Cześnikówny/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Cześnikówny
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1876
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator J. Chełmoński, X. Pillati
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Pomiędzy gośćmi tego samego wieczora zaproszonymi przez pana generała, na wiseczka i wieczerzę, znajdowali się, oprócz Skórskiego, jeden markiz francuzki, dawny Hochwartha znajomy, który przejeżdżał dla objęcia posady sekretarza przy ambasadzie, i podpółkownik pruski, znajdujący się tu dla rozrywki może, z ołówkiem i książeczką do notat...
Generał miał twarz wypogodzoną i wesołą, a sama pani dawno nie była tak ożywioną.
Ze Skórskim, który zawsze nie bez pewnéj obawy wchodził do tego salonu, generał przywitał się zaraz przy drzwiach bardzo serdecznie, uśmiechając mu się, okazując przyjaźń poufałą, niszcząc wszelkie podejrzenie. — Śledził nieznacznie powitanie jego z żoną, ale Skórski skłonił się jéj z daleka, ona ledwie mu na to skinieniem głowy odpowiedziała, i p. Michał powrócił do męzkiego towarzystwa.
Nie był on zwykle bardzo rozmownym, lecz tego wieczora zmuszono go niemal do wmieszania się w ogólną paplaninę o sprawach miejskich, o teatrze, koncertach i brukowych plotkach... Podpółkownik pruski ciekawy poznać charakter tutejszego społeczeństwa, przysłuchiwał się i badał z wielkiém zajęciem; markiz znajdował że nigdzie w ogóle piękniejsza połowa rodzaju ludzkiego, nie wydała mu się wdzięczniejszą jak w Warszawie i Paryżu. — Mówiono z tego powodu wiele o kobiétach. Generałowa także kilka słów rzuciła w obronie płci swojéj. — Po herbacie zaraz zasiedli wszyscy do wista, gospodyni znikła, a Skórskiego zamówił sobie do swéj partyjki gospodarz... Nigdy może nie był dla niego tak uprzejmym.
P. Michał wyciągał ztąd najlepsze wróżby dla swego długu, który bądź co bądź go niepokoił. — Tego wieczora jak prawie wszystkich innych, w grze mu się znowu nie poszczęściło, co gospodarzowi dało powód do śmiechu i prześladowania go szczęściem w miłości...
— Waćpan musisz być wielkim bałamutem, rzekł do niego.
— Już chyba tylko byłem nim, odparł Skórski naiwnie, bo dziś za stary jestem na to...
— Ale, ale! w starym piecu djabeł pali... rozśmiał się Hochwarth. — A w istocie czasby się ustatkować i ożenić... prawda?
— Ożenić? bodaj czy nie będzie trochę późno — odezwał się pan Michał.
— Sama pora — kończył gospodarz — posłuchaj mnie, ja waćpanu żonę znajdę... Stateczną, nie zbyt młodą.
— I posażną — wtrącił kapitan Bobrski, aby p. Michał miał co w wista przegrywać.
Śmiano się tak z biédaka, który udając spokojnego i zadowolnionego, dawał z siebie stroić drwinki i przyjmował je łagodnie.
Zwykle unikając obrachunków z gry powstałych, Skórski najczęściéj się był wynosił od generała wcześniéj niż inni goście. — Nie wstrzymywał go Hochwarth. P. Michał miał myśl szczęśliwą wydania kiedyś wieczorku u siebie, popojenia gości i zaproponowanie gry, przy któréj w domu spodziewał się być szczęśliwszym. Nie posądzając wcale generała, uderzony był tém że mu się tak u niego fatalnie nie powodziło. Tym razem téż gdy wist się skończył, brał już za kapelusz i miał się do wyjścia, gdy generał wziął go poufale za obie klapy od fraka i szepnął mu w ucho.
— Proszę cię, panie Michale, zostań na chwilkę, mamy z sobą coś do pomówienia.
Nie ulegało najmniejszéj wątpliwości, iż szło o dług kartowy. Skórski posmutniał, ale naturalnie pozostał; goście się porozchodzili, zostali tylko kapitan i regent probujący się z sobą w ecarté, i generał wziął pod rękę przyjaciela i wyprowadził go do gabinetu, dając mu świeże cygaro...
