Długonogi Iks/List 40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean Webster
Tytuł Długonogi Iks
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1926
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Róża Centnerszwerowa
Tytuł orygin. Daddy-Long-Legs
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

7-y kwietnia.

Drogi, kochany Ojczulku-Pająku.
O, Boże! Jaki ten New-York ogromny! Worcester — to dziura w porównaniu. Czy naprawdę może pan mieszkać śród tego przeraźliwego rozgardjaszu? Miesiące chyba jeszcze upłyną, zanim przyjdę do siebie po oszałamiających dwóch dniach mojego pobytu w tym odmęcie. Nie zdążyłabym nigdy opowiedzieć panu o wszystkich nadzwyczajnościach, które widziałam. Zresztą, zna pan je pewnie, mieszkając tam od tak dawna.
Prawda, jakie ciekawe są ulice? A ludzie? A sklepy? Nie widziałam nigdy takich cudownych rzeczy, jakie wystawiane są tam w każdem oknie sklepowem. Aż przychodzi ochota poświęcić całe życie swoje strojom.
Sallie, Julja i ja wybrałyśmy się razem za sprawunkami w sobotę rano. Julja weszła do jakiegoś najwspanialszego pałacu, jaki można sobie tylko wymarzyć. Białe i złocone ściany, błękitne dywany, błękitne jedwabne portjery i pełno złoconych foteli. Jakaś prześliczna dama z żółtemi włosami, cała w jedwabiach i atłasach wyszła nam naprzeciw z najczarowniejszym uśmiechem. Myślałam, że przychodzimy z wizytą, wyciągnęłam więc do niej na powitanie rękę, tymczasem okazało się, że przyszłyśmy kupić kapelusze. Julja przynajmniej. Usiadła przed lustrem i przymierzyła ich z tuzin conajmniej, jeden piękniejszy od drugiego. W końcu wybrała dwa najpiękniejsze.
Nie wyobrażam sobie większej w życiu rozkoszy niż siedzieć przed lustrem i móc kupować każdy kapelusz, jaki się podoba, zupełnie nie licząc się z tem, ile kosztuje! Niema co, Ojczulku: New-York prędko zmiótłby cały piękny stoicyzm, wyrabiany we mnie z taką wytrwałością w Domu Wychowawczym.
Po załatwieniu wszystkich sprawunków, spotkałyśmy się z „paniczem Jerry“ w restauracji Grand Hotelu. Przypuszczam, że był tam pan już kiedyś. Proszę więc zestawić jego salę jadalną, błyszczącą od sreber, luster, świateł, kwiatów, cudownych tualet, bieli obrusów, pachnącą, jak ogród najczarowniejszy — z jadalnią Ochrony, z jej okrytemi ceratą stołami, z fajansowemi talerzami, tak grubemi, że niepodobna ich stłuc, z blaszanemi łyżkami i oprawnemi w czarne drzewo nożami i widelcami — i wyobrazić sobie, co się ze mną dziać musiało!
Zaczęłam jeść rybę niewłaściwym widelcem, ale lokaj podał mi zaraz drugi, tak że nikt tego nie zauważył.
Po obiedzie poszliśmy wszyscy do teatru. Było to coś olśniewającego, nieprawdopodobnie pięknego — istne czary — śni mi się ten teatr każdziutką noc.
Powiedz pan sam, czy Shakespear nie jest nadzwyczajny?
O ile piękniej wychodzi Hamlet na scenie, niż w czytaniu i analizowaniu go na wykładzie! Zachwycałam się nim przedtem, ale teraz!... nie, nie potrafię wcale wypowiedzieć...
Wie pan? może, jeśli nie sprawi to panu przykrości, będę lepiej wielką artystką dramatyczną, a nie pisarką? Jak pan myśli — możeby odrazu rzucić kolegjum i wstąpić do szkoły dramatycznej? A potem, jak już będę wielką artystką, przyślę panu lożę na wszystkie moje występy i będę uśmiechała się do pana ze sceny. Ale pan nie zapomni wpiąć czerwonej róży do klapy surduta, abym była pewna, że uśmiecham się do właściwej osoby. Straszne byłoby przecież, gdybym miała się pomylić i natrafiła na kogoś zupełnie innego.
Powróciłyśmy w sobotę wieczorem i jadłyśmy obiad w wagonie restauracyjnym przy małych stoliczkach z różowemi lampkami i murzynami do obsługi. Nie słyszałam nigdy w życiu, aby można było jeść normalny obiad w wagonie i nieopatrznie zwierzyłam się z tem.
— Gdzieś ty się wychowywała? — zapytała Julja.
— Na wsi — odpowiedziałam wykrętnie.
— I nigdy nie podróżowałaś? — badała dalej.
— Aż do wyjazdu do kolegjum nigdy. Ale wtedy podróż trwała tylko kilka godzin i nie jadło się nic w drodze.
Julja zaczyna się poważnie mną interesować; utrzymuje, że mówię takie zabawne rzeczy. Staram się usilnie nie czynić tego, ale zawsze wyrwie mi się nieopatrzne jakieś słówko, szczególniej, kiedy jestem czemś zdziwiona. Jakże się nie dziwić, kiedy wciąż natrafia się na nadzwyczajne rzeczy? Ojczulku drogi, wierz mi, że to coś oszałamiającego po siedemnastu latach, spędzonych w Domu Wychowawczym, wydostać się odrazu na ŚWIAT.
Ale zaczynam się z tem zżywać. Nie robię już takich okropnych głupstw i pomyłek, jak z początku i nie czuję się już zakłopotaną w towarzystwie koleżanek. Dawniej nie wiedziałam, gdzie mam się podziać z zażenowania, ilekroć ktoś spojrzał na mnie. Zdawało mi się, że po przez nowe eleganckie suknie, w które mnie przebrano, widzieć każdy musi dawne moje kraciaste barchany i perkale. Teraz nie myślę już o barchanach i perkalach. Nie chcę się niemi więcej dręczyć. Dość mi nadokuczyły aż do wczoraj.
Zapomniałam opowiedzieć panu o naszych kwiatach. „Panicz Jerry“ ofiarował każdej z nas sporą wiązankę fiołków i konwalji. Prawda, jak to było uprzejmie z jego strony? Nigdy dawniej nie obchodzili mnie mężczyźni; przyznam się panu nawet, że — sądząc po Opiekunach — mało miałam dla nich sympatji, ale teraz zmieniłam swój pogląd na nich.
Boże, jedenaście stronic! A to ci list! Ale niech się pan uspokoi. Kończę.

Pańska, zawsze oddana,
Aga.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean Webster i tłumacza: Róża Centnerszwerowa.