Czarny tulipan (1928)/Rozdział XXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czarny tulipan
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Tulipe noire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


ROZDZIAŁ XXV
CZŁONEK TOWARZYSTWA OGRODNICZEGO

Róża, obłąkana prawie z radości i obawy na wieść, że czarny tulipan jest w Harlem, pospieszył do zajazdu „Pod Łabędziem“, w towarzystwie swego przewodnika, silnego mężczyzny, który połknąłby dziesięciu Bokstelów w potrzebie.
W ciągu drogi oznajmiła sternikowi o co rzecz idzie; ten przyrzekł jej wszelką pomoc i na wypadek, gdyby przyszło odebrać kwiat przemocą, miał tylko polecone, ażeby go oszczędzał.
Lecz przybywszy na Groote Markt, Róża zatrzymała się niespodzianie, ważna myśl zrodziła się jej w głowie, podobna Minerwie Homera, która uchwyciła Achillesa za włosy w przystępie gniewu.
— Mój Boże — mówi do siebie — postąpiłam bardzo źle, być może, iż wszystko stracone... wzbudziłam podejrzenia... rozgłosiłam tak ważną wiadomość. Jestem tylko kobietą, a mężczyźni mogą się łatwo przeciw mnie połączyć i wtedy jestem zgubioną... oh! o mnie tu nie idzie, lecz o Korneljusza, o jego tulipan.
— Poczem po chwili dodaje:
— Jeżeli pójdę do Bokstela, którego nie znam, bo czyż można być pewną, że to jest mój Jakób; może to rzeczywiście jaki amator, który odkrył czarny tulipan; albo też jeżeli mój tulipan był skradziony przez kogo innego; jeżeli więc poznam kwiat, a nie poznam człowieka, jakże dowieść, że jest moim? Z drugiej strony, jeżeli to jest fałszywy Jakób, cóż stąd wyniknie? Gdy będziemy się prawować o przyznanie własności, kwiat w tym czasie opadnie. Oh! natchnij mnie Boże, idzie tu o los życia mego, o biednego więźnia, który może umiera w tej chwili.
Po krótkiej modlitwie Róża zdawała się natchnioną.
W tym czasie słychać było na Groote Markt wielki hałas. Ludzie biegali, drzwi się bezustannie otwierały. Jedna Róża była obojętną na to poruszenie.
— Trzeba wrócić do prezesa.
— Wróćmy więc — mówi jej przewodnik.
Udając się małą uliczką Słomianą, spieszyli prosto do mieszkania p. van Herysen, który pisał swój raport.
Po drodze Róża słyszała mówiących tylko o wielkim czarnym tulipanie i nagrodzie stu tysięcy; wieść już więc po mieście obiegała.
Róża powtórnie doznała trudności, aby dostać się do pokoju prezesa, który jednakże przyjął ją, gdyż przychodziła w imieniu czarnego tulipana.
Lecz przypomniawszy sobie postać dziewczyny, którą uważał za szaloną lub awanturnicę; ogarnął go gniew i chciał ją po, prostu wygnać.
Róża złożywszy ręce i głosem prawdy przejmującym serca, przemawia
— Na miłość Boską panie nie wypędzaj mnie; wysłuchaj raczej co ci mam powiedzieć i jeżeli nie będziesz mi mógł wymierzyć sprawiedliwości, to przynajmniej nie będziesz sobie wyrzucał, kiedy staniesz przed sądem Przedwiecznego, żeś się stał wspólnikiem złego czynu.
Van Herysen tupał z niecierpliwości, Róża po dwakroć przerwała mu sprawozdanie, którego staranne wypracowanie uważał za obowiązek swej godności burmistrza i prezesa towarzystwa ogrodniczego.
— Ależ ja mam robotę — zawołał — mam ułożyć sprawozdanie o czarnym tulipanie.
