Czarny tulipan (1928)/Rozdział XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czarny tulipan
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Tulipe noire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


ROZDZIAŁ XVI
NAUCZYCIEL I UCZENNICA

Gryfus — jak widzieliśmy — nie był bynajmniej przychylny chrzestnemu synowi Korneljusza de Witt.
W twierdzy Lövenstein było tylko pięciu więźniów; obowiązki więc dozorcy nie były uciążliwe i ta posada była niejako emeryturą dla podeszłego wieku.
Lecz gorliwość Gryfusa w pełnieniu ściśle obowiązków swego powołania, zwiększyła w jego wyobraźni znaczenie więźniów stanu. Uważał on Korneljusza za najniebezpieczniejszego ze wszystkich więźniów. Śledził każdy krok jego, odwiedzał z gniewnym obliczem, wyrzucając mu zawsze jego zbrodnię i łaskawość statudera. Zwykle wchodził do celi jego trzy razy na dzień, pragnąc pochwycić go na gorącym uczynku jak mówił, lecz Korneljusz zaniechał korespondencji. Zdaje się nawet że gdyby Korneljusz w tym czasie odzyskał wolność zupełną, byłby chętniej zamieszkał w więzieniu z Różą i nasiennikami, jak w każdem innem miejscu, gdyż Róża przyobiecała przychodzić do niego co wieczór i widzieliśmy, że dotrzymała słowa.
Nazajutrz, z równą przezornością i tajemnicą, wybrała się z odwiedzinami do drogiego więźnia. Przyrzekła tylko sobie, że nie będzie zbliżać twarzy do kratki. Ażeby zaś od pierwszej chwili zająć uwagę Korneljusza czem ważnem, podała mu przez otwór kratki trąbkę papieru, w której były nasienniki.
Lecz z jej zdziwieniem van Baerle odsunął białą rączkę końcem swych palcy.
Młodzieniec po niejakiej chwili namysłu tak się odzywa:
— Słuchaj mnie uważnie, Różo — podług mnie należy zachować przezorność nim przystąpimy do działania. Pomyśl, iż idzie tu o wykonanie przedsięwzięcia, uważanego dzisiaj za niepodobieństwo; to jest, o nadanie tulipanom czarnej barwy. Winniśmy zatem użyć wszelkich środków zapewniających pomyślny skutek, ażebyśmy w razie niepowodzenia, nie mieli sobie nic do zarzucenia. Moim zdaniem powinniśmy...
— Słucham uważnie — mówi Róża.
— Czy jest w twierdzy mały ogródek lub przynajmniej dziedziniec?
— Mamy tu piękny ogród nad rzeką, ze staremi drzewami.
— Czy będziesz mogła przynieść mi z niego cokolwiek ziemi?
— Jutro ci przyniosę.
— Wykopiesz jedną w cieniu, drugą zaś na słońcu będącą, ażebym mógł osądzić o tych dwóch gatunkach pod względem suchości i wilgoci.
— Bądź o to spokojny.
— Skoro wybiorę ziemię i przygotuję odpowiednio, weźmiesz jeden nasiennik i zasadzisz go w dniu przezemnie oznaczonym; ten zakwitnie bezwątpienia, jeżeli mieć będziesz o nim staranie.
— Będę go pielęgnować dniem i nocą.
— Co się tyczy drugiego, będę starał się hodować go u siebie, a to mi skracać będzie czas nieskończenie długi, gdy ciebie nie widzę.... Mało mam nadziei, wyznam ci, ażeby zakwitł i uważam go za ofiarę mego egoizmu. Będę się starał użyć wszelkich środków, a nawet ciepła mej fajki dla pobudzenia wegetacji. Nakoniec, trzeci nasiennik zachowamy, czyli ty zachowasz starannie, ażebyśmy na wszelki wypadek mieli środek ponowienia doświadczeń, jeżeli się nam nie powiodą z dwoma innymi.
Tym sposobem, droga Różo niepodobieństwem jest, ażebyśmy nie mieli otrzymać nagrody, która stanowi twój posag i cieszyć się będziemy rozkoszą doprowadzenia do skutku naszych pomysłów.
— Zrozumiałam wszystko — odpowiada Róża. — Jutro przyniosę ziemi, wybierzesz dla mnie i dla siebie. Nie będę jednakże mogła przynieść jej wiele odrazu.
— Oh! nie ma nic pilnego, Różo — mamy dość czasu, bo za miesiąc dopiero należy zasadzić nasienniki. Skoro to uskutecznisz, należy ściśle zachować moje przepisy.
