Długonogi Iks/List 57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean Webster
Tytuł Długonogi Iks
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1926
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Róża Centnerszwerowa
Tytuł orygin. Daddy-Long-Legs
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Sobota.

Zaczęłam pisać ten list przed wiekiem, ale nie miałam ani chwili czasu, aby go dokończyć.
Pamięta pan śliczną myśl Stevensona:

„Bezmiary cudów na tym pięknym świecie
Królewskiem szczęściem darzą każde dziecię“.

Bardzo słuszna myśl, prawda? Świat pełen jest szczęścia; wykwita ono wszędzie; cały sekret w tem, aby umieć wykorzystać to, co się ma pod ręką. Na wsi zwłaszcza tyle jest ciekawych, zajmujących rzeczy! Mogę chodzić po wszystkich polach i łąkach bez względu na to, czyją są one własnością, napawać się wszystkiemi widokami, pluskać się w każdym strumyku i cieszyć się tem wszystkiem tak samo zupełnie, jak gdyby należało wyłącznie do mnie, i... nie potrzebuję płacić za to żadnych podatków!


Niedziela wieczorem, około jedenastej; mam zażywać snu dla piękności cery, ale piłam na obiad czarną kawę i niema dla mnie snu piękności.
Dzisiaj zrana oświadczyła pani Semplowa panu Pendletonowi tonem bardzo stanowczym:
— Musimy wyjechać o kwadrans po dziesiątej, żeby zdążyć do kościoła na jedenastą.
— Dobrze, Lizko — zgodził się „panicz Jerry“. — Niech tylko konie będą gotowe, a gdybym nie był gotów, jedźcie sami, nie czekając na mnie.
— Będziemy czekali — rzekła.
— Jak chcesz — odparł — nie zatrzymujcie tylko zadługo koni.
A potem podczas kiedy pani Semplowa robiła niedzielną tualetę, kazał Karusi zapakować koszyk z lunchem, a mnie polecił ubrać się prędziutko jak na pieszą wycieczkę, poczem wykradliśmy się cichaczem tylnem wyjściem i poszliśmy łowić ryby.
Sprawiło to straszny zamęt w gospodarstwie, obalając cały porządek domu. W niedzielę jada się w Wierzbinkach o drugiej. Ale „panicz Jerry“, nie licząc się z tem, zamówił obiad na siódmą; zawsze przerzuca godziny posiłków zależnie od swoich zachceń; zupełnie, jak gdyby to była restauracja. Ani Karusia, ani Andrzej nie mogli z tego powodu pojechać do kościoła. Zapewnił ich jednak, że to bardzo dobrze, bo nie uchodzi dla nich obojga jeździć bez przyzwoitki. W rzeczywistości wszakże potrzebne mu były konie, bo chciał przejechać się ze mną. Jak się panu podoba cała ta historja? Prawda, jakie to wszystko zabawne?
A biedna pani Semplowa pewna jest, że ludzie, którzy łowią ryby w niedzielę, będą za to smażyli się w piekle. Okrutnie się martwi, że nie wychowała go lepiej, kiedy był mały, ulegał jej i nie mógł się jej przeciwstawiać. Zresztą, zależało jej na tem, aby pokazać się z nim w kościele.
Mimo wszystko, udał się nam połów; mieliśmy w siatce cztery płotki, które usmażyliśmy na śniadanie na specjalnie roznieconem w tym celu ognisku. Wciąż jednak spadały z ustawionych na ogniu widełek, wskutek czego miały trochę posmak popiołu; zjedliśmy je wszelako z apetytem. Wróciliśmy do domu o 4-ej; potem pojechaliśmy bryczką na spacer, zjedliśmy obiad o siódmej, o dziesiątej posłano mnie do łóżka — i oto leżę i piszę do pana.
Trochę zaczyna mi się chcieć spać.

Dobranoc.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean Webster i tłumacza: Róża Centnerszwerowa.