Barwna
Błyskotka
Słoneczna
Cierpliwa
Wytrwała



Uwaga. Rózię muszą grać dwie osoby, a dziewięć wróżek, gdy nie ma więcej amatorek, trzy panienki, przy małej zmianie ubrania głowy, szarf, lub spódniczek.


Scena przedstawia izbę w chacie wieśniaczej: prosta ława, stół, stołek, na ścianie półka z garnkami i miskami. Na stole bochenek chleba i nóż. Z lewej strony widzów kołyska.


SCENA I.
Walentowa krząta się po izbie. Rozkłada na stole płachtę, znosi z różnych stron prowizye, jak cebula, chrzan, trochę warzywa, nareszcie kobiałkę. Płachtę wiąże i bierze na plecy. Józefka odziewa się chustką i poprawia na sobie fartuch. Rózia obciera oczy, jak gdyby płakała przed chwilą.
Walentowa (do Rózi).

Toć nie becz, nikiej cielę. Taka stara dziewucha, a rozumu, Boże odpuść! Pilnuj Jasia, krzynkę mleka zagrzej, jak będzie chciał jeść.

Rózia (płacząc).

Józefka ma zawdy lepsze szczęście. Dla niej odpust, dla niej jarmark, a mnie tylko w domu siedzieć przy robocie.

Walentowa.

Patrzaj! robotnica! Józefka zawdy ochotniejsza, ale z językiem nie wyjeżdża, bo która krowa dużo ryczy, mało mleka daje. (po chwili, wskazując Józefkę). Toć patrz — ciżmy jej trzeba kupić, bo dziewczynie wiatr dmucha w palce, a zimno teraz.

Rózia (z wielkim żalem).

Oj! oj! oj! i ciżmy dostanie! Oj! oj! i z tatulem się zobaczy, a ja tu jak w areszcie.

Józefka.

Siostra-ś ty, czy nie siostra? Mam dla ciebie boso chodzić i marznąć!

Rózia.

Najbardziej sobie krzywduję, że ty tatula zobaczysz, a ja nie.

Walentowa (która skończyła się wybierać).

Nie poleży on tam długo w tym szpitalisku, rwie się do żuru, a nie dają, tylko jakąś polewkę z kaszy, co się nazywa kleik.

Rózia.

Biedny, biedny tatulo, toć mu barszczu zanieście.

Walentowa.

Kiej nie kazali — co ja pocznę nieboga! (do Józefki). No Jóźka rychło się wygrzebiesz?

Józefka.

Idę matulu. (podskakuje wesoło). Ostań z Bogiem, Róźka. (całuje ją).

Rózia (całując rękę matki).

Idźcie, matusiu, z Bogiem, a i ty, Józefka, niech cię Bóg prowadzi.

(Walentowa i Józefka wychodzą).



SCENA II.
Rózia (sama).

(Zbliża się do kołyski i porusza nią, obcierając oczy fartuchem). Tatulu mój złocisty, kiedyż cię obaczymy!..

(Wchodzi Walentowa).



SCENA III.
Walentowa i Rózia.
Walentowa.

Byłabym na śmierć zapomniała! Sołtys mówił wczoraj, że cygani się włóczą. Zamknij drzwi na zaszczypkę, a nie otwieraj, choćby cudeńka opowiadali. Zawdy coś sprzątną... Chociaż w chałupie nie ma wielkich rzeczy, toć i każdego garnulątka szkoda. Zamknij się, Rozyna, słyszysz?

Rózia.

Zamknę, matulu.

Walentowa.

No już idę, bywaj zdrowa.

Rózia.

Niech was Bóg prowadzi.

(Walentowa wychodzi).



SCENA IV.