— Bądź pewny, że ich dopełnię.
— Będziesz zdawać mi sprawę ze wszystkich okoliczności, które mogą wpływać na zakwitnięcie naszego skarbu, jako to: o zmianach temperatury, śladach pokazujących się na ścieżkach lub plancie. W nocy trzeba pilnować kotów, doświadczyłem bowiem w Dordrechtcie znacznej szkody.
— Będę uważać.
— W czasie nocy księżycowych... czy twoje okno wychodzi na ogród?
— Tak jest, okno mojej sypialni.
— Wybornie... a więc w czasie nocy księżycowych, będziesz uważać czy ze szczelin murów nie wyłażą szczury... gdyż to są zacięte wrogi tulipanów.
— Oh! będę pilnować kotów i szczurów.
— Dalej — mówi van Baerle stając się podejrzliwym od czasu jak został uwięzionym; — jest jeszcze zwierz niebezpieczniejszy od kota i szczura.
— Jakiż przecie?
— Człowiek... Pojmujesz to Różo, że skoro są tacy, którzy dla złotówki popełniają kradzież, to nic dziwnego, znajdzie się taki, który zapragnie nasiennika wartości stu tysięcy złotych.
— Nikt oprócz mnie nie wejdzie do ogrodu.
— Przyrzekasz mi to?
— Przysięgam.
— Dobrze Różo, dziękuję ci. Wszystko więc winien ci będę.
I gdy usta Korneljusza zbliżały się do kratki z równym zapałem jak dnia poprzedniego, a gdy już upłynęła godzina, Róża odsunęła się, wyciągnąwszy rękę.
W pięknej rączce, o którą miała szczególne staranie, trzymała nasiennik.
Korneljusz ucałował z uniesieniem rączkę. Czy dlatego, że ona podała mu nasiennik, czy dlatego poprostu, że była rączką Róży.
Pozostawiamy to rozstrzygnienie świadomszym od nas.
Róża odeszła z dwoma innemi nasiennikami, schowawszy je za gorset.
Czy dlatego przycisnęła je tkliwie do dziewiczego łona, że to były nasienniki wielkiego czarnego tulipanu, czy też, że te nasienniki pochodziły od Korneljusza?
Zdaje się, że tę okoliczność łatwiej byłoby wytłumaczyć jak pierwszą.
Jakkolwiekbądź od tego czasu, więzień doznawał przyjemności życia i oddawał się ulubionemu zajęciu.
Róża jak widzieliśmy oddała mu jeden nasiennik.
Co wieczór przynosiła mu kilka garści ziemi wybranej przez niego.
Obszerny dzbanek, który Korneljusz zręcznie nadtłukł, służył mu za doniczkę, którą napełnił do połowy ziemią i szlamem rzecznym.
Następnie na początku kwietnia zasadził cebulkę.
Niepodobna byłoby opisać ile starań, podejść i zręczności łożył Korneljusz, ażeby ukryć przed śledztwem Gryfusa przedmiot swej pieczołowitości. Pół godziny jest wiekiem uczuć i wrażeń dla więźnia filozofa.
Codziennie Róża przychodziła rozmawiać z Korneljuszem.
Przedmiotem ich rozmów były tulipany, lecz jakkolwiek był zajmującym, niepodobna było zawsze o nich mówić.
Z wielkim zdziwieniem dostrzegł więzień, że zażyłość jego z córką dozorcy stała się niejako potrzebą życia i obraz jej był nieodstępny jego myśli.
Róża zachowała przezorność, iż nie przybliżała swej pięknej buzi do kratki, piękna dziewica nie dowierzała sobie od chwili, jak uczuła niebezpieczeństwo, na jakie może się narazić, dozwalając podobnego zbliżenia ust więźnia do swej twarzy.
Korneljusz w tym czasie doznawał jedynej niespokojności w równym stopniu troszcząc się o nasienniki będące pod zawisłością Gryfusa, podobnie jak i Róża.
Tak więc życie van Baerla, uczonego lekarza, malarza, człowieka wybitnego, wynalazcy podług wszelkiego prawdopodobieństwa arcydzieła wegetacji, kwiatu, który będzie nosił nazwę rosa barlaensis; tak jest, życie, a raczej szczęście tego człowieka zawisło od kaprysu drugiego człowieka, daleko niższego pod każdym względem, dozorcy znaczącego coś więcej od klucza, którym drzwi więźnia zamykał, serca twardszego od rygli żelaznych, którymi go zasuwa
Było to zresztą jestestwo pośrednie pomiędzy bydlęciem a człowiekiem.
