Dla polskich dzieci/Wiersze rozmaite/Całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Bełza
Tytuł Wiersze rozmaite
Pochodzenie Dla polskich dzieci, Wiersze rozmaite
Wydawca „Kultura i Sztuka“
Data wyd. 1912
Druk Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały cykl
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WIERSZE ROZMAITE


DZIEŃ GRZECZNEGO ADASIA
I.
Adaś wstaje

Ledwie pierwszy brzask słoneczka,
Przedrze nocy mgłę:
Adaś zrywa się z łóżeczka,
I ubiera się.
Leniuch tylko do poduszek
Przylega jak głaz,
Ale Adaś nie leniuszek,
Wstawać lubi wczas.


II.
Adaś ubiera się

Dopatrzyłem raz niechcący,
Dzieci krnąbrne, złe,
Co czekają, aż służący
Przyjdzie ubrać je.

To papinki, to pieszczoszki,
Aż wstyd za nie wam!
Adaś w suknie i pończoszki,
Ubiera się sam!


III.
Adaś myje się

Znam ja chłopca, który stroni
Od wody ze zdroju;
Do mycia go mama goni,
Po całym pokoju.
Biega brudny po ogrodzie,
Uparty jak kózka;
Ale Adaś w zimnej wodzie,
Jak rybka się pluska.


IV.
Pacierz

Gdy już główka uczesana,
Skończony ubiorek,
Adaś pada na kolana,
I mówi paciorek.
Innym dziatkom mama grozi,
Że trzepią pacierze:
Adaś modli się do Bozi
Uważnie i szczerze.


V.
Śniadanie

Potem Adaś mamie, tacie,
„Dzień-dobry“ powiada,
I najgrzeczniej przy herbacie,
Z rodzicami siada.
Je powoli, by serwety
Nie splamić, — uważa,
Co tak często się, niestety,
Drugim dzieciom zdarza.


VI.
Nauka

Po śniadaniu u mateczki
W pokoju nauka,
Grzeczny Adaś swej książeczki
Po kątach nie szuka.
Przy czytaniu się nie kręci,
Pod nosem nie mruczy,
I nazawsze ma w pamięci,
Co się raz nauczy!



DZIEŃ DOBRY

Dziatwa co rano „dzień-dobry“ składa,
Tacie i mamie;
Lecz jakże często mała gromada,
Mówiąc to, kłamie.

Bo wy dziateczki pewnie nie wiecie,
Co jest w tem słowie?
A słówko pojąć należy przecie,
Nim się je powie.

Oto w „dzień-dobry“ moi łaskawi,
Mówicie mamie:
Że nikt z was serca jej nie zakrwawi,
Życzeń nie złamie.

Że plon nauki w dniu tym bogaty
Główka zdobędzie;
Że żadne z dzieci mamy i taty
Smucić nie będzie.


Że w dniu tym myśleć o figlach, psocie,
Przestaną dziatki,
Że dzień ten „dobrym“ zrobią w istocie,
Dla ojca, matki.

Od dziś, „dzień-dobry“ zanim się powie,
Mamie lub tacie:
Dziatki! pierw dobrze rozważcie w głowie,
Czy dotrzymacie?




ROZMOWA Z MAMĄ
Staś

Mamo! kto też był na świecie,
Nim mi Bozia życie dała?


Matka

Ojciec twój i ja, me dziecię,
Com nad tobą wciąż czuwała.


Staś

A przed mamą?


Matka

Babcia twoja
I dziadek. Wszak znałeś dziadka?


Staś

A dziadunio, mamo moja,
Czy miał też swojego tatka?


Matka

Naturalnie.


Staś

A przed niemi,
Przed babunią i przed dziadkiem,
Nie wiesz też mamo przypadkiem,
Kto był pierwszy na tej ziemi?


Matka

Wiem synu: Adam i Ewa,
Którzy w Raju żyli błogo,
Gdzie prześliczne rosły drzewa...


Staś

Lecz powiedz mi, czy nikogo
Prócz nich, nie było na świecie?


Matka

O! był, moje drogie dziecię!
Stwórca ziemi, gwiazd i słońca,
Sam bez początku i końca...


Staś

Jego imię? mamo droga!


Matka

Synu! Jest to imię Boga!




KOŚCIÓŁ

Nie tylko szukać należy Boga,
Gdzie poświęcane błyszczą podwoje,
Bowiem świątynią, dziecino droga,
Może być także serduszko twoje.

Gdy drogą cnoty idziesz na świecie,
Gdy bliźnim świadczysz dobrego wiele,
To w sercu twojem, kochane dziecię,
Pan Bóg zamieszka niby w kościele.

Więc ucz się, pracuj, módl się kochanie,
Wciąż się oglądaj za swym Aniołem,
A gdy Bóg w tobie znajdzie mieszkanie,
To się twe serce stanie kościołem.




DWIE MODLITWY
I.
Rano

Za sen spokojny, za noc przespaną,
Dzięki Ci, Boże na niebie!
Pierwsze me myśli, budząc się rano,
Obracam w górę, do Ciebie,
I błagam: dozwól, bym przez dzień cały,
Mógł wszystko robić dla Twojej chwały!


II.
Wieczorem

Aniele Stróżu i Ty o Boże!
W tę noc ponurą i ciemną,
Gdy główkę moją do snu ułożę,
Błagam: czuwajcie nade mną.

Ci, co mię strzegli, dawno zasnęli,
We śnie już mama i tatko:
Boziu! Ty czuwaj przy mej pościeli,
Ty bądź mi Ojcem i Matką!




DOBRANOC CI ANIELE

Mrok już zapada... Na ciemnem niebie,
Już tysiąc srebrnych gwiazdeczek lśni;
Matka braciszka mego kolebie:
Aniele stróżu, dobranoc ci!

Oczy się kleją, główka opada,
Młodszy braciszek dawno już śpi;
Tatko na czole całus mi składa:
Aniele stróżu, dobranoc ci!

O! jakżeś dobry dla wszystkich, Boże!
Nawet o dzieciach pamiętasz Ty!
Stróż anioł wsparty o moje łoże,
Czuwa nademną gdy mama śpi!

Lecz i ty spocznij Aniele drogi!
Niech ci o grzecznych dzieciach się śni;
Miej sen spokojny, lekki i błogi:
Aniele stróżu, dobranoc ci!




MODLITWA DO DZIECIĄTKA JEZUS

O! słodki Jezu! mała dziecino!
Do Ciebie nasze modlitwy płyną:
Niechaj nam krzyż Twój drogę rozświeci,
Błagają dzieci!

O słodki Jezu! w ubogiej chatce,
Tyś był posłuszny Najświętszej Matce,
Niechaj Twój przykład zawsze nam świeci,
Błagają dzieci!

O słodki Jezu! w dwunastem lecie,
Tyś już uczonych dziwił na świecie;
Niech chęć do nauk w nas to roznieci,
Błagają dzieci!

O słodki Jezu! Tyś był tak cichy,
Tak skromny, jako lilii kielichy,
Niech słodycz Twoja i na nas zleci,
Błagają dzieci!


O słodki Jezu! cierpienia wzorze,
Tyś krzyż Swój ciężki dźwigał w pokorze,
Daj nam wytrwale stać wśród zamieci,
Błagają dzieci!



PRACOWITY JEZUS

Mały Jezus, zbawca świata,
Wasz rówieśnik, dziatki;
Własną rączką codzień zmiata,
Pył z rodzinnej chatki.

I świętemu Józefowi,
Strudzonemu wielce:
Dopomaga, tak jak może,
Przy jego ciesielce.

Gdy Najświętsza Matka Boża,
Do kądzieli siędzie:
To On wełnę Jej nawija,
I patrzy jak przędzie.

To znów cichy jak baranek,
Przy Matusi klęknie:
Weźmie książkę w drobne rączki,
I uczy się pięknie.


A wam z książką praca cała,
Tak idzie niesporo...
Na kolana dziatwo mała,
Przed Jego pokorą!



W NOC BOŻEGO NARODZENIA

Noc grudniowa... śnieżyca...
Wiatr z północnej dmie strony,
Tylko światło księżyca,
Przez chmur pada zasłony.

Wyją wilki po lesie,
Drży bór gęsty, sosnowy,
A wichura w dal niesie,
Grozę nocy zimowej.

W tę noc ciemną, i groźną,
Co kir czarny rozpina,
Drogą śnieżną i mroźną,
Idzie mała dziecina.

Dziwny blask jej u czoła,
Promieniście się żarzy,
Choć bez skrzydeł anioła,
Wdzięk anielski ma w twarzy.


I podnosi rączęta,
Ponad jasne swe czoło,
Błogosławiąc zwierzęta,
Bór zapadły i sioło.

I tych ludzi co w siole,
Pracą życie swe słodzą,
I te dzieci przy stole,
Co dziś Wilię obchodzą.

I tak kojąc ból, smutki,
Z jasną gwiazdką nad głową,
Chodzi Jezus malutki,
W tę noc śnieżną, grudniową...




GWIAZDKA BOŻEGO NARODZENIA

„Bóg się rodzi!“ brzmi dokoła,
Pieśń radosna, pieśń wesoła!
I na twarzy wszystkich ludzi,
Jakiś dziwny blask się budzi,
Jakaś ufność w serca wchodzi:
„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!“

Nad Betlejem gwiazdka świeci...
Idźcie za nią drogie dzieci,
I dziecinie tej maleńkiej,
Na kolanach złóżcie dzięki,
Że dziś zbawić świat przychodzi:
„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!“

Niech Jej polskie dzieci małe,
Pierwszy wzniosą hymn na chwałę!
Niech Pan Niebios, w czystej wierze,
Pierwszy od was hołd odbierze,
Pierwszą cześć od polskiej młodzi;
„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!“


A za czystych serc ofiary,
Jezus zeszle wam swe, dary:
Da wam młodość piękną, jasną,
Skarby duszy co nie zgasną,
Chęć do nauk w was roznieci:
„Bóg się rodzi!“ drogie dzieci!

On choinkę wam zapali,
Towarzysze moi mali!
Da wam śliczne prezenciki:
Konie, szable i biczyki!
On wam każdy czyn nagrodzi:
„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!“

Chce On tylko, dziatwo mała,
Byś Go kochać nie przestała!
Byś godniejszą co dnia była,
Tych dobrodziejstw, co On zsyła,
I z czem do was dziś przychodzi,
Ten Bóg dobry, co się rodzi!




PRZĘDZIWO NAJŚWIĘTSZEJ PANNY
(BABIE LATO)

Już jesień nadchodzi, już ptaki wędrowne,
Gromadzą się w stada nad wodą,
By wzlecieć na długo w te kraje czarowne,
Gdzie słońce lśni wieczną pogodą.

I któż tu zostanie? Śród wichru i słoty,
Kto słodką się ozwie pociechą?
Gdy tylko na ziemi płacz słychać sieroty,
I świegot wróbelka pod strzechą?

Lecz z ptaszkiem pół biedy: choć zima go nęka,
Choć wszystko powarzy w swym biegu,
To zawsze się znajdzie poczciwa gdzieś ręka,
Co ziarnko mu rzuci na śniegu.