(Rózia drzwi zamyka, potem bierze wrzeciono, na którem jest trochę wełny, siada na stołku przy kołysce i zaczyna prząść). Nudno tak samej siedzieć i smutno. Oj, wyleciałabym też na wieś — wyleciała! (przestaje prząść). W Marusowej chacie prządki co wieczór się zbierają — stara kowalicha bajki opowiada: o pięknym królewiczu, o pannie zaklętej w sowę, o koniach ze złocistemi ogonami, o pawiu, co miał trzy nogi, a gadał jak człowiek.... Aż miło słuchać takich śliczności! Dziewuchy nie dają babie odetchnąć — zkąd jej też się to wszystko bierze? (porusza kołyską). Jasiek, śpij, nie masz nic do roboty, mały bąku. (nuci):

Oj lulaj-że, lulaj,
Siwe oczki stulaj,
Przyjdzie matuś z pola
Przyniesie rogola.

(przestaje kołysać). Czasem znów jak zacznie o strachach, to skóra cierpnie i włosy na głowie się podnoszą. (wstrząsa się). Br... dreszcz mnie przeszedł. (ogląda się po izbie). E — biały dzień — strachu nie ma! (przędzie znowu). Jednak ckni mi się jakoś!... (po chwili) może Jaśka obudzić? — zaśpiewam mu i raźniej mi się zrobi. (patrzy w kołyskę). Śpi jak najęty... trzebaby zaraz myśleć o jedzeniu... Niech tam!... (znów przędzie). A jakby cyganiska przyszli?... (z energią). No i co? toć chałupy nie rozwalą, a drzwi zaszczypnęłam! (po chwili). E — wiedzą oni gdzie przyjść, dobrze naprzód wypytają... (zamyśla się). Jak tatulo zachorowali i poszli do szpitala, gdyby kto urzekł... coraz nam ciężej... (opiera głowę na dłoni). Matusia wydziwiają, żem próżniak, że darmo w chałupie siedzę, a Józefka, to niby pracownica jak się patrzy... (przeciąga się). Szczerze powiem, że mi się robota w rękach nie pali (ziewa) cóż ja winna temu?.. Prząść najgorzej nie lubię, oj, nie lu — bię — (zasypia i śpi aż do sceny XII).




SCENA V.
Wchodzi Rózia i zaczyna krzątać się po izbie. Przestawia garnki, w jeden z nich ze dzbanka nalewa wody, potem kraje kawałek chleba. Wchodzą cygani: stary Rabul i młody Panos, za niemi cyganki Erba i Naja, ubrane jaskrawo lecz biednie, Zora wystrojona, w sukni obszytej wstążkami, na szyi ma mnóstwo świecideł, przez ramię zawieszony bębenek, a w rękach pałeczki. Żywa i zwinna, kręci się przez cały czas po scenie.
Panos (do Rabula — rozglądając się po kątach).

Czemuście nas, ojcze, tutaj przywiedli? Toć bieda z nędzą! ani co wypić, ani czem się pożywić.

Rabul (zbliżając się do Rózi).

A jednak turkaweczka nie umarła z głodu.

Rózia (ze strachem).

Bójcież się Boga, ludzie! (ucieka do kąta).

Panos (do Rózi — ostro).

Dziewczyno, wódki dawaj!

Erba.

I placka — słyszałaś?

Naja.

A dla mnie kiełbasy. (Naja i Erba siadają na ławie przy stole, Rabul i Panos szukają na półce, Zora skacze i maszeruje po scenie, bębniąc).

Panos (siada, a przy nim Rabul).

Nie ma tu co robić, ale jest kąta kawałek — odpoczniemy trochę. (wyjmuje z zanadrza butelkę i kiełbasę — pije). Do was, stary! (oddaje butelkę Rabulowi który pije takie — potem odrywa kawałek kiełbasy). Naści, Naja. (do Erby). Placka nie mam.

Erba (ze śmiechem uderza go w plecy).

Masz — nie kłam — bo masz teraz placek.

Zora (zbliżając się do Rózi, która stoi wylękniona).

Turkaweczko!

Rózia (cofa się).

(n. s.). Czego ona odemnie chce?

Panos (trącając Naję).

Przydałaby nam się ta dziewucha.