Był w najwyśmienitszym humorze, sam ognia przyniósł do zapalenia hawanny, posadził Skórskiego w najwygodniejszym fotelu i z twarzą uśmiechniętą, klepiąc go po kolanach, rozpoczął:
— Szanowny panie Michale, rzekł, tak ci się ze mną w grze nie wiedzie, iż mi to największą w świecie czyni przykrość. Doszliśmy odegrywając się do sumki wcale nie szpetnéj. Widzę że chcąc ci usłużyć, powolnością moją coraz cię daléj popycham, i nie wiedziéć na czém się to skończyć może.
Musimy nasz interesik uregulować; nie wymagam pieniędzy — będziemy grali zawsze i zwolna, możesz się oczyścić, jeżeli ci posłuży szczęście... Jednakże na sumieniu miéć cię nie chcę...
Skórskiemu cygaro zagasło; słysząc te czułe napomnienia przyjacielskie, robiło mu się zimno i gorąco na przemiany...
— W istocie, odezwał się — zabrnąłem zbytecznie i nieostrożnie.

— Widzisz, ja cię przestrzegałem! dodał generał czule... masz
Począł mu palcem cyfry wskazywać...
gorączkę studencką. Gdyby tak z kim innym, korzystałbym z niéj. Wiérz mi, ludzie na szulerów narzekają i okrzykują szulerami tych, którzy tylko bardzo po prostu z szansy i głupstw ludzkich korzystać umieją. Należy być panem siebie i ostrożnym...

Ale wracając do naszego rachuneczku, dodał generał idąc do szufladki blizko stojącego stolika, i dobywając notatki — proszę cię zweryfikujmy je...
Pochylił się siadłszy obok Skórskiego i począł mu palcem cyfry wskazywać. P. Michałowi w oczach się ćmiło — marzenie owo zaczynało przybierać smutne barwy rzeczywistości...
— Mieliśmy parę dni temu dwadzieścia? nieprawdaż dwadzieścia tysięcy? Przybywa nam półtrzecia, za dwa wieczory... razem z dzisiejszą przegraną uczyni to dwadzieścia cztéry tysiące sześćset...
Pot wystąpił na czoło Skórskiemu, który cyfrom nie mogąc zaprzeczyć, szepnął po cichu ledwie dosłyszanym głosem.
— Dwadzieścia cztéry... tak... sześćset.
— Słuchaj że, odezwał się generał — może potrzebujesz pieniędzy, bo to w mieście człowiek się nigdy wyrachować dobrze nie może... Ja ci dam gotówką te cztérysta, a ty mi wystawisz weksel na dwadzieścia pięć... Ja go schowam do kieszeni! daję ci słowo! To rzecz między nami... ale śmiertelni jesteśmy to raz — i — dodał śmiejąc się — będzie ci to hamulcem od gry... Życzę ci dobrze... nie chciałbym abyś się zgrywał...
Skórski milczał. Niepodobna mu się było oprzéć, a jakaś obawa niewysłowiona przejmowała go i napełniała niepokojem. Czuł się zrujnowanym.
Generał ani nawet przypuszczając ażeby tak prosta operacya, mogła najmniejszéj ulegać wątpliwości, dobył z kieszeni pugilares, wyliczył rubli cztérysta i położył je na kolanach niememu i osłupiałemu Skórskiemu; potém na stoliczku nagotował papiér wekslowy, pióro, kałamarz i wskazał je ruchem ręki...
P. Michał siadł pisać nie wiedząc co czyni. Gospodarz ostrożny wezwał z drugiego pokoju kapitana, aby się za świadka podpisał... To się bardzo niepodobało Skórskiemu, ale i temu oprzéć się nie umiał. — Wiedział już że szczególnym składem okoliczności mąż téj co go nienawidziła, pomścił się na nim ruiną. W odegrane wcale nie wierzył... Twarz jego malowała stan ducha upadłego. Nie mógł się odezwać ani słowa. Położył pióro na stoliku i siedział ogłupiały.
