Próżno się będziesz przeklinał i zwodził
I wiarołomił zawzięciu własnemu —
Powrócisz do niej, będziesz w progi wchodził
I drżał, że może nie zastaniesz... Czemu?
Sam sobie będziesz lada słówkiem szkodził,
Niezrozumialnem prócz tobie jednemu.
Będziesz się bez niej z nią kłócił i godził
I wrócisz, wątpiąc, czy zastaniesz. Czemu?...
Szczęśliwi przyjdą, jak nadomiar złemu,
Kołem osiędą ją — chwilki nie będzie,
By westchnąć szczerze... — Ah, czemu i czemu?
Przyszli szczęśliwi, rozparli się wszędzie.
Wszędzie usiedli z czołem rozjaśnionem,
Dom napełnili, stali się legjonem!
Przeczekasz wszystkich, to dwóch ci zostanie,
A trzeci jeszcze ma w progu pytanie
I choć, na zegar pojrzawszy, się sroży,
Ty nawyknąłeś już nie ufać jemu...
Wróci i znowu kapelusz położy
I rękawiczki jeszcze zdejmie... Czemu?
Aż chwila przyjdzie, gdy wyjść lepiej znaczy,
Niżeli zostać po obojętnemu;
Wstaniesz i pójdziesz, kamienny z rozpaczy,
I nie zatrzymasz się, precz idąc... Czemu?
A księżyc będzie, jak od wieków, niemy,
Gwiazda się żadna z miejsca nie poruszy,
I patrzeć będą oczyma szklistemi,
Jakby nie było w niebie żywej duszy.
Jakby nie mówił nikt Niewidzialnemu.
Że trochę niżej tak wiele katuszy
I nikt się jego nie zapytał: «Czemu?»