— Twoje sprawozdanie, panie prezesie — zawołała Róża z wyrazem prawdy i niewinności — twoje sprawozdanie o czarnym tulipanie będzie mylnem, jeżeli mnie nie raczysz wysłuchać, bo będzie się opierać na fałszywych zeznaniach, nacechowanych występkiem.
— Błagam cię panie, wezwij tu do siebie pana Bokstel, którego uważam za tego, który przybrał nazwisko Jakóba Gisel, a przysięgam na Boga, że nie będę zaprzeczać własności tulipanu człowiekowi, któregobym nie znała.
— Co za uporczywość bezużyteczna!
— Cóż pan przez to rozumie?
— Bo pytam, do czego to doprowadzi ciebie, gdybyś go poznała równie jak i twój tulipan?
— Lecz nakoniec — mówi Róża z rozpaczą — jesteś pan zacnym mężem — pomnij więc na to, że mógłbyś przyznać nagrodę człowiekowi, który na nią zasłuży nie przez swoją pracę, lecz za kradzież.
Być może, iż głos Róży wzruszyłby serce van Herysen i byłby może łagodnie odpowiedział biednej dziewczynie, gdy wrzawa, dająca się słyszeć na ulicy, którą Róża słyszała na Groote Markt, zbliżając się zastanowiła uwagę burmistrza.
Okrzyki radości i oklaski, odbiły się o ściany mieszkania pierwszego urzędnika miasta.
— Cóż to znaczy? — czy być może... czy mnie słuch nie omylił? — mówi do siebie van Herysen.
I pospieszył do przedpokoju, zapominając o Róży, którą pozostawił w swym gabinecie.
Zaledwie tam przybył, van Herysen wydał okrzyk zdziwienia widząc swoje schody natłoczone ludem.
Pośród gromady rozmaitej płci i wieku, młody człowiek ubrany skromnie w ciemno-fioletowej sukni wyszytej srebrem, wstępował zwolna na schody.
Za nim postępowali dwaj oficerowie, jeden marynarki, drugi jazdy.
Van Herysen torując sobie drogę pomiędzy gapiącą się służbą schylił się do ziemi przed nadchodzącym.
— Jego K. Mość u mnie — zawołał — jakiż wielki zaszczyt dla mojego biednego domu.
— Kochany panie Herysen — mówi Wilhelm Oranj i z wypogodzonem obliczem, co u niego uśmiech oznaczało — jestem prawdziwym holendrem, lubię wodę, piwo i kwiaty, a nawet ser, który tak wysoko cenią francuzi; z pomiędzy kwiatów przekładam nad inne tulipany. Dowiedziawszy się w Lejdzie, że miasto Harlem otrzymało czarny tulipan, pośpieszyłem przeto i przychodzę zapytać szanownego prezesa towarzystwa ogrodniczego, o ile ta wiadomość zasługuje na wiarę.
— Oh! Mości Książę! jakiż zaszczyt dla towarzystwa, jeżeli prace jego podobają się W. K. Mości.
— Czy masz kwiat u siebie? — zapytuje książę.
— Jeszcze dotąd go nie mam... niestety.
— Gdzież jest?
— U swego wynalazcy.
— Któż nim jest?
— Poczciwy tulipanista z Dordrechtu.
— Z Dordrechtu?
— Tak.
— Jak się nazywa?
— Bokstel.
— Gdzie mieszka?
— Pod łabędziem; poślę natychmiast po niego i jeżeli W. K. Mość raczy się zatrzymać w moim salonie, pewny jestem, że nie omieszka tu pośpieszyć wraz ze swoim tulipanem.
— Dobrze, poślij po niego.
— Natychmiast M. Książę. — Lecz tylko...
— Lecz co?
— Oh! nic ważnego J. O. Książę.
— Wszystko jest ważnem na tym świecie panie van Herysen.
— Chciałem powiedzieć, że zachodziła pewna trudność...
— Jaka?
— W sprawie czarnego tulipanu: otóż znaleźli się przywłaszczyciele tegoż tulipanu, a tem samem i nagrody stu tysięcy guldenów.
— W istocie?