Generał nań spojrzał i poklepał go po ramieniu.
— Masz w istocie minę, odartego na gładkiéj drodze człowieka... Mógłbym się za to pogniéwać! Co u licha. — Chciałeś grać, trzymałem ci póki i jak ci się podobało... Los tak rozrządził. — Nie możesz mi tego miéć za złe...
Mówiąc to weksel zasypał i schował do pugilaresu.
— Ja cię o dług ten wcale naglić nie myślę i nie będę. Możemy grać, służę ci zawsze... tylko nie pozwolę już żebyś tak szalenie poniterował... Zapalasz się.
— A tak! zapala się pan! bardzo się pan zapala! potwierdził przywołany kapitan... a w grze, piérwsza rzecz krew zimna... to prawidło...
Tym razem Skórskiemu zdawało się że miał prawo już wziąć za kapelusz, i pożegnawszy gospodarza wyjść — na świeżém powietrzu medytować nad swojém położeniem...
Niezmiernie uprzejmie pożegnał go, cisnąc mu obie ręce gospodarz i odprowadził aż do drzwi...
— Nie frasuj się pan, i nie miéj do mnie pretensyi — odezwał się — uczyniłem to dla twego własnego dobra... Rozmyśliwszy się przekonasz o tém... Dobranoc — jutro czekamy cię z wiseczkiem a choćby i sztosikiem...
Tak pożegnawszy zszedł ze wschodów Skórski, z pomocą przyświecającego mu lokaja, któremu za tę grzeczność jeszcze zapłacić musiał. Znalazłszy się w ulicy, nie wiedział dokąd iść, — chciał co najrychléj pomówić z radcą, była godzina późna, o któréj go najprędzej mógł zastać w domu. Spiesznym krokiem pobiegł do niego.
Fazyński tylko co był z resursy powrócił i zabierał się do snu, gdy mu spóźnionego gościa przyprowadzono. Poznał z twarzy od razu iż nie przychodził darmo.
— Co ci to jest, zapytał cicho.
— Jestem — zrujnowany, krótko odparł Skórski. Wasz pan generał to poprostu łotr i szuler... Grałem jak dzieciak... zapędziłem się, żartował ze mnie traktując tę sprawę jakby jéj nie brał na seryo — a dziś, dziś mi sobie kazał wydać weksel... na dwadzieścia pięć tysięcy rubli, z których patrz ile mi pozostało...
To mówiąc owe cztérysta rzucił na stół.
Radca porwał się za głowę i krzyknął.
— To nie może być!
— Ale mówię ci, tak jest!
— Dwadzieścia pięć tysięcy rubli... ale to fortuna... Czyś oszalał..
— W istocie wart jestem aby mnie wsadzono do czubków. Zrazu łudziłem się tém, że mi się da odegrać, — dziś, pomimo jego przyjacielskich zaręczeń, przekonany jestem że weksel...
— I dałeś mu — weksel! przerwał radca.
— Musiałem! wybąknął Skórski.
— Fatalnie! szepnął rzucając się w krzesło gospodarz.
— Byłeś i jesteś moim przyjacielem — odezwał się Skórski, trąc czoło, jakby uciekającą pamięć chciał przywołać; radź mi...
— Cóż tu radzić — odparł radca — to poprostu ruina. Wiele warta Brończa.
— Może być warta pięćdziesiąt...
— Masz na niéj Towarzystwo...
— Naturalnie.
— Długi prywatne?
— Któż bez nich...
— Cóż ci zostanie?
Skórski pomyślał i gorzko się śmiejąc rzekł: — Zostaje mi rewolwer, którym sobie mogę w łeb wypalić — lub kij i torba...
— No — przerwał radca — przecież możesz znaleźć jakieś zajęcie!
— Jakie? zapytał z goryczą Skórski, chyba leśniczego lub berejtera... a tych jest więcéj niż miejsc dla nich... Jeżeli generał zechce być surowym, choć mi obiecuje powolność...
— Obiecuje ci...
— Tak... ale 25,000?
Zamilkli... Radca ziewnął, pora była późna, przyjaciel zrujnowany wcale nie na rękę...