Rabul (wstaje z ławy).

A może... (podchodzi do Rózi). Słuchaj — tylko mów prawdę, czy nie ma w chałupie trochę groszy, bicza korali, albo porządniejszego przyodziewku.

Erba.

Myśmy biedacy, wszystko nam się przyda.

Naja.

A wy macie własną chałupę — roli kawałek...

Rózia (n. s.).

Toć prawda... ciężki ich los...

Panos.

Ale gdybyś kłamała (groźnie) pamiętaj!

Rózia (drżąc).

Jak Bóg na niebie...

Zora.

Nie dokuczajcie jej! Biedna — drży ze strachu.

Rabul (z uśmiechem).

Cóż to? nasza Zorka zakochała się w chłopce?

Panos (do Rózi).

Gadaj (przyskakuje z pięścią) gadaj prędzej!

Naja.

E — na nic się nie zdało. Chodźmy — może w innej chacie będą litościwsze serca. (ciągnie Erbę za fartuch). Może nam dadzą kurę, albo prosiaka.

(Naja i Erba wychodzą).
Rózia (n. s.).

O, mój Boże! sześć kur nam zostało — zawdy matusia jajka sprzedaje — żeby chociaż cyganki nie wzięły! (płacze).

Panos (wstrząsa nią silnie).

Nie wykręcaj się, mów prawdę.

Rózia.

Już powiedziałam — jesteśmy biedni ludzie.

Rabul (do Panosa).

Dałbyś spokój! (do Rózi). Tak bardzo biedni jesteście!...

Rózia.

Ojciec w szpitalu, dobytek marnieje... Krowa padła.

Panos (żywo).

Ale macie drugą?

(Rozmawia cicho z Rabulem).
Rózia (z rozpaczą).

O, panienko Najświętsza! wszędy sama ich naprowadzam! Jak wezmą krowę, co będzie! co będzie!

(Chodzi po scenie z załamanemi rękami).
Zora (zbliża się do Rózi i głaszcze ją po głowie).

Nie płacz, moja kochana.

Rabul (do Panasa, wskazując dziewczęta).

Patrz, jak się nadały. Wyglądają niby siostry.

Panos.

Prawda. (do Rózi). Słuchaj, dziewucho, możebyś ty poszła z nami?

Rózia (wystraszona).

I cóż wam po mnie? Gospodarską robotę tylko umiem.

Rabul (śmieje się).

Ehe! gospodarską! nie takie miałabyś ręce. Lubisz przy piecu się wygrzewać, spać całemi dniami...

Panos.

A u nas właśnie roboty nie ma.

Rózia (n. s.).

O, mój Boże, co za wstyd. (zasłania oczy).

Rabul.

Zora ci powie... Trzeba tylko zabawiać ludzi, gdy my rozglądamy się po wsi.

Zora.

Nie wielka praca... Ja śpiewam, tańcuję, a oni tymczasem...

Rabul.

Ta dziewucha może nawet zgrabniejsza od Zory.

Zora (z gniewem).

O, bardzo proszę. (tańczy, a po ukończeniu popisze zwraca się do Rózi). Aha! co — umiałabyś?

Rózia (zachwycona).

Ach, jak ślicznie!

Panos.

Widzisz! i ciebie nauczymy.

Rózia (n. s.).

Rzucić chatę, matusię, tatula?... (z krzykiem) nie! nigdy!

Rabul.

Nie będziesz nic robiła całemi dniami... No, chodź z dobrej woli. (bierze ją za rękę).

Rózia (wyrywa się).

Ratunku! pomocy! Oni mnie do złego namawiają.

Panos.

Puść ją — sama nie wie czego chce. — Chodźmy, bo chłopstwo się zbiegnie i będziemy mieli kłopot.

Rabul (do Rózi grożąc).

Pożałujesz! (wychodzą).

(Zora kłania się Rózi od ust i wybiega za nimi).



SCENA VI.
Rózia (stoi wystraszona i zakłopotana).

