Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/XXXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXIII. PIERWSZE KROKI.

Ta olbrzymia dolina napełniona blaskiem oraz tysiącami ludzi oślepiła moje oczy. Nikt mnie nie zna, wszyscy są wyżsi odemnie. Głowę tracę.
Poemi dell av. Raine.

Nazajutrz, bardzo wcześnie, Juljan przepisywał listy w bibljotece, kiedy panna Matylda weszła drzwiczkami ukrytemi w półkach na książki. Podczas gdy Juljan podziwiał ten wymysł, panna Matylda zdawała się bardzo zdumiona i dość nierada że go tam spotyka. Była w papilotach; wyraz jej twarzy wydał się Juljanowi twardy, dumny, niemal męski. Panna de la Mole wykradała potajemnie książki z bibljoteki ojca. Obecność Juljana udaremniała jej wyprawę tego ranka, co było pannie tembardziej nie w smak, ile że przyszła po drugi tom Księżniczki Babilońskiej Woltera: godne dopełnienie nawskroś monarchicznego i religijnego wychowania, arcydzieła Sacré-Coeur! Biedna dziewczyna, w dziewiętnastym roku życia, potrzebowała już ostrej zaprawy dowcipu aby znaleźć smak w powieści.
Około trzeciej, zjawił się hrabia Norbert; przyszedł przejrzeć dziennik, aby móc wieczorem rozmawiać o polityce. Rad był że ujrzał Juljana, o którego istnieniu zapomniał zupełnie. Był dlań nadzwyczaj uprzejmy; zaproponował przejażdżkę konną.
— Ojciec daje nam urlop do obiadu.
Juljan zrozumiał to nam; wydało mu się czarujące.
— Och, panie hrabio, rzekł, gdyby chodziło o to aby ściąć drzewo wysokie na ośmdziesiąt stóp, ociosać je i porznąć na deski, śmiem powiedzieć bez przechwałki, że dałbym sobie rady; ale co się tyczy konia, nie wiem czym na nim siedział sześć razy w życiu.
— To będzie siódmy raz, rzekł Norbert.
W gruncie, Juljan przypomniał sobie wjazd króla do Verrières i sądził że wybornie jeździ konno. Ale, wracając z lasku Bulońskiego, na samym środku ulicy du Bac, spadł, wymijając nagle kabrjolet i umazał się w błocie. Szczęściem, posiadał dwa ubrania. Przy obiedzie, margrabia, chcąc go zagadnąć, spytał jak się udała przejażdżka; Norbert odpowiedział śpiesznie za Juljana ogólnikowo.
— Pan hrabia zbyt łaskaw, odparł Juljan; wdzięczen mu jestem i umiem się poznać na jego dobroci. Raczył mi dać ślicznego i łagodnego konika, ale, ostatecznie, nie mógł mnie przywiązać do siodła; co sprawiło, iż, w braku takiego zabezpieczenia, wysypałem się na samym środku ulicy, tuż koło mostu.
Panna Matylda napróżno siliła się powściągnąć wybuch śmiechu; zaczęła rozpytywać o szczegóły. Juljan odpowiedział z wielką prostotą i, sam o tem nie wiedząc, okazał dużo wdzięku.
— Dobrze się zapowiada ten księżyk, rzekł margrabia do Akademika; to nie do wiary, aby parafjanin umiał się zachować naturalnie w podobnych okolicznościach; a do tego opowiada swoje nieszczęście przy damach!
Juljan tak rozweselił słuchaczy swą katastrofą, iż, pod koniec obiadu, kiedy rozmowa zeszła na inne tory, panna Matylda wypytywała jeszcze brata o szczegóły nieszczęsnego wypadku. Indagacja trwała dość długo; Juljan, spotkawszy kilka razy oczy panny de la Mole, ośmielił się odpowiedzieć wprost, mimo iż niepytany. W końcu, zaczęli się wszyscy troje śmiać niby trzech dzikusów.
Nazajutrz, Juljan wysłuchał dwóch wykładów teologji i wrócił aby przepisać ze dwadzieścia listów. W bibljotece zastał, opodal swego biurka, młodego człowieka ubranego bardzo starannie, ale o pospolitych rysach i zawistnej twarzy.
Wszedł margrabia. — Co pan tu robi, panie Tanbeau, rzekł surowo do intruza.
— Sądziłem... zaczął młody człowiek z uniżonym uśmiechem.
— Nie, panie, nie sądziłeś pan. Jestto próba, ale niefortunna.
Młody Tanbeau wstał i wyszedł, wściekły. Był to bratanek Akademika popieranego przez panią de la Mole; kierował się na drogę naukową. Akademik uprosił margrabiego, aby go wziął za sekretarza. Tanbeau, który pracował w oddzielnym pokoju, dowiedziawszy się o łaskach Juljana, zapragnął je podzielić i usadowił się rano ze swą robotą w bibljotece.
O czwartej, Juljan ośmielił się, po krótkiem wahaniu, zajść do hrabiego Norberta. Hrabia wybierał się właśnie na przejażdżkę; zakłopotał się troszkę, był bowiem bardzo grzeczny.
— Sądzę, rzekł do Juljana, że niebawem zacznie pan brać lekcje jazdy; za kilka tygodni z przyjemnością wybiorę się z panem na spacer.
— Chciałem mieć ten zaszczyt i podziękować panu hrabiemu za jego łaskawość; niech mi pan wierzy, rzekł Juljan bardzo poważnie, że czuję wszystko co mu jestem winien. Jeśli koń nie skaleczył się wskutek mej wczorajszej niezręczności i jeśli jest wolny, chętnie przejechałbym się dzisiaj.
— Wybornie, drogi panie Sorel, na twoje ryzyko! Uważaj pan, że dopełniłem wszystkich perswazyj zaleconych przez rozsądek; jest już czwarta, nie mamy czasu do stracenia.
Znalazłszy się na koniu, Juljan spytał: — Co trzeba robić, aby nie spaść?
— Wiele rzeczy, odparł Norbert śmiejąc się do rozpuku; naprzykład pochylić się wstecz.
Juljan ruszył ostrym kłusem. Znaleźli się na placu Ludwika XVI.
— Ej, młody śmiałku, rzekł Norbert, zadużo tu powozów, i w dodatku prowadzonych przez warjatów! Skoro spadniesz, przejadą bez ceremonji po tobie; nie zechcą kaleczyć pyska koniowi, osadzając go w miejscu.
Dwadzieścia razy Juljan omal że nie spadł; ale, ostatecznie, zakończyło się bez wypadku. Za powrotem, młody hrabia rzekł do siostry:
— Przedstawiam ci tęgiego chwata.
Przy obiedzie, mówiąc do ojca przez cały stół, Norbert chwalił odwagę Juljana; to było wszystko, co można było pochwalić w jego sposobie dosiadania konia. Młody hrabia słyszał zrana, jak masztalerze opowiadali w dziedzińcu o upadku sekretarza, drwiąc sobie nielitościwie.
Mimo tylu objawów łaskawości, Juljan uczuł się niebawem zupełnie osamotniony wśród tej rodziny. Wszystkie zwyczaje wydawały mu się dziwne, co chwila popełniał omyłki będące uciechą lokajów.
Ksiądz Pirard odjechał do swej parafji. Jeśli Juljan jest słabą trzciną, myślał, niech zginie; jeśli jest tęgim człowiekiem, niech sobie sam daje rady.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.