Lecz biedne sieroty... O! Boże mój, Boże!
Te całą już tracą nadzieję,
Bo któż je przytuli i któż je w tej porze,
W cieplejsze sukienki odzieje?


Nie bójcie się dzieci! otrzyjcie oczęta,
Co zaszły łezkami srebrnemi;
O biednych, maluczkich, Bóg zawsze pamięta
I nie da im ginąć na ziemi.

Choć wicher szaleje, choć chmury się piętrzą,
I śnieżek rozsypał się w płatkach:
Bóg radzi w tej chwili z swą Matką Najświętszą,
O biednych sierotach i dziatkach.

A święta Panienka łzę tając na oku,
Przywoła służebnic swych grono:
I każe na białym ustawić obłoku,
Jaśniejsze od słońca wrzeciono!

I sama przy srebrnej zasiada kądzieli
I snuje nić długą jak tęczę;
A wszędzie po świecie roznoszą Anieli,
Tej przędzy niteczki pajęcze.

Na krańcach gdzieś ziemi, za wichrów gdzieś śladem,
Ulata nić biała tej przędzy;
Bo Marya chce własnym nam wskazać przykładem,
Jak biednych ratować od nędzy.


O! patrzcie, jak tkliwie twarzyczka Jej słodka,
Do biednych uśmiecha się dziatek,
Jak dla was, sierotek, rozsnuwa nić z motka,
Ta Matka, was wszystkich bez matek.

Więc biedne dziecinki! nie płaczcie tak rzewnie,
Choć wicher jesienny już wyje:
Bo z przędzy niebieskiej niejedna dłoń pewnie,
Tu dla was koszulkę uszyje.




ŚWIĘTY MIKOŁAJ, PATRON DZIECI
I.

Święty Mikołaj w niebie siedzi,
I w chwale boskiej jasno świeci;
Lecz siwą głowę z dawna biedzi,
Z czem ma na ziemię zejść do dzieci,
Do których schodzi on czasami,
Z błogosławieństwem i z darami.


II.

A tam, w tym ślicznym, cudnym raju,
Jest ogrodniczkiem anioł mały;
„Patrz — mówi — Święty Mikołaju,
Rajskie jabłuszka już dojrzały!“...
Święty z uciechy musnął wąsa,
I sam je z rajskich drzew otrząsa.


III.

A gdy już zebrał worek cały,
Tak do świętego Piotra rzecze:

Muszę do dziatwy śpieszyć małej,
Otwórz mi niebo, zacny człecze,
Bo wiesz, że dziatwa niecierpliwa,
Codzień mię czeka, codzień wzywa!“


IV.

Otworzył Piotr furteczkę w niebie,
I rzekł: — „Idź bracie w Imię Boże!
Lecz ciepły kożuch weź na siebie,
Bo straszny dzisiaj mróz na dworze“.
Święty się ubrał w futro kunie,
I wprost na ziemię z nieba sunie.


V.

I tu do każdej puka chatki,
Bo mu do każdej znana droga;
I wkoło siebie zbiera dziatki,
Słucha Ojcze nasz, Wierzę w Boga,
I radość z świętych lic mu świeci,
Gdy widzi dobre, grzeczne dzieci.


VI.

Lecz niechno jakie dziecko spotka,
Co złe zamiary w sercu chowa;
Wnet jego twarz, zazwyczaj słodka,
Staje się mroczna i surowa,
Dla takich dzieci groźnym bywa,
Aż mu się trzęsie broda siwa!


VII.

I chociaż świętą jest osobą,
Choć zwykle dobry i łaskawy,
Takie złe dziecko bierze z sobą,
I niesie w worku do naprawy;
A co tam robi z tem nicpotem,
To lepiej już nie mówić o tem...


VIII.

Lecz polskie dworki, polskie chatki,
Mieszkaniem są poczciwych ludzi;
Spijcie więc błogo drogie dziatki,
Aż was Mikołaj święty zbudzi;
Bo on was wszystkich kocha szczerze,
I dobrych dzieci nie zabierze!




DRUGI WIERSZ O ŚW. MIKOŁAJU

Święty Mikołaj z siwą brodą,
Co rok do dziatwy schodzi małej;
Dwaj go chłopczyki z boku wiodą,
Jeden z nich czarny, drugi biały.

Ten, który gwiazdką złotą świeci,
I licem cudnie rozjaśnionem,
Jest wszystkich dobrych, grzecznych dzieci,
Aniołem stróżem i patronem.

Najmilszy z wszystkich cherubinek,
Szczodrze je darzy podarkami:
Ma śliczne lalki dla dziewczynek,
Dla chłopców książki z obrazkami.

I mówi do nich Anioł biały:
(A święty głos, co idzie z nieba),
„Trudno się bawić przez dzień cały,
O książce też pomyśleć trzeba.


Ucz się więc dziatwo, błagam ciebie,
Oświecaj umysł nauk zorzą,
Bo wszak osiołki, nawet w niebie,
Za karę wodę w beczkach wożą!“

Zato ten drugi z lewej strony,
Co to ma różki jak koziołek,
Na buzi taki zasmolony,
To jest djabełek nie Aniołek.

Jeżeli dzieci nie umieją,
Powtórzyć dobrze słów paciorka,
To na każdego on koleją,
Dobywa długą rózgę z worka...

Lecz że tu niema brzydkiej dziatwy,
Bo ta gdzieś w kącie kozy pasie:
Więc go odprawim w sposób łatwy:
Ruszajże sobie precz, brudasie!

A ty złocisty nasz Aniele,
Spraw, niech się dziatwa dobrze bawi,
Daj zdrowia, szczęścia dziatkom wiele,
I niech im Pan Bóg błogosławi!



TRZECI WIERSZ O ŚW. MIKOŁAJU

Kochane dzieci! Tak jak co roku,
Na śnieżnym do was schodzę obłoku,
Aby zobaczyć, co też na ziemi;
Dzieje się z dziećmi tak mnie drogiemi?

Jak ja was kocham, o dziatki moje!
Skorom niebieskie rzucił podwoje,
I mimo śniegu co bieli niwy,
Przyszedłem do was, staruszek siwy...

A gdy tam w niebie polscy patroni,
W złotych koronach, z palmami w dłoni,
Co naszą ziemię opiekę wzięli,
O mej podróży się dowiedzieli,
Zeszli się niby w izbie sejmowej,
I temi do mnie przemówią słowy:

Kiedy opuszczasz już progi Raju,
Patronie dziatwy, cny Mikołaju,
I w tej grudniowej, śnieżnej zamieci,
Schodzisz tam na dół do polskich dzieci:


To się też dowiedz, czy tam się plemi
Wśród dziatek, miłość ojczystej ziemi?
Czy ją kochają mocno i szczerze?
Czy codzień za nią mówią pacierze?
Czy od dzieciństwa dobrze jej służą?
Uczą się pilnie, pracują dużo?
I czy w serduszkach dziatwy migota,
Najczystszym blaskiem — wiara i cnota?

A gdy zobaczysz, że od początku
Wszystko w serduszkach u nich w porządku;
Że są pobożne; dobre i grzeczne,
Starszym posłuszne, w szkole stateczne:
To pobłogosław drogie dzieciny,
Od nas, Patronów polskiej krainy,
I od ich świętych Aniołów stróży,
Którzy ich strzegą wśród życia burzy.

Więc w imię Ojca, Syna i Ducha!
Niechże Bóg modłów moich wysłucha!
I niech na ciebie o! dziatwo miła!
Błogosławieństwo niebios On zsyła,
Ku swojej chwale, chlubie starszyzny,
I pożytkowi naszej ojczyzny!




CZWARTY WIERSZ O ŚW. MIKOŁAJU
który wchodzi z aniołkami i żegna dzieci krzyżem świętym

Zbliż się tu do mnie drużyno mała,
I niech cię zawsze Bóg szczęściem darzy!
Ciebie nie straszy ma broda biała,
Ni zmarszczki na mej sędziwej twarzy.

Bo wy dziateczki włos siwy czcicie,
Ten włos podobny zbielałym kłosom;
Tylko do gruntu zepsute dziécię,
Urąga starca szanownym włosom.

Ale wam z oczek cześć dla nich świeci;
Z was się Aniołki cieszą tam w niebie;
Więc ja was kocham jak własne dzieci,
I co rok dziatwo schodzę do ciebie.

Nieraz Aniołków ślicznych gromada,
Widząc że patrzę ku ziemi zgięty,
Jak stado ptasząt w krąg mię opada:
„Czego tam szukasz nasz Ojcze Święty?“


A ja o dobrych dzieciach im prawię,
Co się na ziemi uczą ochoczo;
A oni tak się patrzą ciekawie,
Że mało z Nieba mi nie wyskoczą.

Dziś, gdym opuszczał Niebios podwoje,
I szedł tu do was wieczorną dobą:
Klękło przedemną Aniołków dwoje,
Z prośbą, bym także wziął ich ze sobą.

A tak błagały, tak się modliły,
Tak mię ścigały swemi prośbami:
Że im odmówić nie miałem siły
I obiecałem poznać ich z wami.

Patrzcie! te oto Aniołki oba,
Nie darmo noszą gwiazdki na głowie:
Z nich jest największa Niebios ozdoba,
Bo to najlepsi w Niebie uczniowie!

O! bo i u nas jest także szkoła,
W której Aniołki uczyć się muszą;
Lecz tam nauka jest dla Anioła,
Największem szczęściem a nie katuszą.

Święty Jan Kanty i Święta Anna,
Małych Aniołków uczą w tej szkole;
I aż się cieszy Najświętsza Panna,
Widząc ich pilność i dobrą wolę.


A choć z nich każdy jeszcze tak mały,
To przecież z książką siedzi nad stołem,
I wciąż do większej zdążając chwały,
Jest ziemskich dzieci Stróżem-Aniołem.

I ma tu sobie oddane dziecię,
Pod straż wyłączną przez Stwórcę świata,
Które od przygód strzeże na świecie
I wiedzie rączką jakby brat brata.

O! dziatwo! skoro nad tobą czuwa,
Taki przyjaciel z Niebios prawdziwy:
To biada dziecku co się usuwa,
Z pod jego świętej opieki tkliwej!

Lecz tu nie trafił siew złego ducha;
Tu, wśród was nie ma krnąbrnych koziołków;
Tu, wiem że każde z was chętnie słucha,
Swoich rodziców i swych Aniołków.

Więc błogosławię was dziatki lube!
Rośnijcie zdrowe, rośnijcie hoże!
Bogu na chwałę, bliźnim na chlubę,
I niech was strzegą Aniołki Boże!




