Do Potwarców

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
XII. Do Potwarców.




Darmo, wściekła potwarzy, z twéj klozy[1] ponuréj,
Grozisz mi, trzęsąc na łbie brzydkiemi jaszczury!
I w najburzliwszych przygód pogrążone toni,
Serce me złoty jeszcze promyczek uroni.

Znam to, żeś się na moję, jędzo z piekła rodem,
Zagładę niehamownym uniosła zawodem:
Wszystkieś, jak chytry łowiec, osaczyła gmachy,
Stawiąc nakoło czarnych zdrad czujne szyldwachy.

Twój łuk krwią ubroczony, strzelając jad żywy,
Już z kudeł smoczych wite potargał cięciwy:
Wypróżniłaś ładowny kołczan: cóż ci po tem,
Jeśli gnuśnym, gdzie mierzysz, nie ugodzisz grotem?

Oto niewinność, spraw mych iściec[2] znakomity,
Bierze puklerz z wiernego dyamentu bity:
Bierze miecz niepochybny i swe strzały pewne,
A słowy łaskawemi koi łzy me rzewne:

„Czego się lekce trapisz, człowiecze niebaczny?
Czy, że cię gmin potępia w zdaniach swych opaczny
Że twe dzieła nicując, własną mierzy piędzią?
Jam jest twoim patronem i świadkiem i sędzią.

„Niechaj swe gryzie potwarz i szarpie pochodnie:
Wszak to jéj żywioł, z cnoty nawet czynić zbrodnie
I nawodzić pogrzebną barwą świetne sprawy;
Że sama jest okropnéj i smutnéj postawy.

„Nie są wolne od jéj strzał monarchów stolice;
Bije bez braku w domy ludzkie i świątnice.
A jeśli pytasz, czemu? odpowiedziéć snadno:
Bądź złym, a strzałą o cię nie zawadzi żadną.

„Lecz próżno się wysila, próżno złość natęża.
Nigdy skarbów mądrego nie dosięgnie męża;
Bo mu ja wnet na pomoc z nieba lecę chyżo.
I razy niepożytą odbijam paiżą.“

Dzięki-ć, strażniczko moja, czynię nieśmiertelne.
Twym ja wsparty ratunkiem, na twe skrzydła dzielne
Wstąpiwszy, tak z podłego gminu oczu sprysnę,
Że mię nigdy języki nie ścigną zawisne.

Tu mię ani gniew dziki, ani zazdrość licha,
Ani zdoła utrapić siebielubna pycha:
Tu się śmieję na wszystkie nieprzyjaciół rady,
Co mi w zawisnych sercach zgubne warzą jady.

Niechaj pod memi stopy niebo ogniem błyska,
I bełty z chmur siarczanych wykrzesane ciska,
Niech się wszystko zaburzy, a z sobą napoły
Zmieszane waśniąc trwożą ziemny krąg żywioły:

Mnie na méj górze z tobą spokojnie i jasno:
Tu mi nigdy promyczki słoneczne nie gasną:
Luby wietrzyk łaskawie od zachodu wzdycha,
I szkodne pary słodkim powiewem odpycha.

Tu jako bystry orzeł, torząc wzrok ku ziemi,
Patrzę; jako się stady wiją chrapliwemi
Żarłoczni krucy, pląsząc na powietrzu skrzydły,
Jeśli kędy przy drodze zoczą ścierw obrzydły.

Milczy na to król ptaków, ni głosu dobywa,
Nim się wrzaskiem nasyci gawiedź świegotliwa;
Myśląc sobie: że póki świat będzie wiekować,
Krukom wrzeszczéć, a orłom gardzić i panować.
1771 III, 390 — 403.







  1. Więzienie, dół, jama. Tward.
  2. Świadek. Kochan.