— Tak M. Książę, zgłoszono się do mnie nawet...
— I jakżeś postąpił? Przecież to zbrodnia, przywłaszczać kwiat tak kosztowny i rzadki.
— Niewątpliwie.
— Czy masz dowody przekonywające?
— Dotąd jeszcze nie, gdyż winna...
— Więc to kobieta?
— To jest ta, która chce sobie przywłaszczyć tulipan, jest u mnie, w tym oto pokoju.
— Jakież jest twoje zdanie o niej, panie van Herysen?
— Podług mnie, sądzę, iż chęć zysku spowodowała ją do tego kroku.
— 1 ona twierdzi, że tulipan jest jej własnością?
— Tak, M. Książę.
— I jakież dowody przedstawia? Miałem ją właśnie badać, gdy doszła mnie wiadomość o przybyciu W. K. Mości.
— Wysłuchajmy jej, panie van Herysen, tak, należy ją wysłuchać; jestem pierwszym urzędnikiem kraju, wysłucham tej sprawy i wydam wyrok.
— Otóż znalazłem króla Salomona! — mówi van Herysen skłoniwszy się do ziemi i pokazując księciu gabinet Wilhelm postąpił kilka kroków, poczem zatrzymując się mówi:
— Idź naprzód i nazywaj mnie poprostu panem.
Weszli do gabinetu.
Róża stała w tem samem miejscu, oparta o okno wyglądała na ogród.
— Ah, ah, to fryzka — mówi książę — spostrzegłszy kołpak złocony i czerwoną spódniczkę Róży.
Dziewica szybko się odwróciwszy nie mogła poznać księcia, który pospieszył zająć miejsce w najciemniejszym rogu pokoju.
Cała jej uwaga zwróconą była na najważniejszą osobę jaką sobie wyobrażała w swej sprawie, nie zaś na obcego, który z nim przybył.
Nieznajomy wziąwszy książkę do ręki dał znak burmistrzowi, ażeby rozpoczął badanie; van Herysen posłuszny skinieniom młodzieńca usiadł i z całą powagą, — odpowiednią swej godności, zapytuje:
— Moje dziecię, czy przyrzekasz mi wyznać całą prawdę?
— Przysięgam panu.
— Możesz więc mówić przy tym panu, jest to jeden z członków towarzystwa ogrodniczego.
— Cóż panu więcej powiedzieć mogę, nad to, com wyznała?
— A więc nic ci nie pozostaje do nadmienienia?
— Nic, prócz powtórzenia mej prośby.
— Jakiej?
— To jest, ażebyś pan kazał tu sprowadzić pana Bokstel wraz z tulipanem; jeżeli go poznam, że to mój własny, będę się o niego upominać; choćby mi przyszło udać się do samego statudera, stanę śmiało z memi dowodami.
— Masz więc dowody?
— Bóg, któremu jest wiadomą moja sprawa, dostarczy mi ich.
Van Herysen spojrzał na księcia, który usłyszawszy głos Róży, usiłował przypomnieć sobie w jakiej okoliczności miał sposobność poznać mówiącą.
Oficer poszedł po Bokstela.
Van Herysen dalej prowadził badanie:
— Na czemże głównie opierasz, że jesteś właścicielką czarnego tulipanu?
— Na tem, żem go sama zasadziła i hodowała we własnym pokoju.
— W twoim pokoju, gdzie?
— W Löwenstein.
— W Löwenstein?
— Jestem córką dozorcy więzienia.
Książę pomyślał w tej chwili:
— Teraz przypominam ją sobie.
I udając, że czyta, przypatrywał się dziewczynie z większą uwagą, jak poprzednio.
— Lubisz więc bardzo kwiaty? — zapytuje van Herysen.
— Tak jest, panie.
— Jeżeli tak, to musisz posiadać poważne wiadomości ze sztuki ogrodniczej.
Róża wahała się przez chwilę, nakoniec głosem, pochodzącym z głębi serca, mówi:
— Sądzę, moi panowie, że jestem w obecności ludzi honorowych...
