Przejdź do zawartości

Do towarzysza, którego kusiła Towiańszczyzna

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Do towarzysza, którego kusiła Towiańszczyzna
Pochodzenie Krople czary. Część druga
Wydawca Paweł Rhode
Data wyd. 1865
Druk A. Th. Engelhardt
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Do towarzysza, którego kusiła Towiańszczyzna.
Takich mów nie słyszeliśmy od Ciebie ani innych apostołów — IV.
(Z listu Koryntian do św Pawła. Apokryf z ormiańskiego tłómaczony przez L. Byrona, r. 1817 pod Wenecyą).

Z owoców ich poznacie ich

Pismo święte.

Choćbym miał smętne wszystkich liści głosy
Co z drzew pożółkłe opadły,
Któremi miota lada wiatr, jak losy
Co słabą duszę owładły,
Choćbym miał łzawe wszystkich dzwonów jęki
I wszystkich duchów łabędzie piosenki,
Nie wyspowiadałbym Ci tego żalu
Jakim mnie trupa szakale jedzące,
Albo robactwo przepełnia toczące...
Duch twój jak księżyc w obłoków opalu
Zbladł mi i w nowiu swego życia gaśnie
Chory, gdy żyć — żyć — żyć! — żyć mu trzeba właśnie!
O strzeż się ludzi co Ci serce dają
Lecz pod warunkiem, byś im oddał duszę
Oni ją zemną wyssą, zurągają,
A potém cisną w życia zawierzusze!...
Ach! obyś kiedyś w późnym życia wieku
Nie krzyknął żalem na stracone lata,
I sam nie przeklął ich, z sobą wśród świata,
I nie zapłakał, myśląc o człowieku!..
I będziesz smutny, sobą struty, blady,
Jak ekspijacya Adama,
Któremu ducha struli bez litości,
A gdy sam został wśród puszcz świata, zdrady,

Ach! oni jeszcze bez iskry miłości
Żarli tę duszę, co została sama
Pomiędzy Bogiem — a sobą —
Jako puszcza bezbrzeżna — pełna swą żałobą!...
Ach! to są ludzie, co z pychą bez granic
Przeciwko pysze kują mdłe frazesy!
Co oprócz siebie, wszystko mają za nic,
I są jak dzikie pustyń aloesy,
Co raz na sto lat strzelą i kolące
Milczą — ten cały świat opłakujące,
Z miłością, błotem wszystko tu obrzucające
Co nie z nich wyszło i nie do nich wchodzi...
Co z Zbawiciela i pisma świętego
Tworząc parodję, w mglistych słów powodzi
Zmieszaną w rudy kołtun Konfucyuszów
Idą — i z dumą patrzą na świat cały
Mówiąc jak upiór tu Faryzeuszów:
Patrz jaki czarny świat — jaki ja biały!..
I ty bądź taki! rzecze Ci w miłości,
Aż Cię powiedzie nad otchłań nicości,
Gdzie dusza twoja w przerażeniu krzyknie
Kędy jéj tuman mglisty z oczu zniknie —
I przeklnie siebie — i ich, ogłupiona,
Im większa, bardziéj w sobie poniżona,
Jak pobielany grób — i znieważona! —
O! najstraszniejsi ludzie, co miłością
Wabią, a trują węży przebiegłością!
I niewiem, czemu tyle wielkich duchów
Poszło na mą fatalną biesiadę,
Ale wiem czemu — potrute i blade
Nieużyteczne odtąd — i złamane
Wstały — i odtąd wśród węży łańcuchów
Chodziły jako straszne Laokoony
I duch w ich piersi był już — zagaszony!..
O wśród nich jasne dusze miłościwe,
Są — lecz okute w pęta niezelżywe —[1]

Przebóg! dla kraju stracone zginęły
Bo go za środek — do ich celów wzięły!...
Jest rodzaj pychy, co niewie o sobie,
Albo że niewie, przed sobą udaje,
Ten, najstraszniejszy, jak upiór po globie
Truje niewidzian — i jako mór wstaje!..
Więc baczność! bo my Chrystusa rycerze
Stoim choć w pętach na wolności straży
I nagie piersi — to Polski puklerze
Niechaj się bluźnić tutaj — nikt nieważy
Nam Chrystus mistrzem! w ciemność nietoperze!
Nie od dziś znają żyć w Polsce Polacy,
Nie od dziś giną jako błędni ptacy,
I niedoktryner uczył nas miłować
Boga — a Polsce krwi swéj nie żałować...
Nie z ludzkich muzgów święte źródło płynie,
Co trysło na świat w zbawienia godzinie,
Bo ono z góry! idzie w ból narodu,
Co matką przyszłych światów jest porodu,
A nie od ludzi, po którychby słowach
W nicość jak liście duchy wędrowały,
A nie od ludzi, na którychby głowach
Gdyby wstał z grobu, żaden hetman biały
W gromiącéj grozy majestacie łzawy
Swéj pracnotliwéj nie strzaskał buławy!...
Którzy się stali znów świadectwem złego
Co omotali dzielne, prawe ramię,
Parodyą życia, i pisma świętego
Przedają jako koncept muzgu swego!...
Ich — własna złuda — złudzi tu — i złamie!
Bo już swe ziemskie marnéj pychy cele
W biały płaszcz kryją — lecz dni ich niewiele
Choć złego wiele po nich w życiu kłamie!
Im na przekleństwo zamatnie i sieci,
W które chcą łowić do swéj matki dzieci,

Z wyciągniętemi rękoma lecące
A w ich pajęczych objęciach — więdnące!...
Więc za to w oczy Wam rzucam przekleństwo,
Które wam kiedyś ciśnie — człowieczeństwo! —
My ich nie znajmy! ale strasznie błądzi,
Kto błądzi sercem! bo duchem pomiata!
Gdzie szatan świadczy — tam Bóg niechaj sądzi —
Ja wolę małe dziecię, co zna mało,
Lecz coby dobrze swój katechizm znało
A kraj — Kościuszków miłością kochało —
Wierząc i czując prawdy nieśmiertelne,
Których tu bramy nie schłoną piekielne!..








  1. Nierozbieramy charakteru téj sekty — bo go niema — wiemy z dawniejszych i nowszych czasów — że jest krajowi szkodliwą — a głównie tém, że kusi ludzi szlachetnych i stanowiska moralne w narodzie mających — przez nich potém działa trująco na ogół — a ich samych w końcu łamie i niweczy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.