Do Lidyi (Żegnam niewdzięczne miasto!...)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kochanowski
Tytuł Do Lidyi (Żegnam niewdzięczne miasto!...)
Pochodzenie Elegie Jana Kochanowskiego
Wydawca A. Gałęzowski i Komp.
Data wyd. 1829
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Kazimierz Brodziński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ELEGIA  XIV.

DO LIDYI.

Żegnam niewdzięczne miasto! — Już na wiejskie wczasy,
Zezwoliła Lidya wstąpić do kolasy,
Ty mi odtąd Amorku! pędź wołki na smugi,
Przemyślnymi rękoma wyrabiaj mi pługi,

Ja na krzywéj poręczy od świtu schylony,
Krajać będę lemieszem ojczyste zagony,
Tam niezwodne nadzieje idącego roku,
Sypać będę na skiby z Lidyą przy boku,
Z nią niebędzie mi nigdy przykrą kmiecia praca,
Ona odbiera siły, i ona powraca,
O! niechże zbytki miasta wyjdą jéj z pamięci,
Bogom rolniczym ze mną niech ofiary święci,
Niech zapomni świątynie od złota błyszczące,
I teatra Cylickim szafranem woniące,
W cichym gaju niech słucha nieuczonych pieśni,
Jakie gwarzą po nocach słowikowie leśni,
Niech śledzi zdrój krążący przez ciche manowce,
Gdzie się bielą w dąbrowach rozprószone owce,
Gdzie w stadach boje wiodą rogate rywale,
I pasterz na piszczałce wygrywa przy skale,
Może i miło będzie szybkie płoszyć łanie,
I słyszyć z skał najwyższych ogarów śpiewanie,
Ani tak miłe cytry czarownicze zmiany,
Ani dźwięk surmy z lutnią Febową zmięszany,
Jako kiedy psów sfora pewny ślad dośpieje,
Obwołując szczekaniem doliny i knieje,
Sarna pędzi zlękniona, nie cięższe ogary,
Rozgłos leci po skałach, i drzą gęste jary.
Tak niech mi spieszne lata przepędzać się godzi,
Przy tobie niech mię starość zazdrosna znachodzi.
Atalanta lubiła Arkadyjskie lasy,
I łowom poświęcała dziewicze swe wczasy,

Z nią cierpliwy kochanek prowadzący sfory,
Przebywał nieodstępny urwiska i bory.
Często gdy podwojoném Feb dyszał gorącem,
Chwasty były podgłówkiem pod drzewem cieniącém.
Albo kiedy noc chytra zaszła zabawionych,
Łożnicą była grota zwierząt wypędzonych,
O po trzykroć, po cztery... bez liku szczęśliwi!
W czyich piersiach wzajemne kochanie się żywi.
W tenczas miłe, jakie bądź przypadną wyroki,
Takbym chętnie Kaukazkie zamięszkał opoki,
W tedy trzęsienia ziemi, ni morskiego brodu,
Nibym się lękał gromów nadchmurnego grodu,
O ciebiebym się lękał, ty zostań się cało,
Niech by mnie zniszczył piorun, lub morze zalało,
Czyliż ci za szczęśliwszych w życiu będą miani,
Którzy z Tyryjskich muszli purpurą odziani,
Których domy na słupach frygijskich wzniesione,
Wewnątrz zielenią krzewy zewsząd zgromadzone?
Blask to tylko zewnętrzny co nieszczęsnych mroczy,
Aby wewnątrz niczyje nieprzejrzały oczy.
Bo skryte tam jest wszystko dla obcego oka,
Ile ich dręczy zabór, lub lichwa wysoka,
Ile zbieranie kruszców udręczeń przyczynia,
Jak ciężką niesie trwogę ciężka złotem skrzynia,
Jam bogacz twéj Lidyo nadzieją miłości,
Ta pochodnia niech w popiół zmieni moje kości.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jan Kochanowski i tłumacza: Kazimierz Brodziński.