Długonogi Iks/List 43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean Webster
Tytuł Długonogi Iks
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1926
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Róża Centnerszwerowa
Tytuł orygin. Daddy-Long-Legs
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

4-y maja.

Drogi Pająku-Długonóżku.
W sobotę urządziłyśmy obchód Majowy. Uroczystość wypadła imponująco. Nasamprzód był pochód ogólny wszystkich kursów; studentki wystąpiły gremjalnie w bieli; Senjorki — z rozpiętemi niebieskiemi i złoconemi parasolkami japońskiemi; Junjorki — z biało-brązowemi sztandarami. Nasz kurs miał pąsowe balony — bardzo lotne, bo ciągle się zrywały i ulatywały w powietrze. Wreszcie Nowicjuszki nosiły zielone bibułkowe kapelusze z długiemi, powiewającemi wstęgami. Wynajęłyśmy orkiestrę miejską w niebieskich uniformach, a także około tuzina jegomościów przebranych za błaznów cyrkowych; zadaniem ich było bawienie publiczności w przerwach między popisami.
Julja przebrała się za opasłego wieśniaka w płóciennym kitlu, z wąsami i potężnym parasolem w kształcie worka. Patrycja Morjarty (słyszał pan kiedy o podobnem imieniu? chyba już i pani Lippett nie potrafiłaby wymyśleć lepszego), najwyższa i najszczuplejsza z dziewcząt, była żoną Julji i miała na głowie śmieszny, zielony, przekrzywiony na bakier, czepek. Niepowstrzymywane wybuchy śmiechu towarzyszyły im na całej drodze. Julja odegrała wybornie swoją rolę. Nie mogłabym sobie wyobrazić, aby córa rodu Pendletonów była w stanie zdobyć się na tyle szczerego humoru. Niech mi wybaczy „panicz Jerry“; nie uważam go zresztą za prawdziwego Pendletona, zupełnie tak samo, jak nie mogę uważać pana, Ojczulku, za prawdziwego Opiekuna.
Sally i ja nie należałyśmy do pochodu, ponieważ brałyśmy udział w popisach. No i cóż? jak się panu zdaje? — Obie wzięłyśmy nagrody! W paru numerach przynajmniej. Próbowałyśmy wziąć szerokie przeszkody, ale nie udało nam się, ale za to Sallie wzięła nagrodę za skok przez trapez (siedem stóp i trzy cale) a ja — za bieg na odległość (pięćdziesiąt jardów w osiem sekund).
Porządnie się zmachałam, ale za to uciechy było coniemiara. Cały nasz kurs powiewał balonami, oklaskiwał i wrzeszczał:
— Jak tam Aga?
— Doskonale.
— Kto doskonale?
— Aga Abbott!
Tak wygląda prawdziwa sława, Ojczulku! Po wyścigu pokłusowałam do namiotu, gdzie mocno natarto mi całe ciało, a zwłaszcza nogi, spirytusem i dano mi pół cytryny do wyssania. Widzi pan więc, że jesteśmy skończonemi zawodowczyniami. Piękna to rzecz wziąć nagrodę w wyścigu w charakterze przedstawicielki całego kursu, bo kurs, który wygrywa w największej liczbie popisów, otrzymuje puhar zwycięstwa na dany rok.
W tym roku dostał się Senjorkom, których przedstawicielki wzięły nagrody aż w siedmiu popisach.
Związek lekko-atletyczny wydał galowy obiad na boisku dla wszystkich nagrodzonych. Dano nam smażone kraby i mrożony krem czekoladowy w kształcie piłek footballowych.
Przesiedziałam dzisiaj pół nocy na czytaniu „Jane Eyre“. Czy jesteś już dostatecznie stary, Ojczulku, aby pamiętać, jak to było sześćdziesiąt lat temu? A jeśli pamiętasz, powiedz mi, czy naprawdę ludzie mówili wtedy w ten sposób?