PIĄTY WIERSZ O ŚW. MIKOŁAJU

Siedziałem sobie właśnie w Raju,
Gdzie światłość wieczną mam i ciszę,
Gdy wtem wołanie nagle słyszę:
„Gdzie jesteś, święty Mikołaju?“

Zaciekawiony tym szelestem,
Co przerwał błogi spokój nieba,
Pytam Aniołków: „Co wam trzeba?
Co chcecie dzieci? oto jestem!“

„To nie my, — rzekną Aniołkowie,
To dziatwa ziemska Ciebie szuka;
Na ziemi dziatek całe mrowie,
Modlitwą głośną w niebo puka!“

„Prawda, odrzekłem: jam dziś dłużny
Dziatwie na ziemi dzionek cały;
Dajcież mi prędko kij podróżny,
Biskupią mitrę i sandały;

A chociaż droga to daleka
I niewygodna o tej porze,

Skoro mię jednak dziatwa czeka,
Trzeba iść do niej w imię Boże!

Więc prosto z nieba tu przychodzę,
I witam dziatki sercem całem;
Przynosząc jabłka, co po drodze,
Z rajskich jabłoni dla nich rwałem.

W koszyku mam dla dziatwy małéj,
(Której lat setnych zdrowia życzę),
Pierniki, cukry i migdały,
Chleb święto-jański i słodycze.

Dla starszych, w sakwy me podróżne,
Pragnąc im światło nieść jedynie,
Wziąłem ciekawe książki różne,
Z których nauka w główkę spłynie.

Przyjmcie od starca te ofiary,
Co o was w niebie wciąż pamięta,
I co rok dla was niesie dary,
W dzień uroczysty swego święta.

A dziś cenniejszy dar nad inne,
Wkońcu ci jeszcze dziatwo złożę:
Oto na główki twe niewinne,
Błogosławieństwo zlewam Boże!“




LULAJ SIEROTKO

Luli braciszku mój mały,
Luli sierotko, o luli!
Mamę nam nieba zabrały,
Zimna mogiła ją tuli.
Śpij, ja usiędę w kąciku,
Nucąc ci do snu, mój złoty,
A gdy się zbudzisz chłopczyku,
Za mamę dam ci pieszczoty.

Gdy Bozia mamę nam brała,
Mama złożona chorobą,
Rzekła: „ja będę czuwała
Tam z nieba, synku nad tobą!“
I teraz przy twej kolebce,
Widzę ją, stoi duch biały,
I błogosławiąc cię szepce:
„Luli syneczku mój mały!“

Cyt! co się zrywasz z pościołki,
Co się tak wdzięczysz mój mały?
Pewnie tam z nieba Aniołki
Bawić się z tobą zleciały?

Cyt! dzwon zajęczał w kościółku,
Frunęły dzieci skrzydlate...
O! módl się z niemi Aniołku,
Módl się za mamę i tatę.

Mgły się podnoszą z nad wioski,
Noc już zapada głęboka;
O! śpij spokojnie bez troski,
Bo mama czuwa z wysoka.
Ja sobie siądę w zaciszku,
Nucąc ci do snu, mój złoty;
A gdy się zbudzisz braciszku,
Za mamę dam ci pieszczoty.




PODRÓŻ NA DREWNIANYM KONIKU

Hop koniku, hop!
Dalej z tropu w trop!
Hejże! w drogę ruszaj śmiało,
Objedziemy Polskę całą,
Hop koniku, hop!

Raźno w drogę bież,
Podkówkami krzesz!
Pojedziemy do Krakowa,
Co pamiątek tyle chowa,
Wśród murów i wież!

Odpoczniemy tam,
U Wawelu bram:
Gdzie u grobów dawnych króli,
Będę modlił się najczulej,
By Bóg szczęścił nam!

Teraz płot czy rów,
Na przegony znów:

Ruszaj w drogę rzeźki, żwawy,
W odwiedziny do Warszawy,
Rżyj i parskaj zdrów!

Sławny to jest gród,
Dzielny jego lud,
Nie da zjeść się Mazur w kaszy,
I bieda go nie zastraszy,
Bo ma chleba w bród!

W końcu przyjdzie nam,
Bywszy tu i tam:
W nadniemeńskie skoczyć strony,
Poznać lud ten oddalony,
Choć tak blizki nam!

Teraz siwku mój,
Już cię okrył znój:
Więc musimy spocząć sobie,
Ja u mamy, ty przy żłobie,
Stój koniku, stój!




DESZCZYK WIOSENNY[1]

Wiosna, zielenią się drzewa,
Słowik już w krzewinie śpiewa,
Róża swą koronę wznosi
I o promień słonka prosi,
Łany zielenią się mile:
Ach! jak piękne wiosny chwile!

W łące rzeczka, strumyk płynie,
Lilja już kwitnie w dolinie,
Fiołki w trawce się kryją,
Zioła ranną rosę piją,
Śliczne igrają motyle:
Ach! jak piękne wiosny chwile!

Deszczyk kropi! Drogie dzieci!
To dla was, dla was on leci!
To deszczyk nauki, cnoty,
Do nich nabierzcie ochoty!


Uczcie się, ileście w sile:
Ach! jak piękne wiosny chwile!

Lecz pamiętaj polska młodzi:
Wiosna minie, czas uchodzi;
W zimie deszcz wiedzy nie zleci,
Więc uczcie się drogie dzieci!
Potem to wspomniecie mile:
Ach! jak piękne wiosny chwile!




DZIATWIE NA ROK NOWY

Rok się cały przeigrało,
Ej, kochana młodzi...
Aż tu znowu nieproszony,
Nowy Rok nadchodzi!

Pełen siły i młodości,
Już woła z daleka:
„Proszę, proszę jegomości,
Nowa praca czeka!“

Niejeden się w kącik chroni...
Lecz nic nie pomoże!
Wszystkich nowy rok dogoni,
Nie umkniesz nieboże!

Z głowy wygna wnet figielki,
Chęć do pracy wzbudzi.
Dziatwo! uczyć się czas wielki,
Już rośniesz na ludzi!


A przed tobą pracy dużo,
Oj, dużo, dziecino!
Ucz się, póki latka służą,
Zapłaczesz, gdy miną...

A więc dziatki! kto z was czyta,
Niech stanie w kółeczko!
Niech was nowy rok powita,
Wszystkich nad książeczką!




PIEŚŃ O WAKACYACH

Skończyły się trudy szkolne,
Prace ciężkie i mozolne,
Nudna greka i łacina,
Już spać poszły do komina,
A my wolni niby ptacy,
Oddychamy dziś po pracy.

Hej! siostrzyczko, kwiatku mały!
Coś tęskniła przez rok cały
Do braciszka, który w szkole,
Przebył w ciężkim go mozole:
Otrzyj oczy zapłakane,
Bo już wnet przed tobą stanę!

A gdy spytasz moja złota,
Jak mi szkolna szła robota?
To zgadywać ci nie każę,
Lecz świadectwo ci pokażę,
A w niem ujrzysz blaskiem lśniące,
Wszystkie stopnie celujące!


Bom ja roku nie zmarnował,
Jam pod ławkę się nie chował,
A choć nieraz trudno było,
Spać się chciało, w oczach ćmiło,
Nie straciłem nic na czasie,
I dziś jestem w czwartej klasie!

Choć o kątach dowodzenia,
Twarde były do zgryzienia;
Choć łacina albo greka,
Namęczyły dość człowieka,
Tom doświadczył przecie tego:
Dla chcącego — nic trudnego!

Lecz dziś zato mogę śmiało,
Duszą się weselić całą!
Biegać z fuzyą po gaiku,
Hasać sobie na koniku,
Dziś to wszystko zrobić mogę!
— Hej! Walenty, dalej w drogę!




DRUGA PIEŚŃ O WAKACYACH

Wiwat wakacye! — Już wszystkie dzieci,
Wzięły za pilność nagrodę;
I nie tak szybko ptaszyna leci,
Jak one na tę swobodę.

Po rocznej pracy, pilnej nauce,
Ileż rozkoszy ich czeka:
Marzą się we śnie siodłane kuce,
Wieś się uśmiecha z daleka.

Na ganku siostra śliczna jak róża,
Wita braciszka nieśmiało,
Bo chociaż, ona już duża... duża...
Lecz i on urósł nie mało.

On już zna dzieje rzymskie z Weltera,
Na mapie wszystkie zna kraje,
Więc na braciszka z dumą spoziera,
Bo jej się mędrcem wydaje!


A on podnosi czoło płonące,
On, chluba szkolnej młodzieży,
Wszak wszystkie stopnie ma celujące,
Więc mu się hołd ten należy!

O! dziatwo miła! o to uznanie
Dla pracy, trudu, rozumu:
Staraj się pilnie, walcz nieprzerwanie,
Niem się wyróżniaj od tłumu!

Bo dziś nie przodków litanja długa,
Ani majątek cześć budzi:
Dziś tylko praca, własna zasługa,
Nad zwykłych wzniosą cię ludzi!




Mała gosposia
według angielskiego sztychu
MAŁA GOSPOSIA

Gdy się zbudzę, wnet biegnę,
Na podwórko z koszykiem,
Tam kurczęta i kurki,
Opadają mię z krzykiem.

Ja im sypię perłowe
Ziarna, albo też groszek,
Bo dostałam od mamy
Parę ślicznych kokoszek.

Potem mleko na spodku,
Dla mych kociąt przynoszę;
One wszystkie tak ładne,
Że podziwiać je proszę.

Potem kwiatki na grzędzie,
Pilnie z chwastu opielę;
Potem jeszcze zostaje,
Do zrobienia mi wiele.

Muszę pobiedz i dojrzyć,
Ogrodnika za bramą;

To znów nosić kluczyki,
Od spiżarni za mamą.

Aż mateczka na czole,
Słodki całus mi składa,
Mówiąc, że z jej córeczki,
Jest gosposia nielada!



PRACA

Jest pewna siła, o dziecię moje!
Co ducha krzepi, i nudy skraca,
Co skroń ozdabia w szlachetne znoje:
Wiesz jak jej miano? — zowie się praca.

Widzisz, ten kościół z krzyżem u szczytu,
Co Bogu serca zbłąkane wraca:
Któż wieże jego wzniósł do błękitu,
Jeśli nie długa, mozolna praca.

Albo bielone ściany tej szkółki,
Gdzie dzieci marnie chwilek nie tracą,
Lecz nektar nauk sączą jak pszczółki,
Czyż nie stawiane trudem i pracą?

Patrz na tych ludzi, którzy wieczorem
Wracają czarni, strudzeni tacy,
I wyszarzanym świecą ubiorem,
Co im wśród ciężkiej wytarł się pracy...


Ale się nie śmiej z podartej szaty,
Którą się szczycą owi biedacy;
Kiedyś, o dziecię! dowiesz się z laty,
Jaka jest wartość sukni a pracy.

Lecz dłoń ich ujmij w swe rączki małe,
Niech twe uściski trud im zapłacą,
I cześć miej dla tych, co życie całe,
Walczą wytrwałą i ciężką pracą.

Bo nie złocone pałaców progi,
W poczciwych oczach ludzi bogacą...
Droższy jest często domek ubogi,
Jeśli zdobyty mozolną pracą.




WIOSNA

Ot, już wiosenka,
Wraca wesoła;
Z poza okienka,
Widna dokoła.

Słonko przygrzewa,
Wciąż promieniściej;
Śmieją się drzewa,
Z pod pęków liści.

