Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/XLIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLIV. MYŚLI MŁODEJ DZIEWCZYNY.

Ileż niepewności! Ileż bezsennych nocy! Wielki Boże! jakież poniżenie! On sam będzie mną pogardzał. Ale on jedzie, tracę go!
Alfred de Musset.

Matylda napisała swój list nie bez walki. Jakibądź był początek skłonności jej do Juljana, niebawem wzięła ona górę nad dumą, która, odkąd Matylda pamiętała sama siebie, władała wyłącznie w jej sercu. Tę wyniosłą i zimną duszę opanowało po raz pierwszy namiętne uczucie. Ale uczucie to, jeśli pokonało dumę, było jeszcze wierne nawykom dumy. Dwa miesiące walki i nieznanych wrażeń przetworzyły, można rzec, całą jej istotę moralną.
Matyldzie zdawało się, że widzi przed sobą szczęście. Wizja ta, tak wszechmocna dla śmiałych dusz skojarzonych z wyższym umysłem, musiała długo zmagać się z godnością oraz względami pospolitych obowiązków. Jednego dnia, Matylda zaszła do matki o siódmej rano, prosząc aby jej pozwoliła osiąść na jakiś czas w Villequier. Margrabina nie raczyła nawet odpowiedzieć i kazała jej wrócić do łóżka. Był to ostatni wysiłek płaskiego rozsądku i hołdu wobec przyjętych pojęć.
Obawa występku oraz urażenie poglądów świętych dla pp. de Caylus, de Luz i de Croisenois działała na nią dość słabo: ci ludzie, sądziła, nie są zdolni jej rozumieć; radziłaby się ich, gdyby chodziło o kupno kolaski lub majątku. Istotnym jej lękiem było nie zrazić Juljana.
— A może i on ma jedynie pozory człowieka wyższego?
Nienawidziła słabych; była to jej jedyna pretensja do ładnych chłopców którzy ją otaczali. Im dowcipniej żartowali sobie ze wszystkiego co odbiega od mody lub podąża za nią niezręcznie, tem więcej tracili w jej oczach.
— Są odważni, to wszystko. I to jeszcze jak odważni? myślała. W pojedynku; ale pojedynek jest już czczą ceremonją. Wszystko jest wiadome zawczasu, nawet to co trzeba powiedzieć padając. Skoro się leży na trawie, z ręką na sercu, trzeba się zdobyć na szlachetne przebaczenie dla wroga, oraz czułe słówko dla swej damy, często urojonej, lub takiej która idzie na bal w dzień śmierci amanta, aby nie budzić podejrzeń.
Łatwo wyzywać niebezpieczeństwo na czele lśniącego stalą szwadronu; ale niebezpieczeństwo samotne, pojedyńcze, nieprzewidziane, naprawdę szpetne!
Ach, tak, dumała Matylda, na dworze Henryka III spotykało się ludzi wielkich charakterem jak i urodzeniem! Ha! gdyby Juljan był służył pod Jarnac lub pod Moncontour, nie wątpiłabym o nim. W owych czasach jurności i siły, Francuzi nie byli lalkami. Dzień bitwy był niemal dniem najmniejszych wzruszeń.
Życie ich nie było spętane jak mumia egipska, w powijaku zawsze wspólnym, wciąż jednakim. Tak, dodała, więcej trzeba było odwagi aby wrócić samemu o jedenastej wieczór, wychodząc z pałacu de Soissons gdzie mieszkała Katarzyna Medycejska, niż dziś aby uganiać po Algierze. Życie było pasmem przypadków. Obecnie, cywilizacja wygnała przypadek, niema nic nieprzewidzianego. Jeśli objawi się w myślach, na wyprzódki smaga się je docinkami; jeśli w faktach, lęk wasz nie cofa się przed żadną nikczemnością. Do jakiegobądź szaleństwa popchnie nas strach, jest ono usprawiedliwione. Zwyrodniały, nudny wiek! Coby powiedział Bonifacy de la Mole, gdyby, wychylając z grobu uciętą głowę, ujrzał w 1793, jak siedemnastu jego potomków dało się ująć jak barany, aby w dwa dni potem dać szyję na gilotynie? Śmierć była rzeczą pewną, ale byłoby w złym tonie bronić się i zabić jednego lub dwóch jakobinów. Ach, w heroicznych czasach Francji, w wieku Bonifacego de la Mole, Juljan byłby dowódcą szwadronu, a mój brat młodym księdzem, skromnym i cnotliwym, o statecznym wzroku i odmierzonych słowach.