Co matula powie?... Wszystko wygadałam i o kurach i o łaciastej; jak zabiorą pomrzemy z głodu. Mieliśmy kapkę mleka do klusek, albo kaszy, za jaja matusia brała pieniądze... Oj, biedna moja głowa! (chwyta się za głowę i chodzi po scenie).

(We drzwiach ukazuje się Alma, w postaci staruszki, okrytej chustką aż do ziemi).



SCENA VII.
Rózia i Alma.
(Alma wchodzi powoli, podpierając się kijem i przystaje na środku sceny).
Rózia (n. s.).

A to kto znowu?

Alma.

Bóg z tobą, dzieweczko. Pozwól mi posiedzieć w cieple — zaraz pójdę, tylko się ogrzeję.

Rózia.

Siadajcie, babulu. (podsuwa stołek — n. s.). Będzie mi nawet raźniej.

Alma (siada powoli).

Bóg zapłać, moje dziecko. Daj mi chleba kawałek. — Jestem bardzo głodna.

Rózia (z żywością).

Chleba? o, ile zechcecie! (idzie do stołu, kraje i przynosi Almie).

Alma (jedząc).

Najstarszam ja z bandy...

Rózia (wylękniona cofa się).

Cyganka!

Alma.

Boisz się cyganów? Nienawidzisz...

Rózia.

Że boję się, to prawda. Tyle mnie wami straszyli...

Alma.

I nienawidzisz — czytam to w twoich oczach. (wstaje). Patrz — jestem stara, bezbronna, wypędź mnie z chaty, a zmarznę na dworze.

Rózia.

O, tego nie zrobię! (serdecznie). Może chcecie, babulu, kapkę mleka? (n. s.). Jasiek śpi twardo...

Alma (patrząc w stronę kołyski).

Dziecko ukrzywdzisz dla mnie, bo ono pewno samem mlekiem się żywi.

Rózia.

Prawda — ale zanim się obudzi, mogę krowę wydoić. (podaje kubek mleka).

Alma (pije).

Niech Bóg zapłaci — pokrzepiłaś mnie, dzieweczko. (Oddaje kubek i podczas gdy Rózia idzie go odnieść, chustka okrywająca Almę spada na ziemię).

Rózia (wraca do niej).

Ach! (cofa się zdziwiona).

Alma (ubrana fantastycznie, w koronie królowej wróżek, młodziutka i piękna).

Nie bój się. Przyszłam w postaci biednej cyganki, by wyprobować twoje serce.

Rózia.

Pani!

Alma.

Jestem królową wróżek i znam cię doskonale. Wiem, że masz wad nie mało, że jesteś leniwa.

Rózia.

Ach, zawsze to lenistwo! (zasłania twarz rękami).

Alma (bierze jej rękę i patrzy w oczy).

Wstyd ci? więc się popraw — przyjdzie to z łatwością, bo masz zdrowie i siłę. Niejedna bogaczka pozazdrościłaby ci tych skarbów.

Rózia.

Alboż to prawda?

Alma.

Nie uwierzysz? Pragniesz innych?

Rózia (składa ręce).

Ach, pani!

Alma.

Dobrze. W nagrodę za litość, jaką względem mnie okazałaś, chcę cię uszczęśliwić i spełnić twoje marzenia. Mów, czego żądasz.

Rózia.

Sama nie wiem... (n. s.) w głowie mi się kręci...

Alma.

Czekaj, ułatwię ci wybór. (klaszcze w dłonie: Miła, Swoja i Luba wbiegają na scenę).




SCENA VIII.
Alma, Rózia, Miła, Swoja i Luba.
(Wróżki wbiegają razem, a każda trzyma małe zwierciadełko. Kłaniają się trzykrotnie przed Almą).
Miła.

Rozkazałaś, o, pani!

Luba.

Wezwałaś nas, królowo.

Swoja (z żywością).

Pędziłyśmy co tchu, by spełnić twą wolę.