Szary skowronek,
Wzbił się w obłoki,
Dzwoniąc jak dzwonek,
Z wieży wysokiej.

I już, o! dziatki,
Za dni niewiele:
Trawka i kwiatki,
Łąkę zaściele.


Spłyną te chmury,
Co niebo tłoczą;
Piłka do góry,
Pomknie ochoczo.

I wy, jak ptaszki,
Z gniazd wylecicie,
Na te igraszki,
Co tak lubicie.

Budzić radosną,
W sercach nadzieję,
Razem z tą wiosną,
Co się nam śmieje.



LATO

Ach! jak gorąco! Niebo bez chmury,
Żar pod stopami, żar zieje z góry,
Człowiek dzień cały jakby w ukropie,
Radby się schował choćby w konopie.

Zdala, od łanów, brzęk jakiś płynie:
Ach! to pszeniczkę koszą w dolinie!
A z brzękiem sierpów i świstem kosy,
Piosnka żniwiarzy dzwoni w niebiosy.

Nieraz się pytam, jak w takim żarze,
Mogą wytrzymać biedni żniwiarze?
Choć pot im spływa po całem ciele,
Jeszcze śpiewają jak na wesele!

Ja, gdy nad książką trochę poślęczę,
To wnet się spocę, znudzę i zmęczę,
A oni zawsze rzeźwi jak ptacy,
Z piosnką na ustach wstają do pracy.


Czyżby ich z innej zlepiono gliny?
Co też ja plotę, Boże jedyny!
Skoczę tam do nich! Dalej więc w drogę,
I choć im snopki wiązać pomogę!



JESIEŃ

Ot, i jesień gospodarna,
Już się zbliża uroczyście;
Poskładała złote ziarna,
Pozłociła drzewom liście.

Jeszcze chwilka, a za chwilę,
Wnet silniejszy wicher wionie,
Spędzi śniegu tyle, tyle...
Że aż ziemia w nim utonie.

Ale jesień, to szafarka,
To gosposia jakich mało;
Policzyła wszystkie ziarnka,
I na zimę patrzy śmiało.

Pełne u niej skrzynie, brogi...
Więc nikogo to nie dziwi,
Że się nieraz i ubogi
Z dobrodziejki rąk pożywi.


Kto pracował całe lato,
Ten z zimowej szydzi grudy:
Oh! bo jesień mu bogato,
Umie spłacić wszystkie trudy.

Niby wróżka sprawiedliwa,
Złoty przed nim spichrz odmyka,
I stokrotnym plonem żniwa,
Wynagradza trud rolnika.

Tylko próżniak i ladaco;
Niech nie żąda jej litości;
Bo kto z młodu gardzi pracą,
Ten na starość słusznie pości.

Temu ona powie śmiało,
Wyszydzając go w dodatku:
„Prześpiewałeś wiosnę całą,
Teraz w zimie tańcuj bratku!“




ZIMA

Na niebie chmury,
Dołem tumany,
Wicher ponury,
Miecie przez łany.
Pożółkło błonie,
Kwiatów już niema,
W białej oponie,
Zbliża się zima.

Aniołki z nieba,
Sypią nam runem;
Już cała gleba,
Śpi pod całunem.
Rzeki, strumienie,
Lód w więzach trzyma!
Próżne złudzenie:
Ach! to już zima!

Smutno i mroźno
W chacie, na błoni;
Wiatr piosnkę groźną
Po szybach dzwoni...

Trudno się myśli,
Zbyć smutnej szaty,
Chociaż mróz kryśli,
Na oknach kwiaty.

Dziwne to kwiatki,
Co zima rodzi!
Drżą biedne dziatki,
Gdy mróz nadchodzi...
„Chleba!“ — biedaki
Żebrzą oczyma:
Rzućcie grosz jaki,
Bo idzie zima!




PRZY KOMINKU

Na kominku ogień huka,
Rzuca światła smug;
Wtem do okna ktoś zapuka:
— „Kto tak późno? czego szuka?
Skąd prowadzi Bóg?“ —

— „Hej! otwórzcie tam niebodze!“
Głos odezwał się:
— „Zima jestem, w śniegu brodzę,
W rękawicach ciepłych chodzę,
Puśćcie, puśćcie mnie!“ —

Poskoczono od komina,
I otwarto drzwi:
Weszła zima starowina,
Licha na niej salopina,
Biedna, z zimna drży...

Szła oparta na kosturze,
Stara jak ten świat;

Na jej twarzy mróz i burze,
Choć ukryła ją w kapturze,
Wyryły swój ślad.

Ociężałe wlokła kroki,
Pokaszlując wciąż;
Z lodu miała srebrne loki,
Co zwieszały się na boki,
Długie, niby wąż.

Wprowadzono starowinkę
Tam, gdzie płonął chrust;
Dano chleba okruszynkę,
I herbaty odrobinkę,
Wlano jej do ust.

Z gościnności polskiej rada,
Babcia kłania się;
Na fotelu miękkim siada,
I każdemu rozpowiada,
Jak jej w życiu źle.

Plecie sobie babcia, plecie,
Marszcząc siwe brwi:
Jak przez burze i zamiecie,
Wędrowała po tym świecie,
Długie, długie dni...


A gdzie w strasznym swym pochodzie,
Przeszła wzdłuż czy wszerz:
Tam się ścinał lód na wodzie,
Marzły drzewa, a w zagrodzie
Ginął ptak i zwierz...

Plotła babcia... a w kominie
Płonął drewek stos;
Na sen przyszło starowinie,
I choć brzydko spać w gościnie,
Zachrapała w głos.

Spała babcia... Aż wiosenka
Przyszła sobie raz:
Zapukała do okienka,
Mówiąc do niej: „Chodź stareńka,
Bo już ogień zgasł!“...




RÓWNIANKA

Otóż i znowu zakwitła wiosna,
Darząc majowym promieniem słonka,
A pieśń oracza dźwięczna, radosna,
Łączy się razem z piosnką skowronka.

Cichy i wonny powiew wietrzyka,
Łagodnem tchnieniem trawkę kołysze,
A nuta smętna piewcy słowika,
Majowej nocy przerywa ciszę.

Pod starą lipą, w dali, na błoni,
Strumyk się jasnym pierścieniem wije,
Nad nim fiołek miluchnej woni,
Bratki i śnieżne kwitną lilije.

Kiedy po kwiaty biegnę porankiem,
By w nie przystroić ołtarz Maryi,
To tylko takim cieszę się wiankiem,
Który jest splecion z bratków, z lilii.

Kiedy fiołek zdobi go wkoło,
Piastując rosy perełkę w łonie,

Wtenczas radosny, nucąc wesoło,
Kornie promienne zdobię Jej skronie.

Mały podarek!... Lecz mi się zdawa,
Że w skromnej dani wiosenne kwiatki,
Przyjmie Królowa Niebios Łaskawa,
Chętnem uczuciem najlepszej Matki.

Poranny zwiastun chwili radosnej,
Cieniem majowych trawek spowity,
Wonny, jak powiew rozkosznej wiosny,
Barwny, jak czyste niebios błękity;

Ten, co jest uczuć skromnych obrazem,
Fiołek, z kielichem lilji związany,
Jakże się cudnie wydaje razem,
Onej przeczystem tchnieniem owiany!

I jakże miłe są owe bratki,
Złączone z sobą w zgodzie niewinnej!
Dziatwo! te drobne pól naszych kwiatki,
To wzór miłości waszej rodzinnej!

Tych uczuć świętych, w życia poranek,
Związujcie drobne kwiateczki!
Które wam dzisiaj na skromny wianek,
Przynoszę, lube dziateczki!




O JANKU NIEUKU

Był sobie chłopczyk, imieniem Janek,
Na pozór skromny niby baranek,
Ale w istocie wisus jak mało,
Któremu nic się uczyć nie chciało.

Nieraz go ojciec szuka na ganku,
Biega i woła: — „Do książki, Janku!“
A on się kryje i myśli sobie:
„Nie dziś, to jutro lekcye odrobię!“

Zato do łyżki, zato do miski,
Biegł, aż na nogach miewał odciski,
Lecz do nauki, (skaranie Boże),
Prośba, i groźba nic nie pomoże!

Martwił się ojciec, martwiła matka,
Zwłaszcza, jednego mając, gagatka,
I nieraz sobie w kącie wzdychali:
Co też to z niego wyrośnie dalej?


A Janek jedno powtarzał wkoło;
— „Dziś się pobawię jeszcze wesoło,
Czas taki piękny, pogodę wróży
Zresztą, przedemną leży rok duży!“

I tak przemknęły nad głową Jana,
Palące lato, jesień rumiana,
Przemknął do nauk wiek młody, świetny,
Aż wyrósł z Janka — dudek kompletny!

O! drogie dzieci! na każdym kroku,
Los tego Janka miejcie na oku;
Rok nie tak długi jak wy sądzicie,
A z drobnych chwilek składa się życie!




PIERWSZE OCZKO W ŚWIAT

Choć mi dobrze w tym świecie,
Gdzie mi urość kazali,
Ale radabym przecie
Wiedzieć, czy świat jest dalej?

Czy prócz mamy i tata,
Bony, co wciąż marudzi,
I siostrzyczki i brata,
Jeszcze więcej jest ludzi?

Tu świat zawsze ten samy:
Szczeka burek przy budzie,
Krówki ryczą u bramy,
Jedni snują się ludzie.

A za naszym ogródkiem,
Widać pola i brogi,
I wieżyczkę z kogutkiem,
I figurę u drogi.


Jakże chętniebym rada,
Ujrzeć świat ten za płotem?
Cóż, gdy mama powiada,
Że to myśli nicpotem.

Skoro mama nie każe,
Trzeba słuchać matusi!
Jednak sobie wciąż marzę,
Jak tam pięknie być musi!

Jużbym lalkę oddała,
Za te czary, uroki;
Cóż, gdy jestem za mała,
A płot taki wysoki!

Ale wiem już co zrobię:
Na paluszki się zepnę,
I przystawię kosz sobie,
I słóweczka nie szepnę;

Nie połaje mię mama,
Jeśli figiel się uda;
A na oczy raz sama,
Ujrzę wreszcie te cuda!

O! mój Boże, mój Boże!
Jak tam pięknie wokoło;
Chodzą ludzie na dworze,
Kościół widać i sioło...


Dzieci igra gromada,
Między kwiaty polnemi;
O! jakżebym też rada,
Poszła bawić się z niemi!

I tak chęć ma, mój Boże,
Na połowę się łamie:
Czy tam lecieć, czy może,
Lepiej zostać przy mamie?




POLSKA DZIEWECZKA

Jak gołąbek biała, czysta,
Jak lilijka zgrabna, gibka,
Jak gwiazdeczka promienista,
Hoża, zdrowa, niby rybka.

Jak ptaszyna wciąż wesoła,
Gniew jej lica nie zachmurzy;
Dusza jasna jak anioła,
Buzia śliczna jak kwiat róży.

Dla ubogich litościwa,
Lgnie jak pszczółka do książeczki,
Jak wiewiórka zwinna, żywa:
Oto polskiej typ dzieweczki!