Na kilka miesięcy wprzód, Matylda zwątpiła aby mogła spotkać istotę nieco różną od wspólnego wzoru. Bawiło ją jakiś czas pisywać do paru młodych elegantów. Śmiałość ta, tak nierozważna, mogła ją zniesławić w oczach pana de Croisenois, księcia de Chaulnes jego ojca, i całej przyszłej rodziny, która, na wieść że zamierzone małżeństwo się rozchodzi, chciałaby znać powody. W dniu, w którym napisała taki list, Matylda nie mogła spać. Ale owe listy, to były jedynie odpowiedzi. Tutaj, ośmieliła się wyznać że kocha. Napisała pierwsza (straszne słowo!) do człowieka stojącego na najniższym szczeblu. Okoliczność ta groziła, w razie odkrycia, hańbą. Któraż z przyjaciółek matki ośmieliłaby się stanąć w jej obronie? Cóż za bajkę możnaby wymyślić, aby osłabić wzgardę salonów?
Już mówić byłoby okropne, ale pisać! Są rzeczy, których się nie pisze, wykrzyknął Napoleon, dowiadując się to kapitulacji Baylena. I to Juljan przytoczył jej to odezwanie! jakgdyby dając jej zawczasu naukę.
Wszystko to jeszcze nic, lęk Matyldy miał inne przyczyny. Zapominając o wadze tej zbrodni wobec świata, o plamie haniebnej i nie do zmycia — obrażała bowiem swoją kastę — Matylda gotowała się pisać do człowieka innego zgoła typu niż pp. de Croisenois, de Luz, de Caylus. Głębia i tajemniczość Juljana mogły przerażać, nawet w zwykłych stosunkach. A ona miała zeń zrobić swego kochanka, swego pana może!
Jakież będą jego uroszczenia, jeśli kiedykolwiek będzie miał władzę nademną! Więc dobrze! powiem sobie jak Medea: Wśród tylu niebezpieczeństw, zostałam sobie JA.
Juljan nie ma żadnego szacunku dla urodzenia, tak przypuszczała. Co więcej, może zupełnie mnie nie kocha!
W końcu, wśród tych straszliwych niepewności, uczuła nagły przypływ kobiecej dumy. — Wszystko powinno być niezwykłe w życiu istoty takiej jak ja, wykrzyknęła zniecierpliwiona. Duma, którą wszczepiano jej od dzieciństwa, walczyła z cnotą. W tej chwili doszedł jej wiadomości wyjazd Juljana, i ten przyspieszył wszystko.
(Takie charaktery są, na szczęście, bardzo rzadkie).
Wieczorem, bardzo późno, Juljan wpadł na chytry pomysł, aby kazać znieść do odźwiernego ciężką walizę; do pomocy wezwał lokaja zalecającego się do pokojówki. — To może nie zdać się na nic, myślał, ale, jeśli się powiedzie, panna będzie myślała żem wyjechał. Usnął bardzo rad ze swego konceptu. Matylda nie zmrużyła oka.
Nazajutrz, wczesnym rankiem, Juljan wyszedł niepostrzeżenie z pałacu, ale wrócił przed ósmą.
Ledwie się znalazł w bibljotece, panna de la Mole zjawiła się w progu. Oddał jej odpowiedź. Uważał że powinien do niej przemówić; była przynajmniej wyborna sposobność; ale panna nie chciała słuchać; wyszła. Juljan był uszczęśliwiony, nie wiedziałby co mówić.
Jeśli to wszystko nie jest zabawką ułożoną z hrabią Norbertem, jasne jest, że to mój oziębły wzrok rozpalił pocieszną miłość w tej arystokratycznej pannie. Byłbym skończony dudek, gdybym sobie dał zawrócić w głowie tej jasnowłosej lali.
Pod wpływem tych rozważań, Juljan stał się jeszcze chłodniejszy i bardziej wyrachowany niż wprzódy.
