Długonogi Iks/List 66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean Webster
Tytuł Długonogi Iks
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1926
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Róża Centnerszwerowa
Tytuł orygin. Daddy-Long-Legs
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

11-y stycznia.

Ojczulku drogi.
Chciałam napisać do pana z New-Yorku, ale w tem oszałamiającem mieście nie ma się chwili na nic absolutnie.
Spędziłam czas bardzo interesująco — i bardzo pouczająco — ale.... jakże jestem rada, że nie jestem członkiem podobnej rodziny! Już doprawdy wolałabym wybrać za tło mojego istnienia Ochronę. Bez względu na wszystkie ujemne strony mojego wychowania, nie było w niem przynajmniej gonienia za pretensjonalnemi pozorami. Wiem teraz, co znaczy francuskie wyrażenie: esclavage des choses — niewola rzeczy.
Materjalna atmosfera rodzinnego domu Julji jest przytłaczająca; po raz pierwszy odetchnęłam swobodniej, znalazłszy się w pociągu na drodze powrotnej. Całe umeblowanie rzeźbione, wyściełane, wspaniałe. Ludzie, z którymi się stykałam, wszyscy pięknie postrojeni, mówiący przyciszonym głosem i doskonale wychowani, ale, wierz mi, Ojczulku, od chwili przybycia, do chwili odjazdu nie słyszałam ani jednego, rozumnego zdania. Mam wrażenie, że nigdy myśl żadna nie przestąpiła frontowego progu ich domu.
Pani Pendletonowa ma głowę wyłącznie zaprzątniętą klejnotami, krawcami, szwaczkami, modniarkami i obowiązkami towarzyskiemi. Wydaje się zupełne odmiennym niż pani McBridowa rodzajem matki. Jeżeli kiedykolwiek wyjdę za mąż i będę miała dzieci, postaram się możliwie urobić je na wzór i podobieństwo McBridowych. Za żadne skarby świata nie pozwoliłabym żadnemu z dzieci moich stać się Pendletonem. A może to niegrzecznie krytykować ludzi, z których gościnności się korzystało? Jeżeli tak jest, proszę mi wybaczyć. Mówię to wszystko przecież panu wyłącznie, w zaufaniu.
Raz jeden tylko widziałam „panicza Jerry“, kiedy przyszedł z poobiednią wizytą; nie miałam jednak wtedy okazji pomówienia z nim sam na sam. Po miłych kilku tygodniach, jakie spędziliśmy razem ubiegłego lata, było to dla mnie pewnem rozczarowaniem. Coś mi się wydaje, że niebardzo lubi swoich krewnych; faktem jest, że odpłacają mu oni tem samem. Matka Julji twierdzi, że jest niezrównoważony. Jest socjalistą, ale, na szczęście, nie zapuszcza długich włosów i nie nosi czerwonych krawatów. Pani Pendletonowa nie może pojąć, zkąd się do niego wzięły jego dziwaczne idee. Cała rodzina jest już od szeregu pokoleń taka bogobojna! On, natomiast, wyrzuca pieniądze na najrozmaitsze cudackie pomysły reform, zamiast wydawać je na rozsądne rzeczy, jak yachty, samochody i konie wyścigowe. Kupuje jednak cukierki. Przysłał każdej z nas, Julji i mnie, duże pudło na gwiazdkę.
Wie pan, myślę, że i ja także zostanę socjalistką. Czy miałby pan coś przeciw temu, Ojczulku? Socjaliści to zupełnie co innego, niż anarchiści; nie trudnią się wysadzaniem ludzi w powietrze. Właściwie jestem z przyrodzenia socjalistką — jako dziecko proletarjatu. Nie jestem jednak jeszcze zdecydowana, do jakiej partji się zapiszę. Rozpatrzę się w tej sprawie przez niedzielę i wyłuszczę panu moje zasady w następnym liście.
Zwiedziłam mnóstwo teatrów, hoteli i pięknych domów. W głowie mi się mąci od onyksów, złoceń, mozajkowych posadzek i palm. Jestem upojona jeszcze tem wszystkiem, ale cieszę się, że wróciłam znów do kolegjum i do moich książek — czuję, że jestem z krwi i kości studentką; uważam atmosferę ciszy akademickiej za bardziej orzeźwiającą, niż zgiełk nowojorski. Życie w kolegjum jest bardzo miłe; książki i nauka i regularne uczęszczanie na wykłady dają nowy wciąż pokarm umysłowi, a kiedy praca mózgowa znuży, jest boisko i ćwiczenia na wolnem powietrzu i pełno dusz pokrewnych, interesujących się temi samemi, co ja, sprawami. Czasem schodzą nam całe wieczory na gadaniu, gadaniu i gadaniu bez końca, a potem idzie się spać z podniosłem uczuciem, że rozstrzygnęło się jakieś wielce doniosłe i głęboko zawiłe zagadnienie życiowe. Każdą najdrobniejszą szczelinkę wypełnia tysiące drobiazgów, — często dziecinnych żartów na temat drobnych wydarzeń codziennych — ale i to dużą sprawia przyjemność. Bawi nas własny nasz dowcip.
Wielkie, wspaniałe przyjemności i rozrywki nie są wcale najważniejsze. Potrafić wykorzystać drobne uprzyjemnienia życia, umieć cieszyć się chwilą — oto prawdziwy klucz do szczęścia. Wykryłam wielką tę prawdę niedawno, Ojczulku. Nie rozpamiętywać wciąż z żalem przeszłości, ani też myśleć nieustannie o przyszłości, ale umieć wykorzystać w pełni każdą dobrą chwilę. Zupełnie jak przy uprawie roli. Można uprawiać ją ekstensywnie — na wielkich obszarach i intensywnie — możliwie wyzyskując ograniczoną przestrzeń; otóż ja zamierzam żyć intensywnie. Będę się cieszyła każdą chwilą i będę wiedziała, że się nią cieszę, ciesząc się nią. Większość ludzi nie żyje, tylko goni za czemś przez całe życie. Usiłują osiągnąć cel jakiś, daleko na widnokręgu i w tej gorączce dążenia tak się zmęczą i zadyszą, że tracą poczucie otaczającego ich spokojnego piękna, obok którego przebiegają pędem. Potem, kiedy, ocknąwszy się, odzyskują nareszcie trzeźwość sądu, pierwszą rzeczą, która ich uderza, jest poczucie, że zdążyli się zestarzeć, znużyć życiem i zobojętnieć już nawet na to, czy osiągnęli swój cel, czy nie.
Ja, natomiast, postanowiłam, że usiądę przy drodze i gromadzić będę mnóstwo drobnych przyjemności życia, chociażbym nawet nie miała stać się nigdy Wielką Autorką.
Spotkał pan kiedy w życiu taką filozofkę, jaką staje się

Pańska wierna zawsze,
Aga
P. S. Leje bez ustanku od rana do wieczora. Dwa szczeniątka i jedno maleńkie kociątko schroniły się w tej chwili na próg drzwi ogrodowych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean Webster i tłumacza: Róża Centnerszwerowa.