(Na dany znak otaczają Rózię i postępując kołem, mówią, lub śpiewają).
Miła.

Chcesz-li być piękną?...

Luba.

Wnet nasza pani

Swoja.

Urody czary złoży ci w dani.

Rózia (chwyta się za głowę).

Wielki Boże! ja nie wiem...

(Wróżki podnoszą zwierciadełka na wysokość twarzy Rózi i znów, obracając się w koło, mówią lub śpiewają).
Miła (figlarnie).

Spójrz w zwierciadełko,

Swoja.

Zaraz się zmienisz;

Luba.

Wtedy dopiero nasz dar ocenisz!

Rózia (namyśla się, potem mówi z energią).

Nie chcę! Wielka rzecz — piękność!... O Maryśce ze dworu powiadają że ładna, a ojcowie płaczą. Ino cięgiem w lusterko patrzy i tyle! Druga, Jagna, choć brzydka, ale dobra dziewucha. (wstrząsa głową). Nie chcę.

Alma (bierze ją za rękę).

Masz rozum — warta jesteś lepszych darów. (daje znak — wróżki się oddalają).




SCENA IX.
Alma i Rózia.
Alma.

Może teraz się namyśliłaś? — powiedz! trzy życzenia spełnić mogę.

Rózia.

Trzy tylko?... (n. s.). Boję się, że jak powiem, to już przepadło... (głośno). Tak odrazu nie wiem... (n. s.). Czy rozum straciłam, że mi nic nie przychodzi do głowy?... (zamyśla się i stuka palcem w czoło).

Alma.

Chcesz? ja ci dopomogę. (klaszcze w ręce).

(Stroja, Barwna i Błyskotka wbiegają na scenę, każda trzyma spore pudełko. Kłaniają się trzykrotnie królowej).
Stroja.

Co robić mamy?

Barwna.

Gdzie nasze skarby nieść?

Błyskotka.

W którą się udać stronę?

(Wznoszą pudelka do góry. Na dany znak, stają rzędem naprzeciw Rózi, i kołysząc się miarowo, mówią lub śpiewają).
Stroja.

Oto przecudnych sukien krocie. (wyciąga różnokolorowe bibułki i lekko układa na ziemi, jednę po drugiej).

Błyskotka (wyjmuje drogie kamienie).

Brylantów moc!

Barwna (rozgarnia i podrzuca pieniądze).

Z tem, będziesz mogła chodzić w złocie!

Alma (patrząc na Rózię, która stoi olśniona).

(n. s.). Już ją ogarnia czarów noc. (po chwili ze smutkiem). Ach — żal mi jej!

Stroja (rozrzucając zwoje bibułek).

Dziewczyno, rozum miej,

Błyskotka (dobywa sznur korali).

I krwawym wężem owiń szyję...

Barwna.

Dukatów zdrój popłynie u twych nóg. (rzuca pieniądze garścią).

Alma (z przejęciem — składając dłonie).

Niech ją oświeci Bóg!

Rózia (z krzykiem chwyta się za głowę).

O, Chryste! Czym oszalała? Ja nie wiem o co prosić, ja? i czekam co mi te szkaradnice podszeptują!.. (po chwili, z nieśmiałością). Więc naprawdę powiedzieć wolno?

Alma.

Tak.

Rózia (pada na kolana).

Daj zdrowie tatulowi!

(Wróżki zdziwione cofają się i zabrawszy swą własność, wybiegają).



SCENA X.
Alma i Rózia.
Alma (kładzie dłoń na ramieniu Rózi i podnosi ją z kolan).

Bóg cię wysłuchał, dzieweczko. Ojciec jutro opuści szpital, zdrów już zupełnie.

Rózia (całując ręce Almy).

O, Boże! jak się matula i Józefka ucieszą! (po chwili). Drogi, kochany mój tatulo!

Alma.

Nie masz innych żądań?

Rózia (z nieśmiałością).

Proszę pani... ale... kiedy nie śmiem.