MIECZUŚ

Jest chłopczyna serdeczny,
Czteroletni człowieczek,
Bardzo miły i grzeczny,
A nazywa się Mieczek.

Jak jabłuszko ma liczko,
I figlarny wzrok trocha;
Nie kłóci się z siostrzyczką,
I braciszków swych kocha.

Pieszczoch mamy i tatki,
Zuch do zabaw jedyny!
Bierzcie sobie wzór dziatki,
Z tak lubego chłopczyny!



LITOŚCIWY WŁADZIO

Wracał ze szkoły żwawy Władeczek,
Już w trzeciej klasie, choć taki mały;
A wtem z jednego z wróblich gniazdeczek,
Co tam na drzewach w górze wisiały,
Wypadł wróbelek biedny, maleńki,
Nieopierzony, o żółtym dziobie;
Więc go Władeczek ujął do ręki,
Myśląc, że ptaszka wychowa sobie.

I, wnet wróciwszy, w własne łóżeczko
Położył ptaszka, — dał chleba, maku,
Potem mu ciepłe usłał gniazdeczko,
I ciągle myślał o swoim ptaku:
Czy mu też dobrze za klatki kratą?
Czy ma, co trzeba, o każdej porze?
I ucieszony wołał: — „Patrz, tato,
Nigdzie mu lepiej być już nie może!“

— „Prawda, mój synku! odparł mu tato,
Może on wdzięczny za serce twoje;

Lecz nie zapomnij, że teraz lato,
Że ptaszek skrzydeł posiada dwoje;
Że może biedny, z za szczebli klatki,
Choć mu tu dobrze, choć ma co trzeba,
Tęskni nieborak do ojca, matki,
I do słoneczka, co świeci z nieba“?

Spoważniał Władzio i rzekł: — „Mój Boże!
To go odnieśmy do jego mamy,
Pójdziemy razem, to łatwiej może,
Wśród drzew gniazdeczko ptaszka poznamy!“
I poszli. — Władzio puścił wróbelka,
Nawet nie płakał po jego stracie;
Bo radość jego w tem była wielka,
Że mógł go wrócić mamie i tacie.




KOGO MASZ KOCHAĆ?

Kogo masz kochać?... Chcesz dziatwo droga,
Bym z tobą o tem pogwarzył?
Oto nasamprzód dobrego Boga,
Który cię życiem obdarzył.

Kochaj Go w gwiazdce co z niebios świeci,
W całym tym świecie widomym,
W zielonej trawce, w śnieżnej zamieci,
W każdym robaczku znikomym.

Kochaj serdecznie mamę i tatka,
Najgłębszą dziecka miłością;
Oni nad tobą w dziecięce latka,
Z taką czuwali tkliwością.

O! za wylane te łzy matczyne
Przy twej pościółce dziecięcej,
Mateczce swojej, dziecię jedyne,
Winnoś miłości najwięcej!


Kochaj rodzeństwo: siostry i braci,
I tych, co sercu są blizcy;
A czy ubodzy, czy to bogaci,
Wszak braćmi sobie my wszyscy.

Tego biedaka, co stoi w progu,
I tę sierotkę znędzniałą,
Kochaj miłością pierwszą po Bogu,
I braćmi nazwij ich śmiało.

Bo kto przytuli biednych, nędzarzy,
Sierotom otrze łzę skrycie,
Tego Bóg łaską swoją obdarzy,
I wynagrodzi sowicie.

Zresztą dla wszystkich, luba dziecino,
Z jednakiem sercem być trzeba;
Bo równie tobą jak i ptaszyną,
Bóg opiekuje się z nieba!




PIŁKA

Bawcie się piłką,
Kochane dzieci!
Patrzcie, jak ona,
Wysoko leci!

Jak podrzucona,
Ręką do góry,
Zda się, że w locie
Przebija chmury.

Ale wnet oto
Na ziemię spada:
Rzuca się na nią,
Chłopców gromada.

Ten i ów chwyta,
Piłeczkę małą,
Co znów podbita,
W górę mknie śmiało.


I tak bez końca,
Pośród igraszek,
Wzbija się w niebo,
Jak lotny ptaszek.

Tylko się w górze,
Sama nie wstrzyma,
Bo nie jest ptaszkiem
I skrzydeł niéma.




NIEWIDOMY CHŁOPCZYK

Mów mi, mamo ukochana,
Jak się wiosną łąka kwieci?
Jak to zorza płonie z rana?
Jak to ludziom słońce świeci?

Próżno wznosząc wciąż powieki,
Patrzę, patrzę nadaremnie:
Niema światła! Ach, na wieki,
W koło zawsze takie ciemnie!

Jakże chciałbym gwiazdki małe,
Na błękitnem widzieć niebie!
I te kwiatki żółte... białe...
A nad wszystko ujrzeć ciebie!

Pieśń twa do snu mię kołysze,
Jak słowika śpiew tak samo
A zbudzony znów go słyszę,
Gdy się modlisz za mnie, mamo!


Wszak i drobny owad przecie,
Widzi drzewa, łąki, kwiatki,
A ja biedne, biedne dziecię,
Ja nie widzę drogiej matki!

Dobry Boże! co łask tyle,
Siejesz szczodrą ręką swoją:
Daj mi w życiu choć na chwilę,
Daj oglądać matkę moją!




KALEKA

Cóż to za dziecię, które najczulej,
Matka do łona swojego tuli?
Które z miłością garnąc do siebie,
Tkliwie w ramionach własnych kolebie?

Co to za dziecię, co swe rączyny,
Oplotło wkoło szyi matczynej,
I pełne jakiejś anielskiej wiary,
Z oczu jej słodkie pije nektary?

To pewnie luba matki pociecha,
Co się tam do niej z kolan uśmiecha?
To pewnie dziecię jej ukochane,
Żywe, rozkoszne, szczęściem rumiane?

Lub może figlarz, co za swe psoty,
Utracił prawo do jej pieszczoty,
I dziś do matki rwie się namiętnie,
A ona, dobra, przebacza chętnie?

O! nie maleńcy! to dziecię w bieli,
Co z wami zwykłych zabaw nie dzieli,

Lecz pod matczyne skrzydło ucieka:
To nieszczęśliwy, to jest kaleka!

On już nie może z wami, o dzieci,
Gonić piłeczki co w górę leci,
Bo jego światem, mój mocny Boże,
Kolana matki i cierpień łoże...

Los mu wziął wszystko: rozkosz dziecięcą,
Wszystkie zabawy co młodość nęcą,
Zabrał mu zwinność, ruchliwość, całą,
Cóż mu prócz serca matki zostało?

Lecz tego serca co go tak strzeże,
Nikt mu, nikt z ludzi już nie odbierze...
A żadne świata tego dostatki,
Nie dorównają miłości matki.

Ona jedyna wśród życia ciszy,
Jak biały anioł mu towarzyszy,
I w nieprzebranej skarbnicy swojej,
Znajduje balsam, który go koi.

Oh! widząc taką miłość matczyną,
Słysząc te słowa co z ust jej płyną,
Ja temu dziecku, choć łzy mi cieką,
Zazdroszczę niemal, że jest kaleką!




DWOREK

Bieluchny dworek, śliczne pokoje,
O! jakże ciepło w nich bez wątpienia;
Ale czy wiecie, dziateczki moje,
Ilu to ludzi drży bez schronienia?

Każdy pokoik wasz ogrzewany,
To też na zimno nikt nie narzeka,
A u tych biednych, przez wątłe ściany
I wiatr przewiewa i deszcz przecieka.

Tam, obok łoża chorej mateczki,
Co już rok cały jęczy w niemocy,
Z piersią łkającą, biedne dziateczki,
Wzywają kornie wsparcia, pomocy.

Gdy was maleńcy mateczka pieści,
I niby Anioł czuwa nad wami,
Tamta swe dzieci w niemej boleści,
Karmi westchnieniem i poi łzami.


O, pomnij dziatwo, że zawsze trzeba,
Mieniem swem biednych obdzielać braci,
A za podany biednym kęs chleba,
Bóg ci stokrotnie z czasem zapłaci!




SZEWCZYK

Jestem szewczyk sobie,
Jak tego potrzeba,
Z pracy rąk zarobię,
Na kawałek chleba.

Od domu do domu,
Za robotą latam,
I co trzeba komu,
To zaraz załatam.

Tu wbiję sztyfciki,
Tam w obcas podkowę,
I moje buciki,
Idą w świat jak nowe.

Więc proszę też pięknie,
Każdego chłopczyka,
Jak mu bucik pęknie,
Posłać po szewczyka!




ZUCH DZIEWCZYNKA[2]

Futrzana czapeczka,
Wdzięczną postać stroi;
Odważna dzieweczka,
Zimy się nie boi!

Kiedy wicher srogo,
Ze śniegiem powieje,
To przytupnie nogą,
I wnet pokraśnieje.

Wcale ją nie trwoży,
Że tam mróz na świecie;
Wszak w zimie dzień boży,
Tak dobry jak w lecie.

Kiedy inny nurka,
Daje pośród puchów,
Ona jak wiewiórka,
Śmieje się z piecuchów.


Jeszcze pokryjomu,
Paluszkiem pogrozi:
Niech pan siedzi w domu,
Bo nosek odmrozi!

Hej! dziarskie chłopaki,
Czy wy krwi nie macie,
Że dziewczynce takiej,
Zawstydzać się dacie?



CHORA DZIECINA

Na łóżeczku chore dziecię leży,
Twarz bladziutka i ciężkie powieki;
Lekarz bada, bicie pulsu mierzy
I przeróżne zapisuje leki.

Ojciec trwożny o zdrowie dziecięcia,
Pieści się z niem i troska najczulej;
Niańka z płaczem do swego objęcia,
Wykarmioną pieszczotkę swą tuli.

A cóż matka? O! dzieci, czyż wiecie,
Jaka boleść w jej sercu zamknięta?
Ona Bogu oddaje swe dziecię:
„Maryo! — błaga: o! ratuj je, święta!“

Ona ufa, że opieka Boża,
Czuwać będzie nad niem do ostatka.
A choć lekarz odstąpi od łoża,
Jeszcze przy niem zostanie się matka!




NIESZCZĘŚLIWI

Nie dla wszystkich, drogie dzieci!
Jednakowo słońce świeci;
Nie dla wszystkich tutaj ludzi,
Jednakowo dzień się budzi.

Dla szczęśliwych, dziatki moje,
Zlewa ono szczęścia zdroje,
Promieniami im się śmieje,
Budzi radość i nadzieję.

Lecz są tacy nieszczęśliwi,
Których słońce nie ożywi,
Którzy kiedy ze snu wstaną,
Przeklinają swoje rano.

Przed takimi dzionek cały,
Płynie smutny, ociężały,
W krwawym trudzie, w ciężkiej pracy,
Wloką swoje dni biedacy.


Głodni, drżący, opuszczeni,
Nie chcą słońca, ni promieni,
Prosząc Boga, by noc głucha,
Ukoiła troski ducha.