— Jakoś to będzie! rzekł wstając... Idź spać, uspokój się — namyśl... Sądzę że generał nie zrobi skandalu... Będzie mu szło o to, aby za szulera nie uchodził.
Pożegnali się i Skórski pociągnął do domu. Nie powiedziawszy słowa służącemu, rozebrał się i położył...
Nazajutrz uczuł się chorym i nie wyszedł wcale, ani dnia następnego — nikt go nie odwiedził, ani się dowiedział nawet... Czwartego dnia z rana, gdy się zbierał już na miasto wyjrzéć, służący oznajmił mu wizytę generała.
Zwykle Hochwarth przychodził wesół, żartobliwy, nastrojony na ten ton wygodny, który dozwala mówiąc wiele nie powiedziéć nic. — Tym razem z twarzy posępnéj widać było, zły humor jakiś, nieukontentowanie, kwas niezwykły. — Wcale się nie rozczulając nad Skórskim, zdaleka go powitał, dosyć zimno, zamknął drzwi od pokoju w którym byli, i usiadł w krześle zachmurzony. — Skórski nie mógł jeszcze odgadnąć co to znaczyć miało, ale łatwo się domyślał że nic dobrego...
Po chwili milczenia, Hochwarth począł tonem zmienionym i dosyć twardym.
— Nigdym się tego po panu nie spodziewał, abyś mi za moję powolność miał się tak wywdzięczyć?
— Ja? cóż to jest? spytał p. Michał.
— A no, pozwól, gorąco rzekł ciągnąc daléj Hochwarth, tak się nie postępuje z ludźmi, którzy z pełną ufnością, po przyjacielsku, w domu przyjmują...
Grałeś pan u mnie jakeś chciał, przegrałeś niemal dobrowolnie... Zamiast mi być wdzięcznym, żem mu był powolnym, tegoż samego wieczora gdyśmy się obliczyli, pobiegłeś na skargę do radcy. Okrzyczano mnie w mieście za szulera! a! tak się nie robi, mości panie! tak się nie robi!
— Panie generale — rzekł zmieszany Skórski, klnę ci się wszystkiem co mi najdroższe, nie skarżyłem się, poszedłem się radzić.
— Cóż znowu! mów pan sobie co chcesz! co to jest! wołał generał coraz się mocniéj ożywiając — to nie jest postępowanie ani przyjacielskie, ani roztropne... Ja tego znieść nie mogę! Otrąbiają mnie po mieście jako gracza, który waćpana całego majątku pozbawił, dla tych tam głupich dwudziestu tysięcy...
Wstał nagle Hochwarth.
— Kiedy tak jest — dodał — przyszedłem panu oznajmić, że między nami stosunki są zerwane... Rozumié się iż mojego długu poszukiwać będą prawnie... Niechże za to że na mnie psy wieszają, mam przynajmniéj korzyść jakąś...
Skórski milczał. — Przez parę dni miał czas rozważyć swe położenie i wiedział, że w razie pociągnięcia do wypłaty, nie uratuje się od zguby.
Generał pomimo roznamiętnienia ogromnego był panem siebie — groził zerwaniem i odejściem, ale z niém nie spieszył wcale. — Przechadzał się po pokoju, trzymając kapelusz w ręku, zdawał czekać na tłumaczenie obwinionego.
— Nie czuję się wcale winnym, odezwał się Skórski. — Nie było grzechem w położeniu jak moje naradzać się z przyjacielem, którego prosiłem o sekret...
— A który nazajutrz nic nie miał pilniejszego nad rozniesienie po mieście wiadomości, że ja waszmości ściągnąłem do mojego domu, aby go do koszuli zgrać. Ja waćpana nie zachęcałem ale odciągałem od gry... Ja téj kalumnii znieść nie mogę i nie zniosę...
— Cóż ja mam uczynić, i czego pan żądasz ode mnie? zapytał Skórski już podrażniony... Czy satysfakcyi?
Generał odwrócił się szybko...