Obaj jednocześnie dali znak potwierdzający, ujęci dźwiękiem jej głosu.
— A więc, wyznam wam, że nie posiadam prawie żadnych wiadomości sztuki ogrodniczej... nie, jestem biedną dziewczyną, prawie wieśniaczką, która przed trzema miesiącami nawet czytać i pisać nie umiała. Tak panowie, wiedzcie więc i to, że nie mnie przynależy zaszczyt odkrycia czarnego tulipanu.
— Komuż więc?
— Biednemu więźniowi osadzonemu w Löwenstein.
— A więc jest to więzień! — zawołał książę.
Na ten głos Róża zadrżała.
— Jest to więzień stanu, gdyż w Löwenstein nie ma innych — dalej mówi książę.
Poczem udał, że się znów pogrążył w czytaniu.
— Tak — wynalazcą czarnego tulipanu jest więzień stanu — odpowiada Róża.
Van Herysen zbladł usłyszawszy podobne wyznanie przy podobnym świadku.
— Nie przeszkadzam dalszemu badaniu — mówi obojętnie Wilhelm do prezesa.
— Oh! panie — odzywa się Róża do niego uważając go za swego sędziego — widzę, że ściągnę winę na siebie przez moje wyznanie.
— Tak, gdyż więźniowie stanu inie powinni mieć związków z nikim.
— Niestety! — wyjąkała dziewica.
— Wnosząc z tego coś mówiła widać, żeś miała związki z więźniem stanu, nie wiadomo tylko, czy się ograniczały na pielęgnowaniu kwiatów.
— Panie! — zawołała zmieszana Róża — winnam przyznać, żem się z nim codziennie widywała.
— Nieszczęśliwa! — wykrzyknął van Herysen.
Książę podniósł głowę przypatrując się przelęknieniu Róży i bladości prezesa.
— To, co mówisz — odzywa się Wilhelm dobitnym głosem — nie obchodzi bynajmniej towarzystwo ogrodnicze: członkowie jego nie zajmują się polityką, lecz kwiatami.
Mów więc, panienko, o czarnym tulipanie.
Van Herysen wymownem spojrzeniem złożył dzięki nowemu członkowi towarzystwa.
Róża, ośmielona przez nieznajomego, opowiedziała wszystko cokolwiek odnosiło się do historji czarnego tulipanu od trzech miesięcy. Mówiła o surowości Gryfusa, z jaką zniszczył pierwszy nasiennik, o rozpaczy więźnia, o środkach ostrożności, jakie przedsięwzięli, ażeby ocalić drugi nasiennik, o cierpliwości więźnia i cierpieniach jego, gdy przez kilka dni nie miał od niej wiadomości o tulipanie, że chciał się nawet zamorzyć głodem; nakoniec o rozpaczy jakiej doznali oboje, przekonawszy się, iż tulipan został skradziony w godzinę, po rozwinięciu.
Wszystko to opowiedziała z uczuciem prawdziwości, na co książę zdawał się być pozornie obojętnym, lecz nawzajem van Herysen okazał żywe zajęcie.
— Zdaje się, żeś niezbyt dawno poznała tego więźnia — zapytuje książę.
Róża z zajęciem spojrzała na nieznajomego, który ukrywszy się w cieniu, zdawał się unikać jej wzroku.
— Skąd to panu wiadomo?
— Ponieważ Gryfus i jego córka są dopiero od czterech miesięcy w Löwenstein.
— Ta, to prawda.
— I jeżeliś go znała poprzednio, to zapewne starałaś się, — ażeby twój ojciec był przeniesiony z Hagi do Löwenstein.
— Panie... — odzywa się zarumieniona Róża. — Dokończ — mówi książę.
— Wyznaję, poznałam więźnia w Hadze.
— Szczęśliwy więzień! — mówi Wilhelm.
W tej chwili wszedł oficer z oznajmieniem, iż Bokstel, po którego chodził oczekuje w przedpokoju z tulipanem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.