Och! jeżeli takich w życiu,
Spotkasz dziatwo gdzie w ukryciu:
To ich wesprzyj swem ramieniem,
Bądź ich słonkiem, dniem, promieniem!




MAŁY WOJAK

Co ja widzę! u młodzieży
W pokoiku nieład wielki?
Na podłodze książka leży,
W głowie wróble i figielki.

Zamiast zasiąść nad stolikiem,
Czytać słówka z kajecika:
Jaś wywija pałasikiem,
A Staś służy za konika.

Chociaż ładnie ci w kołpaczku,
Chociaż bystry konik z brata:
Szablą — wierzaj mi chłopaczku,
Nie podbijesz jeszcze świata.

Lecz ci powiem, gdzie twa śmiałość,
W świetnej może błysnąć roli:
Oto zwycięż opieszałość
I weź figle do niewoli.


Taką je pobiwszy sztuką,
Ucz się, ucz przy łasce bożej!
Bo świat tylko przed nauką,
Z uwielbieniem głowę korzy!




WIOSNA ŻYCIA

Pomnisz te chwile
Dziecięcych lat?
Kiedy na łące bawiąc o zmroku,
Chcieliśmy wzlecieć do gwiazd w obłoku,
Jak nam się mile,
Uśmiechał świat?

Lub kiedy wiosną,
Roztajał śnieg:
Jak nas cieszyła zieloność łanu,
Że słowik śpiewa na nowo Panu,
I jak radosno,
Płynął nasz wiek?

Porankiem znowu,
W majowy dzień:
Kiedy wesoło bratki, dzwoneczki,
Dłoń nasza w skromne plotła wianeczki,
Lipy z parowu,
Skrywał nas cień?


Mieszkańców lasku,
Czarowny śpiew...
Jakże nas cieszył nutą wesołą,
Gdy się po niwach rozległ wokoło,
O rannym brzasku,
Wśród ziół i drzew!

Piękne to chwile,
Spędzone tam!
Na ukochanych rodziców łonie,
W lubem przyjaciół krewnych gronie,
Gdzie było tyle
Życzliwych nam!

Wszystko bawiło,
W porze tych lat:
Leśne ptaszyny, barwne kwiateczki,
Rodzinna wioska, niebo, gwiazdeczki...
Dziecię prześniło,
Dni swoich kwiat!


*

Piękna, lecz krótka wiosna natury,
Krótsza w dniach życia, człowieka!
Bo zmrok choć pierwszą zamgli ponury,
Słońca ją promień znów czeka,
A wiosna życia skoro przeminie,

Gwiazdą nie świeci jutrzenki,
I barwy smutku w żadnej godzinie,
Z ciemnej nie zedrze sukienki!
O! jutrznio nauk! jasnych promieni
Rozsiej nad nami blask złoty!
Byśmy nie byli błądzić zmuszeni,
W cieniu bolesnej ciemnoty!




Przy książeczce
według angielskiego sztychu
PRZY KSIĄŻECZCE

Zosia panienką jest już nielada,
Wie nawet, jak się literki składa,
Do stu bez myłki liczyć już umie,
I najtrudniejszy wierszyk rozumie.

Jakże serdecznie tej uczoności,
Młodsza Marynia siostrze zazdrości!
Lecz zazdrość, Maniu, to brzydka wada,
Trzeba się uczyć, to trudna rada!




W IMIONNIKU
CZESŁAWA CHĘCIŃSKIEGO.[3]

Mój Czesławku! póki lata,
Póki dzionki kwitną młode,
Póki duch twój rwie się, wzlata,
Poznaj ojców twych zagrodę!

Poznaj drzewa wiekiem zgięte,
Słuchaj pieśni w listków szumie,
A kto uczci drzewa święte,
Ten i piosnkę ich zrozumie!

Patrz, w ustroniu małe ptaszę,
Swojską dumkę mile dzwoni;
Wietrzyk szumi piosnki nasze,
Po rozkwitłej, wonnej błoni!

O! posłuchaj: pieśń ojczysta
Powie tobie wiele, wiele...
A tak rzewna, dźwięczna, czysta,
Jak głos dzwonka przy kościele!


Jeśli smętny śpiew słowika,
Płynąc w cichy zmrok majowy
Tęskną nutą od dąbrowy,
Na wskróś duszę twą przenika...

Ileż więcej dumki słowa,
Do stęsknionej mówią duszy?
Ileż więcej pieśń wioskowa
I zachwyci ją i wzruszy?




BRZEZINA

Chodzi Janek mały,
Koło brzozy białej,
Chodzi koło drzewa,
I tak sobie śpiewa.

Brzezino, brzezino,
Moje drzewo śliczne!
W całem świecie słyną,
Twe zalety liczne.

Przeróżny pożytek,
Dajesz ludziom z siebie:
W kołysce z twych witek,
Dziecko się kolebie.

Powiedz mi, co jeszcze
Więcej z ciebie bywa?
A ta zaszeleszcze,
I tak się odzywa:


 — „Kto to grzeczny, chłopczyku,
Ten mnie się nie boi;
A na złych w kąciku,
Rózga ze mnie stoi!“




SPRZECZKA

Janek z Helenką wiódł sprzeczkę od rana,
Ale to sprzeczkę niemałą:
O to, jak lalka ma być dziś ubrana,
W żółtą sukienkę, czy białą?

Nie wiem, bom wyszedł z samego początku,
W jaką się lalka ubrała?
Tylko widziałem jak Jaś w jednym kątku,
A w drugim Helcia płakała.

A tutaj dziatwa, wśród świeżej murawy,
Wyprawia figle i pląsy;
Helenka z Jasiem aż drżą do zabawy,
Ale wstrzymują ich dąsy.

Tak się dąsali do późnego zmroku,
Gorzkiemi pojąc się łzami;
Aż ojciec rzekł im, patrząc na to z boku:
„Niezgodni karzą się sami!“




KOTEK

Co godzinę kotek myje,
Łapki, pyszczek, uszka, szyję.
Dziatwa często zapomina,
Że się codzień myć należy,
A czyż nie wstyd, by kocina,
Czystszą była od młodzieży?




MOJE NIEBO

Niech tam jakie chcą poeci,
Marzą nieba ideały:
W mojem niebie — małe dzieci,
Mojem niebem — świat ich mały!

Z poza chmurek, jak z okienka,
Na świat patrzą, co się dzieje,
A dziecina się maleńka,
Mały Jezus do nich śmieje.

I jak niegdyś w Betleemie,
Do rozkosznej ich gromadki,
Jakby schodził znów na ziemię,
Rwie się Jezus z ramion Matki.

A Najświętsza Matka Boża,
Jezusika z kolan zsuwa,
Uśmiechnięta niby zorza,
Nad wszystkiemi dziećmi czuwa.


I niewinne ich igraszki,
Dzieli wspólnie z swą dzieciną;
Patrzy, patrzy, gdy jak ptaszki,
Na skrzydełkach w górę płyną.

Lub gdy małe te dzieciątka,
Całem szczęściem niebios tchnące,
Białe owce i jagniątka,
Na niebieskiej pasą łące.

A Jezusik na ich czele,
Pasterz dobry i kochany,
Z małych dzieci ma kapelę,
Z małych dzieci dwór dobrany.

One Jemu tylko służą,
Z nimi On się tylko bawi,
A gdy im się oczka mrużą,
On im do snu błogosławi.

Już zasnęły! — I wam dziatki,
Do snu główka się usuwa;
Ponad wami Bożej Matki,
Opiekuńcza ręka czuwa.

A Jezusik dłoń malutką
Łączy z dłońmi matczynemi,

Błogosławiąc nią cichutko;
Wszystkie dzieci na tej ziemi!

O! niech jakie chcą poeci,
Marzą nieba ideały,
W mojem niebie — małe dzieci,
Mojem niebem — świat ich mały!




MAŁE PIEKŁO

Chociaż śmiechem mnie zagłuszy,
Niedowiarek jaki mały,
Jednak powiem, że po uszy,
W pieklem siedział przez dzień cały.

Tak, siedziałem tam aż na dnie,
Drżąc, skulony gdzieś w zakątku;
A jak było tam szkaradnie,
To opowiem od początku.

Gdy tam wpadłem, — w jednej chwili,
Jakieś beksy w licznej zgrai,
Z wszystkich stron mnie obskoczyli;
Ten się dąsa, ów mazgai...

Ten się czepia mię za suknię,
Ów się wlecze jakby plaga,
A choć człowiek ich ofuknie,
Nic to jednak nie pomaga.


Wszystkie czarne jak murzyny,
Nie umyte, nie czesane!
Ręce brudne! A czupryny
Jakby strzechy potargane!

Drżąc, patrzyłem na te malce,
Co też będą broić dalej?
Ten w śmietance macza palce,
Ów nad, świecą cukier pali...

Tamten w kącie czubi brata,
Inny wszystko niszczy, burzy!
Ach! za żadne skarby świata,
Nie chcę z nimi zostać dłużej!

Bo to piekło, co to z niego
Wieczny ogień i żar leci,
Niczem wobec piekła tego,
Co niesforne mieści dzieci!




ZMARŁE DZIECIĘ

Małą dziecka duszyczkę,
W niebo niosą Anieli:
Patrzcie w jego twarzyczkę,
Jak się cała weseli.

O! bo niebo gwiaździste
Oczekuje dziś na nie;
Wnet skrzydełka śnieżyste,
Jak Aniołek dostanie.

I do Bozi poleci,
Z Aniołkami drugiemi,
Błagać szczęścia dla dzieci,
Co zostały na ziemi.




GAWĘDA O GWIAZDCE

Widzisz to niebo, kochana dziatwo,
Gdzie srebrne gwiazdki migocą,
A które, myśląc, że to tak łatwo,
Zliczyć kusiłaś się nocą.

A gdyś poznała, że wzrok: nie może,
Objąć ich w żadnym sposobie,
Myślałaś, że je zliczysz w jeziorze,
Co odbijało je w sobie.

Ale w ich roju, pełen zdumienia,
Wzrok się twój błąkał i korzył,
I temu niosłaś hymn uwielbienia,
Co je policzył i stworzył.

Główka niezwykłą zajęta pracą,
W której się myśli gubiły,
Dumała nieraz: gwiazd tyle! — na co?
Czy po to, by nam świeciły?


Czy Pan Bóg na to w niebios oddali,
Mlecznym je rozlał ruczajem,
Aby się ludzie im przyglądali,
A one ludziom nawzajem?

Wszak pomnisz dziatwo, te długie noce,
Gdy wzrok twój gwiazdy przezierał,
Myśląc, że łzy tak błyszczą sieroce,
Które Bóg z ziemi pozbierał.

Podrósłszy nieco, pytałaś taty,
Znów o te gwiazdy złociste?
A tatko odrzekł, że to są światy,
Jak księżyc, słońce ogniste...

Jakimże może być to sposobem?
Sama pytałaś u siebie,
Boś tylko z ziemskim znała się globem,
Obcym ci świat był na niebie.