— Jakiéj satysfakcyi? rozśmiał się ironicznie. Najprzód mi waćpan uczyń to, żebyś mi przegraną sumę zapłacił. Potém, jeśli chcesz innéj, dam chętnie i pozwalam ci wybierać broń, rodzaj pojedynku, jaki się podoba... Wprzód tylko zapłać! cha! cha!
Chciałbyś się tanim kosztem zbyć długu... Przepraszam...
Cierpliwości brakło Skórskiemu.
— Licytuj pan majątek — zabierz go sobie — rób co chcesz...
— Zapewne że inaczéj uczynić nie mogę... odparł generał...
Zamiast wyjść, czego się spodziewał p. Michał, Hochwarth usiadł i mówił nieco łagodniéj.
— Ja waćpana żałuję — rzekł, mogłeś nie miéć złéj woli, a mimo to wyrządziłeś mi krzywdę. Droższą mi jest reputacya nad wszystko... Radbym waćpana ratował...
Skórski milczał...
— Mogę waćpanu nastręczyć ożenienie, które ruinie majątkowéj zapobieży...
— Co ożenienie? zapytał zdumiony Skórski. Z kim?
— Nie mogę osoby kompromitować, dopóki w zasadzie się ze mną nie zgodzisz na nie — chcesz się żenić... połatamy wszystko, będzie cicho, sza, zgoda i przy wsi zostaniesz...
— Ale z kimże przecie? powtórzył Skórski, na ślepo się żenić nie mogę...
— Osoba ze wszech miar dla waćpana przypadająca... a nawet do pewnego stopnia krewna moja — odezwał się generał...
Ostatnie wyrazy tak zdumiały Skórskiego i jakieś w nim podejrzenie obudziły, iż poskromiwszy się i nie dając poznać co uczuł, spolitykował.
— Nad tém, rzekł, przynajmniéj mi się pan dasz namyśléć.
Hochwarth popatrzył nań.
— Nie naglę, odparł, namyślaj się pan — przyjdę za parę dni po odpowiedź. — Wstał, bez ceremonii kapelusz kładząc na głowę, i bez pożegnania wyszedł z pokoju...
Skórski upadł na krzesło...
Położenie było rozpaczliwe. — Dziwna ta zagadkowa propozycya ożenienia, chodziła mu po głowie, jak coś niezrozumiałego. Widział się osnutym siecią intrygi jakiejś, zgubionym... Życzył sobie ożenienia, ale jak wszyscy starzy kawalerowie trudnym był w wyborze. To co mu tak narzucano, nie mogło być czém inném jak ciężarem i niewolą. Oburzył się...
— Wolę sobie w łeb strzelić! zawołał... Nie mógł już i tego dnia wyjść z domu, zamknął się, służącemu nakazał aby nie puszczał nikogo i gryzł się myślami, z których się wyplątać nie umiał...
Zmierzchało już, gdy siedzący w przedpokoju lokaj, pomimo rozkazu pańskiego nie przyjmowania nikogo, przyszedł oznajmić, iż pani jakaś zakwefiona, nieznajoma, koniecznie się domaga być wpuszczoną.
Skórski począł zniecierpliwiony dopytywać, jak wygląda, jak ubrana... Nie miał żadnych stosunków w Warszawie. — Ciekawość go wreście pobudziła do przyjęcia.
W mroku ujrzał w chwilę potém kobiétę zakwefioną, idącą krokiem śmiałym do jego pokoju... Z postawy poznał że to ktoś był z towarzystwa lepszego, na myśl mu przyszła dziwaczna propozycya generała. Nie wiedząc co myśléć, postąpił kilka kroków... Kobiéta odsłoniła w milczeniu twarz, poznał generałową Hochwarth.
Na widok jéj cofnął się przerażony. Blada, z oczyma gniewem zapalonemi, stała przed nim patrząc nań z pogardą i wyższością sędziego, który ma wyrokować o winowajcy.
— Poznajesz mnie pan — odezwała się — domyśléć się powinieneś po co do niego przychodzę... Winieneś mi sprawę zdać z losu mojego dziecka... Gdzie ono jest? mów.
Skórski oniemiał.
