Dawna rozmowa

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zbigniew Uniłowski
Tytuł Dawna rozmowa
Pochodzenie Człowiek w oknie
Wydawca „Wydawnictwo Współczesne“
Data wyd. 1933
Druk Zakł. Graf. "Drukarnia Bankowa"
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DAWNA ROZMOWA

Silne, prażące słońce celowało promieniami w dwóch ludzi i zwierzę, idących powoli drogą na wzgórze. Czyniło ją żmudną, biorąc pod uwagę lekką pochyłość i usuwający się piach.
Dwaj kupcy żydowscy, Rahme i Pafia, dążyli do Cenkiny, popędzając osła objuczonego towarem, stanowiącym ich majątek. Bowiem byli wspólnikami, — lecz nie przyjaciółmi.
Tutaj panował żar dokuczliwy, ale na horyzoncie — za wzgórzem — kłębiły się zwały chmur ciemno­‑niebieskich, zwiastując ulewę.
Pierwszy odezwał się Pafia, nakrywając oczy cieniem dłoni.
— Śpieszmy się, Rahme. — Burza winna nas zastać w domu naszego przyjaciela Szomi, — jedzących daktyle i odpoczywających.
— Łatwo ci to mówić, Pafia, bo nie jesteś osłem, co idzie niemrawo i przystaje często, zmuszając nas do zatrzymywania się i popędzania go.
— Tak, osioł jest leniwy. Gdy wejdziemy na wzgórze, zaledwie stayów kilka będzie dzieliło nas od domu naszego przyjaciela, szlachetnego i pobożnego Szomi.
Niezadługo dwaj kupcy żydowscy, Rahme i Pafia, zatrzymali się przed domem Szomi. Podczas gdy Rahme uwalniał osła od ciężaru juków, Pafia witał sędziwego Szomi.
— Podróż nasza łączy w sobie dwa cele sprawiające radość sercom naszym. Jeden już osiągnęliśmy, jest nim zaszczyt powitania ciebie, pierwszy z czcigodnych Szomi. Jeżeli z równym skutkiem sprzedamy tkaniny, które dobry Rahme zdejmuje z grzbietu tego głupiego zwierzęcia, wówczas dzieci i żony nasze będą miały powody do radowania się.
— Mówiłeś zawsze prawdę, Pafia, — powiedział Szomi. — Wypowiadasz ją pięknie i szczerze. Wejdźcież do wnętrza domu mego, gdzie na juspijskiej makacie będziecie mogli zjeść daktyle swoje, nie szczędząc uszom moim opowiadań.
Dwaj kupcy żydowscy, Rahme i Pafia, weszli do domu Szomi, nałożywszy uprzednio osłowi paszy do żłoba. Poczem usiedli na juspijskiej makacie, wyjęli zapasy swoje i zaczęli jeść. Nieopodal usadowił się Szomi.
Pafia powiedział:
— Bylibyśmy o jeden dzień wcześniej oglądali oblicze twoje, mądry Szomi, ale łotr Rzyw, którego znasz niewątpliwie, zatrzymał nas na granicy, penetrując nasze tkaniny, czy aby nie wieziemy rzeczy zakazanych. Ten ogon zdechłego wieprza, Rzyw, jest naczelnikiem straży granicznej. Nie pamięta, jak zaledwie przed laty kilku, przed dojściem Beforów — tfu, oby ich trąd wydusił — do władzy, karmił wielbłądy moje i zamiatał dziedziniec, — również mój. Był to najpodlejszy ze sług, jakie miałem czasu bogactwa mego.
— Nędzny Rzyw — odezwał się Rahme — to jeszcze łagodny baran w porównaniu do sędziego Pahuty. Rzyw okazał wielkoduszność, przepuszczając nas przez granicę, z Pahutą miałem gorszą sprawę: kiedy byłem jedynym, który zaopatrywał całą Zefirję w zboże, ubogi Pahuta zaczynał studjować prawo ludzkie. Był równie biedny i głupi, jak nasz osioł, żrący mokre siano na deszczu. Pomagałem mu jednak: mieszkał i jadł u mnie, odpłacając się współudziałem ze mną, w zaspakajaniu żądzy małżonki mojej. Złapałem ich wreszcie, gdy w cieniu cedrów kazili ziemię ciałami swemi. Wówczas wygnałem Pahutę. Beforowie również i mnie pozbawili majątku, a Pahucie dali w plugawe ręce berło sprawiedliwości. Zajmowałem się nadal marnym handlem zboża. Gdy kiedyś, z powodu ubóstwa i lekkomyślności sprzedałem między innemi dwa worki spleśniałego jęczmienia, Pahuta skwapliwie zajął się tą sprawą. Zabrał mi wszystko, co miałem. Mówiono później, że był to jego pierwszy wyrok sprawiedliwy. Dobry Bóg, który czuwa nad niewinnymi, nie zapomni mu pewnie tego.
Rahme począł jeść znowu daktyle, a Pafia zaczął:
— Bezbrzeżne jest łotrostwo i niewdzięczność ludzi dochodzących do władzy i majątku. Znałem kiedyś pewnego Egipcjanina, który będąc mi winien sumę, przedstawiającą wartość dwu wielbłądów, szkalował mnie gdzie mógł i nazywał parszywym, skąpym żydem. Kiedy doszedł już do takiej nędzy, że nie był w stanie oddać mi nietylko dwu wielbłądów, ale nawet garści zgniłej kukurydzy nie miał sobie za co kupić, zbił mnie publicznie na placu numijskim. Wiedziałem jednak, że zczasem otrzyma majątek po swoim bracie, szmatławym paraszycie, tedy nic nie mówiłem i czekałem cierpliwie. Kiedy stał się rzeczywiście bogatym człowiekiem, nietylko, że mi nie oddał długu, ale jeszcze raz zbił mnie na placu numijskim, ciągnąc przytem za brodę. Co miałem robić, — myślałem ciągle o Bogu, który patrzy na nas zgóry i może wreszcie coś zobaczy.
— Tak, — wyrzekł Szomi, ludzie są podli. Ale zanim burza przestanie szaleć na dworze i ja wam opowiem jedno zdarzenie.
— Opowiesz niewątpliwie coś pięknego — przerwał Pafia. — Mylisz się jednak, szlachetny Szomi, mówiąc, że ludzie są podli, — tak, ale nie wszyscy, dopóki ty żyjesz.
Szomi przysunął się bliżej, mówiąc krótko i szybko:
— Przed laty wielu, mój teść obecny, leciwy Tarpie, nie bacząc na moje lata młode i ubóstwo, dał mi za żonę córkę swoją i część swego majątku. Dzięki niemu, stałem się tem, czem jestem. Ale stary Tarpie stracił wszystko co miał i pewnej nocy, gdy szalała podobna burza jak przed chwilą, Tarpie zapukał do drzwi domu mego i prosił o gościnę. Wyrzuciłem go precz i jeszcze poszczułem psami. Bo... trzeba wam wiedzieć, że nie znoszę ludzi, którym coś zawdzięczam.
Pauza.
— Słuchaj, Rahme, zdaje się, że deszcz już przestał padać, więc idźmy.
— Idźmy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zbigniew Uniłowski.