Otóż nowy męczennik, do świata przybywa!
Nieszczęśliwy! o gdybym miał na to dość siły,
Stargałbym słabe życia twojego ogniwa,
Żebyś niezapłakawszy wrócił do mogiły!
Jeden więcéj męczennik! wróć zkąd idziesz dziecie
Jest i bez ciebie dosyć nieszczęsnych na świecie,
Wróć, zamknij oczy, na świat nie spoglądaj,
Odepchnij piersi matki i życia nie żądaj.
Powróć nazad, ażebyś za roskoszy chwilę,
Dla imienia człowieka, niedręczył się tyle
Ile my z każdą dręczym się godziną!
Póki czas wróć do nieba, zkąd idziesz dziecino!
Ujrzysz ludzi i świat ten — nie patrz na nich lepiéj!
Będziesz musiał pogardzać, albo nienawidziéć,
Miłość własna twój rozum porwie i zaślepi,
Będziesz płakał nad matką, z ojca będziesz szydzić.
A jeśli umysł kiedy obrócisz na siebie,
Sobą biedny pogardzisz! O! lepiéj tam w niebie.
Wróć dopóki czas jeszcze. Gdy świat cię otoczy
Kiedy ciebie z aniołka przemieni na zwierzę,
Ujarzmi twoją duszę, zaćmi twoje oczy,
I wolą nawet wówczas od ciebie odbierze.
Jęczeć będziesz nad sobą i przeklinać życie,
Lecz w sercu — nędzny! żyć będziesz chciał skrycie.
Wróć dopóki czas jeszcze, odepchnij pierś matki
Umrzyj, o! umrzyj dziecię, na coś się urodził?
Te łzy których nieczujesz, to przyszłe zadatki,
Łez któremi twe życie będziesz kiedyś słodził.
Pójdą z tobą w świat razem z matczynnego łona,
Bo z niemi człek się rodzi, z niemi żyje, kona.
Niemi płacze w radości, w smutku płacze niemi.
Mierząc liczbą łez swoich, pobyt swój na ziemi.
Ach! nie jeden żegnając świat zimny na wieki,
Swoją tylko łzę poniósł przyschłą do powieki.
Tu, niema szczęścia, niema! — ten tylko szczęśliwy,
Kto zimno na świat cały i siebie pogląda.
A w jego oku nikną cnót i zbrodni dziwy,
Nie lęka się niczego, niczego nie żąda,
Śmieje się z siebie, z Boga, z świata jak z omamień,
Nie płacze i niekocha — szczęśliwy — jak kamień! —
Poznasz co to jest człowiek. Ktoż pożnałpoznał człowieka?
Zlepiony z tchnienia Boga i kału téj ziemi,
Zbliska szatan, lub zwierzę, aniołek zdaleka,
Nieśmiertelność śmie wzywać usty nieczystemi!
Sam niewolnik a jednak porwał berło świata,
Słaby — ujarzmił wszystkich i do chwili zgonu,
Nie ustąpi uparty z swéj wielkości tronu;
W pół zgniły jeszcze Bogiem i duszą pomiata!
Ujrzysz go dziecię, kiedy w swojéj chwale,
Dumny, że się największém ze stworzeń rozumie,
Mądrości sobie skarby przywłaszcza zuchwale,
On, co się śmierci oprzeć na chwilę nie umie.
Ujrzysz, jak potém ziemię skrapiając obficie
Kmieć, w jéj wnętrznościach zarabia na życie.
Jak nędzny do zwierzęcia podobniejszy człowiek,
Będzie żebrząc litości, pił łzy swoich powiek,
Nikt mu ręki niepoda, żalem się niewzruszy,
Odepchną go, na skargi zatykając uszy.
Znajdziesz i roskosz! — dla niéj nie warto się rodzić,
Jak nocna gwiazdka będzie błyskać i zachodzić,
A wejdzie na to tylko, by krwawe cierpienia,
Gorzéj jeszcze twą duszą i sercem szarpały.
Taka roskosz, roskoszy niewarta imienia. Innéj, świat nie da ci cały.
W zawiedzionych nadziejach młodość twa upłynie,
Nadejdzie starość niosąc rozumu pochodnie,
Będziesz płakać przeszłości, gdy na wieki minie
Będziesz płakał lat młodych, steranych niegodnie!
Lecz cóż z żalu po czasie? o! umrzyj dziecino,
Bo lepiéj ciału w grobie, lepiéj duszy w niebie,
Stokroć się było lepiéj, nierodzić dla ciebie,
Lub zginąć, z tą z którąś urodził godziną.
Żyj jednak, gdy cię matka wypieszcza troskliwa
I niepomna swych cierpień, do nich ciebie wzywa,
Żyj i cierp — ale szczęścia nianie szukaj na ziemi,
Bądź tylko zimnym sędzią ludzkich głupstw i złości
Smiéj się, płacz patrząc na nich, ale nie błądź z niemi,
Przysięgami pogardzaj, nie wierz ich miłości.
Jeśli ci kiedy czysta jak anioł dziewczyna
Przysięże miłość wieczną — odepchnij od siebie!
Roskosz, to jéj kochanek, to myśl jéj jedyna;
Tutaj nie ma miłości, jedna miłość — w niebie!
Niewierz niczemu, wszystko kłamstwem jest na świecie,
Niewierz nikomu, niewierz najbardziéj kobiecie.
Ona! — to fałsz wcielony, z uśmiechem na twarzy Kłamie u stopni ołtarzy.
Jeżeli chcesz być mądrym niewierz jéj dziecino, Jeżeli chcesz roskoszy, uwierz jéj na chwilę, Za pochwałę swych wdzięków, da roskoszy tyle, Ilebyś niewyżebrał srogich mąk godziną.
Niewierz nikomu, mędrzec téj ziemi, Niewierz, o niewierz nikomu! Przyjaciel skarby łudzi się twemi, Żona srom wnosi do domu.
A potém przyszłość blada i drżąca, Życia zastąpi ci drogę, Zechcesz odpędzić, gdzie stawisz nogę, Krok się o przyszłość roztrąca.
Co dzień przedumasz o duszy, niebie,
Co dzień zapłaczesz nad sobą
I z każdą chwilą i z każdą dobą, SmierćŚmierć się przybliży do ciebie.
Przyszłość ci będzie stać przed oczyma,
Stać i urągać się tobie.
Zechcesz ją schwytać, spojrzysz, już niema,
Czeka na ciebie w twym grobie.
Zniesiesz to wszystko, zniesiesz na świecie Sto razy więcéj, nieszczęsne dziecię!
Dziś przy kolebce stojąc w około,
Wszyscy ci szczęścia, roskoszy życzą,
Berła w twe ręce, laury na czoło,
Mądrość w twe usta kładną zwodznicżązwodniczą,
Sypią ci skarby, sypią ci złoto,
Lecz to czcze słowa biedna istoto!
Ja co w doświadczeń chodzę żałobie,
Jedno życzenie przyniosę tobie — Unikaj życia, szczęścia i nędzy, Umrzyj — o! umrzyj co prędzéj! —