— Mów prawdę — dodała generałowa — jesteś w ręku męża mojego, który cię może oszczędzić lub zgubić — zależy to ode mnie... Mów, mów mi prawdę, coś zrobił z dziecięciem...
Skórski, któremu zimny pot na twarz wystąpił, nie mógł słowa przemówić. — Wejrzenie jego ukośnie badało kobiétę, namyślał się nad kłamstwem, które miał powiedziéć.
— Dziecię umarło, rzekł słabym głosem.
— Kiedy i gdzie? zapytała generałowa.
— Na wsi — u mnie; — cicho odparł Skórski.
— To fałsz — niegodny fałsz jak wszystko co twoje usta wymawiały... Dziecię oddałeś precz z domu, wysłałeś je... to wiém? Dokąd?
Skórski upokorzony zamilczał...
— Jeśli masz odrobinę sumienia, mówiła generałowa, powiedz prawdę... Komu i gdzie je oddałeś? Chciałeś się go pozbyć...
Wzięty na badanie — p. Michał wybuchnął wreście gniewnie.
— Nie wiém co się z niém stało... Oddałem człowiekowi, który się podjął wychować je — zapłaciłem mu za to; — nic więcéj nie wiém...
— Człowieku bez sumienia, bez wiary! łamiąc ręce krzyknęła kobiéta. Przyznajesz się do tego żeś nie miał miłości ojca, ani nawet litości człowieka. — Oddałeś dziecko?... Kłamiesz i teraz...
— Mówię prawdę — ponuro i ostro krzyknął Skórski, — o dziecku nic nie wiém, o człowieku co je wziął nie miałem wieści...
Rozpłakała się Natalia; Skórski stał zimny i rozdrażniony tylko.
— Nie miałbym żadnego powodu skrywać wam losu dziecięcia, gdybym o nim wiedział. Winny czy nie, przysięgam wam...
Generałowa słysząc o przysiędze rozśmiała się głośno, popatrzyła na niego z pogardą największą, zakryła twarz i wyszła z pokoju...
Ta scena dobiła już nieszczęśliwego, starego kawalera; jak na pół obłąkany zawołał naprzód służącego, chcąc mu coś rozkazać, namyślił się potém — i począł śpiesznie odziewać jak do drogi... Drzwi zamknięte były na klucz... Około godziny dziewiątéj wieczorem, uporządkowawszy wszystko, wydawszy rozkazy słudze, Skórski po cichu wysunął się z domu.
— Zabierzesz rzeczy i pojedziesz do Brończéj jutro — rzekł wychodząc. — Nie było czasu do stracenia. Na Pradze u znajomego handlarza koni, mimo nocy, kupił piérwszego z brzegu jaki mu się nadarzył, dostał siodło... i puścił się nad ranem w podróż.
Gdy nazajutrz około południa przyszedł Hochwarth odwiedzić Skórskiego, znalazł tylko sługę i tłumoki.
Na zapytanie o pana, odpowiedział pozostały, że wyjechał nocą pośpiesznie, niewiadomo dokąd, a jemu polecił rzeczy odwieźć do Brończéj. — Generał nie zdawał się tém ani zdziwiony, ani bardzo zagniewany. Przyjął wiadomość dość zimno, uśmiechnął się ironicznie, popatrzył na zegarek, zaczął świstać chodząc po pokoju, popatrzył na tłumoki, pogadał ze służącym, rozpytał go o folwark, dom, pola i gospodarstwo w Brończéj, a w ostatku dawszy mu parę złotych na piwo — odszedł.
Daleko więcéj zdziwiony był radca, który dla ceremonii chciał odwiedzić dawnego towarzysza, a przybył post factum, gdy już nawet sługi i tłumoków nie było. Stróż kamienicy, człek poważny i umiejący opowiadać detalicznie historye swych lokatorów, trzymał go pół godziny, opisując jak ten pan drapnął po nocy na piechotę, jak sługa późniéj wyjechał z rzeczami, i jak najpewniéj długów się moc po nich zostać musiało...
— A mnie co do tego? dokończył stróż, nie zgłaszali się do mnie żebym dał znać gdyby fugas chrustas chciał zrobić; — nie dał żaden złamanego szeląga.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.