Alma (bierze ją za rękę).

Mów, bez wahania.

Rózia.

Dawniej — kiedy w oborze stały razem łaciasta i siwa, mleka było dosyć, nawet matusia sprzedawała co piątek trochę śmietany... nie zaznaliśmy biedy.

Alma.

Tak powinno być zawsze.

Rózia.

A juści! zawsze!... Toć siwa padła przed adwentem i jeszcze ją kazali zakopać.

Alma.

Wiem — lecz na miejscu siwej mogłaś postawić inną.

Rózia (zdziwiona).

Jakto?

Alma.

Jeszcze się pytasz! W twoim wieku i z twojemi siłami, mogłaś zapracować i krowę rodzicom kupić.

Rózia.

O, to trudne bardzo!

Alma.

Zapewne — bo wolisz próżnować i jeść darmo chleb, którego w chacie brakuje nieraz.

Rózia (zawstydzona).

Toć przecie... mało wiele... robiłam.

Alma.

Nie okłamuj, wiem wszystko. Matka na ciebie się skarży, bo młodsza córka jest jej podporą, a ty, silna i zdrowa, próżno miejsce w chacie zajmujesz.

Rózia (zasłania oczy).

O, Boże mój! (z płaczem) teraz widzę... (po chwili z nieśmiałością). Ach, pani, złota pani, sama widzę, że tak być nie powinno. Co mam, nieboga, robić?

Alma.

Niech Józefka zostanie w domu, a ty idź między ludzi i szczerą, sumienną pracą dopomagaj rodzicom. Abyś tylko chętnie do roboty się wzięła, wszystkiemu dasz radę.

Rózia.

I krowa będzie?

Alma.

Będzie... (po chwili). A teraz wypowiedz jeszcze jedno życzenie. (patrząc jej w oczy). Może dla siebie czego pragniesz — mów.

Rózia (żywo).

Dla mnie?... (po chwili). Dziękuję pani. Jak im w chałupie dobrze, mnie nic nie potrzeba.

Alma (n. s.).

Uczciwe serce! (głośno). Więc dam ci od siebie towarzyszki... (kładzie dłoń na ramieniu Rózi) z niemi nie zginiesz.

(Klaszcze w dłonie — wbiegają trzy wróżki).



SCENA XI.
Alma, Rózia, Słoneczna, Cierpliwa i Wytrwała.
(Wróżki kłaniają się królowej).
Alma.

O, siostrzyczki moje drogie,
Całem sercem witam was.

Cierpliwa.

Na rozkazy twe, królowo,
Biegniemy — gdy rzekniesz słowo,
W każdą porę, w każdy czas.

Alma.

Dzięki...

Wytrwała (z żywością).

O, nie dziękuj — to powinność,
Twych służebnic zwykła czynność.

Słoneczna (z uśmiechem).

I najmilszy obowiązek,
Który nasz utrwala związek.

Alma (wskazując Rózię).

Ukochane pomocnice,
Świętej pracy przodownice,
Weźcie ją!

Cierpliwa (zbliżywszy się do Rózi).

Wiesz zkąd tutaj nas sprowadza,
Królowej potężna władza?

Wytrwała (n. s.).

Z jakich ja przybywam sfer,
Porzuciwszy trudów ster?

Słoneczna.

Wiesz kto jestem i kto one?

Rózia.

Nie wiem...

Cierpliwa.

Przy krosienkach, przy wrzecionie,
Gdy ci już ustają dłonie.
Czy przy żniwie, w letni skwar,
Kiedy z nieba idzie żar,
Jam jest pracy ułatwieniem.

Wytrwała.

Jam jest siłą.

Słoneczna (wznosząc dłonie).

A ja pieśnią i marzeniem.

Rózia (do Cierpliwej).

Ty pomagasz.

(do Wytrwałej).

A ty wspierasz,

(do Słonecznej — z nagłym ruchem, jak gdyby chciała rzucić jej się na szyję uszczęśliwiona).

