Czarownik i uczeń (Wójcicki, 1922)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wóycicki
Tytuł Czarownik i uczeń
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydawca Zakłady Graficzne Wiktora Kulerskiego (Gazeta Grudziądzka)
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Grudziądz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czarownik i uczeń.

Szła uboga niewiasta przez bór ciemny, prowadząc małego syna za rękę. Idąc płakała, bo wiele miała dzieci, nie mogąc dać im sposobu do życia. Aż z pod dębu podnosi się człowiek; a widząc łzy rzewne biednej niewiasty, począł o przyczynę pytać. — Gdy mu opowiedziała powód troski i zmartwienia, uspokoił ją ów człowiek, powiedział, że jest krawcem, a powiedział nieprawdę; bo był to wielki czarownik.
I wziął za rękę młode pacholę, poprowadził do jaskini, przyrzekając matce, że za lat trzy już je wyzwoli. — Odeszła uradowana niewiasta; a mały Jonek zaczął się uczyć sztuki czarnoksięzkiej i wkrótce ów żaczek przeszedł swego bakałarza. Gdy już koniec trzeciego lata nadchodził, wydostał się z jaskini czarnodzieja Jonek i spotkał matkę na zielonej dąbrowie.
Uradowana, zapłakała z radości, widząc jak podrósł i zmężniał. »Moja matulu, trzeci rok za tydzień się skończy; trzeba, żebyś’ta przyszli do czarownika i żądali, by mnie uwolnili. On wtedy pokaże ci stado gołębi, nasypie im grochu i każę wam pomiędzy nimi, byś’ta syna poznali.«
»Ale nie będą to gołębie, ale wszystko młode chłopięta, które wziął na wychowanie. Wtedy matulu uważaj, który gołąbek nie będzie jadł grochu, ale skakał i bił z radością skrzydełkami, to będę ja«.
Za tydzień matka poszła do czarodzieja i żądała oddania syna. Ten wziął miedzianą trąbę, zatrąbił na cztery strony świata, a zewsząd zleciało się mnóstwo gołębi. Nasypał im grochu; gdy wszystkie jadły skwapliwie, kazał jej trafić na syna. Niewiasta upatrzyła jednego, co nic nie jadł, jeno skakał, a bił skrzydełkami z radością. Wskazała nań, a czarownik oddał jej syna.
Ojciec Jonka, szewc z rzemiosła, obarczony liczną rodziną, żył w nędzy. Jonek świadom wszystkich sztuk czarodzieja, rzekł raz do ojca:
Żebyś’ta w biedzie nie byli, ja się przedzierzgnę w wołu, krowę i owcę; zaprowadzicie mnie na targ, a z sprzedaży będzie’ta mieli pieniądze. Pamiętajcie jeno, byście mnie w konia nie zaklinali, ani uzdy i postronka, z któremi na jarmark poprowadziła, nie sprzedawali; bo dla was zginie już zarobek, a mnie złe spotka.«
Szewc zaklął raz syna w wołu, drugi raz w krowę, trzeci w barana i zawsze dobrze sprzedał, a z pieniędzy nową chatę wystawił i głodu nie miał. Wszakże łakomy, pomimo przestrogi syna, zaklął go w konia i powiódł na jarmark. Czekał sam już czarownik, kupił konia i tyle zapłacił, że mu i uzdę sprzedał. Tak złapał w swoje sidła rozumnego Jonka, poprowadził do swojej stajni, gdzie na łańcuchu trzymał a głodził, a bił srodze.
Stękał on biedny konik głosem bolesnym, aż służebnica czarownika ulitowała się nad nim. Wchodzi do stajni, a koń znędzony, zaczął rzewnie płakać i opowiadać swoją niedolę.
Skruszył jej serce, odcięła łańcuch. Jonek przedzierzgnął się w dorodnego chłopca, podziękował czule dziewczynie; a obawiając się mistrza,

A pałki zaczynają bić bez litości czarownicę.


wróblem wyleciał na dach i począł wesoło z radości świergotać.
Dostrzegł czarodziej ucieczkę Jonka i poznał go w postaci wróbla: zamienił się sam w czarną wronę, ścigając biedną ptaszynę. Uciekał co siły wróblik, a wrona zażarta nie dawała mu spoczynku: aż wreszcie umęczony, upadł w królewskim ogrodzie, a tuż za nim zdyszana wrona z roztwartym dziobem.
Jonek zrobił się mysim królikiem, a czarownik wróblem i do koła jałowcowego krzaka pędził za nim.
Chodziła wonczas po ogrodzie królewna, a widząc tę walkę, pomyślała sobie: »Mój Boże! jakaż zajadłość pomiędzy tak małymi ptaszętami.«
Jonek wyczerpawszy wszystkie siły życia, nie mogąc uniknąć zajadłego wróbla, zrobił się pięknym pierścieniem i wskoczył na palec królewnie.
Wróbel na próżno go szukał, ale domyślił się sztuki swego ucznia i postanowił go wszelakimi sposobami dostać w swoją moc. Królewna zaledwie do komnaty zamkowej weszła, zdziwiona patrzy na piękny pierścień: aż tu z pierścienia zrobił się dorodny Jonek, opowiedział jej swą niedolę i ostrzegł, że jutro przyjedzie czarownik strojny jak książę, z licznym orszakiem dworzan, że będzie usilnie prosił o pokazanie pierścienia.
Jakby go schwycił, już byłoby po mnie; ale jeżeli będzie mocno się napierał, rzuć go królewno o ziemię.«
Co powiedział, tak się stało. Nazajutrz z liczną drużyną strojnie przybranych dworzan, zajechał czarownik pod nazwą księcia. Przyszedł na pokoje, a zalecając się królewnie, prosił o pierścień. Ale królewna pokochawszy Jonka, nie chciała mu tej ręki dać do pocałowania, na której był pierścień! Lecz kiedy zaczął nalegać, rzuciła go na ziemię. Aż z niego pełno w komnacie grochu: czarownik zatrąbił w miedzianą trąbę na cztery strony świata i zleciało się mnóstwo gołębi, które ten groch pożarły; ale jedno ziarnko wsunęło się w białą dłoń królewnej. Ta go rzuciła o ziemię i z ziarnka grochu, pełno w komnacie maku!
Wtedy czarownik zatrąbił w miedzianą trąbę na cztery strony świata i zleciało się mnóstwo wróbli. By prędzej mak wyjadły, sam czarownik zamienił się w wróbla.
Czekał tej chwili Jonek, zrobił się wroną, zagryzł wróbla czarownika i ciało jego rozniósł po kawałku na wszystkie cztery strony świata, żeby się nigdy nie zrósł.
Królewna wzięła go sobie za męża Wyprawiono sutą ucztę; tam jedli, pili. Byłem i ja, aż po brodzie kapało, a w gębie nic nie pozostało.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.