Wyniosła lady Blanka mówi do służącego: „Zamilknij, pachołku, i czyń, co ci rozkazuję!“ Pan Bochester nazywa niebo „stropem niebieskim“. A owa oszalała niewiasta „dziko śmiejąca się jak hjena, podpalająca kotarę łóżka, drąca welon ślubny i kąsająca“ — to przecież najczystszy melodramat, a mimo to niepodobna oderwać się od tej książki. Trudno pojąć, jak mogła napisać ją młoda dziewczyna, wychowana na plebanii. Jest w siostrach Bronte coś, co mnie czaruje. W ich książkach, w ich życiu, w kierunku ich umysłów. Skąd się to do nich wzięło? Czytając o przejściach małej Jane w szkółce filantropijnej, tak się zirytowałam, że musiałam wybiedz na daleki spacer. Doskonale rozumiałam, co musiało odczuwać to biedactwo. Znając panią Lippett, mogłam żywo uzmysłowić sobie pana Brockhursta.
Niech to pana nie obraża, Ojczulku. Nie chcę przez to powiedzieć, aby Dom Wychowawczy imienia Johna Griera miał być zupełnie podobny do Instytutu Lowood. My poddostatkiem mieliśmy jedzenia i byliśmy cało ubrani, nie brakło nam też nigdy wody do mycia; Ochrona nasza posiada nawet ogrzewanie centralne. Jedno tylko zachodzi między nami tragiczne podobieństwo: życie nasze i życie tamtych sierot upływało tak samo zabójczo jednostajnie, bez żadnych urozmaiceń. Nie zdarzało się w niem nigdy nic przyjemnego z wyjątkiem kremu mrożonego co niedzielę, a i ten nawet zjawiał się z potworną regularnością. W ciągu całych spędzonych tam przezemnie siedemnastu lat jedną jedyną tylko przeżyłam przygodę — pożar drwalni. Zbudzono nas wśród nocy i kazano ubrać się pośpiesznie, abyśmy były gotowe w razie zajęcia się domu. Nie zajął się, niestety, i musiałyśmy powrócić do naszych łóżek.
Każdy człowiek lubi drobne chociażby niespodzianki; jest to zupełnie naturalna, ludzka potrzeba. Ja zaś nigdy nie miałam żadnej, aż do dnia, w którym pani Lippett wezwała mnie do biura, aby mi oznajmić, że pan John Smith postanowił posłać mnie do kolegjum. A i wówczas tak stopniowo i w takich drobnych dawkach udzieliła mi tej nowiny, że nie wywarła ona na mnie zbyt wielkiego wrażenia.
Wie pan, Ojczulku, zdaje mi się, że najniezbędniejszą cechą każdego człowieka powinna być wyobraźnia. Czyni ona ludzi zdolnymi do stawiania samych siebie w położeniu innych, a tem samem dobrymi, współczującymi i rozumiejącymi. Dla tego też pobudzać ją należy i rozwijać w dzieciach. W Ochronie naszej natomiast, tłumiono najdrobniejszy jej przejaw, najsłabszą jej iskierkę. Jedyną zaletą, do jakiej zachęcano i jaką starano się rozbudzać, była obowiązkowość. Podług mnie dzieci nie powinnyby nawet rozumieć znaczenia tego wyrazu; jest ohydny, wstrętny. Powinnyby czynić wszystko z miłości, a nie z obowiązku.
Zobaczy pan, jak będzie wyglądał Dom Wychowawczy, na którego czele ja stanę! To najmilszy temat moich marzeń wieczorem, zanim zasnę. Obmyślam cały plan aż do najdrobniejszych szczegółów; co? kiedy? i jak dzieci mają jeść? jak mają być ubrane? czego się uczyć? jakie mieć rozrywki? na czem mają polegać kary? — bo nawet i moim idealnym wychowańcom zdarzy się czasem zgrzeszyć.
Przedewszystkiem jednak będą szczęśliwe. Myślę, że każdy człowiek, bez względu na przejścia, jakie czekać go mogą, gdy dorośnie, musi mieć szczęśliwe dziecięctwo, do którego mógłby powracać myślą z przyjemnością. I jeśli kiedykolwiek będę miała własne dzieci, chociażbym nie wiem jak była nieszczęśliwa, nie dam im zaznać, co to troska, dopóki nie dorosną.
(Oho! dzwonek na modlitwę w kaplicy! muszę przecież skończyć ten list).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean Webster i tłumacza: Róża Centnerszwerowa.