Ty mi nowy świat otwierasz!

Słoneczna (z zapałem).

Świat ten znany wieśniakowi,
Kosiarzowi, żniwakowi,
Marynarzom i górnikom,
Wszelkich fabryk robotnikom.
Bo gdy znój im rosi czoło,
Myśl pogodną w sercach budzę,
Złotych marzeń snuję koło.
Chłód rozgrzewam, a żar studzę.

Cierpliwa.

Piosenkami skraca dzień,

Wytrwała.

Żalu, smutków spędza cień.

Słoneczna.

Mojej pieśni chór rozbrzmiewa,
W blaskach słońca — w morza fali,
W kroplach rosy się krysztali.
Wszystkim ona w duszy śpiewa,
A jej czarodziejska moc,
Ciemną kopalń złoci noc.

Rózia (w zachwycie).

Boże!

Cierpliwa (do Rózi).

Ty zazdrościsz możnym chleba,
Nie wiesz — że najmilszym chleb,
Który pracą zdobyć trzeba.
Wśród rodzinnych gleb.

Wytrwała.

Nie wiesz, ile wzdycha ludzi
Do lepianki, byle własnej,
Gdy ich ranek szary zbudzi.
Na barłogu, w izbie ciasnej,
Wśród wilgotnych ścian.

Słoneczna (prowadzi Rózię do okna i mówi z zapałem).

Patrz — tam złoty łan
Niezadługo w słońca fali
Pełnym blaskiem się zapali,
A kobierce łąk zielone
Długim pasem się ułożą...
(po chwili)   W którąkolwiek spojrzysz stronę,
Wszędzie ujrzysz wielkość Bożą,
Zewsząd na cię patrzy Bóg.

Rózia (olśniona).

Ach! (zasłania oczy).

Cierpliwa.

I na pola kłosem drżące,
Na wieśniaczej chaty próg
Zsyła hojnie łask tysiące.

Rózia.

Jakże Bogu mam dziękować?
Czemże wdzięczność...

Alma (uroczyście).

Masz pracować,
Bez przymusu i niechęci
To miej zawsze na pamięci.
Wstawaj do dnia, kładź się nocą,
Ojcu, matce bądź pomocą.

(Do wróżek):

Idźcie razem!

(Wróżki biorą pomiędzy siebie Rózię i wychodzą, za niemi Alma).
Uwaga: Oświetlić ogniem kolorowym.



SCENA XII.
Rózia, Walentowa i Józefka.
Rózia (śpiąca przy kołysce budzi się i wstaje żywo).

Gdzież jestem? (rozgląda się) wróżek nie ma?... (po chwili). O, Matko Najświętsza! (przeciera oczy) to był sen!... ale sen cudowny. Jak gdybym przejrzała... posłucham rady, która mi spadła z nieba! (z radością). Niedługo siwula zaryczy w oborze!

(Wchodzą Walentowa i Józefka).



SCENA XIII.
Rózia, Walentowa i Józefka.
Rózia (rzuca się na szyję Walentowej).

Daruj, matusiu złocista, daruj!... Odmienię się całkiem!

Walentowa (zdziwiona).

A bo co?

Józefka (figlarnie).

Ej! cosik okrutnie zwojowała, że taka pokorna.

Rózia.

Sołtys namawiał mnie do służby — nie chciałam, bo mi się robota przykrzyła... Ale teraz, matusiu — pójdę.

Walentowa (zdejmując z siebie chustkę).

Nie gadaj! Zawdy przykro ojcowską chałupę porzucić.

Rózia.

Choć przykro, ale pójdę i będę pracowała, żeby wam trochę ulżyć.

Walentowa (całuje Rózię).

Niech cię Bóg błogosławi, dziewczyno.

Józefka (zbliżywszy się do Rózi).

A wiesz?... tatula ino co nie widać. Jutro go wypiszą i wróci do domu.

Rózia (z radością).

O, miłosierdzie Boskie!!

(Zasłona spada).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.