W bitwie która się gotuje, dodał, duma będzie niby wyniosły pagórek, stanowiący jej obronną pozycję. Na tym terenie trzeba manewrować. Źle zrobiłem zostając w Paryżu; ta odwłoka poniża mnie i wystawia na sztych, jeśli to wszystko jest tylko gra. Jakiemż niebezpieczeństwem groził ten wyjazd? Ja sobie drwiłem z nich, jeśli oni drwili sobie ze mnie; a jeżeli jej sympatja jest szczera, pomnożyłbym ją tem stokrotnie.
List panny de la Mole dostarczył próżności Juljana tak żywych wzruszeń, że, ciesząc się tem co się stało, zapomniał rozważyć korzyści wyjazdu.
Nieszczęściem jego charakteru było to, że był zbyt wrażliwy na własne błędy. Ta omyłka podrażniła go bardzo; nie myślał już prawie o nieprawdopodobnym tryumfie który poprzedził tę drobną chybę, kiedy, około dziewiątej, panna zjawiła się w progu, rzuciła mu list i uciekła.
Zdaje się, że to będzie romans w listach, rzekł podnosząc list. Nieprzyjaciel robi fałszywy ruch, oszańcuję się oziębłością i cnotą.
Matylda prosiła go o stanowczą odpowiedź; list jej miał akcent bólu, który pomnażał radość Juljana. Zrobił sobie tę przyjemność, aby, przez dwie stronice, wodzić w ciemnościach osoby które chciałyby zeń sobie zadrwić, poczem, również dla żartu, oznajmiał pod koniec, że wyjazd postanowiony jest na jutro.
— W ogrodzie znajdę sposobność doręczenia jej listu, pomyślał; i udał się do ogrodu. Spojrzał w okno panny de la Mole.
Pokój jej znajdował się obok apartamentów matki, na pierwszem piętrze, ale nad antresolą. Piętro było tak wysokie, że, kiedy Juljan przechadzał się z listem w ręku w alei, panna de la Mole nie mogła go dojrzeć z okna. Strzyżone sklepienie lip zasłaniało widok. — Ech! rzekł Juljan podrażniony, nowa nieostrożność! Jeśli postanowiono zadrwić sobie ze mnie, wówczas, pokazując się z listem w ręku, wspomagam plany wrogów.
Pokój Norberta znajdował się tuż nad pokojem siostry; gdyby Juljan wychylił się z pod lip, hrabia i jego przyjaciele mogliby śledzić wszystkie jego ruchy.
Panna ukazała się za szybą; wysunął list; ona spuściła głowę. Natychmiast Juljan wrócił pędem do siebie; przypadkowo spotkał na schodach piękną Matyldę, która pochwyciła jego list z zupełną swobodą i z roześmianemi oczami.
Ileż uczucia było w oczach biednej pani de Rênal, pomyślał Juljan, kiedy, nawet po pół roku romansu, odważyła się przyjąć list odemnie! W życiu swojem, jak sądzę, nie popatrzyła na mnie tak wesoło.
Nie sformułował równie jasno dalszych refleksyj: czy wstydził się może błahości pobudek? — Ale też co za różnica, dodawała jego myśl; ten wykwint rannej sukienki, ta wytworność obejścia! Widząc pannę de la Mole, światowy człowiek odgadłby na trzydzieści kroków sferę, do której należy. To się nazywa wartość oczywista!
Żartując tak, Juljan nie przyznawał się jeszcze przed sobą do całej swej myśli: pani de Rênal nie miała sposobności poświęcić dlań margrabiego de Croisenois. Rywalem jego był jedynie ów ohydny podprefekt Charcot, który przezwał się de Maugiron, ponieważ Maugironów już niema.
O piątej, Juljan otrzymał trzeci list: rzucono mu go pod drzwi. Panna znowuż uciekła. — Cóż za manja pisania! pomyślał śmiejąc się, kiedy można tak wygodnie rozmawiać! Nieprzyjaciel chce mieć moje listy, to jasne, i to w większej ilości.
Nie śpieszył się z otwarciem. — Znowu frazesy, pomyślał; ale, czytając, pobladł. Było tylko kilka wierszy.
„Pragnę się rozmówić z panem; muszę z panem mówić dziś wieczór; proszę być w ogrodzie z uderzeniem pierwszej po północy. Znajdzie pan koło studni drabinę ogrodową; niech pan ją przystawi do okna i wejdzie. Będzie dziś księżyc, mniejsza o to“.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.