A jednak dziatwo, tak jest w istocie!
Choć myśl cię o tem przestrasza:
Ten blady księżyc i gwiazd tych krocie,
To wszystko ziemie jak nasza!

Jakżeby człowiek był próżny, mały,
Gdyby przypuszczał choć chwilę,

Że li dla niego ten świat wspaniały,
I gwiazdek stworzył Bóg tyle!

A każda gwiazdka — o! to świat wielki,
I trudno dojrzeć ich końca!
Choć błyszczą niby rosy kropelki,
Są gwiazdy większe od słońca.

Nieprawdaż, że to na baśń zarywa,
Jakby ją bajarz układał?
A przecież w słowach tych prawda żywa,
Której się rozum dobadał.

A co on zdobył w wiekowym trudzie,
To nam przyswoić potrzeba.
Może i na nas patrzą się ludzie
Z jakiej tam gwiazdy wśród nieba;

I tak słuchają, o moi mili,
O naszej ziemi ciekawie:
Jak ty mię dziatwo słuchasz w tej chwili,
Kiedy o gwiazdach ci prawię.




Obraz leniuszka
według rysunku Dylczyńskiego
OBRAZ LENIUSZKA

W głowie same wróbelki,
Niby w pustej stodole;
Oj, leniuszek to wielki,
Nie chce uczyć się w szkole.

Nad książeczką wciąż drzemie,
Albo chodzi ponury;
Oczka spuszcza na ziemię;
Wstyd mu spojrzeć do góry!

Kiedy innych koleją,
Za wzór dają mu wszędzie;
Z niego wszyscy się śmieją,
Że nic z niego nie będzie.

A on w kącie, jak kołek,
Stoi niemy, strwożony:
Aż się z niego osiołek,
Stanie kiedyś skończony!




DO DZIEWCZĄTEK

Dzieweczki moje! wyście jak kwiaty,
Na wonnym łąki kobiercu,
I tak jak oczom kwiatów bławaty,
Naszemu miłeście sercu.

Rośniecie hożo, rośniecie zdrowo,
Cudne, jak róże w rozkwicie,
I tak jak kwiatki barwą tęczową,
Tak nas swym wdziękiem cieszycie.

Lecz jak zadaniem kwiatu i zioła,
Nieść cudny zapach pod strzechę:
Tak znowu waszym — na wzór Anioła,
Nieść ludzkim sercom pociechę.

We wszystkich chmurnych chwilach żywota,
Mieć rozjaśnione oblicze,
I w życie ludzkie, jak pszczółka złota,
Przelewać same słodycze!


O! pięknyż cel to, dzieweczki młode,
Szczęścia bliźniego być gońcem!
I w życie ludzkie wlewać osłodę,
Być mu nadzieją i słońcem!

Wiarę obudzać w piersiach zakrzepłą,
W ciemnościach wróżyć zaranie,
Nieść w zimne serca serdeczne ciepło:
Jakież to piękne zadanie!

Lecz by mu sprostać, dzieweczki drogie,
Nie dość za serca iść biciem,
By z uczuć wzrosły owoce błogie,
Trzeba wam poznać się z życiem.

Trzeba wam zbadać zakres niemały,
Swych obowiązków na świecie:
Bo i wy w pracy ludzkości całej,
Także swój udział weźmiecie.

Więc wam należy w serca cichości,
Po żywe nauk iść zdroje,
Aby połowę zadań ludzkości,
Godnie na barki wziąć swoje.

Nadto, dzieweczki, wiedzieć wam trzeba,
Że obok szczęścia jest blizko

Dola nędzarzy, którym brak chleba,
I nędzy ludzkiej siedlisko,

Więc wam nie wolno grosza z kieszonek,
Trwonić na modne wybłyski;
Tęsknić do balów, sukien, koronek,
Albo do lalki paryskiej.

Lecz do tych biednych, pod nizkie strzechy,
Którzy w ukryciu łzy ronią,
Zejść jak słoneczny Anioł pociechy
I szczodrą wesprzyć ich dłonią.

Tak wam osiągać cel ostateczny:
Trud dzielić, koić łzy bratnie!
I zważać pilnie, byście w społecznej
Nie były pracy ostatnie!




POSELSTWO

O czem tak marzysz małe pacholę?
I czemu troska siadła na czole,
Na skroni twojej dziecięcej?
Czemu pierś twoją westchnienie wznosi,
A jasne oczy łza bolu rosi,
I serce bije goręcej?

Jak młode orlę z granitów skały,
Tak się do lotu zrywasz, mój mały,
Jak skrzydła wznosisz rączyny!
Na wiatr rozwiane jasne twe sploty,
Że mi wyglądasz synku mój złoty,
Jak Anioł z Bożej krainy!

O! rozwiń skrzydła, sokole młody!
Nad twoje ziemie, sioła i grody,
Nad rzeki twoje i morza!
I czy ci w polu zostać hetmanem,
Czyli u steru dzielnym retmanem,
Niech cię prowadzi dłoń Boża!


Rzuć się w toń światła, jak nurek śmiały,
I perły zbieraj, synku mój mały,
Perły, z twych dziejów skarbnicy!
I to nie garnij co blaskiem świetne,
Lecz to, co zacne, piękne, szlachetne,
Co godne serca świątnicy!

A więc na ziemie, wiatry i wody,
Poselstwo dajem ci, synku młody,
Więc spraw się dobrze chłopczyku!
I od Tatr zbieraj ożywcze tchnienie,
Z ziemi twej rosę, z niebios promienie,
Z wód perły, bursztyn z Bałtyku!




PIEŚŃ O IGLE

Igiełką pogardzać nie trzeba,
O! bierz ją panienko do ręki!
Bo ileż to dziewcząt kęs chleba,
Zawdzięcza igiełce maleńkiej!

Choć czasem ukłóty paluszek,
Aż do krwi serdecznej zaboli:
Nie traćcie do igły serduszek,
Szyć zgrabniej będziecie powoli!

Dziś jeszcze, o moje panienki,
Dla lalek szyć uczy was mama,
A jutro dla sierot sukienki,
Uszyje igiełka ta sama.

I biedny radować się będzie,
I modlić za was w kościele.
O! igła choć małe narzędzie,
A sprawia pociechy tak wiele!


Ileż to, mój Boże! dziewczątek,
Igiełką zarabia na życie...
Spojrzyjcie w poddaszów zakątek,
A co tam pracownic ujrzycie!

A wszystkie wciąż szyją aż miło,
By biedzie zaradzić co prędzej;
A gdyby igiełki nie było,
Biedaczki zginęłyby w nędzy!

O! igłą pogardzać nie trzeba,
Więc bierz ją panienko do ręki!
Bo ileż to dziewcząt kęs chleba
Zawdzięcza igiełce maleńkiej!




PAULINKA

Przy obiedzie Paulinka,
Bardzo brzydko kaprysiła;
To zła była jej czerninka,
To się brukiew jej sprzykrzyła.

To w parzonej leguminie,
Cynamonu, cukru mało,
I nie wiedzieć co dziewczynie,
Dzisiaj w głowie się ubrdało.

— „Ej! córeczko, matka rzecze,
Widać więcej masz, niż trzeba;
Ale gdy ci głód dopiecze,
Zjesz, jak ciastko, kromkę chleba“.

Dobrze matka powiadała,
Bo nie przeszła i godzinka,
Jak chleb suchy Paulinka,
Z apetytem zajadała.


Oj! nie kapryś dziecko drogie,
Gdy masz obiad z łaski nieba!
Bo są dzieci tak ubogie,
Że suchego łakną chleba!




ŁAKOMSTWO

Maryanek, Zosia i Mieczek,
Łakomi byli jak rzadko;
Z iluż to cukrów, ciasteczek,
Spiżarkę obrali gładko?
Szczególniej Mieczuś: jak kotek,
Mistrzem na takie był sprawki,
I zawsze umiał łakotek
Dostać, bez klucza, ze szafki.
Raz patrzy: mama zamyka
Do szafy flaszki i słoje;
Skądby tu dostać kluczyka?
Przemyśliwali we troje.
E, cóż to! czyż i bez klucza,
Otworzyć szafki nie można?
A choć katechizm naucza,
Że być łakomym, rzecz zdrożna:
Nasz Mieczek wspiął się na szafkę,
Traf... traf... odemkły się rygle;

W pośpiechu strącił karafkę,
Ot, co sprawiły psie figle!
Otwiera słoik za słojem,
Aż od gorączki się poci...
— „No, rzekł, stanęło na mojem,
Teraz się najem łakoci!“
Skosztował... jakiś płyn słodki,
Aż oblizuje paluszek!
Leci to nie były łakotki,
Tylko lekarstwo na brzuszek.
Przez trzy dni, po tej robocie,
Nie wstawał Mieczuś z łóżeczka...
A dzieci, wiedząc o psocie,
Oj! śmiały, śmiały się z Mieczka!




ZŁAPANA MYSZKA

Nie słuchałaś
Myszko mamy
Pokryjomu
Wyszłaś z jamy.

Chciało ci się
Jeść słoninkę,
A masz teraz
Smutną minkę.

Czemu byłaś
Nieostrożna?
Teraz z jamy
Wyjść nie można.

Dom rzuciłaś
Dla łakotek,
A za karę
Zje cię kotek.




UKARANY OLBRZYM

Mały chłopczyna,
Który dopiero zaczyna
Rok szósty życia,
Roił niemal od powicia,
Że już nad niego,
Nie znajdzie w świecie większego,
Olbrzyma!
Chcąc więc osóbce swojej większą nadać postać,
Jak owa żaba w bajce, pysznie się nadyma!
Kładzie ogromny cylinder na głowę,
Tak, że gdyby większy jeszcze o połowę
Włożył, to czołem chyba mógłby nieba dostać!
A że do garnituru potrzeba koniecznie
Laski i cygar! Więc choć to niegrzecznie,
A nawet bardzo nieładnie,
Jeśli kto kradnie:
Nasza pocieszna figurka,

Bierze kryjomo kluczyk, otwiera i z biurka
Ojcowskiego, papieros wyjmuje z pudełka;
Zakłada na nos dwa szkiełka,
I już za progiem!
A za nim po ulicy, jakby za rarogiem,
Biegnie chmara dzieciaków, krzycząc z całej siły:
„Patrzcie! ta figa,
Ledwie że chodzi! Mój ty Boże miły!
Jak on ten wielki kapelusz udźwiga?“
To znowu nań wołają rówieśnicy mali:
„Zdejm pan lepiej te szkiełka, bo się pan obali!“
Jakoż olbrzym przypadkiem o kamień uderzył,
Kapelusz mu na oczy aż po brodę wpada,
A on jak długi bruk zmierzył!
Biada!
Oberwał guza! Niewiem co tam dalej było,
Lecz pono nie na jednym guzie się skończyło!

*

Jeśli kto z małości zacznie,
Starszych małpować niebacznie,
I wady tej oduczyć jeśli się nie stara:
Zawsze go zato przykra spotka kara!