Tak, szczęście Korneljusza zależało od niego; mógł bowiem znudzić się w Löwensteinie, upatrzyć, że powietrze tam nie sprzyjało mu, że piwo było złem i prosić o przeniesienie w inne miejsce, i rozłączyłby być może na zawsze van Baerla z córką swoją.
— A wtedy — mawiał Korneljusz — nacóż przydałyby się nam wędrowne gołębie, gdyż czytać nie umiesz.
— A więc — odpowiadała Róża, lękająca się rozłączenia równie jak Korneljusz — mamy codzień godzinę czasu, użyjmy jej dobrze.
— Zdaje mi się, że nieźle skorzystamy z niego.
— Korzystajmy zatem — odpowiada z uśmiechem Róża.
— Ucz mnie pan czytać i pisać, wierz mi, iż będę pojmować prędko, tym więc sposobem nic nas rozłączyć nie zdoła oprócz własnej woli.
— Oh! jeżeli tak, mamy więc wieczność przed sobą.
Róża uśmiechnęła się wzruszywszy ramionami.
— Alboż pan wiecznie pozostaniesz w więzieniu. — Alboż statuder nie może pana ułaskawić zupełnie i zwrócić mu majątek skonfiskowany, a wtedy czyż pan nie zapomnisz o Róży, córce dozorcy więzienia, czy spojrzysz na nią przynajmniej jadąc konno lub w karecie? bo wiem, że mój stan jest bardzo poniżony; ojciec mój prawie tyle znaczy, co oprawca.
Korneljusz chciał ją upewnić o niezmienności swych uczuć i byłby może ją przekonał swoją szczerością duszy, tchnącej ku niej miłością.
Lecz dziewica przerwała mu zapytaniem:
— Jakże się ma tulipan pański?
Mówić Korneljuszowi o tulipanie, było to nieomylnym środkiem wygładzenia z jego myśli wszystkiego, nawet Róży.
— Dość dobrze, pączek czernieje, teraz odbywa się fermentacja, żyły cebulki nagrzewają się i nabrzmiewają, od dziś za tydzień będzie można rozpoznać pierwsze zarody kwitnięcia... A twój kwiat, Różo?
— Oh! co się mnie tyczy, spodziewam się doczekać pomyślnego wyniku, gdyż postępowałam według pańskich zaleceń.
— Powiedz mi przecie, Różo, jak postępowałaś? — zapytuje Korneljusz z iskrzącym wzrokiem, z przyspieszonym oddechem, podobnie jak w dniu, gdy chciał złożyć pocałunek na twarzy dziewicy.
— Co do mnie — mówi z uśmiechem dziewica (gdyż odgadła miłość, którą pałał ku niej więzień, również jak był zamiłowany w czarnym tulipanie) uprawiłam ziemię w ogrodzie, zdała od drzew i murów, ziemia ta jest cokolwiek piaszczystą, raczej wilgotną niż suchą, bez kamyczków, szkła i skorup, gdyż ją starannie przesiałam...
— Bardzo dobrze, Różo.
— Ziemia tak przygotowana, oczekuje na twoje dalsze zlecenia. Oznaczysz mi pierwszy dzień piękny do zasadzenia mego nasiennika i zasadzę go; mówiłeś, żem powinna to później uczynić od ciebie, gdyż mam tę korzyść nad tobą, iż sprzyjać mi będzie świeże powietrze, słońce i obfitość soków ziemskich.
— Masz słuszność, Różo — zawołał Korneljusz, uderzając z radością w dłonie — przekonywam się, żeś pojętna uczennica i otrzymasz pewno nagrodę stu tysięcy guldenów!
— Nie zapominaj pan, że twoja uczennica ma się czegoś więcej nauczyć jak uprawy tulipanów.
— Oh! bezwątpienia, bo i mnie wiele na tem zależy, ażebyś umiała czytać.
— Kiedyż rozpoczniemy naukę?
— Natychmiast.
— Nie, jutro.
— Dlaczego jutro?
— Ponieważ minęła godzina i muszę pana pożegnać.
— Już — lecz na czem czytać będziemy?
— Oh! mam książkę, która mnie ma przynieść szczęście, a raczej obojgu.
— A więc jutro?
— Jutro.
Nazajutrz Róża przyszła z biblją Korneljusza de Witt.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.