RADA DLA JASIA

Śmiał się Janek ze starca, że idąc w zawieję,
Przewrócił się i rozbił.
— „Niech się Jaś nie śmieje!
Rzecze mama, — toż samo może spotkać ciebie!
Na dzieci nielitosne gniewa się Bóg w niebie.
Szanuj, drogi mój Janku, starca włosek siwy,
By i ciebie uczczono, gdy będziesz sędziwy“!




MUSZKA

Powiem wam na ucho, dzieci,
Coś o sercu Tadeuszka:
Raz do pajęczej sieci,
Wleciała muszka.
Często, gdy w młodej drużynie
Dziatwy z okolicznych wiosek,
Bawił się Tadeuszek, — muszka się nawinie,
I tnie go w ucho lub w nosek.
„Cierpże teraz, zawołał, nieznośny owadzie,
Coś bolu sprawił mi tyle!
Ot, już pająk na siatkę długie nogi kładzie,
Aby cię zdusić za chwilę!
Wcale cię nie żałuję!“
— „Wstydź się, rzecze ciotka,
Zamiast młodszym przyświecać litości przykładem,
Ty się mścisz, Tadeuszku, nad biednym owadem...

A nuż i ciebie podobny los spotka?
Nuż i nad tobą, nielitosne dziecię,
Mocniejszy znęci się w świecie?
Cóż poczniesz wtedy?“
Ani jedno słowo,
Nie wyszło z zawstydzonych ustek Tadeuszka;
Tylkom widział za chwilę; jak nad jego głową,
Ta sama brzęczała muszka.




MAŁPKA

Jaś miał małpkę. Wiecie o tem,
Że pocieszne to stworzenie,
Z wielkim sprytem, chwyta lotem,
Każdy ruch, giest i spojrzenie,
Od samego przeto ranka,
W domu pełno wrzawy, stuku;
Małpka wciąż przedrzeźnia Janka,
A on śmiał się do rozpuku.
Lecz się wkrótce Janek mały,
Jej figlami znudził trochę,
I sam w odwrót przez dzień cały,
Jął przedrzeźniać swą pieszczochę.
— „Że cię małpka naśladuje,
Rzekł ktoś, no, bo głupie zwierzę;
Lecz czyż wstydu Jaś nie czuje,
Że z głuptaska przykład bierze?“




PRZESTROGA

Staś, że młodszego brata poprawić potrafi,
W stylu i w ortografii,
Już się za najmędrszego uważa człowieka,
I wszystkich traktował z lekka.
Tymczasem, gdy mu przyszło chrząszcz pisać w kajecie,
W ogromny popadł ambaras,
I w tym jednym wyrazie, czy uwierzyć chcecie,
Zrobił dwa błędy naraz!
Więc dziadzio, poprawiając myłki w jego pracy,
Rzekł: „brzydko, kto nad innych wynosi sam siebie,
Bo zawsze znajdą się tacy,
Co więcej wiedzą od ciebie“.




NA ZŁOŚĆ

Bierz wzór Bronku z Adasia, patrz, jak on się uczy,
Jak zgrabnie pisze, jak czyta!
Nigdy pod nosem nie mruczy;
Gdy nauczyciel go pyta!
A na to Bronek, mażąc się szkaradnie,
Z minką pociesznie skrzywioną:
„Tatko, rzekł, Adaś na złość uczy się tak ładnie,
By go nademnie chwalono!“
„O maleńki psotniku, rzekł ojciec z uśmiechem,
Nie to twego lenistwa przyczyną, o! nie to!
Uściskaj zaraz brata, bo co mienisz grzechem,
Jest właśnie jego zaletą!“
Dziateczki! jakiż widok byłby to wspaniały,
Gdybyście wszystkim na złość uczyć się zechciały!




KŁAMSTWO BRUDZI

Brzydko gdy chłopcy kłamią, ale stokroć gorzej
I smutniej tacie i marnie,
Kiedy serce dziewczynki o kłamstwa się wdroży,
Kiedy dziewczynka kłamie!
Bo skoro dobry Pan Bóg dał nam piękną mowę,
Niech słowa prawdy z niej wieją...
A kto kłamie, takiemu wnet usta różowe,
Z wstrętu do kłamstwa — czernieją.

*

Mama Zosi raz w piątek poszła na targ wcześnie,
A idąc rzekła do córki:
— Zosiu! ja ci przez Rózię nadeślę czereśnie,
A ty smaż konfiturki;
Tylko nie zjedz mi żadnej, mama o to prosi,
A nic nie skryjesz przed matką. —
Innaby posłuchała... gdzie uprosić Zosi,

Co była łaściuch jak rzadko!
Zaledwie że czereśnie dała na stół Rózia,
Wnet na nie Zosia napada,
Pakuje je w usteczka, aż puchnie jej buzia,
Z takiem łakomstwem zajada!
Wtem mateczka się zjawia.
— No cóż, moja córko!
Czemżeś tak bardzo zajęta?
— Czem, mamo?
— Tak, czem, pytam.
— Ach! tą konfiturką,
Smażę, aż bolą rączęta.
— I żadnej nie ruszyłaś?
— Żadnej, proszę mamy,
Niech mama Rózię zapyta!
A skądże buzia czarna, skąd na niej te plamy?
— Bo jeszcze dzisiaj nie myta!
— I stąd czarna, nieprawdaż? O! dziewczynko mała,
Złe się bardzo uczucie w twem serduszku budzi:
Ty skłamałaś, więc buzia od kłamstwa zczerniała,
Bo kłamstwo duszę kala i usteczka brudzi!




CO KSIĄŻKA MÓWI?

„Posłuchaj Zbyszku, co książka gada?
Są w niej tam rzeczy nielada!“
Tak siwy dziaduś mówił do wnuka,
I w las nie poszła nauka.
Zbysio książeczkę przyłożył do ucha,
I słucha!
Lecz choć na wszystkie strony ją obraca,
Kartkę po kartce przekłada,
Daremna praca,
Książka nic sama nie gada!
„Dziadziu! czy to się godzi tak żartować ze mnie?
Męczę się, pocę daremnie,
Przyciskam książkę rękoma obiema,
A ona milczy jak niema!“
„Oj! maleńki psotniku, wszyscyście jednacy,
Sądzicie, że do celu można dojść bez pracy,

Że dosyć mieć pragnienie i chętkę przykładną,
A pieczone gołąbki same do ust wpadną!
Przeczytaj, to się wtedy przekonasz na oczy,
Że niema milszej rozmowy
Nad tę, którą z książkami duch człowieka toczy,
Nad rady książki-niemowy“.

*

Dziateczki! czyż i z wami nie jest tak z początku?
Książka nudna, wołacie, Bóg wie co w niej świta,
A nim ją które z dzieci w połowie przeczyta,
Już książka wala się w kątku!




LALKA EWUNI

„Niech lalka będzie grzeczna, siedzi nad książeczką,
Niech się w kącie nie maże, bo weźmie rózeczką!“
Takie przestrogi Ewunia mała,
Swojej laleczce dawała.
W kwadrans potem mama woła:
„Pójdź Ewusiu, weź książeczkę,
Dosyć byłaś już wesoła,
Będziem uczyć się troszeczkę!“
Słysząc to Ewunia mała,
Nagle w głos się rozbeczała.
Widząc, na jaką zanosi się walkę,
Rzekła mama do Ewci, co karciła lalkę:
„Niech Ewa będzie grzeczna, siedzi nad książeczką,
Niech się w kącie nie maże, bo weźmie rózeczką!“
Każdą przestrogę, luba młodzieży,
Naprzód do siebie samych stosować należy!




RADY NA DROGĘ ŻYCIA
(myśl z niemieckiego)

Kiedy już młody przyjacielu,
Wyruszasz w świat szeroki,
To prostą drogą dąż do celu,
Z rozwagą stawiaj kroki.

Naprzód z innymi idź w zawody,
Hartując duch i ciało;
A gdy napotkasz gdzie przeszkody,
To je usuwaj śmiało.

Bo na to los ci, chłopcze miły,
Chciał je na poprzek rzucić:
By wypróbować twoje siły
I dać zwycięzcą wrócić.

O chleb nie żebraj w obcym progu,
Bo to niegodne ciebie;
Pracuj, a resztę zostaw Bogu,
On myśli o twym chlebie.


Niech inni piją słodycz miodu,
Ty z miernym gódź się stanem;
I ucz się wcześnie być, od młodu,
Samego siebie panem.

I niech cię zawsze przed obcemi,
Wyróżnia cześć poczciwa;
Bo wiedz, że sława twojej ziemi,
Na barkach twych spoczywa.




DO F. H.
ofiarując mu książkę.

Ósmy już kończysz chłopczyno, roczek,
Dni wiosny wnet się prześlizną,
Dzisiaj pacholę, lecz jeszcze kroczek;
A będziesz słusznym mężczyzną.

Przebiegnie jedno i drugie lato,
Deszczyk wiosenny popada,
I ty urośniesz duży jak tato,
Ale to duży nie lada.

Lecz niedość na tem, kochane dziecię,
W nadmiarę uróść i zbytek,
Wszak i złe zielsko rośnie na świecie,
A jakiż z chwastu pożytek?

Lecz wspólnie z ciałem, — rozum mój chwacie,
Ma się rozwijać bogato!
Niedosyć wzrostem dorównać tacie,
Masz, być rozumnym jak tato.


Dzisiaj w zabawach miłych bezsprzecznie,
Chwilka ci płynie za chwilką:
Ale czy sądzisz, że to tak wiecznie
Przyjdzie ci bawić się tylko?

O! nie, maleńki mój przyjacielu!
Bóg da, uchowasz się zdrowo,
I ludziom służyć pójdziesz jak wielu,
Sercem, ramieniem i głową.

Więc wcześnie plon masz zbierać do głowy,
Myśl mądrą wieszać u czoła,
Abyś od razu stanął gotowy,
Gdy świat cię w służbę powoła.

Wiem, że nad wszystkie dziecka rozkosze,
Drżysz do ciekawych książeczek:
Więc ci, chłopczyno, książkę przynoszę,
Pełną przeróżnych bajeczek.

A gdy cię rady moje przestrzegą,
I od złych czynów odwiodą:
To, co zostanie ci z niej dobrego,
To będzie moją nagrodą.




NA ZAKOŃCZENIE DROBNYCH WIERSZY

Już znacie wiersze, znacie obrazki,
Jużeście treść ich poznały całą,
Lecz mi powiedzcie dziateczki, z łaski,
Co się też z tego w główkach zostało?
Niedosyć bowiem, kochane dzieci,
Książeczkę tylko przebiedz oczyma,
Bo to co łatwo do ucha wleci,
To drugie ucho pewnie nie wstrzyma...
Lecz trzeba pokarm nauki zdrowy,
Z książki — do serca przenieść i głowy!







  1. Jest to pierwszy wogóle wiersz autora niniejszej książki. Drukowany był w 1863 r. w warszawskim „Przyjacielu dzieci“.
  2. Przypis własny Wikiźródeł W spisie treści wiersz ujęty pod tytułem Zuch dzieweczka.
  3. Przypis własny Wikiźródeł W spisie treści wiersz ujęty pod tytułem W imionniku Czesławka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Bełza.